Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Nie powinnaś mi dziękować.

„My nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół, co wiary,
że taką pomoc możemy uzyskać."

Epikur












Czasami mówiło się, że się kogoś nienawidzi i wcale nie ma ochoty na rozmowę z tą osobą, a w głębi serca potrzebowało się tego jak powietrza.

Tęskniłam za mamą i tylko okłamywałam się, że nie, a przez to czułam się jeszcze gorzej.

— Cześć, tu Lizzy. — zaczęłam się nagrywać na pocztę głosową, bo jak zwykle nie odbierała telefonu. — Tak tylko chciałam ci przypomnieć, że obiecałaś mi dwa miesiące temu, że pogadamy. Oczywiście zrozumiem, jeżeli jesteś bardzo zajęta, tylko powiedz... — spojrzałam w lustro w szkolnej łazience, a po moim policzku spłynęła samotna łza.

Rozłączyłam się i wyszłam, żeby skierować się na stołówkę, gdzie czekała na mnie Carmel wraz z Larą.

— Jezus Maria, patrz, jak łazisz... — Christine wywróciła oczami, kiedy na nią wpadłam. — Ojej, stało się coś? — zabrzmiała szczerze, ale na pewno szczerych intencji nie miała. — Języka ci w gębie zabrakło? — uniosła brew.

— Przepraszam. — potrząsnęłam głową i ją wyminęłam. Musiałam też przyspieszyć kroku, bo przecież szła w tę samą stronę. Po drodze niezgrabnie poprawiłam białą bandankę, którą miałam na głowie. Na szczęście dziewczyny było łatwo zlokalizować.

— Palant. — usłyszałam od Lary, kiedy się dosiadłam, ale nie znałam kontekstu, więc zmarszczyłam czoło.

— Kto jest palantem? — zapytałam, ubierając sztuczny uśmiech, żeby żadna nie zorientowała się, że przed chwilą miałam małe załamanie.

— No kto, on! — wskazała dłonią w jakiś punkt za mną. Odwróciłam się i szczęka opadła mi po samą ziemię.

— Boże, co to ma być...? — zapytałam bardziej sama siebie. Wielki napis „ELIZABETH NELSON, UMÓWISZ SIĘ ZE MNĄ?" wisiał na głównej ścianie, a wszyscy próbowali ustalić, kim jestem i szukali mnie wzrokiem.

— Nawet Nicole mu nie przeszkadza. — zaśmiała się Carmel. — Nie sądziłam, że to zrobi. — parsknęła śmiechem. — Uroczo w sumie.

— Jezu Chryste... — jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach.

— Lizzy! Lizzy! — Charles zaczął mnie wołać, a ja się nie ruszałam. Ludzie na stołówce byli podzieleni na trzy grupy; zażenowani, rozbawieni i ci, którzy uważali, że to słodkie.

Co ten chłopak miał w głowie, że nie odpuszczał? I dlaczego padło na mnie? Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie był jakiś głupi zakład, bo w tej świcie członków drużyny różne rzeczy się działy. Skoro byli zdolni do tworzenia wianków, do zakładów tym bardziej.

— Co ten pajac odwala? — obok mnie jak grzyb po deszczu wyrósł Lachlan. — Mogę go pobić?

— Nie! — spojrzałam na niego z przerażeniem. W tle dostrzegłam Christine, która siedziała na kolanach Camerona i obserwowała mnie i Lachlana, a także Charlesa. Henderson nawet nie zwrócił uwagi, co przyznam, trochę mnie zabolało.

— Nie pytałabym o zgodę na twoim miejscu. — wtrąciła Lara, a Lachlan posłał jej uśmiech.

— Jeszcze tylko brakuje mu gitary i ballady. — stwierdziłam. — Dlaczego on tutaj idzie, nie, nie...

— Odwal się od niej, koleś. — warknął mój przyrodni brat. — Charles, ja cię naprawdę lubię, ale... Przywalę ci, jak nie dasz jej spokoju. — westchnął ciężko.

— On nie żartuje. — dodałam, wskazując palcem na blondyna.

— Lizzy. — złapał mnie za ręce i nachylił się do mnie. Przysięgam, że ból na twarzy Carmel był jednym z najsmutniejszych widoków, jakich doświadczyłam. Serce mi pękało.

— Charles, jesteś super chłopakiem, ale w ogóle mnie nie interesujesz w ten sposób. — powiedziałam spokojnie. Lara już stała przy nas, i bardzo nerwowo stukała paznokciami w stół. Zbierało się coraz więcej gapiów.

Charles zaśmiał się pod nosem, spuścił głowę, a następnie uśmiechnął się i spojrzał mi prosto w oczy.

— Nie mam już siły, a bardzo zależy mi na pozycji kapitana, Lizzy. Łatwiej będzie, jak po prostu się prześpimy. — puścił do mnie oczko, a ja zdumiona otworzyłam usta.

— Ty gnoju! — wydarła się Lara i uderzyła go pięścią w twarz tak mocno, że aż stracił równowagę. Zdecydowanie zwróciła tym uwagę na nas.

— Nie bawisz się w listy, co? — prychnęłam.

— Kurwa. Mać. — wycedził Lachlan. — Mówiłem, że ci przywalę, jak się nie odczepisz, ale teraz, nie żyjesz, gościu. — zakryłam odruchowo oczy, kiedy zaczęli się bić.

— Przestańcie, Boże! — prosiłam. Ludzie wiwatowali, jedni Lachlanowi, inni Charlesowi, a jeszcze inni nagrywali. Gdzie byli jacyś nauczyciele?! Przez tłum próbował się przepchnąć Cameron wraz z Toddem, ale marnie im to szło.

— Lachlan! Zabijesz go! — zawołał brunet. — Przestań, do diabła! — wreszcie udało mu się dotrzeć do Lachlana. Złapał przyjaciela i odciągnął w bok, a Todd zrobił to samo z Charlesem.

— Zaraz się porzygam, w kim jak się zabujałam. — odezwała się Carmel. — Wy wszyscy jesteście tacy sami, nie macie w ogóle wyrzutów sumienia potem? — obrzuciła wzrokiem całą czwórkę.

— Puść mnie! — Lachlan się szarpał. Nie byliśmy nawet spokrewnieni, a tak walczył o mój honor i mnie bronił. To było naprawdę piękne, ale u licha, nie chciałam, żeby się z kimś tłukł.

— Co tu się wydarzyło? — zagadnął Todd, który miał małe problemy z utrzymaniem Charlesa w ryzach.

— Ten buc chciał ją tylko przelecieć, żeby wybić Camerona z pozycji kapitana! — zbulwersowała się Lara.

— Słucham? — tym razem pytanie padło z ust Camerona. Spojrzał na mnie, ale ja tylko wzruszyłam ramionami. Christine zrobiła tak wielkie oczy, że miałam wrażenie, że zaraz jej wypadną. Lachlan nadal wyglądał jak wściekły owczarek niemiecki, a ludzie na chwilę ucichli, a tylko i wyłącznie dlatego, że Cameron zabrał głos, a on po prostu był szanowany, albo się go bali. Sama nie wiem.

— Naprawdę myślałeś, że zostaniesz kapitanem? — Henderson zaśmiał się perliście, puścił Lachlana i uśmiechnął się ironicznie, a następnie podszedł do Charlesa. — Słuchaj, no. — odchrząknął. — Pominę fakt, że w życiu nim nie zostaniesz, dopóki jestem w tej szkole, ale mam ci do przekazania coś ważniejszego.

— To jest ta inna strona? — szepnęłam do Carmel.

— Między innymi. — odszeptała.

— Elizabeth nie bez powodu jest pierwsza na liście. Umieściłem ją tam, bo tylko debil by się za nią brał, więc jesteś debilem. — poklepał go po ramieniu.

— I po co to zrobiłeś? — Charles zaczął się śmiać. — Bo to rodzina Lachlana?

— Tak, to jeden z powodów, ale też dlatego, żeby miała spokój od takich palantów, jak ty, ale jak widać, wychodzisz poza margines, Charles. — cmoknął z dezaprobatą. — Jeżeli jeszcze raz tylko ją tkniesz, będziesz miał do czynienia ze mną, kotku. — mrugnął porozumiewawczo. — A teraz w podskokach stąd spieprzaj ściągać ten bilbord. — skinął głową na tę ścianę z napisem. Todd puścił Charlesa, ale ten ani drgnął.

— Głuchy jesteś? Spierdalaj stąd. — powtórzył Henderson. Wtedy Charles odszedł, a ja aż wstałam ze zdumienia. Christine była zazdrosna i nie mogła tego ukryć.

— No nieźle. — skomentowała Lara, kiedy Cameron zaczął odchodzić. Dopiero po chwili oprzytomniałam i poleciałam za nim.

— Zaczekaj. — zawołałam. — Cameron. — stanęłam przed nim.

— Nie musisz mi dziękować. — mruknął tylko nieprzyjemnie.

— Ale chcę. — zrobiłam krok w bok, bo chciał przejść obok mnie. — Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłeś, ale dziękuję, naprawdę. — powiedziałam cicho.

— Nie powinnaś mi dziękować. — przekrzywił głowę w bok.

— A to niby dlaczego? — założyłam ręce na krzyż.

— Ponieważ ja nigdy nie robię niczego bezinteresownie, a to oznacza, że będę miał z tego korzyści, Nelson. — otarł się o mnie i wyszedł ze stołówki.



* * *



Jedząc kolację, w głowie miałam tylko ostatnie słowa Camerona. Przeraziły mnie trochę. Trochę bardzo. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.

— Wszystko w porządku? — zapytała Rachel, kiedy widelec próbowałam wbić w stół, zamiast w kurczaka.

— Co? — podniosłam wzrok. — Huh, przepraszam, zamyśliłam się... — uśmiechnęłam się nerwowo. Lachlan spojrzał na mnie rozbawiony, a tata zaniepokojony. — Ja posprzątam. — zaoferowałam się, bo wszyscy skończyli jeść, prócz mnie.

— Złoto, nie dziecko. — Rachel pogłaskała mnie po głowie, kiedy wychodziła. Tata uśmiechnął się tylko, a mój przyrodni brat stwierdził, że mi pomoże.

— Co cię tak gryzie? — zapytał wreszcie.

— Cameron Henderson. — wyrecytowałam, zbierając wszystkie sztućce, Lachlan wziął talerze.

— Oh, jest wiele osób, które prze niego nie mogą spokojnie zjeść. — przyznał. — Co ci powiedział, że ty też do nich należysz?

— Że zrobił to, bo na tym skorzysta. W jaki sposób miałby skorzystać na tym, że się za mną wstawił? — mój głos był niepewny.

— Wydaje mi się, że w tym przypadku chodziło mu o inne korzyści, niż ci się wydaje. — jego uśmiech mnie niepokoił. — Cameron ma problemy z mówieniem o tym, co go gryzie, więc nie pomogę ci jakoś bardzo, bo nie mówi nic, ale ja uważam, że chciał zyskać w twoich oczach. — włożył talerze do zmywarki i oparł się blat.

— I co w tym takiego, że skorzysta? — wzruszyłam ramionami. — Jak chciał zyskać w moich oczach, nie musiał niszczyć okularów Carmel. — fuknęłam, chociaż już dawno na inne sposoby zyskał w moich oczach.

— Nie zrobiłby tego gdyby wiedział, że to ty jesteś moja siostrą. — westchnął chłopak, a ja wsparłam dłonie na biodrach.

— A no tak, bo to tyle zmienia. Zwykła dziewczyna? Można nie dać jej żyć. Siostra najlepszego kumpla? Lepiej będzie jak zrobię wszystko, żeby nie stała jej się krzywda, bo inaczej krzywda stanie się mnie. — uniosłam rozłożone dłonie.

— To nie tak, Lizzy. — śmiał się. — Cameron wie, ze nie może nic z tobą zrobić, dopóki nie udzielę mu na to pozwolenia. Zyskując w twoich oczach, zyska w moich, a ja się zgodzę. To prawda, może czegoś oczekiwać w zamian za ratowanie twojego tyłka, ale zwykle są to drobne rzeczy. — machinalnie machnął dłonią. — Lodzik, czy coś.

— Co? — wydukałam.

— Żartuję. — pokręcił głową. — Będąc pierwsza na liście, jesteś pod jego tarczą, a Charlesowi po prostu mocno odwaliło najwyraźniej. — wzruszył ramionami. — Chciał dobrze. Nie zawsze to tak wygląda, ale naprawdę. — przyłożył dłoń do lewej piersi. — Nie każdy bohater nosi pelerynę, Lizzy. — dotknął palcem czubka mojego nosa.

Camero zdecydowanie nie nosił peleryny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro