27. Zostań jeszcze chwilę, proszę.
„Istotą wybaczenia jest to, że wybacza się niewybaczalne."
Paullina Simons - Pieśń o poranku
— Możesz podać mi miskę?
Od razu ruszyłam na pomoc Rachel. Piekła jakieś ciasto i byłam ciekawa, czy wyjdzie jadalne.
— Wróciliśmy! — usłyszałam głos taty. Wraz z Lachlanem był na rybach.
Odkąd ze sobą nie rozmawialiśmy, nasi rodzice próbowali dojść do prawdy, wymieniając się nami, ale opornie im to szło.
Tak opornie, jak moja rozmowa z Cameronem, która wciąż się nie odbyła. Raz mi coś wypadało, raz nie miałam humoru, a raz po prostu unikałam tego jak ognia.
Carmel powiedziała mi, że najwyraźniej boję się zakończyć relacji z nim.
Sama nie wiem, czego się bałam.
— Lizzy, możemy pogadać? — zapytał mój przyrodni brat, ale udałam, że tego nie słyszę. — Widzę przecież, że mnie słyszysz, daj spokój, to dziecinne. — jęknął.
— Nie. — oburzyłam się. — Nie, to nie jest dziecinne. — zaśmiałam się bez krzty wesołości. — Wiesz co jest dziecinne? Ty, Todd, Cameron i wasz durny zakład. — wyliczyłam wszystko na palcach.
— Naprawdę będziesz się o to złościć całe życie? — podszedł bliżej mnie.
— Jaki zakład? — zapytali równocześnie nasi rodzice. — O to się pokłóciliście? — dokończyła Rachel.
— Nieważne, to nasza sprawa. — zbył ją syn, złapał mnie za nadgarstek i siłą zaprowadził do jego pokoju. — To co?
— Tak, będę się złościć całe życie. Wiesz dlaczego? Bo miałam cię za brata, Lachlan, brata, który zabiłby, gdyby ktoś wykorzystał mnie w ten sposób, ale ty nim nie jesteś. — pokręciłam głową.
— Lizzy! Cameron to mój najlepszy przyjaciel, znam go od kołyski, jasne jest, że mu pomogę, choćby nie wiem, co to było, ale powinnaś mieć na uwadze, że robiłem też mnóstwo rzeczy, aby zakład się nie udał, nigdy nie chciałem twojej krzywdy, byłem pewien, że to ty się zakochasz, nie Cameron... — przeczesał włosy dłońmi i westchnął ciężko. — Dlatego próbowałem zrobić tak, żebyś się nie zorientowała, że to zakład, dopóki go nie rozwiążemy.
— Rozwiążemy? — to mnie trochę zdziwiło.
— Tak! Kiedy Cameron zaczął coś do ciebie czuć, zaczął też poważnie się zastanawiać nad tym, co zrobić z zakładem, ostatecznie miał go zerwać, ale było już za późno. Jasne, to go, mnie także i Todda, nie usprawiedliwia, ale... Lizzy, wszyscy popełniają błędy, wszyscy zasługują na wybaczenie, zwłaszcza ci, którzy cię kochają. — złapał moje dłonie i spojrzał mi w oczy swoimi zeszklonymi.
Wtedy coś we mnie pękło i nie mogłam się do niego nie przytulić.
— Tęskniłam za tobą. — wydukałam przez łzy, bo taka była prawda.
— Ja za tobą też, Czekoladko, ja też. Nie masz pojęcia jak bardzo smutne były moje dni, w których moja siostrzyczka się do mnie nie odzywa i nawet na mnie nie spojrzy. — pogłaskał mnie po głowie. — Tylko musisz iść, bo zaraz przyjdą chłopaki, a nie chcę, żebyś...
— Tak, wiem. — pociągnęłam nosem, odsunęłam się od niego, otarłam łzy, uśmiechnęłam się i chciałam wyjść, kiedy przede mną stanął wryty Cameron z Toddem.
Moje serce było zbyt miękkie, a książki nauczyły mnie, że wybaczanie jest piękne, więc właśnie to zrobiłam.
— Todd.
— Lizzy, ja... jest mi tak wstyd i przykro, naprawdę, przepraszam cię... — przerwałam mu, zawieszając się na jego szyi.
— Nic nie szkodzi. — odparłam z uśmiechem. Był tak zdziwiony, że analizował, co się stało, także po wejściu do pokoju Lachlana.
— Co za przeciąg, Jezu. — powiedział mój brat i zamknął drzwi z impetem, zostawiając mnie przed nimi z Hendersonem.
— Dużo myślałem, Elizabeth. Całkowicie zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciała mnie więcej znać, masz prawo... — przytknęłam mu palec do ust.
— Miałabym zrezygnować z tej części ciebie, która jest taka wspaniała? — zmarszczyłam czoło. — Zraniłeś mnie bardzo, ale to nie przekreśla cię jako człowieka. — położyłam dłoń na jego ramieniu.
— Elizabeth.
— Cameron, wybaczam ci. — szepnęłam, patrząc mu głęboko w oczy. — Teraz ty musisz przebaczyć sam sobie. — uśmiechnęłam się delikatnie.
To był dla mnie jakiś czas pojednania. Christine, Lachlan, Todd, teraz Cameron. Już wiedziała, że dziewczyny mnie zjedzą, kiedy im o tym powiem.
— Zostań jeszcze chwilę, proszę. — zatrzymał mnie, kiedy odchodziłam. — Porozmawiamy jutro po treningu?
— Tak, porozmawiamy, jestem gotowa. — ścisnęłam jego dłoń, co dokładnie zlustrował wzrokiem. Następnie przeniósł go na mnie. Jego twarz była podobna do tej, kiedy wtedy dla mnie grał. Pełna bólu.
— Mogę? — nie za bardzo byłam pewna, o co mu chodzi, ale się zgodziłam. Po prostu mnie przytulił, a ja czułam, jak schodzi z niego powietrze. Oboje poczuliśmy w pewnym sensie ulgę i na pewno oboje w pewnym stopniu byliśmy szczęśliwi.
* * *
— CO ZROBIŁAŚ?! — Lara prawie wypluła kawę, którą sączyła na ławce w parku.
— Według mnie to lepsze rozwiązanie, niż bezsensowne toczenie wojny, podczas gdy Lizzy jest bardzo ugodową osobą. — broniła mnie Carmel.
— Zgadza się, ale nie zapominajmy, o co była ta wojna, o jej waginę! — wskazała na mnie dłonią. — Lizzy, nie mów mi, że jeszcze skończysz z nim w związku.
— Lara, proszę cię. — zgromiłam ją wzrokiem. — To, że mu wybaczyłam, nie oznacza, że pójdę za nim w ogień, jakim byłby ten związek. To prawda, czuję do niego coś, czego nie potrafię określić, ale nie jest to na tyle mocne uczucie, aby przyćmiło mi realia. — wyjaśniłam.
— Dzięki ci Boże, całe szczęście. — odparła. — Szkoda, że wszyscy zachowali się jak buce, bo polubiłam Todda, a teraz nie mogę już z nim flirtować.
— Dlaczego nie? Tak naprawdę to nic ci nie zrobił, sprawa dotyczy mnie, nie ciebie. — wzruszyłam ramionami.
— Tylko widzisz, Nelson, jesteś moją przyjaciółką, a jeżeli ktoś rani moich przyjaciół, rani także mnie. Prędzej odgryzę mu wargi, niż połączę je w pocałunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro