Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Graj siebie.

„skrzypce (...) Potrafią przechować uczucia tego, kto na nich gra."

Andrés Pascual - Kompozytor burz








Minął tydzień, minęły dwa, minęły nawet trzy, a nasz udawany związek dalej trwał i zaczynało mnie to martwić. Sądziłam, że poudajemy przez maksymalnie dwa tygodnie, później Cameron przy wszystkich coś odwali i tak ze sobą skończymy, ale nie, on ciągnął to dalej, tak, jakby nie chciał, żeby się kończyło.

— Masz taką minę z powodu odwołanych zajęć teatralnych, czy okresu dostałaś? — zapytała Lara, kiedy szłyśmy usiąść na trybuny, tradycyjnie obejrzeć trening.

— Pytasz, a doskonale wiesz. — zbyłam ją. Carmel posłała mi wtedy jeden z najwspanialszych uśmiechów na świecie.

— Może porozmawiaj z nim, wiesz, żeby to skończyć. Siebie możecie oszukiwać, ale innych nie dacie rady długo. — stwierdziła dziewczyna.

— Będą udawać tak długo, jak długo będą coś do siebie czuć, a czują. — odparła Lara, wyciągając zapalniczkę i papierosa. — Widać było na meczu. — dodała po chwili.

Pamiętny mecz, no tak.

Nasi wygrali, a jak to Henderson, na środku boiska wskazał na mnie kijem, zmuszając mnie do zejścia i pocałowania go. Tandetny chwyt rodem z filmów romantycznych, ale mnie tandeta pociągała i lubiłam ją.

— Całowanie się nie oznacza, że ludzi łączy płomień miłości. — broniła mnie Carmel.

— Obserwuję was od początku mojej drogi tutaj, o czym tak namiętnie dyskutujecie? — zagadnął Lachlan, siadając naprzeciw nas. Moje brwi wyskoczyły w górę.

— O tym, że powinieneś już być na boisku. — odpowiedziałam zaskoczona.

— Coś ty, przedłużenie o kolejne dwa tygodnie. — machinalnie machnął dłonią.

— Nie boisz się, że spadnie ci forma?

— Lizzy, błagam cię. To tylko miesiąc siedzenia na dupie. — zaśmiał się. — Nad stawem jest dzisiaj mała posiadówka, wybieracie się?

— O której?

— Pytasz, a wiesz, Lara. — spojrzał na nią z uśmiechem. — Siedemnasta, zaraz po treningu można się zbierać. Pełna kultura, Charlesa nie będzie. — zwrócił się do Carmel, która odpowiedziała kciukiem w górę.

— Jeżeli Cameron idzie, to ja muszę tam być. — westchnęłam. W ogóle nie miałam ochoty na posiadówki nad wodą.

— Nie ma szans, żeby go tam nie było, Liz. — położył dłoń na moim kolanie w geście pocieszenia.





* * *





Słońce prażyło nas nad jeziorem niemiłosiernie. Robiłam wszystko, żeby go uniknąć, ale cienia nie było nigdzie, gdzie nie wyglądałoby to, jakbym się odłączyła.

Trzymałam kubek Todda, czekając aż wyjdzie z wody (zakłady na poziomie podstawówki) kiedy Cameron nagle stanął obok z rękami w kieszeniach czarnych joggerów.

— Wyglądasz na smutną. — zauważył.

No shit, Sherlock!

— Jestem smutna. — wzruszyłam ramionami. — Nie chcę tutaj być, wkurza mnie słońce i zapach alkoholu. — uniosłam w górę kubek z piwem.

— Chodźmy stąd. — podał mi dłoń. — No chodź, ja też nie mam ochoty tutaj być. — rozdziawiłam usta i podałam kubek Larze, która kręcąc głową, pokazała mi środkowy palec, gdy odchodziliśmy.

— Dokąd chcesz iść? — zapytał.

— Dawno nie słyszałam, jak grasz. — spojrzałam na niego.

— Okay, więc idziemy do mnie. — zmienił kierunek, w którego stronę się poruszaliśmy.

Trzymał mnie cały czas za rękę i to było takie niewinne, miłe uczucie. Nie chciałam, żeby mnie puszczał, chciałam, żeby złapał mocniej.

Cameron w ciągu tej drogi wydawał się taki zwyczajny. Bez fałszywej maski wyższości i obojętności na ludzi, bez ciętego języka, jakby...

Bez samego siebie.

— Moja mama jest w domu, żebyś się nie wystraszyła. — poinformował mnie, kiedy byliśmy już przed jego drzwiami. Wzięłam głęboki oddech, ubrałam na twarz szczery uśmiech i poszłam za chłopakiem w głąb domu.

— Cam?! Tak wcześnie? — zza rogu wyszła jego mama. Wyglądała dokładnie tak, jak sobie ją wyobrażałam; szczupła, niezbyt niska, ale też nie była wysoka, ciemne włosy spięte spinką, niebieski wyciągnięty sweter i czarne jeansy. Miała te same oczy, co Cameron.

— Mamo, to jest Elizabeth. — delikatnie wypchnął mnie do przodu. Kobieta uśmiechnęła się i podeszła bliżej.

— No nareszcie mogę cię poznać. — rzuciła synowi spojrzenie typu „dłużej się nie dało?". — Jestem Leah, bardzo mi miło. — złapała mnie za dłonie.

— Mnie również. — odpowiedziałam szczerze.

— Dobra, uciekam, mam muzykę do skończenia, nie będę wam przeszkadzać. — jak powiedziała, tak też uczyniła.

— Jezu, wydaje się taka kochana. — powiedziałam, kiedy byliśmy już w jego pokoju.

— Jest kochana. — uśmiechnął się lekko. — Opiekuńcza, czuła, z dystansem, wiele osób chciałoby mieć taką mamę. — stwierdził z dumą. — Jakieś życzenia? — zapytał, wyciągając skrzypce z futerału.

— Graj siebie. — usiadłam na łóżku, aby móc się przyglądać tej scenie.

Wyglądał trochę na speszonego i zdziwionego, ale finalnie ułożył instrument na swoim ramieniu i wraz z pierwszym zetknięciem się smyczka ze strunami, zamknął oczy.

Melodia z początku była spokojna, tak jak jego twarz, ale w pewnym momencie dynamika znacznie wzrosła, a zamiast gładkiej skóry na czole, rysowały się zmarszczki. Interpretowałam to jako ból, choć nie miałam pewności, czy słusznie. Końcówka także była spokojna, ale smutna. Cały utwór był smutny i dało się to odczuć.

Zaczęłam klaskać powoli.

— Woah. — Cameron ukłonił się tylko, odłożył skrzypce wraz ze smyczkiem i usiadł obok mnie.

— To było piękne, ale kiedy na ciebie patrzyłam, prawie leciały mi łzy. — wyznałam. — Dlaczego nie grasz częściej, skoro muzyka pozwala uwolnić ci emocje?

— Gram często, ale nie publicznie. Nie chcę, żeby ludzie widzieli moje uwalnianie emocji, Elizabeth. — rzucił mi spojrzenie pełne żalu.

— Szkoda, wiele osób chciałoby cię słuchać i patrzeć na to, z jaką pasją grasz. Mam nadzieję, że kiedyś się przełamiesz.

Nie odpowiedział. Dotknął palcami wierzchu mojej dłoni, a następnie przesunął je powoli w górę, aż do mojej żuchwy, aby zwrócić mi głowę w jego kierunku. Spojrzał mi w oczy tak głęboko, że miałam wrażenie, że może odczytać wszystko w mojej duszy. Wszystko.

Przeniósł wzrok na moje wargi, aby po chwili mnie pocałować.

Delikatnie, powoli, pogłębiając ruchy, położył mnie na łóżku pod sobą, znowu zerknął na moją twarz, a później znów zaczął całować.

Chwila była błoga i czułam się tak, jakbym zapadała się w chmurach.

W porę na szczęście oprzytomniałam, odsuwając się od chłopaka, dysząc i szukając wzrokiem wyjaśnień w jego twarzy.

— Coś nie tak? — byłam zaskoczona jego pytaniem.

— Tak. — podniosłam się. — Za daleko to poszło, musimy przestać.

— Kocham cię. — wypalił nagle.

— Co?

— Kocham cię, Elizabeth. — uklęknął przede mną. — Myślę o tobie dniami i nocami, martwię się, kiedy nie odpisujesz, nie mogę znieść myśli, że spędzasz czas z tym Aaronem w księgarni, chcę, żebyś była tylko moja. — błądził po mnie wzrokiem.

— Oszalałeś? — gwałtownie wstałam. — Cameron, nie należę do nikogo, tym bardziej nie będę należeć do ciebie. — wyszłam z pokoju, ale na szczęście nie poszedł za mną.

— Do widzenia, Lizzy! — pomachała do mnie Leah, a ja na pożegnanie posłałam jej uśmiech, choć dobrze wiedziała, że coś się stało. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro