23. Graj siebie.
„skrzypce (...) Potrafią przechować uczucia tego, kto na nich gra."
Andrés Pascual - Kompozytor burz
Minął tydzień, minęły dwa, minęły nawet trzy, a nasz udawany związek dalej trwał i zaczynało mnie to martwić. Sądziłam, że poudajemy przez maksymalnie dwa tygodnie, później Cameron przy wszystkich coś odwali i tak ze sobą skończymy, ale nie, on ciągnął to dalej, tak, jakby nie chciał, żeby się kończyło.
— Masz taką minę z powodu odwołanych zajęć teatralnych, czy okresu dostałaś? — zapytała Lara, kiedy szłyśmy usiąść na trybuny, tradycyjnie obejrzeć trening.
— Pytasz, a doskonale wiesz. — zbyłam ją. Carmel posłała mi wtedy jeden z najwspanialszych uśmiechów na świecie.
— Może porozmawiaj z nim, wiesz, żeby to skończyć. Siebie możecie oszukiwać, ale innych nie dacie rady długo. — stwierdziła dziewczyna.
— Będą udawać tak długo, jak długo będą coś do siebie czuć, a czują. — odparła Lara, wyciągając zapalniczkę i papierosa. — Widać było na meczu. — dodała po chwili.
Pamiętny mecz, no tak.
Nasi wygrali, a jak to Henderson, na środku boiska wskazał na mnie kijem, zmuszając mnie do zejścia i pocałowania go. Tandetny chwyt rodem z filmów romantycznych, ale mnie tandeta pociągała i lubiłam ją.
— Całowanie się nie oznacza, że ludzi łączy płomień miłości. — broniła mnie Carmel.
— Obserwuję was od początku mojej drogi tutaj, o czym tak namiętnie dyskutujecie? — zagadnął Lachlan, siadając naprzeciw nas. Moje brwi wyskoczyły w górę.
— O tym, że powinieneś już być na boisku. — odpowiedziałam zaskoczona.
— Coś ty, przedłużenie o kolejne dwa tygodnie. — machinalnie machnął dłonią.
— Nie boisz się, że spadnie ci forma?
— Lizzy, błagam cię. To tylko miesiąc siedzenia na dupie. — zaśmiał się. — Nad stawem jest dzisiaj mała posiadówka, wybieracie się?
— O której?
— Pytasz, a wiesz, Lara. — spojrzał na nią z uśmiechem. — Siedemnasta, zaraz po treningu można się zbierać. Pełna kultura, Charlesa nie będzie. — zwrócił się do Carmel, która odpowiedziała kciukiem w górę.
— Jeżeli Cameron idzie, to ja muszę tam być. — westchnęłam. W ogóle nie miałam ochoty na posiadówki nad wodą.
— Nie ma szans, żeby go tam nie było, Liz. — położył dłoń na moim kolanie w geście pocieszenia.
* * *
Słońce prażyło nas nad jeziorem niemiłosiernie. Robiłam wszystko, żeby go uniknąć, ale cienia nie było nigdzie, gdzie nie wyglądałoby to, jakbym się odłączyła.
Trzymałam kubek Todda, czekając aż wyjdzie z wody (zakłady na poziomie podstawówki) kiedy Cameron nagle stanął obok z rękami w kieszeniach czarnych joggerów.
— Wyglądasz na smutną. — zauważył.
No shit, Sherlock!
— Jestem smutna. — wzruszyłam ramionami. — Nie chcę tutaj być, wkurza mnie słońce i zapach alkoholu. — uniosłam w górę kubek z piwem.
— Chodźmy stąd. — podał mi dłoń. — No chodź, ja też nie mam ochoty tutaj być. — rozdziawiłam usta i podałam kubek Larze, która kręcąc głową, pokazała mi środkowy palec, gdy odchodziliśmy.
— Dokąd chcesz iść? — zapytał.
— Dawno nie słyszałam, jak grasz. — spojrzałam na niego.
— Okay, więc idziemy do mnie. — zmienił kierunek, w którego stronę się poruszaliśmy.
Trzymał mnie cały czas za rękę i to było takie niewinne, miłe uczucie. Nie chciałam, żeby mnie puszczał, chciałam, żeby złapał mocniej.
Cameron w ciągu tej drogi wydawał się taki zwyczajny. Bez fałszywej maski wyższości i obojętności na ludzi, bez ciętego języka, jakby...
Bez samego siebie.
— Moja mama jest w domu, żebyś się nie wystraszyła. — poinformował mnie, kiedy byliśmy już przed jego drzwiami. Wzięłam głęboki oddech, ubrałam na twarz szczery uśmiech i poszłam za chłopakiem w głąb domu.
— Cam?! Tak wcześnie? — zza rogu wyszła jego mama. Wyglądała dokładnie tak, jak sobie ją wyobrażałam; szczupła, niezbyt niska, ale też nie była wysoka, ciemne włosy spięte spinką, niebieski wyciągnięty sweter i czarne jeansy. Miała te same oczy, co Cameron.
— Mamo, to jest Elizabeth. — delikatnie wypchnął mnie do przodu. Kobieta uśmiechnęła się i podeszła bliżej.
— No nareszcie mogę cię poznać. — rzuciła synowi spojrzenie typu „dłużej się nie dało?". — Jestem Leah, bardzo mi miło. — złapała mnie za dłonie.
— Mnie również. — odpowiedziałam szczerze.
— Dobra, uciekam, mam muzykę do skończenia, nie będę wam przeszkadzać. — jak powiedziała, tak też uczyniła.
— Jezu, wydaje się taka kochana. — powiedziałam, kiedy byliśmy już w jego pokoju.
— Jest kochana. — uśmiechnął się lekko. — Opiekuńcza, czuła, z dystansem, wiele osób chciałoby mieć taką mamę. — stwierdził z dumą. — Jakieś życzenia? — zapytał, wyciągając skrzypce z futerału.
— Graj siebie. — usiadłam na łóżku, aby móc się przyglądać tej scenie.
Wyglądał trochę na speszonego i zdziwionego, ale finalnie ułożył instrument na swoim ramieniu i wraz z pierwszym zetknięciem się smyczka ze strunami, zamknął oczy.
Melodia z początku była spokojna, tak jak jego twarz, ale w pewnym momencie dynamika znacznie wzrosła, a zamiast gładkiej skóry na czole, rysowały się zmarszczki. Interpretowałam to jako ból, choć nie miałam pewności, czy słusznie. Końcówka także była spokojna, ale smutna. Cały utwór był smutny i dało się to odczuć.
Zaczęłam klaskać powoli.
— Woah. — Cameron ukłonił się tylko, odłożył skrzypce wraz ze smyczkiem i usiadł obok mnie.
— To było piękne, ale kiedy na ciebie patrzyłam, prawie leciały mi łzy. — wyznałam. — Dlaczego nie grasz częściej, skoro muzyka pozwala uwolnić ci emocje?
— Gram często, ale nie publicznie. Nie chcę, żeby ludzie widzieli moje uwalnianie emocji, Elizabeth. — rzucił mi spojrzenie pełne żalu.
— Szkoda, wiele osób chciałoby cię słuchać i patrzeć na to, z jaką pasją grasz. Mam nadzieję, że kiedyś się przełamiesz.
Nie odpowiedział. Dotknął palcami wierzchu mojej dłoni, a następnie przesunął je powoli w górę, aż do mojej żuchwy, aby zwrócić mi głowę w jego kierunku. Spojrzał mi w oczy tak głęboko, że miałam wrażenie, że może odczytać wszystko w mojej duszy. Wszystko.
Przeniósł wzrok na moje wargi, aby po chwili mnie pocałować.
Delikatnie, powoli, pogłębiając ruchy, położył mnie na łóżku pod sobą, znowu zerknął na moją twarz, a później znów zaczął całować.
Chwila była błoga i czułam się tak, jakbym zapadała się w chmurach.
W porę na szczęście oprzytomniałam, odsuwając się od chłopaka, dysząc i szukając wzrokiem wyjaśnień w jego twarzy.
— Coś nie tak? — byłam zaskoczona jego pytaniem.
— Tak. — podniosłam się. — Za daleko to poszło, musimy przestać.
— Kocham cię. — wypalił nagle.
— Co?
— Kocham cię, Elizabeth. — uklęknął przede mną. — Myślę o tobie dniami i nocami, martwię się, kiedy nie odpisujesz, nie mogę znieść myśli, że spędzasz czas z tym Aaronem w księgarni, chcę, żebyś była tylko moja. — błądził po mnie wzrokiem.
— Oszalałeś? — gwałtownie wstałam. — Cameron, nie należę do nikogo, tym bardziej nie będę należeć do ciebie. — wyszłam z pokoju, ale na szczęście nie poszedł za mną.
— Do widzenia, Lizzy! — pomachała do mnie Leah, a ja na pożegnanie posłałam jej uśmiech, choć dobrze wiedziała, że coś się stało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro