13. Elizabeth i tajny kochanek to jakaś hiperbola.
„Wznoś się po każdym upadku, padniesz trupem albo urosną Ci skrzydła"
Maria von Ebner-Eschenbach
Carmel chciała zostać sama, więc uszanowaliśmy jej decyzję, w rezultacie czego my okupowaliśmy salon, a ona mój pokój. Wszędzie był syf, ale nikomu nie chciało się tego ogarniać.
— Kurwa mać, aż mnie telepie normalnie, ja nie wiem, co ja zrobię, jak tego skurwysyna spotkam, no nogi z dupy mu powyrywam i w gębę wsadzę! — wyrzuciła z siebie Lara i mimo tego, że sytuacja nie była zabawna, jej ton i słowa wywołały nasze uśmiechy.
— Nie mam zielonego pojęcia, jak jej pomóc. — rozłożyłam ręce i spojrzałam pusto na Lachlana.
— Nie przejmuj się. — odezwał się Todd. — Ja się nią zajmę, już to przerabiałem. — odchrząknął. Zamrugałam zdumiona oczami, bo skąd w nim taka chęć do pomocy?
— Aż tak się na jej punkcie zafiksowałeś? — zapytał Cameron, za co w głębi ducha byłam mu wdzięczna.
— Nie, nie zafiksowałem się w niej, ale niektórzy ludzie, wyobraź sobie, Cameron, naturalnie noszą w sobie dobro i chęć pomocy innym ludziom, nawet wtedy, kiedy wyglądają jak śmierć. — wskazał na siebie palcami, a Henderson pokręcił głową.
— Mój przyjacielu, ja pomagam wszystkim na każdym kroku, ale robię to tak, żeby nikt nie widział. Dostawałbym zbyt dużo prezentów w podzięce. — zadarł głowę i obrzucił Todda wzrokiem wyższości, na co ten tylko prychnął i odszedł.
— Lizzy, obiecaj mi proszę, że nie zostaniesz sam na sam z tym bucem. — poprosił Lachlan, a ja ciężko westchnęłam.
— Nie mam nawet takiego zamiaru, ale obiecać ci tego nie mogę, przecież nie ja kieruję losem, nie wiem, co się zdarzy. — wzruszyłam ramionami.
— Zdejmijcie ją z listy, będzie po problemie. — zasugerowała Lara.
— Nie jestem tego taki pewien. — stwierdził Cameron.
— Niby czemu? — oburzyła się dziewczyna. — Charles chce twojej pozycji, żeby ją zdobyć, musi jeszcze tylko przelecieć Lizzy, zastąp ją Christine. — fuknęła.
— Christine będzie zadowolona, lubi seks. — odpowiedział szybko. — Najbardziej ze mną, ale Charlesem też nie pogardzi, mała.
— Nie mów do mnie mała, na Boga. To tak tandetnie brzmi.
— Jest tak tandetne, jak twoje sztuczne rzęsy. — wzruszył ramionami i wziął z miski jabłko. Lara wywróciła oczami, pozostawiając to bez komentarza.
* * *
Carmel nie przyszła do szkoły w poniedziałek, co mnie nie zdziwiło. Sama poleciłam jej, żeby została w domu. Charles panoszył się po szkole z czarującym uśmiechem, tak jak zawsze, a pozbawione wiedzy o tym, jaki z niego potwór dziewczyny, zachwycały się nim i wdzięczyły do niego. Tylko garstka osób patrzyła na niego z pogardą, a w tej garstce byłam ja.
— Nie musisz mnie odprowadzać pod każdą salę. — zwróciłam uwagę mojemu przyrodniemu bratu, bo to stawało się irytujące.
— To prawda, ale robiąc to, czuję się o wiele spokojniejszy.
— Charles nie zgwałcił mnie przy całej szkole, wyluzuj. — potrząsnęłam głową.
— Lizzy!
— Lachlan! — pisnęłam i tupnęłam nogą, robiąc minę. — Widzimy się na treningu, buziaki! — pożegnałam go i poszłam zmierzyć się z rzeczywistością, którą była fizyka.
* * *
Dym papierosowy drażnił moje nozdrza, ale Lary to jakiś szczególnie nie obchodziło. Tak samo jak to, że na terenie szkoły był zakaz palenia.
— Palisz cały czas od imprezy. Mogłabyś trochę przystopować z tą trucizną. — skarciłam ją. To zaczynało być niepokojące.
— Większą trucizną jest cała ta szkoła. — skinęła głową. — Zniszczy cię bardziej, mam kilka przykładów, jakbyś nie wierzyła, dlatego proszę cię bardzo, odpierdol się od moich fajek i płuc. — uśmiechnęła się złośliwie.
— Co cię ugryzło? — spojrzałam na nią zaskoczona.
— Nic mnie nie ugryzło, okres mam. Kurwa. — fuknęła. —Twój lovelasek tu idzie, także zwijam, bo nie mam ochoty na wkurwianie się jeszcze bardziej. — wstała, zgasiła papierosa glanem i zwiała, a ja zostałam zaszczycona obecnością Camerona, który na ramieniu miał torbę. Nawet nie zauważyłam, kiedy oni zeszli z boiska, żeby się przebrać.
— Co tam z Carmel? — zapytał od razu.
— Chyba się jakoś trzyma, nie wiem, bo nie mam z nią kontaktu. Jadę do niej po zajęciach, bo nie muszę iść do pracy. — wzruszyłam ramionami. — Co cię tak nagle zaczęło obchodzić życie jakichś przypadkowych ludzi? — zmarszczyłam czoło.
— Nie obchodzi, wypadało zapytać. — prychnął. — Idziesz? — skierował głowę w stronę budynku szkoły. Westchnęłam ciężko, wsadziłam dłonie do kieszeni w spodniach i w dziwnej niezręczności, która wynikała chyba z gapiów, kroczyłam ramię w ramię z Hendersonem.
— Czy to nie ten sławny sweter? — uniósł brew. Rzeczywiście miałam na sobie fuksjowy sweter.
— Co w związku z tym?
— Nic. Odważnie go ponownie zakładać, przecież oboje wiemy, jak to się skończyło ostatnim razem, Elizabeth. — cmoknął z dezaprobatą. — A, tak na marginesie. Totalnie nie pasuje ci ten kolor. — rzucił, zanim weszliśmy do auli.
— Wiedziałam, że bycie miłym przez dziesięć minut jest dla ciebie zbyt dużym wyzwaniem. — skwitowałam i zajęłam miejsce w drugim rzędzie w akompaniamencie jego śmiechu.
— Nie mam powodów, aby być miłym, Nelson. — zerknął na mnie z ukosa, wskoczył na scenę i na chwilę zniknął za kurtyną, by po chwili pojawić się ze skrzypcami. — Jakieś specjalne życzenia?
— Tak, zamknij się w końcu i graj. — założyłam ręce na krzyż. Uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy, po czym mogłam się delektować muzyką.
Nawet jeśli ktoś by nie chciał, nie dało się powiedzieć, że Cameron Henderson nie czuje muzyki i słabo gra, bo robił to świetnie i doskonale o tym wiedział. Zabawne, że tylko podczas gry nie biła z niego rażąca pewność siebie i wyglądał, jak zwykły, prosty, skromny chłopak.
Chwila ta była cudowna i piękna, bo czułam, że mam przed sobą prawdziwego, niepodrabianego Camerona. Camerona, który nie wcielał się w żadną rolę, nie był aktorem, jak zwykle, po prostu się obnażył i w pewnym sensie ten moment wydał mi się tak intymny, że aż musiałam odwrócić wzrok.
Czar prysł, kiedy do auli weszła Christine.
— Jestem!
— Wspaniałe wieści, ruda zdziro. — szepnęłam pod nosem.
* * *
— Lizzy, no wsiadaj! — skarcił mnie Lachlan, kiedy wyszłam ze szkoły pięć minut później, niż zwykle.
— Nie jadę z tobą, mówiłam ci przecież. — uderzyłam się w czoło otwartą dłonią.
— A ja ci mówiłem, że cię tam zawiozę. — spojrzał na mnie spod byka. — Wsiadaj i bez gadania, bo będę za tobą jechał przez cały czas i trąbił na ciebie. — zagroził.
— Dobrze, już dobrze. — uniosłam dłonie w geście kapitulacji i zajęłam miejsce z tyłu, obok Todda.
— Dzisiaj nie czytasz o Rosji? — zagadnął z uśmiechem.
— Cóż, ta miłość była krótka. — ucięłam temat. — O której będzie Rachel z tatą?
— Podobno około szesnastej, ale nie wiem, na ile to jest prawda. — mój przyrodni brat wzruszył ramionami. — Tak się stęskniłaś?
— No właśnie ani trochę. — wymamrotałam i napisałam wiadomość do Carmel, że jestem już w drodze.
— Żółwik, Czekoladko. — przybiłam mu go i wróciłam do SMS-owania.
— Jezus Maria, to już jest uzależnienie. — skomentował Todd.
— Też byś siedział w telefonie, gdybyś miał tajemnego kochanka. — stwierdził Henderson, na co Lachlan prychnął ostentacyjnie.
— Racja, Elizabeth i tajny kochanek to jakaś hiperbola. — dodał Cameron po chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro