Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Ładne mamy słońce tej nocy, nieprawdaż?

„Nie ma piękna, jeśli w nim leży krzywda człowieka.
Nie ma prawdy, która tę krzywdę pomija.
Nie ma dobra, które na nią pozwala."




Tadeusz Borowski -  U nas w Auschwitz 















Płacząca Carmel wcale nie była widokiem do zniesienia. Chciało mi się rzygać po prostu, nie sądziłam, że Charles będzie zdolny do czegoś takiego.

— Nigdzie go, kurwa, nie ma! — wstrząsnęła Lara, kiedy znowu stała w progu łazienki.

— Zostań z nią. — poprosiłam, a raczej rozkazałam i zbiegłam na dół wystraszona. Lachlan śmiał się z Toddem, a Cameron wyglądał tak, jakby zastanawiał się nad sensem przyjaźni z nimi.

— Jak wysoko Carmel jest na tej waszej chorej liście? — zapytałam, kiedy stanęłam przed nimi.

— Co? — zdziwił się mój przyrodni brat.

— No gadać! — tupnęłam nogą, chociaż nie było to zbyt dojrzałe.

— Było głosowanie. Wskoczyła na trzecie, a kto zaliczy trójkę, może zaliczyć dwójkę i jedynkę, czyli ciebie. — wyjaśnił Todd, za co byłam mu wdzięczna, ale nie mogłam tego okazać.

— Świetnie. — zaśmiałam się bez krzty wesołości. Potem myślałam, że się rozpłaczę.

— Lizzy? Stało się coś? — zagadnął Lachlan, wystawiając do mnie rękę, którą szybko odtrąciłam.

— Nie dotykaj mnie. — otworzył zdumiony usta. — Nie zrozum mnie źle, ale w tym momencie czuję takie obrzydzenie, że nie mam na to najmniejszej ochoty.

— O co chodzi, do cholery. — odezwał się Cameron, ale patrzył gdzieś indziej, za mną. Odwróciłam się, był tam Charles i zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Serce mi przyśpieszyło, nie wiedząc czemu. Przecież to nie ja padłam ofiarą, a jednak zrobiłam krok w przód, żeby znaleźć się bliżej chłopaków. Podskoczyłam w miejscu, kiedy dostałam SMS-a od Lary.

Nikomu nic nie mów, Carmel tego nie chce.

Co?!

Miałam po prostu udawać, że nic się nie stało?

— Dostał zaproszenie, zluzuj. Nic przecież nie robi. — wtrącił Lachlan. — Lizzy, dobrze się czujesz? I po co pytasz o Carmel?

— Muszę się przewietrzyć. — wskazałam kciukiem za siebie.

— Iść z tobą?

— Nie, nie... — spojrzałam znowu na Charlesa, który akurat stał przy drzwiach.

— Ja z nią pójdę. — zaoferował się Cameron. Mogłam powiedzieć, że nie, ale w rzeczywistości wolałam, żeby przy mnie był. Nie znałam go, a mimo to, czułam się bezpieczniej.

Przechodząc obok osoby, która przed chwilą skrzywdziła drogą mi dziewczynę, straciłam siłę, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Carmel nie chciała o tym mówić.

— Lizzy, Cameron. — Charles skinął go nas głową z uśmiechem, a ja nie wytrzymałam i po prostu wybiegłam, z trudem łapiąc oddech.

— Co się z tobą dzieje, do diabła? — zapytał brunet, kiedy po chwili do mnie dołączył. Nie byłam mu w stanie odpowiedzieć. Pstryknął mi palcami przed oczami. — Elizabeth? Masz jakiś atak paniki? Kurwa, Nelson. — złapał moją głowę w dłonie i kciukami zaczął masować moje skronie. Nie mam pojęcia o co chodziło, ale to działało. Robiłam się spokojniejsza.

— Moja mama robiła mi to, kiedy byłem młodszy i nie potrafiłem się uspokoić. Ty chyba też miałaś z tym problem, ale z jakiego powodu? — spojrzał mi w oczy.

— Nieważne, nie przejmuj się. — uśmiechnęłam się nerwowo. — Dziękuję.

— Elizabeth. — nachylił się. — Wiedz, że cokolwiek to nie jest, możesz mi powiedzieć. Jakoś temu zaradzimy.

— Dziękuję, naprawdę, ale nic się nie dzieje. Spokojnie. — przybrałam najbardziej fałszywy uśmiech w swoim życiu i wiedziałam, że mi nie uwierzył, ale na szczęście nie drążył tematu.

— Ładne mamy słońce tej nocy, nieprawdaż? — zapytał po dłuższej chwili, na co parsknęłam śmiechem. — Widzę, że ty już przygotowana na opalanie się. — nawiązał do moich kapci. Uderzyłam się w czoło otwartą dłonią.

— Zawsze jesteś taki błyskotliwy? — założyłam ręce na krzyż.

— Tylko wtedy, kiedy widzę smutną damę, ale nie obraź się Elizabeth, wyglądasz tragicznie w smutku.

— Podoba mi się tragiczny wygląd w smutku.

— Zauważyłem, przecież inaczej coś byś z tym zrobiła. — włożył ręce do kieszeni i spojrzał przed siebie.

Z profilu wydawał się jeszcze bardziej przystojny, niż był w rzeczywistości i byłam na siebie zła, że o tym myślę, podczas gdy Carmel cierpi.

O wilku mowa...

— Nie jest ci zimno w stopy? — zagadnęła Lara, kiedy dołączyła do nas z Carmel.

— Nie, przecież grzeje słońce. — wymieniłam z Hendersonem spojrzenie.

— Okay, nie wnikam w wasz dziwny flirt. — uniosła dłonie w geście kapitulacji. — O Jezu, znowu ten debil... — wywróciła oczami na widok Lachlana i Todda, ale nie byłam pewna, o którym z nich mówi.

— Carmeeelll, we się uśmiechnij, taka smutna stoiiiisz. — dźgnął ją palcem mój przyrodni brat, przez co się wzdrygnęła, co zauważył każdy, prócz oczywiście Lachlana.

— Wybacz, ale nie mam ochoty na znoszenie twojego debilizmu. — stwierdziła.

— Oesuu, ale ty jesteś wiecznie naburmuszona, wyluzuuuj. — prawie się potknął. — Hej, gdzie twoje wcześniejsze ciuchy? — sama dopiero wtedy zauważyłam, że Carmel ma na sobie moją bluzę i moje spodnie. Rozdziawiłam lekko usta.

— Nie interesuj się. — skarciła go Lara.

— Oho, tutaj ewidentnie byłaaa jakaś łóżkowa sytuacja, hihi. — czknął.

— Mój Boże. — wydukałam, kiedy tylko Charles pojawił się na zewnątrz, a Carmel zalała się łzami.

— Kurwa. — walnęła Lara. — Ni chuja, że nic z tym nie zrobię, sorry mała. — wzruszyła ramionami, poklepała dziewczynę po plecach i ruszyła na chłopaka.

— Lara! — wydarła się za nią Carmel.

— Co tu się dzieje? — wtrącił Todd. — Dobrze łącze fakty, on chciał ci coś zrobić? — spojrzał na Carmel, ale ona nie potrafiła się do tego przyznać.

— TY CHUJU! — przerwał nam krzyk Lary. Tuż po tym jej pięść wylądowała na twarzy Charlesa, a ludzie rzecz jasna mieli niezłą polewkę.

— On to zrobił. — odezwałam się. Miny chłopców były bezcenne.

— Ale otrzeźwiałem. — powiedział Lachlan.

— Kurde... — gwizdnął Todd, a następnie podszedł do mojej przyjaciółki i objął ją ramieniem.

Lara nadal okładała Charlesa, on z tym nic nie robił, więc zaczęłam interweniować.

— Lara, zatłuczesz go, przestań. — poprosiłam, odciągając ją od niego.

— Jak mogłeś?! Kim ty, kurwa, jesteś?! Jak mogłeś jej to zrobić?! Po co, kurwa, to zrobiłeś?!

— Jak inaczej miałbym się dostać do Lizzy? — uśmiechnął się cynicznie. Wtedy ludzie ucichli.

— Aż tak ci zależy na pozycji kapitana? Jesteś chory psychicznie, Charles. Myślałam, że można ci ufać, że jesteś normalnym chłopakiem, wszyscy tak myśleli, a ty gwałcisz moją najlepszą przyjaciółkę tylko po to, żeby zrobić to samo ze mną i zgarnąć nagrodę?! Brzydzę się tobą, zresztą nie tylko ja. — odwróciłam się na pięcie i wróciłam do Carmel oraz chłopaków. — Lachlan, przykro mi, ale ta impreza musi się skończyć. — zamrugałam kilka razy. Nie słyszeli, co się tam działo, więc byłam przygotowana na pytania.

— Słyszeliście?! Do domu, JAZDA! — Lachlan wygonił wszystkich w trybie natychmiastowym.

— Chodźmy stąd. — powiedział Todd i zaprowadził Carmel do środka. To było urocze, że tak się o nią troszczył, a wzięło mu się to chyba z posiadania sióstr.

— Czy on... — zaczął Cameron, ale widząc mój wzrok, nawet nie musiał pytać. — Przysięgam, że mu, kurwa, coś zrobię. — zacisnął usta w wąską kreskę.

— Poczekaj. — poprosiłam cicho, łapiąc go za nadgarstek, bo najwyraźniej się gdzieś wybierał. — Dość na dzisiaj, proszę.

— Skąd mam mieć pewność, że nie przytrafi ci się to samo, co Carmel? — szepnął.

— Skąd będziesz mieć pewność, że kiedy do niego pójdziesz, to mi się to nie przytrafi?

— Ponieważ wyląduje w szpitalu. Mogę ci to obiecać. — drgała mu szczęka, a spojrzenie miał chłodne, jak lód.

— Cameron, na Boga. — odchyliłam głowę w tył na sekundę. — Wolałabym, żebyś mi obiecał, że nic nie zrobisz.

— Nie mogę ci tego obiecać. — pokręcił głową przecząco. — Nigdy nie będę mógł ci obiecać, że będę stać bezczynnie ze świadomością, że coś ci grozi.

— My się nawet nie znamy. — przypomniałam mu.

— Widzisz, Elizabeth... ja się szybko przywiązuję. — okręcił kosmyk moich włosów wokół swojego palca.

— A ja nie chcę, żeby ludzie mieli kłopoty z mojego powodu, Cameron... proszę cię. — tupnęłam nogą z bezradności. Westchnął ciężko i milczał.

— Tym razem pójdę ci na rękę. — wyminął mnie i wszedł do domu, a ja odetchnęłam z wyraźną ulgą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro