3. Zaimponowałaś mi wczoraj.
„Nieraz tylko szczypta goryczy chroni nas przed apetytem innych."
Lidia Jasińska
W życiu nie trafiłam na tak nudnego nauczyciela, jakim była Tatiana Anderson.
Mimo, że minęło tylko dziesięć minut angielskiego, czułam się tak, jakbym siedziała tam wieczność. Życie uprzykrzało mi jeszcze słońce, które niemiłosiernie grzało mnie w nogi, bo okna nie posiadały rolet.
Głos Anderson był tak okropnie monotonny, a jej opowieści nadawałyby się do usypiania małych dzieci, skoro wszyscy w klasie przysypiali. Oczywiście poza prymuską Amandą, która rzeczywiście była taka, jak opisała ją Carmel.
Niestety mojej przyjaciółki nie było ze mną na tej lekcji, więc nie miałam nawet do kogo się słowem odezwać, a nuda zżerała mnie tak bardzo, że zdążyłam pokolorować każdy kwadracik w zeszycie z historii na inny kolor.
— I... Właśnie... w... taki.... S-s-sposób... — tłumaczyła coś Anderson, ale jej nie słuchałam.
— Przepraszam za spóźnienie. — do klasy wszedł Cameron, wyglądał na zdenerwowanego. Zerknął na mnie, ale szybko odwrócił wzrok i usiadł gdzieś z tyłu klasy. Na szczęście powstrzymałam się od oglądania za siebie.
— Nic... się... nie... s-s-stało, Henderson... — uśmiechnęłam się powolnie.
Przysięgam, ona wyglądała jak te leniwce w urzędzie ze Zwierzogrodu.
— Przepraszam... was... gorzej... się czuję. — odchrząknęła i poprawiła okulary. — O-o-opiszcie mi proszę... waszego... Albo nie...Zajmijcie... się... s-s-sobą. — rozmasowała swoje skronie i z westchnięciem usiadła za biurkiem, a ja wywracając oczami, oparłam głowę o dłoń i wbiłam znudzony wzrok w drzewo za oknem.
— Proszę pani! — klasa rozbudziła się na piskliwy głos Amandy. — Mogłabym zrobić jakąś dodatkową pracę na ocenę? — czułam, jak szeroko się szczerzy.
— Może jakieś wypracowanie o dramatopisarzach? — zasugerowała bardzo delikatnie.
— Tak... zrób... — zbyła ją Anderson. Jej sposób mówienia tak mnie irytował, że najchętniej wyszłabym z sali, ale to nie zaskutkowałoby niczym miłym. Z gapienia się w drzewo wyrwał mnie huk, jaki spowodowała nauczycielka, upadając na podłogę. Rozszerzyłam oczy na ten widok, a reszta była tak samo zaskoczona, co ja.
Widocznie rzeczywiście się gorzej czuła i to poważnie. Podeszłam do niej, żeby sprawdzić, czy oddycha, ale niestety. Serce także było zatrzymane, straciła przytomność. Korzystając z tego, czego nauczył mnie tata, przystąpiłam do resuscytacji krążeniowo oddechowej.
Kiedy uciskałam jej klatkę, spojrzałam na moich rówieśników.
— Może ktoś raczy pójść po pomoc? — warknęłam. Amanda zerwała się z miejsca w trybie natychmiastowym i wyparowała z sali jeszcze szybciej.
Dzięki Bogu, wszystko skończyło się dobrze.
* * *
Ze słonecznego, pięknego dnia, zrobiła się nagle ulewa, więc lunch zmuszone byłyśmy zjeść na stołówce.
Ciężko było znaleźć jakiekolwiek miejsce, ale w końcu się udało.
Kącik przy ścianie wydawał się najbardziej odpowiednią opcją w naszym przypadku.
— Słyszałam, co się stało u was na angielskim. — zaczęła Carmel. — Lizzy, Ty bohaterko. — szturchnęła mnie w ramię.
— Nie jestem żadną bohaterką, tak należy robić i tak postąpiłam. Innym się chyba nie śpieszyło. — powiedziałam z zawodem.
— Byli zszokowani. — tłumaczyła się za nich. — Powinnaś być dumna, że jako jedyna zachowałaś zimną krew. — spojrzała na mnie znacząco. — Ale i tak twój wyczyn nie przyćmi innego, bardzo popularnego tematu.
— Czyli? — zapytałam, gryząc jabłko, które swoją drogą, smakowało jak papier.
— Impreza u Charlesa. — wzruszyła ramionami. Prawie się zakrztusiłam, kiedy to usłyszałam.
— A tobie co? — uniosła brwi.
— Lachlan mnie na nią wczoraj zaprosił. — odłożyłam owoc na bok. — Wraz z tobą. — dodałam po chwili. Carmel zamarła na chwilę, a zaraz potem na jej twarz wkradł się promienny uśmiech.
— Nie mów, że chcesz iść. — jęknęłam błagalnie.
— Lizzy! — złapała mnie za dłonie. — To nasza szansa na wyjście ze strefy szyderstwa. — szepnęła. — I moja na zamienienie kilka słów z gospodarzem imprezy. Proszęęęę... — ścisnęła moje palce.
— Nie mógł ci wpaść w oko ktoś inny? — rzuciłam jej smutne spojrzenie. — Jak ten cały Charles w ogóle wygląda? — rozejrzałam się po stołówce, napotykając wzrok Christine i Camerona.
— Nie ma go tu teraz, pokażę ci przy najbliższej okazji. — nadal się uśmiechała. — Jest we wzroście Hendersona, ma włosy w kolorze ciemnego blondu, zielone oczy, bardziej niż ty! — dotknęła mnie palcem w nos, a ja podążyłam oczami za jej ruchem.
— I? To tyle? — zapytałam rozbawiona.
— Nie! Masz mnie za taką, co to na sam wygląd leci? — prychnęła oskrażycielsko. — Jest miły. Nieważne kim jesteś, traktuje cię na równi. — rozmarzyła się. — Chodzę z nim na fotografię, ale nigdy w życiu nie zamieniłam z tym chłopakiem słowa. — westchnęła smutno.
— Dobrze więc, pójdziemy tam dla Charlesa. — uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco i znów spojrzałam za sobie, nadal czując na sobie wzrok mojej ulubionej pary. Oprócz nich, patrzył na mnie Lachlan, który zaczął machać do mnie jak małe dziecko, kiedy go zauważyłam.
* * *
— Przepiękna jest ta księgarnia, przekaż właścicielce, że będę ją polecać każdemu. Zwłaszcza, że jest tutaj taka świetna obsługa. — powiedziała do mnie starsza pani, która przyszła zakupić kilka tomów wierszy o tematyce związanej ze śmiercią.
— Dziękuję za tak miłe słowa i na pewno przekażę. — pożegnałam ją szczerym uśmiechem. Wtedy też przyszła Nicole, która pracowała razem ze mną.
— Twój chłoptaś czeka na ciebie w wozie. — poinformowała mnie, mając na myśli zapewne Lachlana. Nie wiem, co było z moim tatą, ale ostatnio bardzo często musiałam wracać z przyrodnim bratem.
Wyszłam więc w dobrym humorze przed księgarnie, ale mój uśmiech szybko zniknął, kiedy prócz niego zobaczyłam Camerona i Todda. W jednej chwili chciałam wrócić z powrotem do środka, a w drugiej wymyślić jakieś tanie kłamstwo, żeby nie musieć tam wsiadać, ale Lachlan zawołał do mnie tak miłe „cześć" że po prostu żal mi było się z tego wymigać, jednak miałam nadzieję, że któryś z jego przyjaciół podsunie mu pomysł pozostawienia mnie. Tak się jednak nie stało, więc niechętnie wsiadłam do samochodu, umiejscowiłam się na tylnym siedzeniu, gdzie siedział również Todd.
Nie pozostało mi nic innego, jak udawać, że czytam książkę, która w ogóle nawet nie była dla mnie, a taty.
Historia Rosji to nie moje klimaty.
— To jak z tym Danielem? — zapytał Lachlan, a ja czułam się głupio, nie wiedząc, o co chodzi.
— Dostał w mordę, raz czy dwa i po sprawie. — odpowiedział Cameron. — Nikt nie będzie wynosił informacji o tym, kogo bierzemy za cel. — sprostował.
— Stary, wydaje mi się, że Angela wcale nie jest dziewicą. — usłyszałam głos Todda.
Boże, dlaczego ja wsiadłam do tego samochodu.
— Jest czy nie, zawsze jakaś korzyść. — odparł nonszalancko Cameron, po czym przybił z Lachlanem majestatycznego żółwika. Zrobiło mi się niedobrze.
— Lizzy! — zaczął mój przyrodni brat. — Podobno uratowałaś Anderson?
— Nie uratowałam jej, zrobili to ratownicy. — wymamrotałam pod nosem, nadal uparcie wertując kartki książki.
— Oh, nie bądź taka skromna. — wywrócił oczami, co zauważyłam w lusterku.
— Dziwne masz zainteresowania. — stwierdził Todd.
— Przynajmniej jakieś mam. — wzruszyłam ramionami. Czułam się taka zażenowana, że zerknął na to, co czytałam. Wtedy Lachlan się zatrzymał.
— Idę do sklepu, ktoś coś? — patrzył na każdego pasażera po kolei.
— Cola razy dwa. — odezwał się Todd.
— Żelki, jeśli łaska. — dodał Cameron.
— Lizzy? — wiercił we mnie dziurę wzrokiem.
— Nie, dziękuję. — pokręciłam głową.
— Lizzy. — spojrzał na mnie spod byka.
— Lachlan. — wiedziałam, że wygram tę wojnę.
— Jak osioł. — potrząsnął głową i wyszedł z auta, a ja pozostałam na polu bitwy z Toddem i Cameronem.
— Odchudzasz się? — zapytał ten pierwszy.
Rany, jego głos w ogóle nie pasował do wizerunku .
— A powinnam? — spojrzałam na niego. Uśmiechnął się lekko.
Czyżbym wkupiła się w łaski przyjaciela Lachlana?
— Gdzie się nauczyłaś udzielać pierwszej pomocy?
Chryste, Todd, skończ. Proszę.
— Ojciec mnie nauczył.
— Fajnie. — jego mina wyrażała aprobatę.
Dobra, Todd był w porządku. Przyłapałam Camerona w lusterku, na tym, jak mnie obserwuje, ale kiedy zauważył, że się zorientowałam, odwrócił szybko wzrok. Minuty, w których Lachlan nie wracał, dłużyły się niemiłosiernie.
Ciągle nerwowo sprawdzałam, czy idzie. Wydawało się to wręcz obsesyjne.
— Uspokój się, przecież nic ci nie zrobimy. — rzucił do mnie Cameron, widocznie zirytowany moim zachowaniem.
— Przepraszam, straszne kolejki. — powiedział Lachlan, kiedy wreszcie wrócił. — Orientuj się, Lizzy. — uderzył mnie paczką cukierków kawowych. Wywróciłam oczami.
— Przecież mówiłam, że nic nie chcę.
— Tak, a ja mam cztery nogi i skrzydła. — parsknął. — Nie mieli żadnej kawy w formie napoju, musisz się nacieszyć tym. — uśmiechnął się przepraszająco.
— Dasz mi tę colę? Chce mi się tak pić, jakbym przeszedł Saharę. — Todd wręcz wyrwał przyjacielowi bąbelkowy napój.
— Dzięki. — powiedział Cameron, biorąc swoje żelki.
— Podjedziemy jeszcze w jedno miejsce. — zakomunikował Lachlan. Skręciliśmy w jakąś dziwną, szemraną uliczkę. Kiedy się zatrzymaliśmy, nikt jednak nie wysiadł, a ja czułam się bardzo niekomfortowo. Przez pewien moment odleciał mnie nawet strach, kiedy się rozejrzałam, a kiedy zostałam w środku z Cameronem sama, myślałam, że się zesram.
Panowała tak cholernie niezręczna cisza, że brakowało tylko świerszczy.
— Elizabeth. — podniosłam wzrok na chłopaka, który wydawał się czymś zaniepokojony. — Schowaj głowę w dole. — polecił. Wolałam nie pytać, po co miałam to zrobić. Po jakiejś minucie mogłam wrócić do książki.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie bałam. Nie podobała mi się ta sytuacja.
— Poczekaj chwilę. — powiedział nagle i odpiął swój pas.
— Chyba nie zamierzasz mnie tutaj zostawić? — serce przyspieszyło mi, kiedy się do mnie odwrócił.
— Spokojnie, to tylko chwila. — mrugnął porozumiewawczo i zostawił mnie samą.
Odetchnęłam z tak wielką ulgą, jakiej nie mogłam sobie wyobrazić, kiedy Cameron wrócił.
— Trzymaj. — podał mi kubek ciepłej kawy. Była tak zdezorientowana, że nawet nie drgnęłam. Zmarszczył czoło na moją reakcję.
— Za rogiem jest kawiarenka, może nie najlepsza, ale zawsze coś. No weź. — przybliżył do mnie kubek, a ja niepewnym ruchem go od niego wzięłam.
— Dziękuję?
— Przyda ci się po całym dniu w szkole i pracy. — nadal nie miałam zielonego pojęcia, co się właśnie wydarzyło.
— Nie patrz na mnie jak na jakiegoś potwora. — zaśmiał się. Miał miły śmiech dla ucha.
— Po prostu nie rozumiem, skąd taki gest w moją stronę. — poczułam, że muszę wytłumaczyć moje zachowanie.
— Zaimponowałaś mi wczoraj. — przyznał. — Tym tekstem do Christine. A poza tym, nie zaczęliśmy najlepiej. — wzruszył ramionami.
— Ile jestem ci winna? — byłam skrępowana.
— Nic.
W tym samym momencie chłopcy wrócili.
— Jesteś czarodziejką, Lizzy? — zapytał Lachlan, patrząc na kubek kawy, która rzeczywiście górnolotna nie była. — Skoro Cam poleciał ci po kawę? — dodał.
— Dobiliśmy targu, kawa za twoje nagie fotki, żebym mógł cię szantażować. — odpowiedział Henderson, wywołując mój uśmiech.
— Dla mnie też pójdziesz, jeżeli dam ci jej nudesy? — pokazał mu język.
— Nie. — pokręcił głową brunet. — Nie interesują mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro