XIII
Dzisiejszego dnia strasznie pada w dodatku grzmi i błyska się. Jednak mimo tej paskudnej pogody jej siostrzenica i tak postanowiła ją odwiedzić.
-Boisz się burzy? - Spytała piwnookiej.
-Nie. To tylko wyładowania elektryczne, normalna rzecz w naturze. Nic strasznego. A ty ciociu? - Spojrzała na nią.
-Też nie. Ale był kiedyś taki moment.
***
Postanowili obejrzeć jakiś horror. Meredith zawsze bała się oglądać je sama, ale teraz przecież ma przy sobie L.J'a.
Dziewczyna praktycznie cały film przesiedziała wtulona w Jack'a, który starał się przekonać ją, że nie ma tam nic strasznego. Jednak ona nie chciała mu wierzyć.
W jednej chwili zgasły wszystkie światła, a wokół zapanowała głucha cisza. Po krótkiej chwili za oknem coś błysnęło i zagrzmiało. Edith pisnęła i wskoczyła clownowi na kolana.
-Nie bój się - mówił tuląc ją do siebie - to tylko burza Edith.
-To wszystko przez ten głupi film.
-Więcej nie będziemy takich oglądać jeśli nie chcesz.
Przytaknęła, zgadzając się na taki układ. Mocniej wtuliła się w przyjaciela, gdy usłyszała kolejne grzmoty.
-Zostaniesz ze mną na noc, prawda? - Spytała drżącym głosem.
-Oczywiście, że tak - delikatnie gładził ją po głowie starając się uspokoić Meredith. Choć on nie potrzebuje snu, w ogóle nie może spać, to dla dobra swojej ukochanej przyjaciółki, postanowił zostać z nią przez calusieńką noc.
***
-To takie miłe z jego strony.
-Tak. Jack potrafił być opiekuńczy i troskliwy. Jednak lubił sobie też robić ze mnie żarty i straszyć mnie. Choć czasem nie robił tego specjalnie.
***
Meredith obudziła się w środku nocy, słysząc jakieś dziwne odgłosy dochodzące zza drzwi. Dostała swój własny pokój, który może i nie był zbyt duży, ale był jej. Teraz przynajmniej żaden z nich nie kłócił się o to, z kim ma spać blondynka.
Uchyliła lekko drzwi i wyjrzała na ciemny korytarz. Nikogo nie ma. Pewnie chcą mnie nastraszyć - pomyślała, lekko się do siebie uśmiechając. To byłoby w ich stylu, doprowadzanie biednej dziewczyny na skraj zawału serca. Ta jednak przysięgła, że pewnego pięknego dnia zemści się na nich.
Po dłuższej chwili postanowiła wrócić do łóżka. Ułożyła się na nim wygodnie, nakrywając puchową kołdrą. Nagle poczuła jak coś owija się wokół jej talii. Gwałtownie wyskoczyła z łóżka, a gdy się odwróciła, zobaczyła Jack'a, który przyglądał jej się z niemałym zdziwieniem. Jego szare oczy uważnie śledziły każdy ruch Meredith.
-Co się stało? - Zapytał.
-Nie strasz mnie głupku! - Pisnęła. - Nie można się tak do kogoś zakradać w środku nocy i włazić do łóżka.
Clown podniósł się do pozycji siedzącej, nadal nie rozumiejąc zachowania przyjaciółki.
-Przecież nie spałaś.
-Bo mnie obudziłeś! - Zwiesił głowę, wyglądał teraz jak skarcone dziecko, które nie rozumie swojego błędu. Natychmiastowo pożałowała tego, że tak na niego nakrzyczała. - Przepraszam - weszła z powrotem na łóżko i przytuliła go do siebie. - Nie powinnam na ciebie krzyczeć - delikatnie ucałowała go w czoło. Objął ją mocniej tuląc do siebie; poczuł coś, czego nie czuł od dawna - znów ktoś go kochał. Choć minęło już tyle lat, pamiętał jak wspaniałe jest to uczucie.
A jednak bolesne. Bo wracają wspomnienia z przeszłości, o której tak bardzo pragnie zapomnieć. Okropny ból zwiazany z tamtymi przeżyciami rozrywał jego i tak już przegniłe ciało i wnętrze.
-Jack, co się dzieje? - Spytała zmartwionym głosem. Nie chciała by cierpiał.
Ten jednak jej nie odpowiedział, a ona już więcej o nic nie pytała.
***
-Współczuję mu. To naprawdę musiało być dla niego koszmarne.
-I było - miała ochotę się rozpłakać. - On nie chciał zabić swojego przyjaciela, a jednak to zrobił, bo był świadkiem okrucieństwa jakiego ten dokonał.
-To przykre.
-Nie. To okrutne. To było coś, co nie miało prawa się wydarzyć - westchnęła głęboko. - Jednak los, przeznaczenie, Bóg czy cokolwiek w co wierzysz, ma to w głębokim poważaniu. Zawsze zrobi coś, czego byśmy się nie spodziewali i to w dodatku w najmniej odpowiednim momencie.
Wiedziała, że jej ciotka miała rację. Ale cóż się dziwić, przecież ma ponad sto lat.
-Czy każdy z nich przechodził takie chwile załamania? - Spytała.
-Tak. O dziwo tak. Na przykład Jason, wiesz co było jego marzeniem? - Spojrzała na nią swoimi brązowymi oczami, w których z każdym dniem było coraz mniej życia.
-Co takiego?
-Chciał mieć rodzinę. Taką prawdziwą. Ale nie mógł - spuściła wzrok.
-Dlaczego?
-Nigdy go o to nie spytałam. To był taki jego czuły punkt, a ja nie chciałam go ranić. Zresztą dowiedziałam się o tym przez przypadek.
***
-Hej widzieliście gdzieś Jasona? - Zapytała, wtrącając się w rozmowę między Puppeteerem a Candy'm.
-Jest w piwnicy - odparł duch.
-Dziękuję - uśmiechnęła się i już miała iść w wyznaczone miejsce, ale ktoś złapał ją za nadgarstek.
-Może lepiej zostaw go w spokoju.
-Dlaczego? - Spojrzała na nich.
-Widzisz... Powiedzmy, że on przechodzi dość trudny okres.
-Puppet, jaśniej.
-Eh... - Westchnął. - Widzisz Edith, Jason ma tylko jedno marzenie - spojrzała na niego pytająco. - Chciałby mieć rodzinę, dziecko, wiesz, żyć odrobinę normalniej. Ale ty o niczym nie wiesz. Nie lubi o tym rozmawiać, więc lepiej unikaj tego tematu, jeśli chcesz jeszcze pożyć. Mnie nic nie zrobi, ale ty to inna sprawa.
-Rozumiem... - Wyszeptała. - To smutne. Ale dlaczego nie może jej mieć?
Obaj wzruszyli ramionami.
***
-Czyli oni też nie wiedzieli.
-Na to wygląda - spojrzała w stronę pluszaka leżącego na łóżku. - Myślę, że nie mógł jej mieć z powodu tego, że był demonem. Lub też z powodu tego czym się zajmował. W każdym bądź razie to go bolało.
-Byłaś dla nich taką otuchą. Wspierałaś ich, gdy tego potrzebowali.
-Można tak powiedzieć - uśmiechnęła się lekko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro