Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Gdzie twoja maska, co?

„Żaden człowiek, a przede wszystkim żaden nastolatek, nie jest normalny ani się taki nie czuje. Każdy nosi coś w rodzaju maski, która nie pozwala ludziom dostrzec tego, co – albo kto – pod nią się kryje."



Gregg Olsen - Zazdrość














Głupia. Naiwna. Idiotka.

Jak inaczej mogłam się nazwać?

Mimo świadomości, że nie powinnam się łudzić, i tak to zrobiłam i byłam na siebie zła, bo przez to chodziłam przybita.

Wiedziałam, że zagłębianie się w Camerona Hendersona równa się z katastrofą, ale nie mogłam się powstrzymać.

— Mówię do ciebie. — z rozmyślań wyrwał mnie wzburzony głos Lary. Zapomniałam, że w ogóle była obok.

— Co?

— Pytałam, co z Carmel. — założyła ręce na krzyż i wbiła we mnie wzrok mordercy.

— No w zasadzie to nie wiem, jak to określić. Wstyd jej, ale w miarę dobrze. — wzruszyłam ramionami.

— A co z tobą? Chodzisz od rana tak rozkojarzona, że aż nie wierzę. — potrząsnęła głową. Szłyśmy właśnie w stronę stołówki szkolnej. Nie byłam pewna, co powinnam jej odpowiedzieć.

— Nelson. — jak grzyb po deszczu, tak przede mną wyrosła Christine i już wiedziałam, że szykuje się coś ciekawego. Wywróciłam tylko oczami, bo nie chciało mi się wdawać w żaden głupie dyskusje.

— Czego, ruda szmato. — odezwała się za to Lara.

— Nie mówię do ciebie, lesbo. — prychnęła. — Krążą plotki, że Cameron przywiózł cię dzisiaj do szkoły. — spojrzała na mnie z uniesioną brwią, a Lara była tak samo zaskoczona, jak Christine.

— Plotki. Właśnie. — wyminęłam ją i ku mojemu zdziwieniu, dała mi spokój. Zajęłam jakieś randomowe miejsce przy ścianie i ciężko westchnęłam, znosząc wzrok Lary, która oczekiwała wyjaśnień.

— Powiesz mi, czy mam sobie zrobić spacerek do Hendersona? — położyła dłonie płasko na stole.

— Tak, przywiózł mnie. — burknęłam.

— I? To tyle? Jak do tego doszło, spowiadaj się, mała. — szczerzyła się jak głupi do sera.

Powiedziałam jej wszystko, dosłownie wszyściutko i czułam się po tym jeszcze gorzej.

— Cóż, teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego wyglądasz jak zbity pies. — cmoknęła z dezaprobatą. — Tylko nie rozumiem, czemu nie powiedziałaś Christine prawdy.

— Dla Camerona. Przecież gdybym to potwierdziła, cała szkoła by o tym wiedziała, a on tego... Dlaczego on tu idzie?

— Elizabeth, coś...

— Ej, ej, ej! — zatrzymała go Lara. — Zanim na nią nadejdziesz, nic nie powiedziała Christine, więc to nie jej wina.

— Dobrze, dlaczego więc cała szkoła o tym plotkuje. — zwrócił się do mnie.

— Powiedz, że Lachlan cię poprosił, nie wiem, cokolwiek. — wzruszyłam ramionami. — Tylko proszę, nie zwalaj na mnie. To nie moja wina, że Christine sama sobie dopowiedziała. Nie wiem, skąd wie.

— No dobra. Wierzę ci.

— Oh, jakiś ty łaskawy. — zadrwiłam. — Nie, że coś, ale to, że ze mną teraz rozmawiasz, nie polepszy twojej sytuacji. — zmarszczyłam czoło.

Z odpowiedzią poczekał, aż blisko nas będą jakieś dziewczyny.

— Gdybyś nie zmyślała takich bzdur, nawet bym tu nie podszedł.

I w tamtym momencie zadał mi taki cios, że aż poczułam to fizycznie. Wstałam i wzięłam swoją torbę, a następnie na niego spojrzałam.

— Pieprz się, Cameronie Hendersonie. Możesz oszukiwać wszystkich wokół, ale dobrze wiem, że jeżeli chodzi o uczucia, to jest z ciebie słaby kłamca. — odwróciłam się na pięcie i nie miałam zamiaru się uśmiechać, ale z jakiegoś powodu znaczna część ludzi zaczęła mi klaskać.

W tym Christine.

Mimowolnie kąciki moich ust powędrowały w górę, a kiedy Cameron zawołał mnie raz jeszcze po nazwisku, pokazałam mu środkowy palec, pchnęłam drzwi i wyszłam.

Lara wybiegła zaraz za mną.

— LASKA! — klasnęła w dłonie. — Jesteś zajebista, ale mu wjechałaś, o kurwa, Lizzy... — pokręciła głową.

— Boję się konsekwencji tego czynu. — wyznałam, patrząc gdzieś w głąb korytarza.




* * *




Moja zmiana w księgarni była wyjątkowo nudna tego dnia i wręcz błagałam w myślach o jakiegoś klienta, który zechce coś zakupić, bo do odbioru nie było dzisiaj nic, a nic.

Wtedy usłyszałam dzwoneczek i od razu podniosłam głowę, aby dostrzec, że to Todd.

— Cześć. — uśmiechnął się słabo i przygryzł wargi.

— Cześć. Przyszedłeś w celach zakupów zapewne. — zironizowałam.

— Nie do końca, ale jak już tu jestem, to możesz mi dać całe Szeptem, bo mi siostra mendzi o tym od tygodni. — wywrócił oczami. Uśmiechnęłam się pod nosem i poszłam po serię, a następnie zapakowałam ją i poprosiłam o odpowiednią kwotę.

— No dobrze, a teraz mi powiedz, co zrobiłaś Cameronowi, że jego duma kwiczy? — zaśmiał się.

— Powiedziałam prawdę, której najwyraźniej się wstydzi, albo do siebie nie dopuszcza... Co on tutaj robi? — jęknęłam, bo stał za drzwiami i robił coś w telefonie.

— Spokojnie, jest ze mną. Po prostu byłem ciekaw, czemu jest taki przybity, a jedyne co usłyszałem, to „pieprzyć Nelson".

— Oh, zapewniam, że w życiu nie będzie mnie pieprzył. — odgarnęłam włosy z czoła.

— Nie mów hop, zanim skoczysz. — pokiwał palcem.

— Todd, serio? — założyłam ręce na krzyż. — Bierz to i spadaj. — cisnęłam w niego książkami. Wyszedł, śmiejąc się i powiedział coś do Camerona, który zaraz po tym na mnie spojrzał. Odwróciłam wzrok, nie miałam ochoty na niego patrzeć, nie po tym, jak mnie potraktował. Miał prawo udawać, ale nie aż tak.

— Nie, nie, nie... — mówiłam sobie pod nosem, kiedy wszedł do księgarni.

— Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? — westchnęłam. Naprawdę nie miałam siły na głupie kłótnie, bo psuły mi tylko dzień, który i tak już był nijaki.

— Nie będę cię przepraszał.

— Woah, no co ty? Nie martw się, nie oczekuję tego. — prychnęłam.

— Elizabeth. — przekrzywił głowę w bok, po czym się nachylił w taki sposób, że gdybym się tylko ruszyła, nasze usta złączyłyby się w pocałunku.

— Zapomniałaś. — położył na ladę klucze do domu i się odsunął. — Tak na marginesie... Ten pomarańczowy. — dotknął swojej głowy, mając na myśli moją bandanę.

— Daruj sobie, naprawdę. — spochmurniałam natychmiast.

— Chciałem tylko powiedzieć, że ten pomarańczowy ci służy. Twoje oczy wydają się przy nim bardziej intensywne. — odchrząknął.

— Dziękuję. — zdziwiłam się. — Gdzie twoja maska, co? — szepnęłam.

— Ściągnęłaś ją na stołówce, więc gdzie sens nosić ją przy tobie dalej?

— Cameron, nie musisz jej nosić przy nikim. — przypomniałam mu. — Bez niej jesteś o wiele lepszym człowiekiem.

— Bez niej jestem słaby. — spojrzał na mnie z wyrzutem i wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro