12. Ładne mamy słońce tej nocy, nieprawdaż?
„Nie ma piękna, jeśli w nim leży krzywda człowieka.
Nie ma prawdy, która tę krzywdę pomija.
Nie ma dobra, które na nią pozwala."
Tadeusz Borowski - U nas w Auschwitz
Płacząca Carmel wcale nie była widokiem do zniesienia. Chciało mi się rzygać po prostu, nie sądziłam, że Charles będzie zdolny do czegoś takiego.
— Nigdzie go, kurwa, nie ma! — wstrząsnęła Lara, kiedy znowu stała w progu łazienki.
— Zostań z nią. — poprosiłam, a raczej rozkazałam i zbiegłam na dół wystraszona. Lachlan śmiał się z Toddem, a Cameron wyglądał tak, jakby zastanawiał się nad sensem przyjaźni z nimi.
— Jak wysoko Carmel jest na tej waszej chorej liście? — zapytałam, kiedy stanęłam przed nimi.
— Co? — zdziwił się mój przyrodni brat.
— No gadać! — tupnęłam nogą, chociaż nie było to zbyt dojrzałe.
— Było głosowanie. Wskoczyła na trzecie, a kto zaliczy trójkę, może zaliczyć dwójkę i jedynkę, czyli ciebie. — wyjaśnił Todd, za co byłam mu wdzięczna, ale nie mogłam tego okazać.
— Świetnie. — zaśmiałam się bez krzty wesołości. Potem myślałam, że się rozpłaczę.
— Lizzy? Stało się coś? — zagadnął Lachlan, wystawiając do mnie rękę, którą szybko odtrąciłam.
— Nie dotykaj mnie. — otworzył zdumiony usta. — Nie zrozum mnie źle, ale w tym momencie czuję takie obrzydzenie, że nie mam na to najmniejszej ochoty.
— O co chodzi, do cholery. — odezwał się Cameron, ale patrzył gdzieś indziej, za mną. Odwróciłam się, był tam Charles i zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Serce mi przyśpieszyło, nie wiedząc czemu. Przecież to nie ja padłam ofiarą, a jednak zrobiłam krok w przód, żeby znaleźć się bliżej chłopaków. Podskoczyłam w miejscu, kiedy dostałam SMS-a od Lary.
Nikomu nic nie mów, Carmel tego nie chce.
Co?!
Miałam po prostu udawać, że nic się nie stało?
— Dostał zaproszenie, zluzuj. Nic przecież nie robi. — wtrącił Lachlan. — Lizzy, dobrze się czujesz? I po co pytasz o Carmel?
— Muszę się przewietrzyć. — wskazałam kciukiem za siebie.
— Iść z tobą?
— Nie, nie... — spojrzałam znowu na Charlesa, który akurat stał przy drzwiach.
— Ja z nią pójdę. — zaoferował się Cameron. Mogłam powiedzieć, że nie, ale w rzeczywistości wolałam, żeby przy mnie był. Nie znałam go, a mimo to, czułam się bezpieczniej.
Przechodząc obok osoby, która przed chwilą skrzywdziła drogą mi dziewczynę, straciłam siłę, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Carmel nie chciała o tym mówić.
— Lizzy, Cameron. — Charles skinął go nas głową z uśmiechem, a ja nie wytrzymałam i po prostu wybiegłam, z trudem łapiąc oddech.
— Co się z tobą dzieje, do diabła? — zapytał brunet, kiedy po chwili do mnie dołączył. Nie byłam mu w stanie odpowiedzieć. Pstryknął mi palcami przed oczami. — Elizabeth? Masz jakiś atak paniki? Kurwa, Nelson. — złapał moją głowę w dłonie i kciukami zaczął masować moje skronie. Nie mam pojęcia o co chodziło, ale to działało. Robiłam się spokojniejsza.
— Moja mama robiła mi to, kiedy byłem młodszy i nie potrafiłem się uspokoić. Ty chyba też miałaś z tym problem, ale z jakiego powodu? — spojrzał mi w oczy.
— Nieważne, nie przejmuj się. — uśmiechnęłam się nerwowo. — Dziękuję.
— Elizabeth. — nachylił się. — Wiedz, że cokolwiek to nie jest, możesz mi powiedzieć. Jakoś temu zaradzimy.
— Dziękuję, naprawdę, ale nic się nie dzieje. Spokojnie. — przybrałam najbardziej fałszywy uśmiech w swoim życiu i wiedziałam, że mi nie uwierzył, ale na szczęście nie drążył tematu.
— Ładne mamy słońce tej nocy, nieprawdaż? — zapytał po dłuższej chwili, na co parsknęłam śmiechem. — Widzę, że ty już przygotowana na opalanie się. — nawiązał do moich kapci. Uderzyłam się w czoło otwartą dłonią.
— Zawsze jesteś taki błyskotliwy? — założyłam ręce na krzyż.
— Tylko wtedy, kiedy widzę smutną damę, ale nie obraź się Elizabeth, wyglądasz tragicznie w smutku.
— Podoba mi się tragiczny wygląd w smutku.
— Zauważyłem, przecież inaczej coś byś z tym zrobiła. — włożył ręce do kieszeni i spojrzał przed siebie.
Z profilu wydawał się jeszcze bardziej przystojny, niż był w rzeczywistości i byłam na siebie zła, że o tym myślę, podczas gdy Carmel cierpi.
O wilku mowa...
— Nie jest ci zimno w stopy? — zagadnęła Lara, kiedy dołączyła do nas z Carmel.
— Nie, przecież grzeje słońce. — wymieniłam z Hendersonem spojrzenie.
— Okay, nie wnikam w wasz dziwny flirt. — uniosła dłonie w geście kapitulacji. — O Jezu, znowu ten debil... — wywróciła oczami na widok Lachlana i Todda, ale nie byłam pewna, o którym z nich mówi.
— Carmeeelll, we się uśmiechnij, taka smutna stoiiiisz. — dźgnął ją palcem mój przyrodni brat, przez co się wzdrygnęła, co zauważył każdy, prócz oczywiście Lachlana.
— Wybacz, ale nie mam ochoty na znoszenie twojego debilizmu. — stwierdziła.
— Oesuu, ale ty jesteś wiecznie naburmuszona, wyluzuuuj. — prawie się potknął. — Hej, gdzie twoje wcześniejsze ciuchy? — sama dopiero wtedy zauważyłam, że Carmel ma na sobie moją bluzę i moje spodnie. Rozdziawiłam lekko usta.
— Nie interesuj się. — skarciła go Lara.
— Oho, tutaj ewidentnie byłaaa jakaś łóżkowa sytuacja, hihi. — czknął.
— Mój Boże. — wydukałam, kiedy tylko Charles pojawił się na zewnątrz, a Carmel zalała się łzami.
— Kurwa. — walnęła Lara. — Ni chuja, że nic z tym nie zrobię, sorry mała. — wzruszyła ramionami, poklepała dziewczynę po plecach i ruszyła na chłopaka.
— Lara! — wydarła się za nią Carmel.
— Co tu się dzieje? — wtrącił Todd. — Dobrze łącze fakty, on chciał ci coś zrobić? — spojrzał na Carmel, ale ona nie potrafiła się do tego przyznać.
— TY CHUJU! — przerwał nam krzyk Lary. Tuż po tym jej pięść wylądowała na twarzy Charlesa, a ludzie rzecz jasna mieli niezłą polewkę.
— On to zrobił. — odezwałam się. Miny chłopców były bezcenne.
— Ale otrzeźwiałem. — powiedział Lachlan.
— Kurde... — gwizdnął Todd, a następnie podszedł do mojej przyjaciółki i objął ją ramieniem.
Lara nadal okładała Charlesa, on z tym nic nie robił, więc zaczęłam interweniować.
— Lara, zatłuczesz go, przestań. — poprosiłam, odciągając ją od niego.
— Jak mogłeś?! Kim ty, kurwa, jesteś?! Jak mogłeś jej to zrobić?! Po co, kurwa, to zrobiłeś?!
— Jak inaczej miałbym się dostać do Lizzy? — uśmiechnął się cynicznie. Wtedy ludzie ucichli.
— Aż tak ci zależy na pozycji kapitana? Jesteś chory psychicznie, Charles. Myślałam, że można ci ufać, że jesteś normalnym chłopakiem, wszyscy tak myśleli, a ty gwałcisz moją najlepszą przyjaciółkę tylko po to, żeby zrobić to samo ze mną i zgarnąć nagrodę?! Brzydzę się tobą, zresztą nie tylko ja. — odwróciłam się na pięcie i wróciłam do Carmel oraz chłopaków. — Lachlan, przykro mi, ale ta impreza musi się skończyć. — zamrugałam kilka razy. Nie słyszeli, co się tam działo, więc byłam przygotowana na pytania.
— Słyszeliście?! Do domu, JAZDA! — Lachlan wygonił wszystkich w trybie natychmiastowym.
— Chodźmy stąd. — powiedział Todd i zaprowadził Carmel do środka. To było urocze, że tak się o nią troszczył, a wzięło mu się to chyba z posiadania sióstr.
— Czy on... — zaczął Cameron, ale widząc mój wzrok, nawet nie musiał pytać. — Przysięgam, że mu, kurwa, coś zrobię. — zacisnął usta w wąską kreskę.
— Poczekaj. — poprosiłam cicho, łapiąc go za nadgarstek, bo najwyraźniej się gdzieś wybierał. — Dość na dzisiaj, proszę.
— Skąd mam mieć pewność, że nie przytrafi ci się to samo, co Carmel? — szepnął.
— Skąd będziesz mieć pewność, że kiedy do niego pójdziesz, to mi się to nie przytrafi?
— Ponieważ wyląduje w szpitalu. Mogę ci to obiecać. — drgała mu szczęka, a spojrzenie miał chłodne, jak lód.
— Cameron, na Boga. — odchyliłam głowę w tył na sekundę. — Wolałabym, żebyś mi obiecał, że nic nie zrobisz.
— Nie mogę ci tego obiecać. — pokręcił głową przecząco. — Nigdy nie będę mógł ci obiecać, że będę stać bezczynnie ze świadomością, że coś ci grozi.
— My się nawet nie znamy. — przypomniałam mu.
— Widzisz, Elizabeth... ja się szybko przywiązuję. — okręcił kosmyk moich włosów wokół swojego palca.
— A ja nie chcę, żeby ludzie mieli kłopoty z mojego powodu, Cameron... proszę cię. — tupnęłam nogą z bezradności. Westchnął ciężko i milczał.
— Tym razem pójdę ci na rękę. — wyminął mnie i wszedł do domu, a ja odetchnęłam z wyraźną ulgą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro