Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II

Szła brukowaną ulicą z rękami w kieszeniach rozpiętej kurtki i spuszczoną głową. Był wczesno wiosenny wieczór; na dworze było jeszcze dość jasno i pochmurno. W pogodę taką jak dziś, kiedy w każdej chwili może zacząć padać, raczej mało kto decyduje się na spacer. Lecz ona - Meredith Harris - miała to za nic; chciała wyjść na spacer więc to zrobiła. Nie obchodziła ją pogoda ani nic z tych rzeczy.

Niczym małe dziecko wskoczyła w niewielką kałużę, w efekcie czego woda rozbryzła się dokoła. Uśmiechnęta ruszyła dalej. Spacerowała tak już od kilku godzin kompletnie nie przejmując się tym, że robi się już naprawdę ciemno i coraz zimniej.

Uliczne latarnie rozbłysły żółtawym blaskiem. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na nie. Już miała postawić kolejny krok, lecz ze sklepu obok którego się zatrzymała, ktoś dosłownie wyleciał przez witrynę prosto pod jej nogi.

Niebieskowłosy mężczyzna wylądował twarzą w kałuży lecz natychmiast się podniósł. Spojrzał na nią i uśmiechnął się zalotnie.

-Chodź tu! - Usłyszała krzyk dobiegający ze środka. Naraz zobaczyła kolejnego ktosia wychodzącego - i jak się domyślała, wściekłego - na zewnątrz. Ten z kolei wyglądał dość specyficznie; białe włosy sięgały mu do ramion, oczy lśniły zielonym blaskiem, a ręce od łokci były czarne i zakończone szponami.

-Ogarnąłbyś się Jason. Nie widzisz, że mamy gościa - ton głosu clowna - sądząc po stroju - był dość dziwny.

Białowłosy spojrzał w stronę blondynki i jakby natychmiast się uspokoił, podchodząc do niej. Jego włosy przybrały kolor głębokiej czerwieni, ręce też wyglądały już normalnie, a oczy stały się bardziej miodowe.

***

-Wybacz ciociu, ale czegoś nie rozumiem - powiedziała odstawiając kubek na stolik. - Na twoim rysunku Jason wygląda normalnie. Dlaczego powiedziałaś, że miał białe włosy i szpony?

-Widzisz, bo oni nie byli normalni - upiła łyk - żadne z nas takie nie było.

-To znaczy?

-Jason i Candy byli kimś w rodzaju demonów. Gdy Jason wpadał w szał, właśnie tak wyglądał, zmieniał się i bywał niebezpieczny.

-Z Candy'm też tak było?

Pokręciła głową.

-On tak nie potrafił. Przynajmniej ja o niczym takim nie wiem.

-A co z pozostałą dwójką? Jackiem i Puppeteerem? Oni też byli demonami?

-L.J był zabawką z pudełka. Ty pewnie nie wiesz jak to wygląda, jesteś trochę za młoda, teraz już nie robią takich rzeczy - podniosła się powoli i ściągnęła z półki niewielkie, niebiesko złote pudełeczko i wręczyła je siostrzenicy. - Zakręć korbką - poleciła.

Dziewczyna zakręciła nią, a z pudełeczka wydobyła się stara melodia, o której prawie nikt już nie pamięta.

-Pop goes the weasel - zaśpiewała staruszka przymykając oczy z lekkim uśmiechem na ustach.

Ze środka, ku zdziwieniu Alex, wyskoczył kolorowy pajacyk.

-To jest właśnie Jack z Pudełka. Kiedyś były bardzo popularne, teraz już nikt o nich nie pamięta.

Jej siostrzenica zamknęła wieczko i zdmuchnęła z niego sporą ilość kurzu.

-Dla naszej kochanej Meredith - przeczytała i przewróciła zabawkę w dłoniach. - J.T.T.M?

-Jason The Toy Maker. Tak brzmiało jego nazwisko, o ile można to tak nazwać.

-Adekwatne do tego czym się zajmował.

-Po części.

-Jak to? - Spojrzała pytająco na ciotkę.

-Wszystko w swoim czasie skarbie. Teraz wracamy do mojej opowieści.

***

-Witaj. Jestem Jason - przedstawił się, lekko się kłaniając.

-Meredith - odparła półgłosem zdezorientowana.

-Bardzo mi przykro, że musiałaś to oglądać. Ten... Przygłup - wybrnął, choć było widać, że na usta cisnęło mu się ostrzejsze określenie - trochę mnie zdenerwował - posłał mu mordercze spojrzenie, a ten uśmiechnął się, nic sobie z tego nie robiąc.

-Nic się nie stało. Tylko szkoda szyby. I tych zabawek - zwróciła wzrok w stronę rozbitego szkła i zniszczonych porcelanowych lalek.

-Nic nie szkodzi. Naprawię je.

-To ty je robisz? - Spytała z niedowierzaniem i podziwem zarazem. Nie pierwszy raz przechodziła obok tego sklepu, a za każdym razem gdy to robiła, ukradkiem spoglądała na ślicznie wystrojone laleczki stojące w witrynie. Podświadomie pragnęła mieć jedną z nich dla siebie.

-Tak. Podobają ci się?

-Są przepiękne.

-Jeśli chcesz, mogę dać ci jedną w prezencie. Ale musisz mi coś obiecać.

-Co? - Niewiele nad tym myślała. W tamtym momencie pragnęła posiąść jedną z lalek Jasona.

-Przyjdziesz tu jutro.

-Ale po co?

-A dlaczego nie? Chciałbym cię bliżej poznać Meredith - uśmiechnął się.

-Ja też bym cię z chęcią bliżej poznał cukiereczku - niebiesko włosy oblizał usta.

-Zamknij się Candy. - Wysyczał, a jego oczy znów błysnęły zielonkawym kolorem. - To jak będzie? - Spojrzał na blondynkę.

-Dobrze - uśmiechnęła się - przyjdę jutro. Obiecuję.

-To dobrze - chwycił ją za rękę i zaprowadził do środka. - Wybierz sobie którąś.

Przeszła między półkami uważnie przyglądając się każdej z osobna. W końcu zatrzymała się przy jednej, ubranej w czarno czerwoną, koronkową sukienkę. W ciemno brązowe włosy miała wpiętą maleńką różyczkę.

-Wezmę tą - stwierdziła.

-Proszę bardzo Edith - był pierwszą osobą - oprócz rodziców i siostry - która tak do niej powiedziała.

-Dziękuję - uśmiechnęła się i szczęśliwa ruszyła do domu.

***

-Gdzie jest ta lalka? Nie widziałam jej tu nigdzie.

-L.J mi ją rozbił. Jason miał ją dla mnie naprawić i sądzę, że to zrobił, lecz nigdy nie dostałam jej z powrotem.

-Może po prostu zapomniał.

-Może. Tego się już nie dowiem.

-A co było dalej? Wróciłaś tam?

-Aaa... Tego dowiesz się jutro. Jest już dość późno i chyba powinnaś wracać do domu, nie sądzisz?

-Tak. Mama znów będzie się mnie czepiać, że spędzam z tobą za dużo czasu, a chciałabym ją jeszcze dziś odwiedzić.

-Pozdrów ją ode mnie - uśmiechnęła się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro