Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. Kapitan dostanie gratulacje? [KONIEC]

„Dzieliśmy ze sobą wiele pięknych chwil, a Ty uczyniłaś moje życie...uczyniłaś je prawdziwym życiem. Niczego nie żałuję. Ale jestem jedynie rozdziałem w Twoim życiu - będzie ich znacznie więcej. Zachowaj w pamięci nasze cudowne wspomnienia, ale proszę, nie bój się tworzyć nowych."


Cecelia Ahern - PS Kocham Cię












Dziwnie się żyło w przyjacielskich relacjach z Christine, ale nie narzekałam. Przynajmniej przestała się na mnie gapić wzrokiem mordercy i wrzucać do szafki dziwne rzeczy.

Lara nadal warczała na chłopaków, co mnie trochę bawiło, ale rozumiałam ją. Carmel dała sobie siana, będąc wierną swojej zasadzie dawania milion szans.

Rachel przestała pytać, o co chodzi, tata niepokoił się faktem, że mój związek z Cameronem tak szybko się zakończył, ale nie mogłam mu powiedzieć przecież prawdy.

Niebo było dziwnie zachmurzone, kiedy szłam na szkolne boisko, a raczej na trybuny. Dzisiaj był mecz lacrosse i cała szkoła się tam zebrała, żeby kibicować naszym. To było urocze, jak orkiestra grała, aby podnieść ich na duchu, a cheerleaderki skacząc piszczały, że zwycięstwo jest nasze.

Co prawda remisowaliśmy, ale bardzo dobrze nam szło.

— Już myślałam, że to przegapisz. Cameron przez cały czas szukał cię wzorkiem. — powiedziała do mnie Carmel, kiedy zjawiłam się z popcornem.

— Przepraszam, urwanie głowy w pracy. — machnęłam lekceważąco dłonią. Chłopak wtedy mnie zauważył, ale był zbyt daleko, żebym mogła zidentyfikować, czy się ucieszył. Lachlan siedzący na ławce na pewno, bo machał kijem jak potłuczony.

— Twój brat mimo wszystko jest całkiem słodki. — stwierdziła Lara, a ja uniosłam brwi zaskoczona.

— Wolny, bierz się śmiało. — odparłam przez śmiech.

— Nie, nie mój typ, ale myślę, że pasowałby do Carmel. — mrugnęła do niej porozumiewawczo.

— Nie ma opcji. — poprawiła okulary i wróciła do gapienia się w boisko.

Z czasem zaczął padać deszcz, ale nie na tyle mocny, aby ludzie zaczęli uciekać, chociaż i tacy się znaleźli. Po czterdziestu minutach padł oficjalny wynik.

— WYGRALIŚMY! — wrzasnęła Lara, wyrzucając w górę najpierw ręce, następnie całe ciało. Piszczałyśmy i cieszyłyśmy się tak bardzo, że prawie traciłam oddech.

Drużyna na boisku skakała w kole, podrzucając Camerona, który był przecież kapitanem. Dookoła nich krzyczały cheerleaderki i orkiestra, a trener drużyny był w siódmym niebie.

To był zdecydowanie jeden z najlepszych dni naszej szkoły.

Zbiegłam na dół prędko, kiedy ludzie już w miarę się uspokoili i rzuciłam się na szyję Lachlana, wciąż nie mogąc uwierzyć, że te ciamajdy wygrały. Chłopak złapał mnie za biodra i obrócił się wokół własnej osi trzy razy, a następnie posadził mnie na ziemi i złapał się za włosy.

— Lizzy! Wygraliśmy! Nie mogę uwierzyć! — skakał w miejscu jak piłeczka, a z jego oczu płynęły łzy szczęścia.

Deszcz sklejał mi włosy i przyklejał do twarzy, ale nie szczególnie mnie to obchodziło.

— Kapitan dostanie gratulacje? — Cameron podszedł do nas niepewnym krokiem z bladym uśmiechem, jakby nie cieszył...

— Jeżeli zobaczę uśmiech spowodowany zwycięstwem. — założyłam ręce na krzyż.

— Jasne, cieszy mnie to, aczkolwiek ciężko mi się uśmiechać wiedząc, że nie zwyciężyłem w jednej sprawie, która jest dla mnie ważniejsza. — jego wzrok wręcz przeniknął moją duszę.

— To ja was zostawię. — Lachlan poklepał nas po ramionach, mnie trochę za mocno, ale do przeżycia i odszedł.

— Myślisz, że to dobry moment na rozmowę? — zapytałam.

— Lepszego nie będzie. Ludzie i tak spędzą tu jeszcze z dwie godziny, występy i inne takie, dyrektor będzie pewnie przemawiał, twierdząc, że to jego zasługa, ale nie obchodzi mnie w tej chwili nic, prócz ciebie, Elizabeth. — delikatnie złapał moją dłoń, przez co przeszły mnie dreszcze.

— Posłuchaj, nie musisz mi już nic wyjaśniać, wszystko, co powinnam, już wiem. — uśmiechnęłam się pocieszająco. Nie chciałam, żeby jeszcze bardziej się męczył.

— Nie, to nieprawda. — pokręcił głową. — Nie wiesz najważniejszego. — jego oczy powędrowały w dół, na jego stopy. — Nie wiesz, dlaczego wycofałem się z zakładu. — przełknął dużą gulę śliny.

— Dlaczego? — szepnęłam między kroplami deszczu.

— Ponieważ widzisz, Elizabeth... Czasami nie spodziewasz się, że pokochasz osobę, której wcale nie chciałeś pokochać, a kiedy już się tak stanie, nie chce się jej krzywdzić, tylko jest jeden problem. — znów spojrzał mi w oczy. — Zrozumiałem, że cię kocham, kiedy było już za późno. — zaczął płakać.

— Cameron... — dotknęłam jego policzka palcami, a on nakrył moją dłoń swoją i przycisnął do siebie.

— Wiem, że nie mam prawa, ale proszę, błagam... — wziął głęboki oddech. — Proszę o jeden pocałunek. Tylko jed... — nie zdążył dokończyć, ponieważ zgodnie z jego prośbą, złączyłam nasze wargi. Z początku chłopak był zaskoczony i nie wiedział, co robić, ale po chwili dotarło do niego to, co się właśnie dzieje. Objął mnie w pasie i przysunął do siebie. Czułam jego dłonie na swojej mokrej koszulce, co tylko doprawiało tę chwilę o szczyptę namiętności. Moje palce wplotły się w wilgotne kosmyki jego włosów, za to drugą ręka spoczęła na karku Camerona.

W tle słyszałam gwizdy i oklaski i choć czułam, jak usta Hendersona wykrzywiają się w uśmiech, ja sama roniłam łzy, bo to, co trwało, było tylko chwilą, która mogła mu zrobić nadzieję, ale tak właśnie chciałam pożegnać uczucia, którymi go darzyłam. Chociaż był wszystkim, czego nigdy nie chciałam, jednocześnie chcąc, wszystkim, co zabierało mi oddech, wszystkim, co było złe, ale w swój sposób dobre, wszystkim, czego się od losu nie spodziewałam, wszystkim, co mnie pociągało, był tez wszystkim tym, co nie było dla mnie dobre.

— Elizabeth...? Ty, czy ty płaczesz? — odsunął się ode mnie i ujął moją twarz w dłonie. — Wszystko już dobrze, Elizabeth, wszystko się ułoży.

— Nie, nic się nie ułoży. Nie dla nas. — pociągnęłam nosem i zrzuciłam z siebie jego dłonie. — Jesteśmy z dwóch różnych bajek i niestety nie ma dla nas przyszłości. Wiedziałam, że poczucie do ciebie czegokolwiek będzie się łączyło z bólem, ale sam powiedziałeś, że nie spodziewasz się, kogo pokochasz.

— Jak to, Elizabeth, przed chwilą czułem od ciebie więcej, niż przez całą nasza znajomość, co ty próbujesz mi powiedzieć? — marszczył czoło. Był zagubiony.

— Wybaczyłam ci, ale to tyle. Nie chcę od ciebie nic więcej, ty też nie powinieneś chcieć czegoś ode mnie. Czegoś więcej, niż znajomości. Nie możemy zostać przyjaciółmi, bo to za wiele. Oboje zawsze będziemy chcieć czegoś, co nas zgubi. — westchnęłam rozpaczliwie. Mimo tego, co czuło moje serce, musiałam słuchać rozumu. — Żegnaj, Cameron. — odwróciłam się na pięcie i rycząc jak bóbr, odeszłam, ale chłopak mnie dogonił.

— Elizabeth, zaczekaj! — złapał mnie za nadgarstek. — Poczekaj, proszę cię, na Boga. Elizabeth, to się nie może tak skończyć. Nie może, rozumiesz? — był cały roztrzęsiony.

— Posłuchaj mnie, jesteś dla mnie bardzo ważny, zależy mi na tobie w cholerę, właśnie dlatego nie możemy być razem.

— Poczekam, będę czekał, przysięgam, że poczekam ile trzeba, aby tylko móc dać ci szczęście, na które zasługujesz.

— Nigdy nie będziesz mógł mi go dać. — odparłam beznamiętnym tonem i znów odeszłam w stronę dziewczyn, które patrzyły na mnie z przerażeniem i zaciekawieniem. Czułam się, jakbym była jakimś widowiskiem w cyrku, ale nie chciałam z naszej rozmowy robić popisu dla szkoły. Nie chciałam, żeby cała szkoła zobaczyła, że Cameron jest słabym kłamcą, że w ogóle jest słaby.

— Przecież ja cię kocham! — krzyknął z boiska, a ja prawie zapomniałam, że powinnam oddychać. Choć to słowo powinno sprawić, że unoszę się na ziemią, ja czułam, że jest mi coraz ciężej. Wzięłam się w garść, zeszłam do chłopaka i zdobyłam się na odwagę.

— Wydaje mi się, że ja także zaczęłam czuć do ciebie coś więcej.

— Więc w czym problem?

— Przykro mi, ale...

— Ale co? Elizabeth, o co chodzi, dlaczego nie chcesz dać nam szansy? — patrzył na mnie wyczekująco, nie wiedział, że za chwilę zranię go jego własnymi słowami.

To nie jest wattpadowska opowieść o Bad Boy'u i Szarej Myszce, która go zmienia. — zamurowało go. — Zamykam nasz rozdział, ty też się postaraj. — nie chciałam tego tak kończyć, ale musiałam, musiałam zrobić cokolwiek, aby o mnie zapomniał, a ja zapomniała o nim.

To przecież niemożliwe, nie oszukuj się Lizzy.

Musiałam się postarać żyć bez niego, bo tylko tak nie czułam się jak w klatce. 


KONIEC. 





Przyznam szczerze, że pisało mi się to wszystko przyjemnie :D

Uprzedzając pytania - relacja Lizzy i Camerona z góry była skazana na porażkę, no bo nie oszukujmy się, w naszym świecie nie mieliby prawa się dogadać, przecież nie jesteśmy idealni i aż tak wpływowi. 

Złamałam schemat i jestem z tego dumna! 

Tym czasem, jak na mnie przystało, zapraszam na kolejną opowieść ♥ 



Tytuł: Colette

Opis: 


Timothy wierzył, że ludzkie serca to płótna, po których każda jedna osoba może przeciągnąć pędzlem i zostawić po sobie ślad, a nasze życie to jeden wielki obraz, który namalowaliśmy. Zanim wrócił do rodzinnego miasteczka nie wiedział jeszcze, że na jego płótnie widnieć będzie tylko jedno imię, które zmieni wszystko i pozostawi plamę pozbawioną barw.

Okładka: 

 Dziękuję ^^ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro