Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV

-Ciociu, ale wytłumacz mi jedną rzecz - zamarszczyła brwi, wpatrując się w kubek z herbatą.

-Jaką skarbie?

-Mówiłaś, że uciekłaś z domu, ale wspomniałaś też, że potem się do nich przeprowadziłaś. To znaczy, że wróciłaś do domu?

-Tak. Wróciłam tam, ale na bardzo krótko, potem przeprowadziłam się do Jasona, Puppeta, Jack'a i Candy'ego.

-Rodzice pewnie byli na ciebie wściekli.

-Wściekli to mało powiedziane - zaśmiała się zamykając oczy. - Choć dla mnie to było jakieś wariactwo. Miałam dwadzieścia jeden lat. Byłam pełnoletnia, a oni nadal mieli do mnie jakieś problemy.

-Kochali cię, nie chcieli by działa ci się krzywda, to normalne.

-Tak. Tyle że bardziej kochana czułam się w gronie morderców niż we własnym domu.

***

Był dość chłodny wczesnojesienny wieczór, gdy Meredith postanowiła wybrać się do sklepu. Miała ochotę na czekoladę, a w domu, gdzie obecnie przebywała, jej nie było. Jedyne wyjście to pójść do sklepu.

Zadowolona szła brukowaną ulicą. Nie miała powodów do zmartwień, wszystko układało się dobrze; rodzice nie wiedzieli gdzie jest, nie musiała znosić ich narzekań, mieszkała wraz ze swymi przyjaciółmi. Co mogło pójść nie tak?

Z torbą pełną słodkości wyszła ze sklepu. Ruszyła w stronę swojego nowego domu, gdy nagle za plecami usłyszała znajomy głos:

-Meredith! - Zatrzymała się, choć powinna raczej zacząć uciekać. - Odwróć się. - Posłusznie lecz z uniesioną głową odwróciła się.

-Cześć mamo. - Powiedziała oschle.

-Co ty tu robisz?

-To co wszyscy? Zakupy?

-Nie pyskuj. Ty wiesz co narobiłaś?

-Nic nie zrobiłam. Przestań się mnie czepiać, jestem już dorosła. A zrobiłam to, bo twierdziliście, że jestem nieodpowiedzialną smarkulą. Więc tak się zachowałam. - Uśmiechnęła się. - A teraz wybacz ale wracam do mojego nowego domu.

-Czy ty wiesz jak my się z ojcem o ciebie martwili!? Szukała cię policja! Zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie. Wracamy do domu. - Mocno chwyciła ją za nadgarstek i pociągnęła w przeciwnym kierunku.

-No ty chyba sobie ze mnie kpisz! - Wyszarpnęła się. - Nigdzie z tobą nie idę. Ja jestem już pełnoletnia, nie masz nade mną żadnej władzy.

-Tak się składa, że mam. A teraz nie pyskuj.

-Nie mów do mnie jak do małego dziecka!

-Nie drzyj się. Wracasz ze mną czy ci się to podoba czy nie. Inaczej zadzwonię do ojca, a wtedy on cię doprowadzi do porządku.

-Nie. Możesz dzwonić sobie nawet po policję, ja nigdzie z tobą nie pójdę. - Odparła stanowczo i ruszyła w swoją stronę.

-Zatrzymaj się natychmiast! - Krzyczała, lecz blondynka miała to za nic. - Koniec tego. - Podeszła do niej, złapała za rękę i pociągnęła za sobą.

-Au! To boli! Puszczaj mnie! - Trzymała ją tak mocno, że dziewczyna nie była w stanie się uwolnić.

-Wracamy do domu. - Wepchnęła ją na tylne siedzenia w samochodzie.

***

-Czyli siłą zabrała cię do domu.

-Dokładnie. Mimo iż miałam wtedy dwadzieścia jeden lat - odparła. - Jednak najgorsze wciąż było przede mną.

***

W domu, którego nie mogła właściwie tak nazywać, zastała tatę. Najpierw prawie ze łzami w oczach przywitał swoją pierworodną, a chwilę później, zaczął na nią krzyczeć tak jak nigdy dotąd.

-Mam dwadzieścia jeden lat!

-Ale jesteś naszą córką!

-Co z tego!? Nie możecie cały czas mnie niańczyć!

-Nie pyskuj. - Spojrzał na nią gniewnie.

-Zajmijcie się lepiej waszą drugą córeczką. Wy w ogóle wiecie gdzie ona teraz jest? - Rodzice dziewczyny spojrzeli po sobie. - Właśnie. Lepiej jej pilnujcie, a mnie dajcie święty spokój.

-Marsz do pokoju.

-Co!? Nie! - Pisnęła i skierowała się do wyjścia, lecz jej ojciec złapał ją za rękę i szarpiąc zaprowadził do pokoju po czym zamknął tam blondynkę. - Ej! Nie możecie mnie tu trzymać! To jest chore! Wypuśćcie mnie stąd! - Szarpała za klamkę. Po kilku minutach osunęła się pod drzwiami.

Spróbowała następnie wyjść przez okno, lecz i to okazało być się zamknięte.

***

-Zamknęli cię tam!? - Wytrzeszczyła oczy nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie powiedziała jej ciotka. - Przecież tak nie wolno.

-Myślisz, że ich to interesowało? Mieli to gdzieś. Najgorsze było to, że nie wzięłam ze sobą telefonu. To był tylko niewinny wypad do sklepu nie wiedziałam, że to się tak potoczy.

-Ale uciekłaś?

-Nie. Przyszli po mnie.

***

Zapłakana siedziała na łóżku. Chciała wrócić do sklepu, przytulić się do Jasona, do Jack'a, do Candy'ego. Chciała by złote sznurki Puppeteera znów uniosły ją do góry. Chciała po prostu być szczęśliwa. Jednak oni - jej chorzy na umysł rodzice - nie chcieli by zaznała jakiegokolwiek szczęścia.

-Tu jesteś. - Usłyszała.

-Puppet - gdyby mogła to rzuciłaby mu się na szyję. - Jak mnie znalazłeś i co tu robisz?

-Jak to co? Przyszedłem po ciebie. Znaczy przyszliśmy.

Poczuła jak ogarnia ją nieograniczona radość. Przyszli po mnie - myślała.

-Dziękuję - łzy szczęścia spływały po jej policzkach.

-Podziękujesz później - uśmiechnął się. - Jason zaraz tu będzie. Zapamiętaj, graj tak jak ci powie.

-Co?

-Jak w teatrze.

Kiwnęła głową, a złotooki duch zniknął z jej pokoju.

Tymczasem do drzwi domu zapukał Zabawkarz. Ubrany był normalnie by nie wzbudzać zaniepokojenia. Po chwili dziewczyna usłyszała jakieś krzyki. Musi tam jak najszybciej pójść.

-Otworzyłem drzwi. Pośpiesz się - usłyszała. Natychmiast otworzyła je na oścież z taką siłą, że lekko uderzyły o drzwi.

Przed sobą widziała jak Jason szarpał się z jej ojcem. Nie wiedziała jak ma reagować, stała tam zupełnie sparaliżowana.

-Przestańcie! - Krzyknęła w końcu. - Co wy wyprawiacie?

-Skarbie - czerwonowłosy podszedł do niej, objął ręką w pasie i namiętnie wpił się w jej usta. Dziewczyna bez wahania oddała pocałunek. - Tak się o ciebie martwiłem. Nigdy więcej tego nie rób, dobrze? - Jego głos był spokojny i łagodny. Ale ona wiedziała, że tak naprawdę w środku aż płonął z nienawiści.

-Przepraszam - odparła. - Zamknęli mnie tutaj, nie miałam jak się wydostać - udawała zrozpaczoną, choć tak naprawdę była niezmiernie szczęśliwa.

-Już dobrze. Wracamy do domu - złapał ją delikatnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia.

-Ona nigdzie nie idzie. - Powiedział jej ojciec łapiąc Meredith za drugą rękę.

-Masz ją puścić w tej chwili albo zadzwonię po policję. - Skyknął. Prawda była taka, że sam by się nim zajął, ale miał udawać normalnego.

Mężczyzna natychmiast puścił córkę, a ta wraz ze swoim przyjacielem opuściła znienawidzony dom.

Wracali całą piątką pod osłoną późnego wieczoru. Niesiona na barana przez Jack'a nuciła wesołą piosenkę niczym małe dziecko. Wreszcie będzie szczęśliwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro