5. To nie jest wattpadowska opowieść.
„Miłość to uczucie, którego żądać nie można; jest darem, nie osiągnięciem."
Irena Jurgielewiczowa
Suszyłam włosy, kiedy Carmel próbowała skombinować jakieś ciuchy zastępcze dla mnie, ale wątpiłam, że coś znajdzie.
Lara paliła papierosa, opierając się o wannę i odpowiadała mi o tym, jak przez jej rodziców zmieniła swój sposób bycia i styl.
Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, byłam pewna, że po prostu to, co sobą reprezentuje, podoba jej się i nie wynika to z poczucia tego, że jej egzystencja jest bez sensu.
— Musisz mieć przewalone, pracując w tej księgarni. Ludzie myślą, że sprzedajecie tam lody. — powiedziała.
— Ta, już przywykłam. — machnęłam dłonią lekceważąco i odłożyłam suszarkę.
Włosy były trochę wilgotne, ale stwierdziłam, że już same sobie doschną.
— Nie ma nic. — do łazienki weszła zrezygnowana Carmel. — Przykro mi, że musisz się męczyć w tych mokrych ciuchach.
— Dam radę. Nie takie rzeczy już mnie spotykały. — uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
Wtedy Lachlan zapukał w drzwi.
— Czekoladko, przyszła pora na zajęcie potwora. — spojrzał na mnie przepraszająco.
— To znaczy? — jęknęłam.
— Musisz iść do tamtego pokoju i spędzić z Cameronem dwie godziny. Chyba nie muszę tłumaczyć, co będziecie robić. — podrapał się w głowę.
— Boże... — ukryłam twarz w dłoniach. Zrobiłam kilka wdechów i podreptałam do sypialni rodziców Charlesa, w której czekał już na mnie Henderson.
Zapukałam w białe drzwi, po czym popchnęłam je i weszłam do środka, a następnie za sobą zamknęłam.
Miałam minę skazańca, co zauważyłam w lustrze naprzeciwko mnie.
— Klucz. — odezwał się chłopak. Trochę speszona, ale zakluczyłam drzwi. Powolnym ruchem skierowałam się na fotel i usiadłam na nim w taki sposób, jakbym miała dostać opiernicz od rodziców za nieposłuszeństwo.
Sytuacja dla niego była zabawna, a dla mnie potworna.
Minęło jakieś pięć minut, ale on nic nie robił. Siedział na łóżku tyłem do mnie i czytał jakąś książkę.
— Czy my... Eee... — zawahałam się.
— Nie. — powiedział stanowczo. — Jeżeli naprawdę myślałaś, że będziemy uprawiać seks, jesteś wyjątkowo głupia. — prychnął.
Otworzyłam usta zdumiona i zatrzepotałam rzęsami.
— Pierwszą sprawą jest to, że nie mógłbym pójść do łóżka z kimś, kto mnie w ogóle nie pociąga fizycznie. Drugą, nigdy nie robię tego, jeżeli dziewczyna nie chce, a ty wyraźnie nie chcesz. — odwrócił się do mnie plecami i wtedy mogłam zauważyć tytuł, który dzierżył w dłoniach.
„Pamiętnik" Sparksa.
Zaraz, co?
— Trzecia sprawa, nie ma z góry narzucone, że musimy się kochać. — wzruszył ramionami i wrócił do czytania.
Odetchnęłam z ulgą, chociaż sprawił mi ból, mówiąc, że w ogóle go nie pociągam.
Nie żeby mi na tym zależało, ale...
Która dziewczyna chciałaby usłyszeć takie słowa od kogokolwiek?
— Nie musiałeś mnie wrzucać do tej wody, wiesz? — wyrzuciłam z siebie.
Nie rozumiałam jego zachowania.
— Wiem. — odparł beztrosko. — Mało wiesz o świecie, skoro wydaje ci się, że ludzie zawsze robią to, co powinni. — stwierdził.
— Przepraszam, że myślałam, że jesteś dżentelmenem. — rozłożyłam ręce i oparłam głowę o fotel, wlepiając wzrok w wazon w kwiecisty wzór, w którym mieścił się żółty tulipan.
— Nie jestem. Nie byłem i nigdy nie będę. — wręcz wyszeptał. — To nie jest wattpadowska opowieść o Bad Boy'u i Szarej Myszce, która go zmienia. — to brzmiało oskarżycielsko.
— Nic takiego nie powiedziałam. — westchnęłam. — Żeby kogoś zmienić, on sam musi tego chcieć, a tam te zmiany zachodzą z dnia na dzień, bez konkretnej przyczyny. Chyba, że można zaliczyć do powodów toksyczną miłość. — walnęłam ten wykład bez powodu. — Gdyby każdy facet był taki, jak Noa. — rozmarzyłam się.
— Noa to idiota. — zaczął się śmiać.
— Allie to idiotka! — zaprotestowałam. — Gdybym takiego faceta znalazła, zrobiłabym wszystko, żeby z nim być. — spojrzałam w sufit.
— Chyba, że miałabyś takich rodziców jak Allie. — uśmiechnął się triumfalnie, na co wywróciłam oczami.
— Elizabeth jest idiotką. — stwierdził pewnym głosem, tylko nie mogłam zaczaić, czy chodzi o mnie, czy o postać z książki.
— Jeżeli mamy na myśli tę samą Elizabeth, to w tym przypadku się zgadzam.
— A jaką inną mógłbym mieć na myśli? — rzucił mi zaskoczone spojrzenie.
— Mnie? — przygryzłam wargi.
— Uważasz, że jesteś idiotką? — zmarszczył czoło.
— I Bennet i Nelson to idiotki. — złożyłam ręce za głową, przerzuciłam nogi przez jeden narożnik fotela i wyciągnęłam się jak szczupak.
— Nie jesteś. — potrząsnął głową.
— To dlaczego przy tobie się tak czuję? — skrzyżował ze mną wzrok. W mroku, jaki panował w pokoju, jego szare oczy świeciły, niczym te od kota.
— Myślę, że to kwestia mojej pewności siebie. — uśmiechnął się słabo.
— Nie wydaje mi się, żebym czuła się jak idiotka, bo mnie onieśmielasz. — cmoknęłam z dezaprobatą. — Minęło dopiero dwadzieścia minut. Co my będziemy robić przez resztę czasu? — to pytanie bardziej było skierowane do nicości, ale wypowiedziałam je jednak na głos.
Cameron odchrząknął głośno, usiadł naprzeciw mnie i zaczął recytować:
— Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem w ten sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe wyryta w mej pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwili.
* * *
Obudziłam się na dźwięk budzika i niechętnie, ale mus to mus, wstałam z łóżka w sobotę o szóstej rano.
Zresztą tak, jak co tydzień. Ubrałam się, ogarnęłam twarz i zeszłam na dół, gdzie czekała na mnie już moja macocha.
— Jest mi strasznie głupio, że tak cię wykorzystuję w tej księgarni. — powiedziała, głaskając mnie po głowie. — Robię to tylko dlatego, że klienci cię strasznie lubią. — uśmiechnęła się do mnie przepraszająco. Zwinęłam jabłko z koszyka i ruszyłam do samochodu.
— Nie ma sprawy. I tak nie mam nic do roboty. — odpowiedziałam, zapinając pasy.
— Złote dziecko. — skomentowała kobieta i odpaliła gaz.
Zsunęłam okno w dół i oparłam brodę o nie, aby wiatr rozmierzwił moje włosy.
Zaczęłam się mocno zastanawiać nad wczorajszym wieczorem. Nawet nie podziękowałam Cemronowi za to, że nic ze mną nie zrobił, ale z drugiej strony, przecież to nie był powód do wdzięczności. Chyba?
Ten chłopak był dziwny, ale w jakiś pokręcony sposób go lubiłam.
Po dotarciu do biblioteki, ulokowałam się za ladą i przygotowałam paczki, po które dzisiaj miało przyjść kilka osób.
Standardowo pod nosem miałam listę z nazwiskami, żeby czasem nie popełnić jakiejś głupiej gafy (co zdarzało mi się na początku wakacji jakieś dziesięć razy na dzień).
I wtedy weszła ona.
Celine Lucky.
Zawsze odbierała książki w soboty o szóstej szesnaście.
— Lizzy. — ściągnęła swoje okulary przeciwsłoneczne i oparła łokcie o ladę. Jej włosy, które były szare i sięgały ramion, opadły na jakiś katalog. — Jestem potwornie zmęczona, więc dzisiaj bez dyskusji o głównych bohaterach, którzy zwykle są także gówniani. Miłego dnia, słonko. — zabrała swoją paczkę i ulotniła się w trybie natychmiastowym.
— O nie. — jęknęłam, kiedy na liście zobaczyłam nazwisko Camerona. — Naprawdę...? — jęknęłam ponownie, widząc tytuł książki. „Duma i uprzedzenie i zombie".
— Co się tam dzieje? — mama Lachlana zerknęła mi przez ramię. — O, Cameron. Lubię tego chłopaka. — wyznała z uśmiechem. — Jeżeli chcesz, mogę go przyjąć za ciebie. — zaoferowała.
— Nie trzeba, dam sobie radę. Miewałam tutaj gorsze przypadki. — machnęłam lekceważąco dłonią.
Tak, ludzie byli różni.
Kiedyś po książkę przyszła niejaka Evelynn Crime i była okropna. Najpierw chciała dokładnie przejrzeć każdą stronę, co zajęło jej trzy godziny (tak, przeczytała tę książkę wtedy) potem ufajdała kilka kartek lodami, które zakupiła obok, stwierdziła, że się rozmyśliła (mimo wcześniejszej wpłaty) rzuciła mi książkę na ladę przed nos i wyszła oburzona, twierdząc, że nie dbamy o stan paczek.
Czekałam na dziesiątą z dziwną nadzieją, że Cameron zjawi się wcześniej, ale on był punktualny. I to bardzo.
Równo o wyznaczonej godzinie usłyszałam charakterystyczny dzwonek i zobaczyłam przed sobą bruneta, odzianego jak zwykle w czarne barwy.
— Proszę. — przesunęłam w jego kierunku książkę.
— Ciebie to się tutaj po wczoraj nie spodziewałem. — zdziwił się szczerze.
— Ja się nie podziewałam ciebie, po odbiór tego tytułu. — spojrzałam na paczkę. Cameron się tylko uśmiechnął. — To Lachlan umiera, nie ja. — wyjaśniłam, stukając w blat.
— Co do umierania, tutaj go dużo. — potrząsnął książką. — Widziałem film, to książkę muszę przeczytać. — wzruszył ramionami.
— Henderson oglądający ckliwe romanse. To musi być ciekawy widok. — zastanowiłam się.
— Nelson, kiedyś możemy obejrzeć je razem. — puścił mi oczko i pożegnał takim uśmiechem, że myślałam, że się rozpłynę.
O tak, obejrzymy je kiedyś razem.
PROSZĘ!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro