4. Ty to robisz specjalnie, czy jesteś po prostu głupia?
„Głupcy plotą głupstwa, rozsądni je popełniają."
Marie von Ebner-Eschenbach
Piątek nadszedł nieubłaganie szybko, a ja siedziałam na swoim łóżku, wzrok miałam wbity w moją szafę z ubraniami, byłam bliska popadnięcia w jakąś dziwną rozpacz, bo uświadomiłam sobie, że nie mam zielonego pojęcia o tym, co się zakłada na takie imprezy.
W moim poprzednim mieście wyglądały one nieco inaczej i zdarzały się raz na miesiąc, a tam nikt nie wymagał strojenia się, więc czułam się swobodnie.
Przysięgam, gdyby nie Carmel, w życiu nie zgodziłabym się pójść i torturować głośną muzyką oraz smrodem alkoholu.
Wzięłam do rąk telefon i zadzwoniłam do przyjaciółki z nadzieją, że mnie uratuje, ale usłyszałam od niej jedynie "No jak to co się ubiera na tutejsze imprezy? To co zwykle!".
Nie takiej pomocy oczekiwałam, ale cóż.
Westchnęłam smutno i wyszłam z pokoju, a następnie zastukałam w drzwi, które należały do Lachlana.
— Co tam, Czekoladko? — spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Mam duży problem. Kompletnie nie wiem, co powinnam ubrać. — wyznałam szczerze.
— Na pewno nie to. — wskazał na moje ogrodniczki. — Masz jakąś godzinę, zanim wyruszymy. Chłopaki będą za pięć minut. Na pewno coś wymyślisz. — puścił mi perskie oko, a ja zrezygnowana wróciłam do swojego pokoju i otworzyłam szafę.
To było dla mnie nie lada wyzwanie. Zaczęłam przekopywać najskrytsze zakamarki, a nóż coś mogłam wygrzebać, szczęśliwa ubrałam na siebie czerwoną bluzkę z długim rękawem w niebieskie kropki i beżowe krótkie spodenki, a następnie w podskokach poszłam do przyrodniego brata. Niestety jego przyjaciele już tam byli.
— Kyrie eleison.* — odezwał się Lachlan.
Skąd on znał, do cholery, takie słowo?
— Jest źle? — zapytałam zmieszana.
— Bardzo, Lizzy, bardzo. — potwierdził blondyn. Na szczęście Cameron i Todd nie zwrócili na mnie uwagi. Jęknęłam i znów wróciłam, aby znaleźć coś innego.
Podrapałam się po głowie, rozejrzałam wokół i wtedy mnie oświeciło.
Spódnica w kolorze bananowym, która sięgała mi trochę przed kostki i zielona koszula.
— Jezus Maria. — powiedziała Todd, widząc mnie w uśmiechu. Jego mina zdecydowanie nie wróżyła nic dobrego. — Już wolę, kiedy nosisz te swoje sweterki. — sprostował.
Henderson nie mógł się powstrzymać i po prostu parsknął śmiechem, a Lachlan ukrył twarz w dłoniach i stwierdził, że powinien dostać do mnie instrukcję obsługi.
Powiedziałam sobie, że jeżeli za trzecim razem mi nie wyjdzie, nigdzie nie pójdę. Nie starałam się już nawet dobrać ciuchów, wzięłam niebieski kombinezon w różowe serduszka i niczym zbity pies, znów pojawiłam się w progu pokoju mojego przyrodniego brata, który pokręcił natychmiast głową, dając mi do zrozumienia, że wciąż jest źle.
— Ty to robisz specjalnie, czy jesteś głupia? — zapytał wreszcie Cameron, bawiąc się sznurkiem swojej białej bluzy. Zmierzyłam go wzrokiem, założyłam ręce na krzyż i oparłam się o framugę.
— Poddaję się.
— Kochanie, trzy czy osiem razy upadasz, i tak musisz się podnieść. Chodź, zdziałam cuda, możesz mi wierzyć. — zaczął Todd, śmiało popychając mnie w stronę mojego pokoju. — To co nam zaprezentowałaś, to jakaś masakra. Pokaż mi, co tam masz. — wziął się za szperanie w moich rozkopanych ciuchach i co chwilkę cmokał z dezaprobatą.
— Postawmy na prostotę. — powiedział nagle i rzucił we mnie białym t-shirtem, który był dwa rozmiary za duży, ale nie miałam zamiaru się kłócić. Chwilę potem na mojej twarzy wylądowały również jeansowe krótkie spodenki.
— Jaki masz stanik? — odwrócił się do mnie, a ja spojrzałam na niego zdumiona. Bez uśmiechu na jego twarzy w towarzystwie błysku oczu, wyglądał co najmniej dziwnie. Sam ubraną miał czarną koszulkę, na to bomberkę z naszywkami w kolorze khaki, białe buty oraz szare spodnie z dziurami.
— Pytasz poważnie? — te słowa ledwo przeszły przez moje gardło.
— Tak, a nie wyglądam? — uniósł jedną brew.
— Emm, biały. — musiałam się chwilę zastanowić.
— Nie, musisz go zmienić. — potrząsnął głową i bezwstydnie wyciągnął z mojej komody czarny biustonosz. Myślałam, że mi oczy wyjdą z orbit.
— To była przesada. — upominałam go.
— Daj spokój, mam cztery siostry. — machnął lekceważąco tym stanikiem, po czym mi go dał i odwrócił się do mnie plecami, żebym mogła się przebrać. Zrobiłam to w jakieś trzy minuty, ale nie rozumiałam, dlaczego wybrał na mnie za duża koszulkę, która wyglądała na mnie ja worek.
— Już. — oświadczyłam, a on zaklaskał w dłonie, podszedł do mnie i zaczął lustrować wzrokiem. Obserwowałam jego ruchy placami, bo były śmieszne. — Ta koszulka na mnie wisi, a stanik prześwituje.
— O to chodzi, Słodzinko. — zaśmiał się tak przyjemnie, że od razu zrobiło mi się lepiej. Związał moją koszulkę z boku, tak że odkrywała mi kawałek brzucha, przez co czułam się niekomfortowo, a potem sięgnął po czerwoną koszulę w czarną kratę i obwiązał mi nią biodra. — Jeszcze tylko drobne szczegóły. — uśmiechnął się sympatycznie i wręcz zrzucił z mojej głowy pomarańczową bandankę. Następnie rozplótł warkocza, którego nosiłam cały dzień, przez co moje włosy były lekko pofalowane, rozczesał je palcami, nie powiem, że nie bolało, rozmierzwił je u nasady i dziwnym cudem, wyglądałam dobrze.
— Potrafisz się malować? — zapytał, sięgając po kolczyki kółka.
— Jasne. — potwierdziłam. Całe szczęście, udało mi się opanować tę sztukę na tyle dobrze, żebym mogła samodzielnie coś wyczarować.
— Tusz, kreski i błyszczyk. Nic więcej nie potrzebujesz. — pokazał mi kciuka w górę i usiadł na pufie z zamiarem oglądania, jak spełniam jego polecenie.
Kiedy skończyłam, popsikałam się waniliowym perfumami i wzięłam z łóżka katanę.
— Jakby było zimno. — wyjaśniłam.
— Szybko się uczysz. — odparł zadowolony i podszedł do mnie, aby poprowadzić mnie do chłopców. Zakrył mnie swoim ciałem i posłał mi ostatni pokrzepiający uśmiech.
— Panowie. — odchrząknął głośno. — Przedstawiam wam Elizabeth w mojej wersji. — odsunął się, ale tylko Lachlan był zainteresowany, przez co trochę się zawiodłam. Uniosłam brwi wyczekująco.
— I? — ale on tylko gapił się na mnie z rozdziawionymi ustami i próbował coś wydukać, ale nieudolnie.
— Jezu, nie jesteś moim prawdziwym bratem, jest dobrze, czy nie? — chciałam mieć to w końcu z głowy. Wtedy także Cameron przeniósł wzrok z telefonu na mnie i dokładnie obejrzał od stóp, aż po sam czubek głowy. Prawy kącik jego ust drgnął w górę.
— No wiesz... — wymamrotał Lachlana. — Wyglądasz...
— Wyglądasz dokładnie tak, jak powinna wyglądać dziewczyna, która idzie na imprezę. — dokończył za niego Henderson, a ja podskoczyłam w miejscu ucieszona i rzuciłam się na szyję Todda, który ani trochę nie był zaskoczony moim śmiałem gestem.
— Dziękuję!
— Do usług. — odpowiedział i mnie puścił.
— Chodźmy, zabawa czeka. No i panienki. — Lachlan zaczął się śmiać, a ja na jego słowa wywróciłam oczami.
* * *
Droga do domu tego całego Charlesa według Lachlana była niedługa, a mimo to, jechaliśmy już dziesięć minut. W tym samym czasie Carmel wysłała mi wiadomość z informacją, że będzie czekać na mnie przed wejściem. Westchnęłam lekko, odwracając głowę w stronę szyby.
Dostąpiłam tego zaszczytu, że jechałam na przednim siedzeniu, ale nieszczególnie mi się to spodobało, bo siedzący za mną Cameron i Todd wyraźnie szeptali coś sobie do ucha na mój temat. I raczej nie były to przychylne opinie.
Po dwudziestu minutach byliśmy wreszcie na miejscu i wysiadłam z samochodu, jak oparzona. Od razu zauważyłam Carmel, która dziś pojawiła się bez okularów, w wyprostowanych włosach, czarnych spodniach z dziurami, czerwonej kurtce i czarnej koszulce.
Moja reakcja na jej wygląd była taka sama, jak jej na mój.
— Nie miałaś być z Carmel? — zapytał zdezorientowany Lachlan, kiedy stanął obok mnie.
— Ja jestem Carmel, idioto. Ale miło, że pytasz. — odpowiedziała ironicznie moja przyjaciółka, na co Todd zaczął się śmiać. Lachlan trochę skołowany puścił nas przodem, a w drzwiach witał wszystkich gospodarz imprezy, czyli ten sławny Charles.
Jego twarz faktycznie wyrażała przyjazny stosunek do wszystkich i wszystkiego.
— Lachlan, nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę. — rzucił mi wymowne spojrzenie, a ja ukryłam uśmiech.
— Chciałbym, stary. To moja przyrodnia siostra. — pomasował mnie po ramionach. — Lizzy, Carmel, to jest Charles. — przedstawił nas sobie, a blondyn natychmiast uścisnął nasze dłonie.
Carmel zrobiła tak maślane oczy, że tylko debil nie zorientowałby się, że coś jest na rzeczy. Czyli tylko ja i Cameron nimi nie byliśmy. On także to zauważył i lekko zmarszczył czoło, a potem przeniósł wzrok na mnie, a ja udając, że nic nie wiem, wzruszyłam ramionami.
— To co? Jakiś soczek z prądem? — zapytał nas Todd.
Zabawne, że wydawał mi się z nich trzech najmniej kontaktowy i przyjazny. Nigdy nie oceniałam po wyglądzie, ale jego w ogóle nie pasował do charakteru, jaki posiadał.
— Zmieniłeś mój wygląd, ale nie zmienisz mojej asertywności. Nie. — pokiwałam stanowczo głową.
— Na pewno? — zrobił minę szczeniaczka.
— Na sto procent. — odpowiedziałam z uśmiechem. Oparłam się plecami o blat i zaczęłam obserwować ludzi, próbując wyłonić osoby, z którymi mogłabym się potencjalnie zakumplować.
Słabo mi to szło, albo po prostu takiej nie było.
Czułam na sobie za to palący wzrok Charlesa, a tego nie chciałam najbardziej na świecie.
— Nie uszło mojej uwadze, Elizabeth, iż dzisiejszy gospodarz ma na ciebie oko. — powiedział nagle Cameron, a ja spojrzałam na niego z irytacją.
— Po co ten komentarz?
— Nikt cię nie uprzedził, że nowi przechodzą chrzest, który składa się z trzech części? — zmarszczył czoło. — Biedactwo, w pierwszej musisz wypić przynajmniej trzy kieliszki wódki. W późniejszych potrzebny ci będzie chłopak, a jako, że to impreza Charlesa, będzie miał prawo sobie wybrać, której dziewczynie pomoże. Nie zdziwi cię pewnie fakt, że wybór padnie na ciebie, a szkoda by było sprawiać przykrość przyjaciółce, której ów chłopak się podoba, nie sądzisz? — rzucił mi rozbawione spojrzenie.
— Ugh, wezmę Lachlana, co za problem? — pokręciłam głową.
— Przykro mi, ale on jest już zajęty. — wskazał dyskretnie na jakąś pierwszoklasistkę, z którą mój przyrodni brat się migdalił.
— Kurwa. — powiedziałam pod nosem i choć nie miałam tego robić, wypiłam jakiegoś drinka za jednym zamachem.
— Woah, Lizzy! — Carmel zmierzyła mnie wzrokiem. — Gdzie twoja asertywność? — zaczęła się śmiać, sama wróciła do mnie z kubkiem piwa.
— To z nerwów.
— Stresujesz się chrztem? — zapytała, upijając łyka z czerwonego kubeczka.
— Mhm, gdybyś mnie o nim poinformowała, byłoby łatwiej. — spojrzałam na nią wymownie.
— Zapomniałam, przepraszam cię, Lizzy. — dotknęła mojego ramienia.
— CHRZEST! — wydarła się jakaś grupa ludzi i nie pamiętam kiedy, znalazłam się wraz z innymi osobami przy stole, gdzie czekała na nas czysta wódka.
— Pij! Pij! Pij! — wołali ludzie.
Kręciło mi się trochę w głowie po drinku i trzech kieliszkach, ale więcej nie miałam zamiaru pić.
Na szczęście wciąż kontaktowałam i chodziłam na własnych nogach. Niestety nie wszyscy mogli się tym cieszyć, bo zwyczajnie przesadzili i zgonowali, albo wymiotowali na dworze.
— Lizzy! — podbiegł do mnie Lachlan. — Świetnie sobie poradziłaś, jestem dumny z mojej siostrzyczki. — rozmierzwił mi włosy, co mnie zdenerwowało.
— To jest Elena. — wskazał na swoją towarzyszkę.
— Siemka! — pisnęła radośnie.
Totalnie nie moje klimaty.
Carmel gdzieś zniknęła, a jak się później okazało, spotkała znajomych z innej szkoły, których nie miałam ochoty poznawać.
Po uwolnieniu się z męczącej rozmowy z Eleną i Lachlanem, wróciłam do swojego ulubionego miejsca, czyli blatu.
— Jeszcze stoisz? Byłem pewien, że padniesz po tej części. — rzucił do mnie Cameron.
Czy jemu się nudziło?
I gdzie był Todd?
— Minęły już dwie godziny, a ty jesteś trzeźwy? — założyłam ręce na krzyż.
— Nigdy nie mówiłem, że piję. — uniósł dłonie w geście kapitulacji. — Więc pijany nie będę dzisiaj w ogóle. — puścił mi oczko. — Niestety, twój plan wykorzystania mnie właśnie legnął w gruzach.
Parsknęłam na jego słowa.
— O nie, on tutaj idzie. — powiedziałam spanikowana, kiedy Charles kroczył z uśmiechem w moim kierunku. — Możesz się zmienić w księcia na białym koniu i mnie uratować? Proszę. — mina Hendersona na moją prośbę była bezcenna, ale nie zdążył mi nic odpowiedzieć.
— Elizabeth. — powiedział radośnie Charles. — Szkoda, że Lachlan się wcześniej tobą nie chwalił. — zlustrował mnie wzrokiem.
— Raczej nie miał czym. — uśmiechnęłam się nerwowo.
— Miał. Muszę zapytać, masz już parę do następnego zadania, nie ukrywam, że bardzo mi zależy, żebym ja nią był, ale jeśli...
— Przykro mi, stary. — Cameron poklepał go po ramieniu. — spóźniłeś się. Dosłownie przed sekundką Elizabeth prosiła mnie o to, błagając, żebym się zgodził, a ja nie odmawiam damom. — powiedział nonszalancko i uśmiechnął się do naszej dwójki, a ja miałam ochotę go zamordować. Charles odszedł z Cameronem zrezygnowany, a ja chciałam się zapisać pod ziemię.
Wtedy usłyszałam długi gwizd.
Odwróciłam się i obok mnie stała dziewczyna w moim wzroście, która miała czarne włosy do ramion i prostą grzywkę, a także usta pomalowane na czarno.
Należała chyba do subkultury Emo.
— Co w sobie masz, że biją się o ciebie dwa ciasteczka? — pokazała białe zęby.
— Nie nazwałabym tego walką o moje serce. — prychnęłam. — Lizzy. — podałam jej dłoń.
— Lara. — odpowiedziała sympatycznie. — Jestem starszą siostrą Eleny, podbiłam do ciebie, bo widziałam, że gada z tobą razem z Lachlanem. Wydajesz się spoko.
— Oh, dziękuję. Chyba pierwsze miłe słowa, odkąd przyszłam do nowej szkoły. — zaczęłam się śmiać. — Lachlan to mój przyrodni brat.
— Uuu, nieźle. — przyznała. Wtedy też dołączyła do nas Carmel.
— Lara? — ucieszyła się, ku mojemu zdziwieniu.
— Carmel! — przytuliła ją.
— Gdzieś ty była? — zapytała z pretensją moja przyjaciółka.
— Dopiero wróciłam, spokojnie, w poniedziałek znów będę się panoszyć po szkole. — sprostowała ze śmiechem.
— Chyba jestem w niebie, polubiłyście się. — powiedziała Carmel, wskazując na nas obie.
— Jakżebym mogła nie polubić osoby, która owinęła sobie wokół palca Hendersona? I to do takiego stopnia, że został jej parą w chrzcie. — cmoknęła triumfalnie.
— Co?! — wydarła się dziewczyna. — Lizzy! Lepszego kandydata nie miałaś? — uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
— Lachlan zajęty, Todda nigdzie nie ma, a nikogo innego nie znam. — broniłam się. — Chyba że wolisz, żebym zrobiła to z Charlesem, który chciał być moją parą? — włożyłam ręce do kieszeni spodni.
Carmel zamurowało.
— No właśnie. — westchnęłam ciężko. — Zrobiłam to dla ciebie. Powinnaś mi dziękować, a nie krzyczeć. — wydęłam usta w udawanym fochu. — Na czym w ogóle polega ta druga część? — spojrzałam na dziewczyny pytająco, ale nim zdążyły mi odpowiedzieć, stałam już na zewnątrz, na brzegu basenu razem z innymi dziewczynami i trzymałam Camerona za rękę, bo za chwilę miałam mu zaufać i pozwolić, aby sam mnie trzymał, tak, abym nie wpadła do wody.
— Ile to będzie trwać? — zapytałam, nerwowo zerkając na inne osoby.
— Dopóki trzy osoby nie wpadną do wody. — oznajmił, nawet na mnie nie patrząc. — Masz szczęście, jeszcze nigdy żadnej nie upuściłem. — wciąż patrzył w dal.
Kiedy także tam spojrzałam, zrozumiałam dlaczego.
Nie mogło przecież zabraknąć na tej imprezie Christine, chociaż przyszła z dużym opóźnieniem.
Ale co się nie robi, żeby zwrócić na siebie uwagę wszystkich.
— To dobrze, bo boję się wody. — wyznałam.
Nie wiem w zasadzie skąd to się wzięło, ale mama, babcia, prababcia i tak dalej, również się jej bały.
— Serio? — był rozbawiony, ale wzrok skierował na mnie. — Dobrze, że mówisz.
— Lizzy, już jedna osoba wpadła. — powiadomiła mnie Carmel.
— Jeżeli mnie puścisz, złoję ci skórę! — wrzasnęła Elena, chociaż Lachlan nie wyglądał, jakby miało się to wydarzyć.
Trzy osoby dalej był Charles i ciągle mnie obserwował.
Usłyszeliśmy wszyscy „buuuuu".
Kolejna osoba pływała w wodzie.
Jeszcze tylko jedna.
Pomyślałam i jak na zawołanie, moja prośba została wysłuchana.
— Mówiąc, że nigdy żadnej nie upuściłem, miałem na myśli czas trwania konkurencji. — Cameron uśmiechnął się szeroko i pomachał mi tą dłonią, którą wcześniej mnie trzymał, kiedy spadałam do wody.
Na początku byłam w szoku, potem do mnie dotarło, że znajduję się pod powierzchnią wody i jakoś nie potrafię się wynurzyć.
Całe szczęście ktoś wykazał się bohaterstwem i wyciągnął mnie na brzeg.
Jak się okazało, siedziałam w objęciach Lachlana.
— Wszystko okay, Czekoladko? — był szczerze zmartwiony, a ja zdumiona.
— T-tak. — wykrztusiłam z siebie jakieś resztki wody.
— Ona nie potrafi pływać! — krzyknął na Camerona, który był tym faktem niewzruszony.
— Wiem. — odpowiedział, wzruszając ramionami.
— Co, kurwa?! Wiedziałeś, a mimo to ją tam wrzuciłeś?! — Lachlan był zdenerwowany, zresztą mnie także to mocno wkurzyło.
— Nie wiesz o tym, że najlepszą metodą na leczenie fobii, jest metoda szokowa? — uniósł jedną brew, po czym jak gdyby nigdy nic, odszedł, a kilka zachwyconych osób za nim.
— Myślałam, że po wakacjach ta jego dupkowata część zostanie choć trochę wyplewiona. — westchnęła Lara, kucając przy nas. — Dzięki, że nie potraktowałeś tak mojej siostry. — zwróciła się do mojego przyrodniego brata.
— Nie przewidziałem, że będziesz mokra. — przy nas znalazł się nagle Todd. — Wybacz więc za ten stanik. — podał mi dłoń, żebym mogła wstać. — Kto ci to zrobił?
— Zadałeś teraz tak głupie pytanie, że mam ochotę sprawdzić, czy to nie jest sen. — skomentowała Carmel. — To chyba logiczne, twój przyjaciel. — uśmiechnęła się sarkastycznie.
— Carmel, kochana. Jeszcze nie zauważyłaś, że logika w tej szkole nie istnieje? — zaśmiała się Lara.
— My się chyba nie znamy. — odezwał się Todd.
— Wręcz przeciwnie, tylko z jedną różnicą. — podeszła do niego. — Nie pamiętasz kim jestem. — uraczyła go uśmiechem. — Nie przejmuj się, przyzwyczaiłam się.
— Oh, cóż... — podrapał się w tył głowy. — Teraz już cię raczej zapamiętam. — wykrzywił kąciki ust w górę.
— Przygotuj się, Lizzy. Za godzinę będziesz musiała się zmierzyć z ostatnim zadaniem. — powiedział do mnie Lachlan, ale brzmiało to tak, jakbym miała walczyć z kimś na śmierć i życie.
* Panie, zmiłuj się
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro