Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Ty to robisz specjalnie, czy jesteś po prostu głupia?

„Głupcy plotą głupstwa, rozsądni je popełniają."

Marie von Ebner-Eschenbach













Piątek nadszedł nieubłaganie szybko, a ja siedziałam na swoim łóżku, wzrok miałam wbity w moją szafę z ubraniami, byłam bliska popadnięcia w jakąś dziwną rozpacz, bo uświadomiłam sobie, że nie mam zielonego pojęcia o tym, co się zakłada na takie imprezy.

W moim poprzednim mieście wyglądały one nieco inaczej i zdarzały się raz na miesiąc, a tam nikt nie wymagał strojenia się, więc czułam się swobodnie.

Przysięgam, gdyby nie Carmel, w życiu nie zgodziłabym się pójść i torturować głośną muzyką oraz smrodem alkoholu.

Wzięłam do rąk telefon i zadzwoniłam do przyjaciółki z nadzieją, że mnie uratuje, ale usłyszałam od niej jedynie "No jak to co się ubiera na tutejsze imprezy? To co zwykle!".

Nie takiej pomocy oczekiwałam, ale cóż.

Westchnęłam smutno i wyszłam z pokoju, a następnie zastukałam w drzwi, które należały do Lachlana.

— Co tam, Czekoladko? — spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Mam duży problem. Kompletnie nie wiem, co powinnam ubrać. — wyznałam szczerze.

— Na pewno nie to. — wskazał na moje ogrodniczki. — Masz jakąś godzinę, zanim wyruszymy. Chłopaki będą za pięć minut. Na pewno coś wymyślisz. — puścił mi perskie oko, a ja zrezygnowana wróciłam do swojego pokoju i otworzyłam szafę.

To było dla mnie nie lada wyzwanie. Zaczęłam przekopywać najskrytsze zakamarki, a nóż coś mogłam wygrzebać, szczęśliwa ubrałam na siebie czerwoną bluzkę z długim rękawem w niebieskie kropki i beżowe krótkie spodenki, a następnie w podskokach poszłam do przyrodniego brata. Niestety jego przyjaciele już tam byli.

Kyrie eleison.* — odezwał się Lachlan.

Skąd on znał, do cholery, takie słowo?

— Jest źle? — zapytałam zmieszana.

— Bardzo, Lizzy, bardzo. — potwierdził blondyn. Na szczęście Cameron i Todd nie zwrócili na mnie uwagi. Jęknęłam i znów wróciłam, aby znaleźć coś innego.

Podrapałam się po głowie, rozejrzałam wokół i wtedy mnie oświeciło.

Spódnica w kolorze bananowym, która sięgała mi trochę przed kostki i zielona koszula.

— Jezus Maria. — powiedziała Todd, widząc mnie w uśmiechu. Jego mina zdecydowanie nie wróżyła nic dobrego. — Już wolę, kiedy nosisz te swoje sweterki. — sprostował.

Henderson nie mógł się powstrzymać i po prostu parsknął śmiechem, a Lachlan ukrył twarz w dłoniach i stwierdził, że powinien dostać do mnie instrukcję obsługi.

Powiedziałam sobie, że jeżeli za trzecim razem mi nie wyjdzie, nigdzie nie pójdę. Nie starałam się już nawet dobrać ciuchów, wzięłam niebieski kombinezon w różowe serduszka i niczym zbity pies, znów pojawiłam się w progu pokoju mojego przyrodniego brata, który pokręcił natychmiast głową, dając mi do zrozumienia, że wciąż jest źle.

— Ty to robisz specjalnie, czy jesteś głupia? — zapytał wreszcie Cameron, bawiąc się sznurkiem swojej białej bluzy. Zmierzyłam go wzrokiem, założyłam ręce na krzyż i oparłam się o framugę.

— Poddaję się.

— Kochanie, trzy czy osiem razy upadasz, i tak musisz się podnieść. Chodź, zdziałam cuda, możesz mi wierzyć. — zaczął Todd, śmiało popychając mnie w stronę mojego pokoju. — To co nam zaprezentowałaś, to jakaś masakra. Pokaż mi, co tam masz. — wziął się za szperanie w moich rozkopanych ciuchach i co chwilkę cmokał z dezaprobatą.

— Postawmy na prostotę. — powiedział nagle i rzucił we mnie białym t-shirtem, który był dwa rozmiary za duży, ale nie miałam zamiaru się kłócić. Chwilę potem na mojej twarzy wylądowały również jeansowe krótkie spodenki.

— Jaki masz stanik? — odwrócił się do mnie, a ja spojrzałam na niego zdumiona. Bez uśmiechu na jego twarzy w towarzystwie błysku oczu, wyglądał co najmniej dziwnie. Sam ubraną miał czarną koszulkę, na to bomberkę z naszywkami w kolorze khaki, białe buty oraz szare spodnie z dziurami.

— Pytasz poważnie? — te słowa ledwo przeszły przez moje gardło.

— Tak, a nie wyglądam? — uniósł jedną brew.

— Emm, biały. — musiałam się chwilę zastanowić.

— Nie, musisz go zmienić. — potrząsnął głową i bezwstydnie wyciągnął z mojej komody czarny biustonosz. Myślałam, że mi oczy wyjdą z orbit.

— To była przesada. — upominałam go.

— Daj spokój, mam cztery siostry. — machnął lekceważąco tym stanikiem, po czym mi go dał i odwrócił się do mnie plecami, żebym mogła się przebrać. Zrobiłam to w jakieś trzy minuty, ale nie rozumiałam, dlaczego wybrał na mnie za duża koszulkę, która wyglądała na mnie ja worek.

— Już. — oświadczyłam, a on zaklaskał w dłonie, podszedł do mnie i zaczął lustrować wzrokiem. Obserwowałam jego ruchy placami, bo były śmieszne. — Ta koszulka na mnie wisi, a stanik prześwituje.

— O to chodzi, Słodzinko. — zaśmiał się tak przyjemnie, że od razu zrobiło mi się lepiej. Związał moją koszulkę z boku, tak że odkrywała mi kawałek brzucha, przez co czułam się niekomfortowo, a potem sięgnął po czerwoną koszulę w czarną kratę i obwiązał mi nią biodra. — Jeszcze tylko drobne szczegóły. — uśmiechnął się sympatycznie i wręcz zrzucił z mojej głowy pomarańczową bandankę. Następnie rozplótł warkocza, którego nosiłam cały dzień, przez co moje włosy były lekko pofalowane, rozczesał je palcami, nie powiem, że nie bolało, rozmierzwił je u nasady i dziwnym cudem, wyglądałam dobrze.

— Potrafisz się malować? — zapytał, sięgając po kolczyki kółka.

— Jasne. — potwierdziłam. Całe szczęście, udało mi się opanować tę sztukę na tyle dobrze, żebym mogła samodzielnie coś wyczarować.

— Tusz, kreski i błyszczyk. Nic więcej nie potrzebujesz. — pokazał mi kciuka w górę i usiadł na pufie z zamiarem oglądania, jak spełniam jego polecenie.

Kiedy skończyłam, popsikałam się waniliowym perfumami i wzięłam z łóżka katanę.

— Jakby było zimno. — wyjaśniłam.

— Szybko się uczysz. — odparł zadowolony i podszedł do mnie, aby poprowadzić mnie do chłopców. Zakrył mnie swoim ciałem i posłał mi ostatni pokrzepiający uśmiech.

— Panowie. — odchrząknął głośno. — Przedstawiam wam Elizabeth w mojej wersji. — odsunął się, ale tylko Lachlan był zainteresowany, przez co trochę się zawiodłam. Uniosłam brwi wyczekująco.

— I? — ale on tylko gapił się na mnie z rozdziawionymi ustami i próbował coś wydukać, ale nieudolnie.

— Jezu, nie jesteś moim prawdziwym bratem, jest dobrze, czy nie? — chciałam mieć to w końcu z głowy. Wtedy także Cameron przeniósł wzrok z telefonu na mnie i dokładnie obejrzał od stóp, aż po sam czubek głowy. Prawy kącik jego ust drgnął w górę.

— No wiesz... — wymamrotał Lachlana. — Wyglądasz...

— Wyglądasz dokładnie tak, jak powinna wyglądać dziewczyna, która idzie na imprezę. — dokończył za niego Henderson, a ja podskoczyłam w miejscu ucieszona i rzuciłam się na szyję Todda, który ani trochę nie był zaskoczony moim śmiałem gestem.

— Dziękuję!

— Do usług. — odpowiedział i mnie puścił.

— Chodźmy, zabawa czeka. No i panienki. — Lachlan zaczął się śmiać, a ja na jego słowa wywróciłam oczami.



* * *



Droga do domu tego całego Charlesa według Lachlana była niedługa, a mimo to, jechaliśmy już dziesięć minut. W tym samym czasie Carmel wysłała mi wiadomość z informacją, że będzie czekać na mnie przed wejściem. Westchnęłam lekko, odwracając głowę w stronę szyby.

Dostąpiłam tego zaszczytu, że jechałam na przednim siedzeniu, ale nieszczególnie mi się to spodobało, bo siedzący za mną Cameron i Todd wyraźnie szeptali coś sobie do ucha na mój temat. I raczej nie były to przychylne opinie.

Po dwudziestu minutach byliśmy wreszcie na miejscu i wysiadłam z samochodu, jak oparzona. Od razu zauważyłam Carmel, która dziś pojawiła się bez okularów, w wyprostowanych włosach, czarnych spodniach z dziurami, czerwonej kurtce i czarnej koszulce.

Moja reakcja na jej wygląd była taka sama, jak jej na mój.

— Nie miałaś być z Carmel? — zapytał zdezorientowany Lachlan, kiedy stanął obok mnie.

— Ja jestem Carmel, idioto. Ale miło, że pytasz. — odpowiedziała ironicznie moja przyjaciółka, na co Todd zaczął się śmiać. Lachlan trochę skołowany puścił nas przodem, a w drzwiach witał wszystkich gospodarz imprezy, czyli ten sławny Charles.

Jego twarz faktycznie wyrażała przyjazny stosunek do wszystkich i wszystkiego.

— Lachlan, nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę. — rzucił mi wymowne spojrzenie, a ja ukryłam uśmiech.

— Chciałbym, stary. To moja przyrodnia siostra. — pomasował mnie po ramionach. — Lizzy, Carmel, to jest Charles. — przedstawił nas sobie, a blondyn natychmiast uścisnął nasze dłonie.

Carmel zrobiła tak maślane oczy, że tylko debil nie zorientowałby się, że coś jest na rzeczy. Czyli tylko ja i Cameron nimi nie byliśmy. On także to zauważył i lekko zmarszczył czoło, a potem przeniósł wzrok na mnie, a ja udając, że nic nie wiem, wzruszyłam ramionami.

— To co? Jakiś soczek z prądem? — zapytał nas Todd.

Zabawne, że wydawał mi się z nich trzech najmniej kontaktowy i przyjazny. Nigdy nie oceniałam po wyglądzie, ale jego w ogóle nie pasował do charakteru, jaki posiadał.

— Zmieniłeś mój wygląd, ale nie zmienisz mojej asertywności. Nie. — pokiwałam stanowczo głową.

— Na pewno? — zrobił minę szczeniaczka.

— Na sto procent. — odpowiedziałam z uśmiechem. Oparłam się plecami o blat i zaczęłam obserwować ludzi, próbując wyłonić osoby, z którymi mogłabym się potencjalnie zakumplować.

Słabo mi to szło, albo po prostu takiej nie było.

Czułam na sobie za to palący wzrok Charlesa, a tego nie chciałam najbardziej na świecie.

— Nie uszło mojej uwadze, Elizabeth, iż dzisiejszy gospodarz ma na ciebie oko. — powiedział nagle Cameron, a ja spojrzałam na niego z irytacją.

— Po co ten komentarz?

— Nikt cię nie uprzedził, że nowi przechodzą chrzest, który składa się z trzech części? — zmarszczył czoło. — Biedactwo, w pierwszej musisz wypić przynajmniej trzy kieliszki wódki. W późniejszych potrzebny ci będzie chłopak, a jako, że to impreza Charlesa, będzie miał prawo sobie wybrać, której dziewczynie pomoże. Nie zdziwi cię pewnie fakt, że wybór padnie na ciebie, a szkoda by było sprawiać przykrość przyjaciółce, której ów chłopak się podoba, nie sądzisz? — rzucił mi rozbawione spojrzenie.

— Ugh, wezmę Lachlana, co za problem? — pokręciłam głową.

— Przykro mi, ale on jest już zajęty. — wskazał dyskretnie na jakąś pierwszoklasistkę, z którą mój przyrodni brat się migdalił.

— Kurwa. — powiedziałam pod nosem i choć nie miałam tego robić, wypiłam jakiegoś drinka za jednym zamachem.

— Woah, Lizzy! — Carmel zmierzyła mnie wzrokiem. — Gdzie twoja asertywność? — zaczęła się śmiać, sama wróciła do mnie z kubkiem piwa.

— To z nerwów.

— Stresujesz się chrztem? — zapytała, upijając łyka z czerwonego kubeczka.

— Mhm, gdybyś mnie o nim poinformowała, byłoby łatwiej. — spojrzałam na nią wymownie.

— Zapomniałam, przepraszam cię, Lizzy. — dotknęła mojego ramienia.

— CHRZEST! — wydarła się jakaś grupa ludzi i nie pamiętam kiedy, znalazłam się wraz z innymi osobami przy stole, gdzie czekała na nas czysta wódka.

— Pij! Pij! Pij! — wołali ludzie.

Kręciło mi się trochę w głowie po drinku i trzech kieliszkach, ale więcej nie miałam zamiaru pić.

Na szczęście wciąż kontaktowałam i chodziłam na własnych nogach. Niestety nie wszyscy mogli się tym cieszyć, bo zwyczajnie przesadzili i zgonowali, albo wymiotowali na dworze.

— Lizzy! — podbiegł do mnie Lachlan. — Świetnie sobie poradziłaś, jestem dumny z mojej siostrzyczki. — rozmierzwił mi włosy, co mnie zdenerwowało.

— To jest Elena. — wskazał na swoją towarzyszkę.

— Siemka! — pisnęła radośnie.

Totalnie nie moje klimaty.

Carmel gdzieś zniknęła, a jak się później okazało, spotkała znajomych z innej szkoły, których nie miałam ochoty poznawać.

Po uwolnieniu się z męczącej rozmowy z Eleną i Lachlanem, wróciłam do swojego ulubionego miejsca, czyli blatu.

— Jeszcze stoisz? Byłem pewien, że padniesz po tej części. — rzucił do mnie Cameron.

Czy jemu się nudziło?

I gdzie był Todd?

— Minęły już dwie godziny, a ty jesteś trzeźwy? — założyłam ręce na krzyż.

— Nigdy nie mówiłem, że piję. — uniósł dłonie w geście kapitulacji. — Więc pijany nie będę dzisiaj w ogóle. — puścił mi oczko. — Niestety, twój plan wykorzystania mnie właśnie legnął w gruzach.

Parsknęłam na jego słowa.

— O nie, on tutaj idzie. — powiedziałam spanikowana, kiedy Charles kroczył z uśmiechem w moim kierunku. — Możesz się zmienić w księcia na białym koniu i mnie uratować? Proszę. — mina Hendersona na moją prośbę była bezcenna, ale nie zdążył mi nic odpowiedzieć.

— Elizabeth. — powiedział radośnie Charles. — Szkoda, że Lachlan się wcześniej tobą nie chwalił. — zlustrował mnie wzrokiem.

— Raczej nie miał czym. — uśmiechnęłam się nerwowo.

— Miał. Muszę zapytać, masz już parę do następnego zadania, nie ukrywam, że bardzo mi zależy, żebym ja nią był, ale jeśli...

— Przykro mi, stary. — Cameron poklepał go po ramieniu. — spóźniłeś się. Dosłownie przed sekundką Elizabeth prosiła mnie o to, błagając, żebym się zgodził, a ja nie odmawiam damom. — powiedział nonszalancko i uśmiechnął się do naszej dwójki, a ja miałam ochotę go zamordować. Charles odszedł z Cameronem zrezygnowany, a ja chciałam się zapisać pod ziemię.

Wtedy usłyszałam długi gwizd.

Odwróciłam się i obok mnie stała dziewczyna w moim wzroście, która miała czarne włosy do ramion i prostą grzywkę, a także usta pomalowane na czarno.

Należała chyba do subkultury Emo.

— Co w sobie masz, że biją się o ciebie dwa ciasteczka? — pokazała białe zęby.

— Nie nazwałabym tego walką o moje serce. — prychnęłam. — Lizzy. — podałam jej dłoń.

— Lara. — odpowiedziała sympatycznie. — Jestem starszą siostrą Eleny, podbiłam do ciebie, bo widziałam, że gada z tobą razem z Lachlanem. Wydajesz się spoko.

— Oh, dziękuję. Chyba pierwsze miłe słowa, odkąd przyszłam do nowej szkoły. — zaczęłam się śmiać. — Lachlan to mój przyrodni brat.

— Uuu, nieźle. — przyznała. Wtedy też dołączyła do nas Carmel.

— Lara? — ucieszyła się, ku mojemu zdziwieniu.

— Carmel! — przytuliła ją.

— Gdzieś ty była? — zapytała z pretensją moja przyjaciółka.

— Dopiero wróciłam, spokojnie, w poniedziałek znów będę się panoszyć po szkole. — sprostowała ze śmiechem.

— Chyba jestem w niebie, polubiłyście się. — powiedziała Carmel, wskazując na nas obie.

— Jakżebym mogła nie polubić osoby, która owinęła sobie wokół palca Hendersona? I to do takiego stopnia, że został jej parą w chrzcie. — cmoknęła triumfalnie.

— Co?! — wydarła się dziewczyna. — Lizzy! Lepszego kandydata nie miałaś? — uderzyła się otwartą dłonią w czoło.

— Lachlan zajęty, Todda nigdzie nie ma, a nikogo innego nie znam. — broniłam się. — Chyba że wolisz, żebym zrobiła to z Charlesem, który chciał być moją parą? — włożyłam ręce do kieszeni spodni.

Carmel zamurowało.

— No właśnie. — westchnęłam ciężko. — Zrobiłam to dla ciebie. Powinnaś mi dziękować, a nie krzyczeć. — wydęłam usta w udawanym fochu. — Na czym w ogóle polega ta druga część? — spojrzałam na dziewczyny pytająco, ale nim zdążyły mi odpowiedzieć, stałam już na zewnątrz, na brzegu basenu razem z innymi dziewczynami i trzymałam Camerona za rękę, bo za chwilę miałam mu zaufać i pozwolić, aby sam mnie trzymał, tak, abym nie wpadła do wody.

— Ile to będzie trwać? — zapytałam, nerwowo zerkając na inne osoby.

— Dopóki trzy osoby nie wpadną do wody. — oznajmił, nawet na mnie nie patrząc. — Masz szczęście, jeszcze nigdy żadnej nie upuściłem. — wciąż patrzył w dal.

Kiedy także tam spojrzałam, zrozumiałam dlaczego.

Nie mogło przecież zabraknąć na tej imprezie Christine, chociaż przyszła z dużym opóźnieniem.

Ale co się nie robi, żeby zwrócić na siebie uwagę wszystkich.

— To dobrze, bo boję się wody. — wyznałam.

Nie wiem w zasadzie skąd to się wzięło, ale mama, babcia, prababcia i tak dalej, również się jej bały.

— Serio? — był rozbawiony, ale wzrok skierował na mnie. — Dobrze, że mówisz.

— Lizzy, już jedna osoba wpadła. — powiadomiła mnie Carmel.

— Jeżeli mnie puścisz, złoję ci skórę! — wrzasnęła Elena, chociaż Lachlan nie wyglądał, jakby miało się to wydarzyć.

Trzy osoby dalej był Charles i ciągle mnie obserwował.

Usłyszeliśmy wszyscy „buuuuu".

Kolejna osoba pływała w wodzie.

Jeszcze tylko jedna.

Pomyślałam i jak na zawołanie, moja prośba została wysłuchana.

— Mówiąc, że nigdy żadnej nie upuściłem, miałem na myśli czas trwania konkurencji. — Cameron uśmiechnął się szeroko i pomachał mi tą dłonią, którą wcześniej mnie trzymał, kiedy spadałam do wody.

Na początku byłam w szoku, potem do mnie dotarło, że znajduję się pod powierzchnią wody i jakoś nie potrafię się wynurzyć.

Całe szczęście ktoś wykazał się bohaterstwem i wyciągnął mnie na brzeg.

Jak się okazało, siedziałam w objęciach Lachlana.

— Wszystko okay, Czekoladko? — był szczerze zmartwiony, a ja zdumiona.

— T-tak. — wykrztusiłam z siebie jakieś resztki wody.

— Ona nie potrafi pływać! — krzyknął na Camerona, który był tym faktem niewzruszony.

— Wiem. — odpowiedział, wzruszając ramionami.

— Co, kurwa?! Wiedziałeś, a mimo to ją tam wrzuciłeś?! — Lachlan był zdenerwowany, zresztą mnie także to mocno wkurzyło.

— Nie wiesz o tym, że najlepszą metodą na leczenie fobii, jest metoda szokowa? — uniósł jedną brew, po czym jak gdyby nigdy nic, odszedł, a kilka zachwyconych osób za nim.

— Myślałam, że po wakacjach ta jego dupkowata część zostanie choć trochę wyplewiona. — westchnęła Lara, kucając przy nas. — Dzięki, że nie potraktowałeś tak mojej siostry. — zwróciła się do mojego przyrodniego brata.

— Nie przewidziałem, że będziesz mokra. — przy nas znalazł się nagle Todd. — Wybacz więc za ten stanik. — podał mi dłoń, żebym mogła wstać. — Kto ci to zrobił?

— Zadałeś teraz tak głupie pytanie, że mam ochotę sprawdzić, czy to nie jest sen. — skomentowała Carmel. — To chyba logiczne, twój przyjaciel. — uśmiechnęła się sarkastycznie.

— Carmel, kochana. Jeszcze nie zauważyłaś, że logika w tej szkole nie istnieje? — zaśmiała się Lara.

— My się chyba nie znamy. — odezwał się Todd.

— Wręcz przeciwnie, tylko z jedną różnicą. — podeszła do niego. — Nie pamiętasz kim jestem. — uraczyła go uśmiechem. — Nie przejmuj się, przyzwyczaiłam się.

— Oh, cóż... — podrapał się w tył głowy. — Teraz już cię raczej zapamiętam. — wykrzywił kąciki ust w górę.

— Przygotuj się, Lizzy. Za godzinę będziesz musiała się zmierzyć z ostatnim zadaniem. — powiedział do mnie Lachlan, ale brzmiało to tak, jakbym miała walczyć z kimś na śmierć i życie.







* Panie, zmiłuj się 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro