Rozdział 4
-Nigdy więcej nie używaj swojej mocy w ten sposób.
-Ej, to ty mi kazałeś to zrobić.
-Mogłaś powiedzieć, że nie umiesz anulować tych emocji.- Westchnął Mike. -Ile siedziałem na tym cholernym drzewie?
-Jakiś kwadrans.- Sky wzruszyła ramionami. -Trafił się wytrzymały pies, zwykle efekt mija szybciej.
-Której cholernej emocji użyłaś?- Spytał, otrzepując bluzę. Brunetka uśmiechnęła się lekko. -I dlaczego akurat na mnie się uwziął?
-Trochę po obu. Może mu się po prostu spodobałeś.- Uznała, pokazując mu język. Morningstar spojrzał na nią jak na idiotkę.
-Dobra, skoro już wiemy jak nie używać twoich mocy, pora na plany.
-Właśnie, co mamy w ogóle robić?- Spytała, sądząc po wyrazie twarzy, nieco zaintrygowana. Mike założył ręce za plecy i odkaszlnął.
-Jeśli nie pokonany jakiegoś bohatera, nie zdobędziemy zainteresowanych dołączeniem. Jeśli nikt nie dołączy, nie pokonany żadnych bohaterów. To zamknięte koło, więc musimy zrobić coś innego. Zaczniemy od nie-supersowego poziomu.- Spojrzał na dziewczynę. -Najpierw obrabujemy bank.
Skylar uniosła brwi i wzruszyła ramionami.
-W sumie chyba masz rację.
-Tak więc, na razie potrzebna nam broń. Najlepiej pistolety...
-I kostiumy? Nie chcemy chyba, aby nas ktoś rozpoznał.- Zasugerowała brunetka. Lalkarz pokręcił głową.
-E tam. Cywile są tylko postaciami dla tła, nikt się nie ogarnie.
-Uuu, już zaczynamy łamać czwartą ścianę?- Sky uśmiechnęła się i puściła do ciebie oczko. -A, chyba załatwię nam broń.
-Świetnie, to teraz tylko...- Chłopak spojrzał na dużą grupę gołębi niedaleko. -Wkurw je. Odejdziemy w chmurze ptaków.
Dziewczyna znowu nadęła policzki, wyciągnęła ręce do przodu, zamknęła oczy i skupiła się na zwierzętach. Wszystkie ptaki zamarły, przestały wydawać jakiekolwiek odgłosy i zaczęły patrzeć się na dwójkę. Mike przełknął ślinę.
-Mam złe przeczucie... Biegnij!- Wrzasnął, po czym we dwójkę odbiegli w przeciwnym kierunku, gdy chmara gołębi wzniosła się w powietrze i poleciała za nimi, kierowana czystą nienawiścią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro