Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XV

-Czyli to tak wyglądała ta twoja "przeprowadzka" - stwierdziła.

-Dokładnie. Zabrali mnie stamtąd. I teraz też to zrobią, już niedługo - z uśmiechem spojrzała w sufit.

Alex chciała zaprotestować, ale co ona może w obliczu śmierci? Kocha ciotkę, lecz nie może w kółko odpychać od siebie tej okrutnej prawdy.

-Już trochę późno - spojrzała na zegarek. Chciała stamtąd wyjść jak najszybciej, wrócić do domu i płakać w ramionach swojego narzeczonego. - Chyba będę się zbierać - uśmiechnęła się.

-Tak. Powinnaś już wracać do domu.

-Przyjdę jutro - ucałowała ją na pożegnanie.

Piwnooka od razu po wejściu do domu rozpłakała się. Nogi się pod nią ugięły i o mało nie upadła ale na szczęście jej ukochany złapał ją w odpowiednim momencie.

-Kochanie, co się stało? - Spytał zmarwionym głosem. Ta jednak nie odpowiedziała; mocno się do niego przytuliła i zaczęła płakać jeszcze bardziej. - Chodzi o twoją ciocię tak? - Głaskał ją delikatnie, starając się uspokoić Alex. - Prześpij się, to ci pomoże, naprawdę - pokiwała głową, a on wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do sypialni.

Rano obudziła się czując straszne mdłości. Poczłapała do łazienki i tam zwróciła to, co zjadła w środku nocy. Czuła się strasznie słabo. Jednak nie mogła zawieść ciotki; wzięła więc kilka tabletek, zadzwoniła do szefa, że dziś nie będzie jej w pracy, wsiadła potem w samochód i pojechała do Melancholy Hill.

Nie zastała Meredith w pokoju więc poszła do jej znajomej pielęgniarki.

-Dzień dobry - uśmiechnęła się.

-Dzień dobry Alex - odwzajemniła gest. - Pewnie szukasz ciotki co?

-Tak.

-Jest na zewnątrz. Powiedziała, że potrzebuje trochę świeżego powietrza.

-Dziękuję bardzo. Do widzenia - powiedziała szybko i udała się na dwór.

Znalazła ją siedzącą na słońcu z zamkniętymi oczami, uśmiechem na ustach nucącą jakąś melodię i wystukującą laską cichy rytm.

-Co nucisz ciociu? - Spytała dosiadając się.

-Pop goes the weasel moje dziecko.

Dziecko - pomyślała. A może jestem w ciąży? - Zapytała samą siebie. Natychmiast wyciągnęła telefon i napisała do narzeczonego krótkiego sms-a.

-Jak się dziś czujesz? - Spytała.

-Doskonale. Niemal tak doskonale, gdy po raz pierwszy robiłam razem z Jasonem lalki. Lub tak jak wtedy, gdy z Puppeteerem robiliśmy marionetkowe teatrzyki. Albo produkowałam z Jackiem zatrute cukierki. Lub skręcałam zwierzątka z balonów wraz z Candy'm - uśmiechała się choć miała ochotę płakać.

-Naprawdę robiłaś takie rzeczy? - Lekko się zdziwiła.

-Tak. Jak się okazało mieli oni na mnie pewien wpływ, którego wcześniej nie dostrzegłam.

***

Zeszła do piwnicy, z której dochodziły głośne krzyki. Wiedziała co i kogo tam zastanie, ale po prostu czuła silną potrzebę zobaczenia tego na własne oczy.

Jason szarpał się z jakąś blondynką, która była praktycznie cała obdarta z ubrań. Wcześniej zapewne musiała wyglądać jak prawdziwa dziwka. Czasami dobijało ją to, kogo Jason obierał sobie za cel. Naprawdę. W takich momentach miała ochotę walnąć mu prosto w łeb i kazać się ogarnąć.

-Co tu robisz moja laleczko? - Odwrócił się w stronę Meredith, gdy już uporał się z problematyczną ofiarą.

-Chciałam zobaczyć jak pracujesz - uśmiechnęła się niewinnie.

-Hm, ciekawi cię to? - Odsłonił jej widok na martwą dziewczynę z poderżniętym gardłem.

-Po prostu mnie ciekawi jak robisz te lalki.

-Więc ci pokażę - złapał ją za rękę i pociągnął w stronę metalowego stołu. - A może chcesz ją naprawić razem ze mną?

Oczy jej zaświeciły ze szczęścia choć tak być nie powinno. To jest złe, nielegalne i niemoralne. Ale jednocześnie piękne.

***

-Tak więc wraz z nim stworzyłam kilka żywych lalek. Całkiem fajnie się przy tym bawiłam.

-Ale zabijałaś niewinnych ludzi.

-Wiem - uśmiechnęła się. - Ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Cieszyłam się każdą chwilą spędzoną z nimi, nie ważne co robiliśmy.

***

-Co się tak błąkasz bez celu marionetko? - Płynął obok niej w powietrzu.

-Szukam interesującego zajęcia. Jakaś propozycja? - Słysząc to natychmiast się zatrzymał.

-Możemy zrobić teatrzyk.

-Teatrzyk?

-No tak. Zawsze to ja robię przedstawienia dla ciebie więc teraz zrobimy jakieś razem - uśmiechnął się.

-Ale ja nie potrafię - odparła lekko wystraszona. - Nie umiem robić z ludzi marionetek tak jak ty.

-Spkojnie - zaśmiał się. - Wymyślimy dla ciebie coś innego.

-No dobrze - uśmiechnęła się.

-Więc chodźmy! - Złote sznurki uniosły blondynkę do góry. W kilka sekund znaleźli się w małej sali teatralnej. - Przedstawienie czas zacząć!

***

-Wiesz co było piękne?

-Co takiego?

-Mimo iż był duchem, to miał w sobie o wiele więcej życia niż niektórzy ludzie. Naprawdę. To, co robił było piękne. Czasami nawet tańczył ze mną, prowadząc mnie za pomocą złotych sznurków.

-To musiało wyglądać wspaniale.

-I tak było - odparła. - Mniej wspaniałe było to jak wraz z Jackiem rozwalaliśmy kuchnię - zaśmiała się.

***

-Hej Edith - czarno biały clown wyrósł przed nią jak spod ziemi.

-No hej - posłała mu ciepły uśmiech. - Co tam?

-Nudzi mi się.

-Jak zawsze - zaśmiała się.

-Poróbmy coś razem - brzmiał jak maleńkie dziecko, choć ewidentnie nim nie był.

-Co takiego?

-Cukierki - uśmiechnął się szeroko.

-Cukierki?

-Tak - zaprowadził ją do kuchni. - Będziemy się przy tym świetnie bawić!

-W to nie wątpię. Od czego zaczniemy?

-No od początku to chyba oczywiste - blondynka wybuchnęła śmiechem. Kochała jego poczucie humoru, nikt inny nie był jej w stanie tak rozśmieszyć.

***

-Narobiliśmy tego tyle, że nie mieliśmy, gdzie ich schować.

-Nieźle się tam bawiliście - zaśmiała się.

-Tak - odparła przez śmiech. - Jason potem na nas krzyczał, że rozwaliliśmy kuchnię i kazał nam posprzątać.

-Posprzątaliście?

-Ostatecznie tak.

-A jak było z Candy'm?

-Było... Dziwnie. Nie. To nieodpowiednie słowo. Było bardzo erotycznie - siostrzenica spojrzała na nią z lekkim jakby przerażeniem? Niezrozumieniem? Ciekawością?

***

-Cukiereczku - poczuła jak czyjeś ręce oplatają ją w talii. - Cukiereczku mój kochany - mruczał jej do ucha.

-Co się stało Candy?

-Chcę cię - czuła jak delikatnie muska jej szyję ustami.

-Nie-e - odepchnęła go. - Nie ma tak dobrze - z uśmiechem na ustach odwróciła się w jego stronę.

-Dlaczego? - Patrzył na nią z góry.

-Bo nie pozwolę ci się zgwałcić.

-Ale gdy dwie osoby tego chcą, to to nie jest gwałt! - Zaprzeczył.

-Ale ja nie chcę - wystawiła mu język. - Porobimy coś normalnego.

-Niby co? - Odparł naburmuszony.

-Porobimy zwierzątka z balonów. Nauczysz mnie - uśmiechnęła się.

-No może być - odwzajemnił gest.

***

-Chciał cię zgwałcić!? - W odpowiedzi Meredith tylko wzruszyła ramionami.

-Już taki był. Ostatecznie i tak to z nim przeżyłam swój pierwszy raz. I nie żałuję. Wręcz chciałabym to powtórzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro