Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Elizabeth i tajny kochanek to jakaś hiperbola.

„Wznoś się po każdym upadku, padniesz trupem albo urosną Ci skrzydła"

Maria von Ebner-Eschenbach













Carmel chciała zostać sama, więc uszanowaliśmy jej decyzję, w rezultacie czego my okupowaliśmy salon, a ona mój pokój. Wszędzie był syf, ale nikomu nie chciało się tego ogarniać.

— Kurwa mać, aż mnie telepie normalnie, ja nie wiem, co ja zrobię, jak tego skurwysyna spotkam, no nogi z dupy mu powyrywam i w gębę wsadzę! — wyrzuciła z siebie Lara i mimo tego, że sytuacja nie była zabawna, jej ton i słowa wywołały nasze uśmiechy.

— Nie mam zielonego pojęcia, jak jej pomóc. — rozłożyłam ręce i spojrzałam pusto na Lachlana.

— Nie przejmuj się. — odezwał się Todd. — Ja się nią zajmę, już to przerabiałem. — odchrząknął. Zamrugałam zdumiona oczami, bo skąd w nim taka chęć do pomocy?

— Aż tak się na jej punkcie zafiksowałeś? — zapytał Cameron, za co w głębi ducha byłam mu wdzięczna.

— Nie, nie zafiksowałem się w niej, ale niektórzy ludzie, wyobraź sobie, Cameron, naturalnie noszą w sobie dobro i chęć pomocy innym ludziom, nawet wtedy, kiedy wyglądają jak śmierć. — wskazał na siebie palcami, a Henderson pokręcił głową.

— Mój przyjacielu, ja pomagam wszystkim na każdym kroku, ale robię to tak, żeby nikt nie widział. Dostawałbym zbyt dużo prezentów w podzięce. — zadarł głowę i obrzucił Todda wzrokiem wyższości, na co ten tylko prychnął i odszedł.

— Lizzy, obiecaj mi proszę, że nie zostaniesz sam na sam z tym bucem. — poprosił Lachlan, a ja ciężko westchnęłam.

— Nie mam nawet takiego zamiaru, ale obiecać ci tego nie mogę, przecież nie ja kieruję losem, nie wiem, co się zdarzy. — wzruszyłam ramionami.

— Zdejmijcie ją z listy, będzie po problemie. — zasugerowała Lara.

— Nie jestem tego taki pewien. — stwierdził Cameron.

— Niby czemu? — oburzyła się dziewczyna. — Charles chce twojej pozycji, żeby ją zdobyć, musi jeszcze tylko przelecieć Lizzy, zastąp ją Christine. — fuknęła.

— Christine będzie zadowolona, lubi seks. — odpowiedział szybko. — Najbardziej ze mną, ale Charlesem też nie pogardzi, mała.

— Nie mów do mnie mała, na Boga. To tak tandetnie brzmi.

— Jest tak tandetne, jak twoje sztuczne rzęsy. — wzruszył ramionami i wziął z miski jabłko. Lara wywróciła oczami, pozostawiając to bez komentarza.



* * *



Carmel nie przyszła do szkoły w poniedziałek, co mnie nie zdziwiło. Sama poleciłam jej, żeby została w domu. Charles panoszył się po szkole z czarującym uśmiechem, tak jak zawsze, a pozbawione wiedzy o tym, jaki z niego potwór dziewczyny, zachwycały się nim i wdzięczyły do niego. Tylko garstka osób patrzyła na niego z pogardą, a w tej garstce byłam ja.

— Nie musisz mnie odprowadzać pod każdą salę. — zwróciłam uwagę mojemu przyrodniemu bratu, bo to stawało się irytujące.

— To prawda, ale robiąc to, czuję się o wiele spokojniejszy.

— Charles nie zgwałcił mnie przy całej szkole, wyluzuj. — potrząsnęłam głową.

— Lizzy!

— Lachlan! — pisnęłam i tupnęłam nogą, robiąc minę. — Widzimy się na treningu, buziaki! — pożegnałam go i poszłam zmierzyć się z rzeczywistością, którą była fizyka.



* * *



Dym papierosowy drażnił moje nozdrza, ale Lary to jakiś szczególnie nie obchodziło. Tak samo jak to, że na terenie szkoły był zakaz palenia.

— Palisz cały czas od imprezy. Mogłabyś trochę przystopować z tą trucizną. — skarciłam ją. To zaczynało być niepokojące.

— Większą trucizną jest cała ta szkoła. — skinęła głową. — Zniszczy cię bardziej, mam kilka przykładów, jakbyś nie wierzyła, dlatego proszę cię bardzo, odpierdol się od moich fajek i płuc. — uśmiechnęła się złośliwie.

— Co cię ugryzło? — spojrzałam na nią zaskoczona.

— Nic mnie nie ugryzło, okres mam. Kurwa. — fuknęła. —Twój lovelasek tu idzie, także zwijam, bo nie mam ochoty na wkurwianie się jeszcze bardziej. — wstała, zgasiła papierosa glanem i zwiała, a ja zostałam zaszczycona obecnością Camerona, który na ramieniu miał torbę. Nawet nie zauważyłam, kiedy oni zeszli z boiska, żeby się przebrać.

— Co tam z Carmel? — zapytał od razu.

— Chyba się jakoś trzyma, nie wiem, bo nie mam z nią kontaktu. Jadę do niej po zajęciach, bo nie muszę iść do pracy. — wzruszyłam ramionami. — Co cię tak nagle zaczęło obchodzić życie jakichś przypadkowych ludzi? — zmarszczyłam czoło.

— Nie obchodzi, wypadało zapytać. — prychnął. — Idziesz? — skierował głowę w stronę budynku szkoły. Westchnęłam ciężko, wsadziłam dłonie do kieszeni w spodniach i w dziwnej niezręczności, która wynikała chyba z gapiów, kroczyłam ramię w ramię z Hendersonem.

— Czy to nie ten sławny sweter? — uniósł brew. Rzeczywiście miałam na sobie fuksjowy sweter.

— Co w związku z tym?

— Nic. Odważnie go ponownie zakładać, przecież oboje wiemy, jak to się skończyło ostatnim razem, Elizabeth. — cmoknął z dezaprobatą. — A, tak na marginesie. Totalnie nie pasuje ci ten kolor. — rzucił, zanim weszliśmy do auli.

— Wiedziałam, że bycie miłym przez dziesięć minut jest dla ciebie zbyt dużym wyzwaniem. — skwitowałam i zajęłam miejsce w drugim rzędzie w akompaniamencie jego śmiechu.

— Nie mam powodów, aby być miłym, Nelson. — zerknął na mnie z ukosa, wskoczył na scenę i na chwilę zniknął za kurtyną, by po chwili pojawić się ze skrzypcami. — Jakieś specjalne życzenia?

— Tak, zamknij się w końcu i graj. — założyłam ręce na krzyż. Uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy, po czym mogłam się delektować muzyką.

Nawet jeśli ktoś by nie chciał, nie dało się powiedzieć, że Cameron Henderson nie czuje muzyki i słabo gra, bo robił to świetnie i doskonale o tym wiedział. Zabawne, że tylko podczas gry nie biła z niego rażąca pewność siebie i wyglądał, jak zwykły, prosty, skromny chłopak.

Chwila ta była cudowna i piękna, bo czułam, że mam przed sobą prawdziwego, niepodrabianego Camerona. Camerona, który nie wcielał się w żadną rolę, nie był aktorem, jak zwykle, po prostu się obnażył i w pewnym sensie ten moment wydał mi się tak intymny, że aż musiałam odwrócić wzrok.

Czar prysł, kiedy do auli weszła Christine.

— Jestem!

— Wspaniałe wieści, ruda zdziro. — szepnęłam pod nosem.



* * *



— Lizzy, no wsiadaj! — skarcił mnie Lachlan, kiedy wyszłam ze szkoły pięć minut później, niż zwykle.

— Nie jadę z tobą, mówiłam ci przecież. — uderzyłam się w czoło otwartą dłonią.

— A ja ci mówiłem, że cię tam zawiozę. — spojrzał na mnie spod byka. — Wsiadaj i bez gadania, bo będę za tobą jechał przez cały czas i trąbił na ciebie. — zagroził.

— Dobrze, już dobrze. — uniosłam dłonie w geście kapitulacji i zajęłam miejsce z tyłu, obok Todda.

— Dzisiaj nie czytasz o Rosji? — zagadnął z uśmiechem.

— Cóż, ta miłość była krótka. — ucięłam temat. — O której będzie Rachel z tatą?

— Podobno około szesnastej, ale nie wiem, na ile to jest prawda. — mój przyrodni brat wzruszył ramionami. — Tak się stęskniłaś?

— No właśnie ani trochę. — wymamrotałam i napisałam wiadomość do Carmel, że jestem już w drodze.

— Żółwik, Czekoladko. — przybiłam mu go i wróciłam do SMS-owania.

— Jezus Maria, to już jest uzależnienie. — skomentował Todd.

— Też byś siedział w telefonie, gdybyś miał tajemnego kochanka. — stwierdził Henderson, na co Lachlan prychnął ostentacyjnie.

— Racja, Elizabeth i tajny kochanek to jakaś hiperbola. — dodał Cameron po chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro