Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Na pewno nas zabijesz, ale wolę o tym nie myśleć.

„Nie wstyd popełniać błędy, wstydem jest nie próbować."



Andrew Matthews - „Bądź szczęśliwy!"













— Miałaś być sama. — jęknęła Carmel, kiedy zaraz po otworzeniu drzwi, prócz mnie, ujrzała twarz Lachlana, Todda i Camerona.

— Przepraszam, nie miałam na to wpływu. — wzruszyłam ramionami. — Mój głupi brat kupił ci żelki. — podałam jej paczkę. Uśmiechnęła się słabo, ale wiedziałam, że wiele ją to kosztowało, bo przecież jak można się uśmiechać po tak traumatycznym przejściu?

Powlekliśmy się za dziewczyną do salonu. Dziwnie mi było patrzeć na nią bez okularów, w pidżamie i w niestarannie związanych włosach. Na stole leżała masa zużytych chusteczek.

— Wybaczcie mi bałagan, nie miałam siły i czasu sprzątać. — westchnęła tylko i oklapła na poduszki na kanapie, a my zraz obok niej.

— Twoich rodziców nie ma? — zagadnął Todd.

— Nie, są na przyjęciu rodzinnym. Uprzedzając wasze pytania; nie wiedzą o tym, co mi się przytrafiło.

— Myślę, że powinnaś jednak coś z tym zrobić, przecież nie można tego tak zostawić, tym bardziej, że masz świadków. — odezwał się Henderson.

— Cameron, mam gdzieś, co sobie myślisz, naprawdę. — spiorunowała go. — Dając rozgłos tej sprawie, wyjdą jeszcze większe problemy, jego rodzina jest obrzydliwie bogata, naprawdę nie pomyślałeś, że odwrócą wszystko przeciwko mnie? — rozłożyła ręce i spojrzała na niego z nadzieją. — Chyba nie jesteś debilem.

— Zawsze da się coś zrobić. — spróbował ponownie.

— Nie chodzi już o to, co mi zrobił Charles. Mam to gdzieś, nie byłam dziewicą, trochę pod wpływem i po czasie ogarnęłam, co się zieje, to też moja wina. — ukryła twarz w dłoniach. — Po prostu nie mogę pojąć, jak mogłam dać się tak nabrać... Byłam zaślepiona, wyidealizowałam go, a przecież zawsze mówiłam, żeby... Nieważne, jestem idiotką. — machnęła machinalnie dłonią.

— Nieprawda, nie jesteś. — oburzyłam się. — Ludzie przez uczucia robią różne głupie rzeczy, nie mogłaś się spodziewać, że to taki skurwiel. — dotknęłam jej kolana.

— A powinnam. — otarła łzy. — Teraz mi wstyd. Co sobie muszą myśleć ludzie? Każdy chłopak teraz pewnie twierdzi, że jestem łatwa. Prze to wszystko mam ochotę zapaść się pod ziemię.

— Każdy chłopak, który jest bucem, tak myśli. Każdy normalny chłopak wie, że Charles cię wykorzystał i nie ma w tym twojej winy, na Boga, Carmel. — stwierdził Cameron.

— Jaki masz w tym cel? — zapytała dziewczyna, mierząc go wzrokiem. — Co będziesz miał z tego, że mnie pocieszasz?

— Przyjaciele moich przyjaciół, to także moi przyjaciele. — odparł bez tej wyższości, co zwykle, co mnie zaskoczyło. Pozytywnie.

— A dla mnie każdy przyjaciel Lizzy, to mój przyjaciel. — dodał Lachlan. — Zresztą, to całkowicie moralne, że chcemy ci pomóc. Nie można tak traktować ludzi. — zmarszczył czoło. — Wiem, że nie byliśmy wcześniej dla ciebie mili, wręcz przeciwnie, ale to jest ten czas, w którym odkupujemy swoje winy, a tak na marginesie, to w ogóle cię lubię, nie wiem, jak reszta. — wzruszył ramionami.

— Dobrze wiedzieć. — kąciki jej ust powędrowały w górę. — Miałam zamiar obejrzeć wszystkie części Bridget Jones i nie obchodzi mnie, co o tym myślicie, więc albo zostajecie, albo spadać.

Oczywiście wszyscy zostali.




* * *




Droga do domu dłużyła się niemiłosiernie, ale to przez ciszę, która panowała ze względu na śpiącego Todda.

Byłam zadowolona, bo udało nam się pocieszyć choć trochę Carmel, a dla mnie takie rzeczy były ogromnym sukcesem w relacjach.

Na zewnątrz panował już półmrok i robiło się chłodniej, co dodatkowo wprawiało mnie w melancholijny nastrój. Cameron od czasu do czasu zerkał na mnie w lusterku, ale tym razem nie uciekał wzrokiem, kiedy ja również spojrzałam.

Całą swoją postawą w obecności Carmel zapunktował u mnie i to bardzo. Nie mogłam wyjść z podziwu, że był zdolny do nie bycia dupkiem przez tyle godzin.

Czyżby jakiś ukryty talent?

Odstawiliśmy Todda i ruszyliśmy dalej, aby zrobić to samo z Hendersonem. Byłam już tka zmęczona, że marzyłam o tym, aby położyć się do łóżka i nie wstawać przez tydzień, ale niestety, czekały na mnie przecież obowiązki, jakimi były szkoła i praca...



* * *



Kiedy się obudziłam, byłam w kompletnie obcym miejscu i ani trochę mi się to nie podobało. Podniosłam się gwałtownie i zaraz tego pożałowałam, bo zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i analizując wszystkie rzeczy, które się w nim znajdowały, doszłam do bardzo ciekawego wniosku:

To był pokój Camerona.

Tylko co ja tam u licha robiłam? I to w swojej pidżamie?!

Na krześle obok leżała moja torba i ciuchy, ale inne, niż te, które miałam wczoraj.

Wtedy rozległo się pukanie i do środka wszedł brunet w ciemnozielonej bluzie i czarnych podartych spodniach.

— Właśnie miałem cię budzić.

— Przepraszam? — uniosłam brew. — Bardzo chętnie usłyszę, co się wydarzyło, że tu jestem i moje rzeczy także. — zerknęłam na torbę.

— Zasnęłaś w samochodzie, więc Lachlan zaniósł cię tutaj, później pojechał po twoje rzeczy. To wszystko. — wzruszył ramionami.

— Jaki był w tym sens? Mogliście mnie obudzić, albo położyć u nas w domu, co jest z wami nie tak? — wstałam i wzięłam swoje ciuchy. — Gdzie masz łazienkę?

— Prosto i na lewo. — wskazał palcem. Nadal z niedowierzaniem poszłam się ogarnąć. Spojrzałam na siebie w ogromnym lustrze i nie chciało do mnie jakoś dotrzeć to, co ci idioci zrobili, ale nie miałam ochoty się tym przejmować.

— Dobra, Lachlan po mnie przyjedzie, czy co? — wsparłam dłonie na biodrach, kiedy zeszłam na dół, do kuchni. Zastanawiało mnie, gdzie jest jego mama.

— Nie, Lachlana nie będzie w szkole. — zagryzł wargi.

— O czym ty mówisz? — zrobiłam krok w przód.

— Nie powiedziałem ci prawdy z rana, żebyś w spokoju doprowadziła się do porządku. — podrapał się w kark. — W waszym domu wybuchnął pożar, jak jechaliśmy i Lachlan pomaga waszym rodzicom to wszystko ogarnąć, dlatego zostałaś u mnie. Bez obaw, cały czas byłem na dole. — uniósł dłonie w geście kapitulacji. — Wolę cię zapewnić po te akcji z Charlesem, możesz nikomu nie ufać.

— Akurat nie obawiałabym się, że coś mi zrobisz. — potrząsnęłam głową. — Jak to pożar? Co się stało dokładniej?

— Kuchenka się zapaliła, a nikogo nie było przy tym. Nic poważnego, tylko macie niezły syf na dole. Jesteś bardzo spokojna jak na okoliczności.

— Bo przy mnie jesteś. — sama nie byłam stanie uwierzyć, że powiedziałam to na głos, ale tak właśnie było. Czułam spokój i bezpieczeństwo tylko dlatego, że byłam w domu Hendersona. — Co z twoją mamą? — postanowiłam zmienić temat.

— Jest chora, ale nie tak, żeby musiała ciągle siedzieć w domu. — okrążył wyspę kuchenną i wręczył mi miskę z płatkami. — Udziela lekcji, prywatnych.

— Dzięki. Na skrzypcach?

— Tak. — odchrząknął. — Nie wiem, jak na to zareagujesz, ale będziesz musiała wsiąść do samochodu ze mną.

— Na pewno nas zabijesz, ale wolę o tym nie myśleć. — skwitowałam.

— Nie pozwoliłbym, żeby coś się stało tej maszynie. W pierwszej kolejności będę ratował ją, a jak mi się zachce, to następnie ciebie.

— Mhmm.. Myślałam, że najpierw swoje ego, później wóz, później całą resztę siebie, a na koniec będziesz stał i patrzył, jak ginę. — włożyłam do ust łyżkę.

— Zmarnowałbym tylko czas. Zostawiłbym włączoną kamerę, a później wieczorami w koło oglądał te piękną scenę. — uśmiechnął się złośliwie.

— Jakżeby inaczej. — wywróciłam oczami. Cameron się tylko zaśmiał i dał mi zjeść w spokoju, a później nastała ta wielka chwila, gdzie zajęłam miejsce obok niego w aucie, ale tym razem to on prowadził i musiałam przyznać, że robił to całkiem nieźle.

— Nie zrozum mnie źle, ale wolałbym, żeby w szkole nie zobaczyli nas razem. — zwrócił się do mnie. — W sensie tak. — chodziło mu o to, że przyjechaliśmy tylko we dwoje.

— Nie ma sprawy, każdy się czegoś wstydzi. — posłałam mu uśmiech sygnalizujący, że wszystko jest w porządku, ale to nie była wcale prawda. Zabolało mnie to. — Tu mnie wysadź.

— Elizabeth.

— Miłego dnia. — wysiadłam i z trudem powstrzymując łzy, ruszyłam przed siebie. Niestety i tak zobaczył, w jakim jestem stanie, bo przecież obok mnie przejeżdżał.

Ale czego ja mogłam się spodziewać, przecież to był Cameron Henderson, a ja tylko Elizabeth Nelson. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro