Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Jesteś taki, że zaczynam łamać wszystkie zasady.

„Na błędach można się uczyć. Jeśli nigdy nie popełnisz błędu, to nigdy nie zmądrzejesz. [...] Im więcej błędów się popełni, tym więcej się o sobie dowie."

Cecelia Ahern - Skaza 














Po incydencie na stołówce, nie widziałam Camerona w ogóle, a Charlesa unikałam jak ognia. I tak zleciał cały tydzień, a ja stałam za ladą w księgarni i niespokojnie klikałam długopisem, bo pewien klient się mocno spóźniał.

— Zostaw to, ja go przyjmę. — powiedziała do mnie Nicole. — Szkoda soboty marnować. — puściła mi perskie oczko, a ja podziękowałam jej zmęczonym uśmiechem. Posyłając jej buziaka, opuściłam księgarnie z ogromną ulgą.

— No co tak długo? — wywrócił na mnie oczami Lachlan. Pokazałam mu środkowy palec. Wsiadłam do samochodu, byłam trochę zawiedziona, że nie było w nim ani Todda, ani Camerona.

— Starych nie ma do poniedziałku, wiesz co to oznacza? — wyszczerzył się i spojrzał na mnie, poruszając dziwnie brwiami.

— Robisz imprezę. — stwierdziłam i wbiłam wzrok w ekran telefonu. Posty tylko potwierdziły moje przypuszczenia.

— Będzie kozacko, Czekoladko. — zachwycił się. — Bardzo jesteś wykończona?

— A co?

— Bardzo, czy nie?

— Lachlan, o co chodzi? — jęknęłam.

— Pojedziesz z Toddem na zakupy, bo muszę ogarnąć chatę. — poprosił.

— Jasne. — uśmiechnęłam się. Lubiłam Todda, a spędzenie czasu w jego towarzystwie wydawało mi się bardzo korzystne dla mojego samopoczucia. — Charles będzie na tej imprezie?

— Cóż, zaproszenie jak najbardziej dostał, ale nie wiem, czy ma jaja, żeby spotkać się z Cameronem. — zaśmiał się.

Czyli chłopak będzie u nas w domu.

Przygryzłam dolną wargę.

— A Lara? — zagadnął. Zdziwiło mnie to.

— Pewnie przyjdzie, a co? — zaczęłam się głupio uśmiechać.

— Fajna jest. — wzruszył ramionami. — Lubię ją. — odchrząknął.





* * *



Moje włosy były rozwiane, dłoniami kurczowo trzymałam się metalowej siatki, tyłek bolał mnie niemiłosiernie, a nogi widziałam przed nosem, kiedy Todd pchał mnie w wózku wzdłuż alejki z alkoholem.

— Przestań! — zawołałam przez śmiech.

— Na rany Chrystusa, opanujcie się bezbożnicy. — fuknęła jakaś starsza pani, którą minęliśmy.

— Cameron pyta, czy długo nam to zejdzie. — oznajmił Todd, kiedy wreszcie się zatrzymał. Wyszłam z wózka i spojrzałam na jego zawartość.

— Cóż, na tyle ludzi, ile tam będzie, chyba musimy załadować jeszcze pięć takich. — przybił mi piątkę i zajęliśmy się dalszymi zakupami. Po godzinie udało nam się dotrzeć do domu, ale zanieść wszystkich rzeczy do środka, niekoniecznie.

— No w końcu. — prychnął Henderson. — Cześć. — skinął na mnie głową.

— Hej, tam jest tego więcej, także rusz dupę. — uniosłam w górę torby z przekąskami. Za to on uniósł brwi, ale ostatecznie spełnił moją prośbę, a raczej rozkaz. Otworzyłam lodówkę i zagwizdałam długo. Alkohol był dosłownie wszędzie.

— To twój pokój będzie od szybkich numerków. — wskazałam palcem na przyrodniego brata, który właśnie donosił wódkę.

— Jakże bym mógł skazić twoją pościel. — cmoknął do mnie. Zaśmiałam się i wzięłam do rąk czerwone jabłko, które jednak odłożyłam, kiedy zaczęła do mnie dzwonić osoba, której się kompletnie nie spodziewałam.

— Mamo? — zdziwiłam się bardzo. Lachlan tylko zmarszczył czoło, wpatrując się we mnie jak w obrazek.

— Lizzy, mam do ciebie ogromną prośbę. — powiedziała. Momentalnie zbladłam. Dodatkowo teraz stało przede mną trzech chłopaków.

— Jaką? — znowu złapałam to jabłko i zaczęłam nim podrzucać.

— Właśnie się przeprowadzam do Włoch, podam ci adres, prześlesz mi tę sukienkę, którą ci kupiłam na ślub Patricka, jeszcze dorzuć naszy... — rozłączyłam się. Zamrugałam kilka razy, żeby się nie rozpłakać.

— Lizzy... — Lachlan okrążył cały blat i przygarnął mnie do siebie. Zacisnęłam powieki, ale to nie wystarczyło.

Nie da się po prostu mieć w dupie sytuacji, w której masz nadzieję na normalną, zwykłą rozmowę, a zamiast tego dostajesz nożem w plecy.

— Lachlan. — powiedział cicho Cameron.

— Co? — mruknął chłopak.

— Lachlan.

— No co? Nie widzisz, że... — pożałował tego, że się odwrócił. — Pojebało cię?! — krzyknął blondyn, kiedy Henderson strumień wody z kranu skierował w jego twarz. Zaśmiałam się szczerze, chociaż było to mega głupie.

— Widzisz. — Cameron uśmiechnął się i wskazał na mnie, kiedy ocierałam łzy, których nie zdołałam zatrzymać w sobie.





* * *



Otworzyłam szeroko oczy wraz z Carmel, kiedy siostra Lary postanowiła urządzić striptiz. Lara miała to gdzieś, bo do tej dziewczyny nic nie docierało, więc stwierdziła, że póki nie poniesie jakichś konsekwencji, nigdy się nie nauczy i poszła na papierosa.

— Obrzydzasz mnie. — powiedziała nagle Carmel, kiedy Lachlana stanął obok nas.

— Ja? — przyciągnął kubek z drinkiem do piersi. — Dlaczego?

— Ślinisz się do małolat. — zmarszczyła czoło.

— Ty do prymitywów, jakoś ci tego nie wypominam. — mrugnął do niej porozumiewawczo, a ona westchnęła ciężko, poprawiła okulary i poszła gdzieś na górę. Uniosłam brwi, patrząc na przyrodniego brata i stuknęłam się palcem w czoło.

— Nie mów, że jesteś po jej stronie. — żachnął się.

— Elena ma piętnaście lat, człowieku. — zaśmiałam się. — Zgadzam się, nie różni was dużo, ale jednak na twoim miejscu brałabym się za dziewczyny trochę starsze. — założyłam ręce na krzyż i oparłam plecy o ścianę.

— Wybacz, jesteście dla mnie za trudne. — uśmiechnął się słabo i otworzył kolejną butelkę wina. — Kieliszeczek?

— Nie, dziękuję. — odepchnęłam jego dłoń ręką i odrzuciłam włosy w tył. Przez tłum i miliony oddechów, robiło się strasznie duszno.

—Na Boga, czemu Lara nic z tym nie robi? — zapytał Cameron ze skrzywioną miną, mając na myśli za pewne Elenę.

— Uważa, że sama musi dojść do wniosku, że to niesmaczne. — wzruszyłam ramionami.

— Niesmaczne? — prychnął. — Moim skromnym zdaniem to za słabe określenie. Zachowuje się jak puszczalska lala. — skierował wzrok na swojego przyjaciela, który uniósł dłonie w geście kapitulacji i odszedł, aby znów dopingować młodej ofierze.

— Nie przyjdzie. — zwrócił się do mnie.

— Co?

— Charles. Nie przyjdzie, nie bój się. — podrapał się kciukiem w brodę. — O co chodzi z twoją mamą?

— Bardzo wysoko się cenisz, skoro myślisz, że będę ci się zwierzała. — zacisnęłam usta w wąską kreskę.

— Potrzebujesz w tym momencie zwierzenia się komuś, a kogoś lepszego nie znajdziesz. Lachlan się nie nadaje, Todd kogoś bzyka, Lara wykurzyła już prawie całą paczkę i nie ma chyba zamiaru przestać, a Carmel gdzieś zniknęła. — westchnął długo i cmoknął z dezaprobatą.

— Pamiętasz jak mówiłeś, że nie miałeś ojca? — z trudem przełknęłam ślinę. — Ja nie mam matki. — spuściłam głowę w dół i zaczęłam się intensywnie przyglądać moim kapciom.

— Stylowe buty. — zauważył. Na moją twarz wkradł się uśmiech.

— Muszę cię o coś zapytać, bo nie daje mi to spokoju. — szybko zmieniłam pozycję i spojrzałam prosto w jego oczy. — Czy mówiąc, że nigdy nie robisz niczego, jeżeli nie masz z tego korzyści, chodziło ci o... — to słowo jakoś nie chciało wydostać się z moich ust. — O... no ten...

— Seks?! — specjalnie się wydarł.

— Zamknij się, pacanie. — rozejrzałam się wokół, niestety kilka osób słyszało. — Tak, o seks. — szepnęłam wręcz.

— Co? Nie słyszę. — nachylił się.

— Wiem, że słyszysz.

— Muzyka za głośno gra, nie słyszę. — dotknął się palcem w ucho. Zaśmiałam się perliście.

— O co chodzi? — nachylił się jeszcze bardziej.

— O seks.

— O co?! — zmrużył oczy.

— SEKS! — nie mogłam już wytrzymać i parsknęłam śmiechem w akompaniamencie gwizdów.

— Nie, złotko, nie chodziło mi o to. — pokręcił głową. — Od zaspokajania potrzeb mam Christine, ale miło, że dzielisz się ze mną swoimi marzeniami. — przekrzywił głowę w bok.

— Oczywiście. — wywróciłam oczami. — Ona coś do ciebie czuje. — dodałam smutno. Nie żywiłam pozytywnych uczuć do tej dziewczyny, ale widziałam, że Cameron jest dla niej kimś ważnym.

— Ostrzegałem, że nie zależy mi na niczym więcej, zgodziła się, nie moja wina. — wzruszył ramionami. — Christine nie jest dziewczyną, z którą mógłbym być.

— Dlaczego? — sama nie wiem skąd, ale w moim głosie znalazło się spore oburzenie.

— Woah. — uniósł brew. — Myśli, że mnie zna, ale tak nie jest, a ja nie mam zamiaru i ochoty się przed nią otwierać. — spojrzał na mnie spod rzęs. Kolana mi miękły i nie mogłam z tym nic zrobić.

— Na razie tylko trzy dziewczyny zdołały wyciągnąć ze mnie coś, czego inni nie widzą. — dotknął swojego tatuażu róży.

— Dlatego są na niej trzy kolce? — wskazałam palcem tatuaż. Uśmiechnął się.

— Tak. Każdy z nich oznacza błąd, jaki popełniłem w miłości, bo widzisz Elizabeth, uważam, że róża jest jej idealnym odzwierciedleniem. Miłość jest piękna, ale żadna nie jest bez skaz. Żadna nie jest idealna, a jeżeli jest, na pewno nie jest to miłość, może jej złudzenie. — odwrócił się w moją stronę. — Coś nie tak? — zapytał, kiedy zobaczył moje rozdziawione usta.

— Nie, nie... — potrząsnęłam głową. — Po prostu zaskoczyłeś mnie. — wykonałam jakiś dziwny ruch ręką. — Przy tej całej twojej stronie drania, jesteś taki...

— Jaki? — zaciekawił się.

— Jesteś taki, że zaczynam łamać wszystkie zasady, jakie sobie ustaliłam i wcale nie czuję się z tym źle. — wyznałam. Patrzył na mnie długi czas, a na koniec oblizał usta i byłam pewna, że doszło by do czegoś, gdyby nie to, że ludzie zaczęli mówić, że ktoś płacze w łazience. Ogarnęłam się i spokojnie tam poszłam. Zastukałam w drzwi dwa razy i weszłam, a później poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował.

— Carmel? — podeszłam do niej szybko. — Jezu Chryste, co się stało? — spojrzałam na jej podarte ubrania i rozmazany makijaż.

— A na co ci to wygląda? — zaczęła szlochać mi na ramieniu.

— Kto ci to zrobił? — cicho zapytałam.

— Ch... Cha...

— Charles?! — myślałam, że się porzygam.

— Zabiję skurwysyna, przysięgam! — wydarła się Lara, która nie wiem kiedy, ale stanęła w progu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro