10. Nie powinnaś mi dziękować.
„My nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół, co wiary,
że taką pomoc możemy uzyskać."
Epikur
Czasami mówiło się, że się kogoś nienawidzi i wcale nie ma ochoty na rozmowę z tą osobą, a w głębi serca potrzebowało się tego jak powietrza.
Tęskniłam za mamą i tylko okłamywałam się, że nie, a przez to czułam się jeszcze gorzej.
— Cześć, tu Lizzy. — zaczęłam się nagrywać na pocztę głosową, bo jak zwykle nie odbierała telefonu. — Tak tylko chciałam ci przypomnieć, że obiecałaś mi dwa miesiące temu, że pogadamy. Oczywiście zrozumiem, jeżeli jesteś bardzo zajęta, tylko powiedz... — spojrzałam w lustro w szkolnej łazience, a po moim policzku spłynęła samotna łza.
Rozłączyłam się i wyszłam, żeby skierować się na stołówkę, gdzie czekała na mnie Carmel wraz z Larą.
— Jezus Maria, patrz, jak łazisz... — Christine wywróciła oczami, kiedy na nią wpadłam. — Ojej, stało się coś? — zabrzmiała szczerze, ale na pewno szczerych intencji nie miała. — Języka ci w gębie zabrakło? — uniosła brew.
— Przepraszam. — potrząsnęłam głową i ją wyminęłam. Musiałam też przyspieszyć kroku, bo przecież szła w tę samą stronę. Po drodze niezgrabnie poprawiłam białą bandankę, którą miałam na głowie. Na szczęście dziewczyny było łatwo zlokalizować.
— Palant. — usłyszałam od Lary, kiedy się dosiadłam, ale nie znałam kontekstu, więc zmarszczyłam czoło.
— Kto jest palantem? — zapytałam, ubierając sztuczny uśmiech, żeby żadna nie zorientowała się, że przed chwilą miałam małe załamanie.
— No kto, on! — wskazała dłonią w jakiś punkt za mną. Odwróciłam się i szczęka opadła mi po samą ziemię.
— Boże, co to ma być...? — zapytałam bardziej sama siebie. Wielki napis „ELIZABETH NELSON, UMÓWISZ SIĘ ZE MNĄ?" wisiał na głównej ścianie, a wszyscy próbowali ustalić, kim jestem i szukali mnie wzrokiem.
— Nawet Nicole mu nie przeszkadza. — zaśmiała się Carmel. — Nie sądziłam, że to zrobi. — parsknęła śmiechem. — Uroczo w sumie.
— Jezu Chryste... — jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach.
— Lizzy! Lizzy! — Charles zaczął mnie wołać, a ja się nie ruszałam. Ludzie na stołówce byli podzieleni na trzy grupy; zażenowani, rozbawieni i ci, którzy uważali, że to słodkie.
Co ten chłopak miał w głowie, że nie odpuszczał? I dlaczego padło na mnie? Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie był jakiś głupi zakład, bo w tej świcie członków drużyny różne rzeczy się działy. Skoro byli zdolni do tworzenia wianków, do zakładów tym bardziej.
— Co ten pajac odwala? — obok mnie jak grzyb po deszczu wyrósł Lachlan. — Mogę go pobić?
— Nie! — spojrzałam na niego z przerażeniem. W tle dostrzegłam Christine, która siedziała na kolanach Camerona i obserwowała mnie i Lachlana, a także Charlesa. Henderson nawet nie zwrócił uwagi, co przyznam, trochę mnie zabolało.
— Nie pytałabym o zgodę na twoim miejscu. — wtrąciła Lara, a Lachlan posłał jej uśmiech.
— Jeszcze tylko brakuje mu gitary i ballady. — stwierdziłam. — Dlaczego on tutaj idzie, nie, nie...
— Odwal się od niej, koleś. — warknął mój przyrodni brat. — Charles, ja cię naprawdę lubię, ale... Przywalę ci, jak nie dasz jej spokoju. — westchnął ciężko.
— On nie żartuje. — dodałam, wskazując palcem na blondyna.
— Lizzy. — złapał mnie za ręce i nachylił się do mnie. Przysięgam, że ból na twarzy Carmel był jednym z najsmutniejszych widoków, jakich doświadczyłam. Serce mi pękało.
— Charles, jesteś super chłopakiem, ale w ogóle mnie nie interesujesz w ten sposób. — powiedziałam spokojnie. Lara już stała przy nas, i bardzo nerwowo stukała paznokciami w stół. Zbierało się coraz więcej gapiów.
Charles zaśmiał się pod nosem, spuścił głowę, a następnie uśmiechnął się i spojrzał mi prosto w oczy.
— Nie mam już siły, a bardzo zależy mi na pozycji kapitana, Lizzy. Łatwiej będzie, jak po prostu się prześpimy. — puścił do mnie oczko, a ja zdumiona otworzyłam usta.
— Ty gnoju! — wydarła się Lara i uderzyła go pięścią w twarz tak mocno, że aż stracił równowagę. Zdecydowanie zwróciła tym uwagę na nas.
— Nie bawisz się w listy, co? — prychnęłam.
— Kurwa. Mać. — wycedził Lachlan. — Mówiłem, że ci przywalę, jak się nie odczepisz, ale teraz, nie żyjesz, gościu. — zakryłam odruchowo oczy, kiedy zaczęli się bić.
— Przestańcie, Boże! — prosiłam. Ludzie wiwatowali, jedni Lachlanowi, inni Charlesowi, a jeszcze inni nagrywali. Gdzie byli jacyś nauczyciele?! Przez tłum próbował się przepchnąć Cameron wraz z Toddem, ale marnie im to szło.
— Lachlan! Zabijesz go! — zawołał brunet. — Przestań, do diabła! — wreszcie udało mu się dotrzeć do Lachlana. Złapał przyjaciela i odciągnął w bok, a Todd zrobił to samo z Charlesem.
— Zaraz się porzygam, w kim jak się zabujałam. — odezwała się Carmel. — Wy wszyscy jesteście tacy sami, nie macie w ogóle wyrzutów sumienia potem? — obrzuciła wzrokiem całą czwórkę.
— Puść mnie! — Lachlan się szarpał. Nie byliśmy nawet spokrewnieni, a tak walczył o mój honor i mnie bronił. To było naprawdę piękne, ale u licha, nie chciałam, żeby się z kimś tłukł.
— Co tu się wydarzyło? — zagadnął Todd, który miał małe problemy z utrzymaniem Charlesa w ryzach.
— Ten buc chciał ją tylko przelecieć, żeby wybić Camerona z pozycji kapitana! — zbulwersowała się Lara.
— Słucham? — tym razem pytanie padło z ust Camerona. Spojrzał na mnie, ale ja tylko wzruszyłam ramionami. Christine zrobiła tak wielkie oczy, że miałam wrażenie, że zaraz jej wypadną. Lachlan nadal wyglądał jak wściekły owczarek niemiecki, a ludzie na chwilę ucichli, a tylko i wyłącznie dlatego, że Cameron zabrał głos, a on po prostu był szanowany, albo się go bali. Sama nie wiem.
— Naprawdę myślałeś, że zostaniesz kapitanem? — Henderson zaśmiał się perliście, puścił Lachlana i uśmiechnął się ironicznie, a następnie podszedł do Charlesa. — Słuchaj, no. — odchrząknął. — Pominę fakt, że w życiu nim nie zostaniesz, dopóki jestem w tej szkole, ale mam ci do przekazania coś ważniejszego.
— To jest ta inna strona? — szepnęłam do Carmel.
— Między innymi. — odszeptała.
— Elizabeth nie bez powodu jest pierwsza na liście. Umieściłem ją tam, bo tylko debil by się za nią brał, więc jesteś debilem. — poklepał go po ramieniu.
— I po co to zrobiłeś? — Charles zaczął się śmiać. — Bo to rodzina Lachlana?
— Tak, to jeden z powodów, ale też dlatego, żeby miała spokój od takich palantów, jak ty, ale jak widać, wychodzisz poza margines, Charles. — cmoknął z dezaprobatą. — Jeżeli jeszcze raz tylko ją tkniesz, będziesz miał do czynienia ze mną, kotku. — mrugnął porozumiewawczo. — A teraz w podskokach stąd spieprzaj ściągać ten bilbord. — skinął głową na tę ścianę z napisem. Todd puścił Charlesa, ale ten ani drgnął.
— Głuchy jesteś? Spierdalaj stąd. — powtórzył Henderson. Wtedy Charles odszedł, a ja aż wstałam ze zdumienia. Christine była zazdrosna i nie mogła tego ukryć.
— No nieźle. — skomentowała Lara, kiedy Cameron zaczął odchodzić. Dopiero po chwili oprzytomniałam i poleciałam za nim.
— Zaczekaj. — zawołałam. — Cameron. — stanęłam przed nim.
— Nie musisz mi dziękować. — mruknął tylko nieprzyjemnie.
— Ale chcę. — zrobiłam krok w bok, bo chciał przejść obok mnie. — Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłeś, ale dziękuję, naprawdę. — powiedziałam cicho.
— Nie powinnaś mi dziękować. — przekrzywił głowę w bok.
— A to niby dlaczego? — założyłam ręce na krzyż.
— Ponieważ ja nigdy nie robię niczego bezinteresownie, a to oznacza, że będę miał z tego korzyści, Nelson. — otarł się o mnie i wyszedł ze stołówki.
* * *
Jedząc kolację, w głowie miałam tylko ostatnie słowa Camerona. Przeraziły mnie trochę. Trochę bardzo. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
— Wszystko w porządku? — zapytała Rachel, kiedy widelec próbowałam wbić w stół, zamiast w kurczaka.
— Co? — podniosłam wzrok. — Huh, przepraszam, zamyśliłam się... — uśmiechnęłam się nerwowo. Lachlan spojrzał na mnie rozbawiony, a tata zaniepokojony. — Ja posprzątam. — zaoferowałam się, bo wszyscy skończyli jeść, prócz mnie.
— Złoto, nie dziecko. — Rachel pogłaskała mnie po głowie, kiedy wychodziła. Tata uśmiechnął się tylko, a mój przyrodni brat stwierdził, że mi pomoże.
— Co cię tak gryzie? — zapytał wreszcie.
— Cameron Henderson. — wyrecytowałam, zbierając wszystkie sztućce, Lachlan wziął talerze.
— Oh, jest wiele osób, które prze niego nie mogą spokojnie zjeść. — przyznał. — Co ci powiedział, że ty też do nich należysz?
— Że zrobił to, bo na tym skorzysta. W jaki sposób miałby skorzystać na tym, że się za mną wstawił? — mój głos był niepewny.
— Wydaje mi się, że w tym przypadku chodziło mu o inne korzyści, niż ci się wydaje. — jego uśmiech mnie niepokoił. — Cameron ma problemy z mówieniem o tym, co go gryzie, więc nie pomogę ci jakoś bardzo, bo nie mówi nic, ale ja uważam, że chciał zyskać w twoich oczach. — włożył talerze do zmywarki i oparł się blat.
— I co w tym takiego, że skorzysta? — wzruszyłam ramionami. — Jak chciał zyskać w moich oczach, nie musiał niszczyć okularów Carmel. — fuknęłam, chociaż już dawno na inne sposoby zyskał w moich oczach.
— Nie zrobiłby tego gdyby wiedział, że to ty jesteś moja siostrą. — westchnął chłopak, a ja wsparłam dłonie na biodrach.
— A no tak, bo to tyle zmienia. Zwykła dziewczyna? Można nie dać jej żyć. Siostra najlepszego kumpla? Lepiej będzie jak zrobię wszystko, żeby nie stała jej się krzywda, bo inaczej krzywda stanie się mnie. — uniosłam rozłożone dłonie.
— To nie tak, Lizzy. — śmiał się. — Cameron wie, ze nie może nic z tobą zrobić, dopóki nie udzielę mu na to pozwolenia. Zyskując w twoich oczach, zyska w moich, a ja się zgodzę. To prawda, może czegoś oczekiwać w zamian za ratowanie twojego tyłka, ale zwykle są to drobne rzeczy. — machinalnie machnął dłonią. — Lodzik, czy coś.
— Co? — wydukałam.
— Żartuję. — pokręcił głową. — Będąc pierwsza na liście, jesteś pod jego tarczą, a Charlesowi po prostu mocno odwaliło najwyraźniej. — wzruszył ramionami. — Chciał dobrze. Nie zawsze to tak wygląda, ale naprawdę. — przyłożył dłoń do lewej piersi. — Nie każdy bohater nosi pelerynę, Lizzy. — dotknął palcem czubka mojego nosa.
Camero zdecydowanie nie nosił peleryny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro