Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Pragniesz każdej nocy, żeby mój język się ruszał, Nelson.

„Życie toczy się niczym spirala, do końca zwodzi nas, że wszystko się zmieniło, aby potem doprowadzić nas z powrotem do punktu wyjścia."




Licia Troisi - Ostatni bohaterowie 













Lachlan nie zdążył nawet zamknąć drzwi, kiedy za nim poszłam, ale w sumie wyszło to na lepsze, nie musiałam się bawić w jakieś denne pukanie w nie.

— Zostaw biedne kwiatki, nie są niczemu winne. — zwróciłam mu uwagę, kiedy prawie jednego wyrzucił przez okno.

— Po co za mną poszłaś? — rozłożył ręce.

— Bo tego potrzebujesz. — zrobiłam krok w przód. — Lizzy nie ma pojęcia, co zrobić, Lara to ostatnia osoba, która to zrozumie, twojej matki nie chcesz widzieć, Todda tutaj nie ma, a Cameron też niezbyt się nadaje. — powiedziałam, chociaż byłam pewna, że to oczywiste. — Nie znam kontekstu, mógłbyś to z siebie wyrzucić?

— Dlaczego miałbym to robić? — prychnął. — Charles miał tam rację, Carmel. Masz pojęcie, jak bardzo się tego wstydzę? A ty jeszcze tutaj przychodzisz od tak, jak gdyby nigdy nic się nie stało. — oklapł na łóżko.

— Powiedziałam ci przecież, że daję milion szans. Nic nie zmieni tego, że sprawiałeś mi przykrość, ale Cameron też to robił, a teraz prawie sypia z moją przyjaciółką, a twoją siostrą i też nic do tego nie mam. — kucnęłam przed nim. — Dlaczego rzuciłeś takim tekstem?

— Bo to prawda! — jego oczy były całe zeszklone. — Moja cudowna matka miała romans z ojcem Camerona i boli ją fakt, że to nie jej zrobił dziecko, podczas gdy Cam swojego taty nienawidzi. Zawsze go idealizowała, zawsze był ważniejszy, dopiero kiedy poznałem tatę Lizzy, poczułem, co to znaczy mieć rodzica. — zamknął na chwilę oczy. — Przez to wszystko chciałem być na siłę szczęśliwy, dlatego w szkole jestem takim debilem.

— Czy cała wasza elita nosi te popieprzone maski? — zapytałam bardziej siebie. — Chciałabym ci pomóc, ale w tej sytuacji się zwyczajnie nie da, bo pewnie już próbowałeś rozmawiać z mamą... — westchnęłam. — Niemniej jednak dziękuję, że zareagowałeś. Charles to palant, jak się okazuje, większy, niż wy.

— Dzięki. — wywrócił oczami. — Naprawdę mi wybaczyłaś?

— Tak, naprawdę. Zrobiłeś ostatnio też dużo dobrego. Samo kupno okularów było bardzo miłe, nie możesz na siebie cały czas patrzeć krytycznym okiem, ludzie popełniają błędy, ja też. — uśmiechnęłam się, co odwzajemnił.

— Dziękuję. — powiedział cicho.

— Nie ma za co. — zasalutowałam i wyszłam z jego pokoju.



* * *



Po tym, jak Carmel opowiedziała mi, a raczej nam, bo Cameron oczywiście musiał się wtrącić, co Lachlan jej powiedział, poczułam lekki zawód, bo w zasadzie niczego nowego się nie dowiedziałam.

— Todd jest sobą, tak nawiązując do pytania o maski. — odezwał się Henderson. — Lara pali całą paczkę na raz, czy jak? — burknął, wlokąc spojrzenie na okno. Dziewczyna rzeczywiście cały czas paliła.

— Pewnie tak, to już zawodowe karmienie raka, w życiu nie spotkałam takiego uzależnienia. — skomentowałam. — Ile dymu, Jezus Maria... — klepnęłam się w czoło otwartą dłonią.

— Będzie zgrzyt w drużynie. — oznajmił Cameron. — A przecież za dwa tygodnie zaczynają się kwalifikacje do zawodów stanowych. Charles chodzi na fotografię, mam nadzieję, że się nie pozabijają z Lachlanem. Niedługo też zaczną się przygotowania do sztuki, pewnie Romeo i Julia, będzie tyle zamieszania, że tego nie widzę.

Romeo i Julia? Serio? — jęknęłam. — Dlaczego każda szkoła idzie tak stereotypowo.

— Powiedziałem pewnie, Nelson. To nie oznacza, że na pewno. A poza tym, czym ty się martwisz? I tak co najwyżej zagrasz drzewo.

— I zrzuci cię z gałęzi, bo zagrasz gniazdo. — stwierdziła Lara, wchodząc do kuchni. — Skończyły mi się fajki.

— Niespodziewane zjawisko. — odparła Carmel.

— Popłakał już sobie, czy nie? — zapytała dziewczyna, spotykając oburzone spojrzenie towarzyszy.

— Trochę współczucia. — wypomniała jej Carmel.



* * *


Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że w pracując w księgarni można spotkać klienta, który oczekuje burgera, głośno bym się zaśmiała. Aż do tego czasu, bo pewna kobieta naprawdę chciała burgera i raczej nie była na nic chora (a przynajmniej tak mi się wydawało). Koniec końców wyszła z płaczem. Tak, płakała. W przejściu minęła się z Cameronem, ale nie miałam pojęcia, co tutaj robił. Na liście nie było książki dla kogoś z jego nazwiskiem.

— Cześć, zamawiałeś coś? Nic tu nie mam...

— Cześć, nie, nie zamawiałem. — powiedział szybko. — Czekam na Todda, jest u fryzjera naprzeciwko, więc pomyślałem, że sobie z toba pogawędzę, nic lepszego do roboty nie mam. — wzruszył ramionami.

— Skąd pomysł, że ja będę chciała z tobą gawędzić? — założyłam ręce na krzyż.

— Pragniesz każdej nocy, żeby mój język się ruszał, Nelson. — uniosłam brwi. — Mięzy twoimi udami.

— O. Mój. Boże. — parsknęłam. — Nie no, że takim tekstem pojedziesz, to się nie spodziewałam.

— Jakim? — oparł łokcie na ladzie i zaczął się głupio uśmiechać.

— Sięgającym płycizny z każdej strony. Serio, Cameron? — pokręciłam głową. — Jak tam Duma i uprzedzenie i Zombie? W zasadzie to się nie chwaliłeś.

— Jak i film, tak i książka mnie oczarowały. Zresztą, Darcy to mój Bóg męskich bohaterów, więc będę go ubóstwiał każdego dnia, nocy i w każdej wersji, nawet wtedy, jeżeli będzie walczył z mumią. — złożył dłonie w jednym klaśnięciu i zatrzepotał rzęsami, co wyglądało komicznie. — Co u Lachlana?

— Niby dobrze, ale wiesz jak to jest przecież zakładać maskę. — spochmurniałam.

— Nawet za dobrze. Dosadnie mi uświadomiłaś, że ją noszę, Elizabeth, ale nie chcę do tego wracać. Pytam, bo miał mi dzisiaj towarzyszyć przy tatuażu.

— Jaki robisz? — zaciekawiłam się. — I gdzie?

— Nic nowego, będę uzupełniał. — machinalnie machnął dłonią.

— Powiesz coś więcej, czy mam ci się nocą wkraść do pokoju i obczaić? — wywróciłam oczami.

— Nie miałbym nic przeciwko. — zadarł głowę i spojrzał na mnie spod rzęs i o cholera, to spojrzenie sprawiło, że kolana mi miękły, a policzki stawały się gorące.

— Mam na plecach pnącze z niezapominajkami. Każda jedna oznacza zdarzenie w życiiu, o którym nie mogę zapomnieć, nawet wtedy, jeśli chcę. Ma mi to przypominać, co sprawiło, że jestem takim człowiekiem. Kiedy dzieje się w moim życiu coś przełomowego, tragicznego, a nawet zajebiście szczęśliwego, dorabiam jedną. I będę dorabiał te pierdolone kwiatuszki do usranej śmierci, Elizabeth, bo aż do ostatniego tchu człowiek się uczy, uczy się kim jest i po co jest. Tych niezapominajek będzie mnóstwo, już jest dużo, dlatego są małe, a niektórzy myślą, że jestem pedałem. — zaśmiał się krótko.

— Wypowiedź godna bohatera literackiego. — mówiłam serio.

— Skąd wiesz, że nim nie jestem? Że wszyscy nimi nie jesteśmy. Wyobrażasz sobie, że właśnie w tym momencie ktoś po prostu klika w klawisze na klawiaturze, albo zapisuje to na marginesie zeszytu, kiedy lekcja staje się nudna, a to się po prostu dzieje? Co jeśli jesteśmy czyimś wymysłem wyobraźni, a to powód, dla którego nie możemy znaleźć sensu istnienia? Po prostu go nie ma, istniejemy tylko w czyjejś głowie i w głowach tych, którzy będą o nas czytać.

— Nie mam zielonego pojęcia co brałeś, ale podoba mi się to, co mówisz. — skrzyżowaliśmy wzrok, a powietrze między nami stało się dziwnie ciężkie. Miałam wrażenie, że widzę jego cząsteczki, które drgają, ale chyba nie drgało wtedy nic, prócz mojej nadziei, że nie zakocham się w Cameronie Hendersonie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro