Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

Wczesnym rankiem spotkały się pod drzwiami ośrodka. Pogoda powoli się psuła i nadchodziły deszczowe - a co za tym idzie również burzowe - dni.

-Jesteś pewna, że chcesz iść? - Pomogła ciotce zejść po schodach.

-Nie pozwól by kilka maleńkich chmurek zepsuło twój dzień - przykazała. - Tak kiedyś powiedziała mi moja pani od fizyki. Była bardzo otwartą osobą - ruszyła do przodu.

Szły powolutku rozkoszując się słabymi promieniami słońca. Meredith odkąd przeprowadziła się do Melancholy Hill rzadko kiedy wychodziła poza jego teren. Niezbyt miała z kim. Dopiero gdy siostrzenica zapragnęła poznać swoją ciocię zdecydowała się na dalszy spacer, a przede wszystkim na opowiedzenie komuś jej historii. Gdyby tylko mogła, zwierzyłaby się siostrze, niestety one od najmłodszych lat strasznie się różniły i raczej ze sobą niedogadywały, a jeśli już, to naprawdę w nielicznych sprawach.

Zawędrowały do tej starszej części miasta, gdzie turyści najchętniej przychodzili. To właśnie tam znajdował się niegdyś sklep z zabawkami, który odwiedzała ciocia Alex, który każdego wieczora był oświetlony bladym światłem, a lalki wystawione w witrynie przyciągały nie jedno spojrzenie.

-Co my tu właściwie robimy? - Podtrzymywała Edith, choć ona doskonale sobie radziła i tego nie potrzebowała.

-Spacerujemy - odparła jak gdyby nigdy nic. - Jak mnie tu dawno nie było, minęło conajmniej dziesięć lat - odetchnęła pełną piersią.

Zatrzymały się przed wejściem do budynku. Stary, drewniany szyld z myszką wciąż wisiał i teraz lekko poskrzypywał na wietrze. Za szklaną szybą nie było kompletnie nic; zasłonięta czarną płachtą była cała zakurzona.

-Czy to jest...

-Tak właśnie. Możesz mi podać klucze z torebki? - Wyciągła rękę w stronę piwnookiej, a ta wręczyła jej złote klucze. Staruszka włożyła jeden z nich do zamka, chwilę nim pokręciła po czym drzwi stanęły otworem.

-Zapraszam skarbie - pozwoliła jej wejść przodem - tylko uważaj.

W środku panował półmrok z powodu braku światła. Wszędzie unosiły się kłęby kurzu.

-Ah dom, słodki dom - mruknęła zamykając oczy.

-Mówiłaś, że nie mieszkałaś z nimi.

-Z nimi nie. Zamieszkałam tu potem. Gdy... - Zamilkła. - Zresztą niedługo sama się dowiesz. Idziemy na górę. - Zarządziła wspinając się po skrzypiących schodach. Alex zamknęła za sobą drzwi i ruszyła za Meredith.

W mieszkaniu również było pełno kurzu, ale tutaj przynajmniej było jaśniej.

-Będziesz miała sporo sprzątania - zaśmiała się idąc korytarzem. Otworzyła kolejne drzwi i weszła do dość obszernego pokoju. - Witaj mój przyjacielu - powiedziała głośno, a z głębi pomieszczenia wynurzył się ogromny, fioletowy waż. - Oh biedaku - pogłaskała pluszaka po głowie.

-O-on istnieje? - Piwnooka nie wiedziała co ma myśleć; ze zdziwienia o mało jej oczy z orbit nie wyszły.

-Oczywiście. Przecież bym cię nie okłamała. No dalej przywitaj się z nim.

Dziewczyna powoli wyciągła rękę w stronę węża.

-Nie bój się go - powiedziała - jest bardzo przyjazny. - Złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę pluszaka. - Wiesz, że byłam w podobnej sytuacji?

-Naprawdę? - Już bez obaw głaskała "zwierzę" - o ile tak można go nazwać.

-Tak, kiedy sama pierwszy raz spotkałam Pana Gluttona - usiadła na łóżku tym samym wzniecając chmurę kurzu.

***

-Chcę ci kogoś przedstawić - czerwonowłosy prowadził ją do swojego pokoju. Starała się wyciągnąć od niego dlaczego tam idą, ale on nie chciał jej nic powiedzieć.

W środku nikogo nie było. Blondynka nie dostrzegła zwiniętego na łóżku ogromnego węża, który z daleka wyglądał właściwie jak poduszka.

-Więc kogo chciałeś mi przedstawić? - Usiadła na łóżku, a Jason tylko lekko skinął głową w stronę pluszaka. Ten poruszył się i spojrzał na Meredith, która odskoczyła z piskiem.

-Nie bój się go, to Pan Glutton, jest niegroźny - chwycił za rękę dziewczyny i wyciągnął ją w stronę węża. - Jest twój.

-Mój? A-ale dlaczego?

-Bo chcę żebyś się nim zajęła. Twierdzę, że jesteś do tego idealną osobą, a on nie lubi być samotny.

-Tak jak ty - stwierdziła. Jason to dusza towarzystwa, nienawidzi być sam i nie musiała go znać niewiadomo ile by się tego nie domyślić. Zresztą cała czwórka lubiła mieć kogoś do towarzystwa. Być może to dlatego mieszkali razem. - Ale masz mnie. No i tych wariatów na dole - uśmiechnęła się, a nim znów zawładnął spokój.

***

-Czyli on też jest tworem Jasona?

-Zapewne, choć nigdy go o to nie pytałam.

-Ciociu, czy między tobą a nim coś było? - Spojrzała na nią pytająco.

-Rzekomo. Ale to było bardzo skomplikowane. Choć sądzę iż to była moja wina. Lubię komplikować sobie życie, nawet gdy tego nie chcę. Jednakże kochałam ich wszystkich.

-Zdarza się. Ja na przykład mam ogromnego pecha - uśmiechnęła się.

***

Choć bardzo chciała, to nie mogła zabrać Pana Gluttona ze sobą do domu. Ciężko ukryć pięciometrowego węża. Ostatecznie jej nowy przyjaciel musiał zostać w sklepie, ale na dobrą sprawę nie było to takie złe; teraz miała więcej powodów by tam wracać.

Przez ostatnie kilka dni właściwie nic się nie działo. Meredith odwiedzała sklep i miło spędzała czas z przyjaciółmi.

-Zagrajmy w karty! - Wyskoczył Jack, gdy pewnego wieczora siedzieli znudzeni, nie wiedząc co ze sobą zrobić. - W rozbieranego pokera - dodał z demonicznym uśmiechem na ustach.

-Jestem za! - Candy'emu aż oczy zabłysły, gdy usłyszał ten pomysł.

-Ale ja nie umiem grać w pokera - zaprotestowała. To było małe kłamstewko, dawno temu dziadek nauczył ją jako takich podstaw.

-My cię nauczymy cukiereczku - stwierdził niebieskowłosy, przyciągając dziewczynę do siebie. - Ej Puppet, leć po tego debila.

Nie czekali na nich długo. Ledwie po krótkiej chwili zarówno Lalkarz jak i Zabawkarz byli już na górze.

***

-I naprawdę z nimi zagrałaś!?

-Tak - zaśmiała się. - Przegrywałam raz za razem, aż w końcu nie miałam już z czego się rozbierać.

Alex patrzyła ze zdziwieniem na ciotkę. Wiedziała, że była szalona w młodości, ale żeby grać w rozbieranego pokera? I to ze starszymi od siebie? Nawet ona czegoś takiego by nie zrobiła, a przecież podobno wdała się w ciocię.

-Okryli mnie potem kocem, żebym nie siedziała całkiem nago. Do tej pory nie rozgryzłam sztuczek Puppeteera. Oszust jeden.

-Oszukiwał?

-Nie wiem. Tak przypuszczam. Zawsze był taki jakby... Lekko zakłamany. Nie że nie można było mu ufać, on był taki strasznie skryty, ciężko było cokolwiek od niego wyciągnąć. Był typem samotnika. Nigdy nie rozmawiałam z nim o jego poprzednim życiu, zresztą jestem pewna, że on sam niewiele z niego pamiętał.

Między kobietami zapadła niezręczna cisza. Staruszka zamknęła oczy przypominając sobie wszystkie chwile spędzone w tym miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro