Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III

-Dzień dobry panno Harris - powiedziała pielęgniarka zatrzymując się obok. - A gdzie się pani wybiera?

-Na mały spacer. Dziś jest taki piękny dzień, szkoda go zmarnować na siedzenie w pokoju nie sądzisz Marcelino? - Uśmiechnęła się.

-O tak, to prawda - przytaknęła lekko wzdychając. - Z chęcią poszłabym z tobą ale muszę pracować, niestety - zaśmiała się.

-Innym razem. Przecież ja jestem tutaj cały czas, nigdzie nie ucieknę - znajoma pielęgniarka tylko się zaśmiała.

-Muszę lecieć. Dozobaczenia.

-Przyjdź później na herbatę - krzyknęła za nią.

Ponownie ruszyła powolnym krokiem wzdłuż korytarza. Ośrodek, w którym przebywa jest ogromny i zapewne łatwo byłoby się w nim zgubić za pierwszym razem; ale Meredith mieszka tu już od dziesieciu lat mimo iż ma własne mieszkanie. Twierdziła, że samej będzie jej ciężko więc przeprowadziła się tutaj, do Melancholy Hill. Jak dla niej ta nazwa była zbyt przygnębiająca mimo iż miejsce to tętni życiem.

Usiadła na zielonej ławce w cieniu ogromnego drzewa. Wiatr rozwiał jej białe już włosy. Nie sądziła, że dożyje tylu lat, a jednak siedzi tu i rozkoszuje się zapachem kwiatów.

Witała się z każdą mijającą ją osobą mówiąc dzień dobry i uśmiechając się. Mimo iż ma ponad sto lat, nadal jest tak samo energiczna i wesoła jak wtedy, gdy miała ich dziewiętnaście.

-Tutaj jesteś. A ja cię szukam po całym ośrodku - trzydziesto dziewięcio letnia kobieta usiadła obok niej.

-Spokojnie skarbie. Wyszłam tylko pooddychać świeżym powietrzem - mówiła z zamkniętymi oczami. - Co u twojej mamy?

-Również cię pozdrawia.

Wróciła myślami do swojej młodszej o sześć lat siostry Tamary. Nigdy nie potrafiły się dogadać, nawet teraz, gdy obie mają już swoje lata, sprzeczają się tak jak dawniej. Uśmiechnęła się pod nosem. Tak Tamaro, jeszcze trochę i wreszcie zostawię cię w spokoju - pomyślała.

-Jak się czuje?

-Dobrze. Nawet bardzo, choć nadal narzeka, że łupie ją w krzyżu - zaśmiała się.

-Starość nie radość moja droga. Sama się o tym niedługo przekonasz - puściła jej oczko. - To jak, chcesz wiedzieć co było dalej?

-Oczywiście, że chcę. W końcu to raczej się nie skończyło tak szybko.

-W rzeczy samej - już miała zacząć opowiadać dalej ale Alex przerwała jej, zadając dość istotne dla obu pytanie:

-Ile właściwie miałaś wtedy lat ciociu?

-Dziewiętnaście.

-Byłaś bardzo młoda.

-Tak. Powiedziałabym, że to były piękne czasy, ale nie wiem czy przypadkiem bym cię nie okłamała.

-Dlaczego?

-Bo każdy wiek jest dobry. Każdy ma swój czas i jest unikatowy, dlatego nie możemy przezywać tego samego od nowa choćbyśmy nie wiem jak chcieli. Właśnie teraz, na tej rozmowie mijają nam kolejne minuty.

-Czyli po prostu życie toczy się dalej i nie warto rozpamiętywać tego, co było.

-Nie do końca. Czasem warto wrócić wstecz i spojrzeć na swoje życie ten kolejny raz.

-Dlatego opowiadasz mi tą historię?

-Powiedzmy - uśmiechnęła się. - Pora na dalszą część.

***

Nazajutrz wróciła do sklepu z zabawkami. Witryna była już naprawiona a w niej pojawiły się nowe lalki.

Pchnęła drzwi i weszła do środka.

-Witaj Edith - mężczyzna posłał jej ciepły uśmiech.

-Cześć - podeszła do lady i oparła się o nią rękami. - Jestem, tak jak obiecałam. Co teraz?

-Teraz ja się mogę tobą zająć - z zaplecza wyszedł niebiesko włosy clown z uśmiechem na ustach.

-Zostaw ją Candy. Zajmij się czymś innym.

-Wiesz co, podzieliłbyś się ze swoim przyjacielem - powiedział smutnym tonem głosu niczym małe dziecko.

-Nie. Spadaj.

-Chwila, co się tu dzieje? - Spytała spoglądając raz na Jasona a raz na Candy'ego. - Może z nami zostać, w końcu wczoraj padł mi do stóp - zaśmiała się.

-Do usług cukiereczku - ukłonił się. Czerwono włosy posłał mu tylko groźne spojrzenie. - Może przedstawimy naszego gościa reszcie, co Jason?

Spojrzała na niego, ale widziała tylko zielony błysk w jego oczach. Nie wiedziała dlaczego mu się tak robi, ale powoli zaczynało do niej docierać, że nie wszystko w tym miejscu było normalne.

***

-Wtedy jeszcze nie wiedziałaś kim są - stwierdziła.

-Nie. Całej prawdy dowiadywałam się w trakcie pogłębiania naszej znajomości. Jak się okazało, to była dość brutalna prawda.

-Nie spodobał ci się fakt, że masz do czynienia z demonami, duchem i zabawką z pudełka?

-Nie. Coś innego mi się nie spodobało. A nawet trochę przeraziło, zresztą sama się o tym dowiesz, w trakcie.

***

Zaprowadził ją na górę, gdzie znajdowało się mieszkanie dość sporych rozmiarów. Było urządzone typowo, można rzec, że nawet skromnie.

-O hej - przed blondynką pojawił się czarno biały chyba clown choć ciężko stwierdzić, bo zbyt kolorowy to on nie był; w przeciwieństwie do jego kolegi. - Jestem Laughing Jack, a ty?

-Meredith - odparła mierząc wzrokiem wysoką postać. - Jesteś clownem?

-Spostrzegawcza - uśmiechnął się. - Można tak powiedzieć. Jestem Jackiem z Pudełka.

-Z pudełka? - Uniosła jedną brew nie wiedząc co ma na myśli.

-Ano - wyszczerzył lekko zaostrzone zęby - cukierka?

-Em... Chyba podziękuję.

Wzruszył ramionami i wsadził sobie do buzi całą garść którą miał w ręce. Jak kto lubi - pomyślała.

-Dlaczego jesteś czarno biały, a nie kolorowy? - Spojrzał na nią po czym leciutko się uśmiechnął.

-Może ci kiedyś o tym opowiem - puścił dziewczynie oczko i po prostu odszedł.

Poczuła jak ktoś mocno ciągnie ją za rękę. Prawie biegła za Candy'm, który szybkim krokiem przemierzał korytarz łączący zapewne dwa pokoje.

-Ej Puppet patrz, mamy nową współlokatorkę! - Chciała zaprzeczyć ale złotooki podfrunął do niej i przyjrzał jej się z bliska.

-Idealny materiał na marionetkę.

-Co proszę?

-Nic, nic. Masz na imię Meredith?

-Skąd wiedziałeś?

-Usłyszałem.

-Jakim cudem ty latasz?

-Jestem duchem - kącik jego ust powędrował do góry.

-Przecież duchy nie istnieją. To tylko bajki wymyślane przez rodziców, żeby straszyć dzieci.

-Jak widać istnieją. Jestem jednym z nich.

Miała mętlik w głowie. Nie miała pojęcia gdzie trafiła, ale chciała stamtąd wyjść. Choć mimo wszystko podświadomie jej się to podobało i chciała więcej.

***

-Miałaś możliwość zamieszkania z nimi? - Zadziwiła się.

-Tak. Ale odmówiłam, wolałam mieszkać we własnym domu.

-Też bym chyba wolała mieszkać bez demonów pod jedym dachem.

-Nie byli aż tacy źli jak myślisz, choć wzorem do naśladowania też nie byli.

-Może wrócimy do środka? Robi się coraz chłodniej.

-Tak. Nie chcę się na starość przeziębić - zaśmiała się, wstając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro