3. ("Victory's Your Only Payment")
Ilość wyrazów: 2141
⛔: przemoc, wulgaryzmy
Wiem, że obiecałam stare piosenki, ale może są tu jacyś eurowizyjni maniacy? Po prostu ta (polska!) piosenka tak bardzo mi pasuje do tego rozdziału i być może usłyszycie ją po raz pierwszy (i ostatni) właśnie u mnie.
-------------------------------
Nadeszło popołudnie. Amado zmrużył oczy, przyglądając się stadionowi z bezpiecznej odległości. Ze złości zagryzł zęby, bo jego wizyta w dziekanacie okazała się bezużyteczna, gdyż dowiedział się tam wszystkiego, o czym już został poinformowany drogą mailową. Sekcja strzelecka nie przyjmowała ludzi, którzy nie byli powiązani z tutejszą arystokracją, sektorem bezpieczeństwa albo gdy ich rodzina nie sprawowała ważnych funkcji w strukturach myślistwa.
Do tego pani z dziekanatu, która na żywo wydawała się miła, ściszonym głosem poinformowała go, że to było mało prawdopodobne, żeby ktoś taki, jak on, dostał kiedykolwiek na tej uczelni broń do ręki. Nawet, gdyby miał to być zwykły karabinek sportowy.
Amado chciał odpowiedzieć, że mógłby przynieść swoją własną, jednak w porę zdołał ugryźć się w język, co przypuszczalnie oszczędziło mu dalszych niewygodnych pytań oraz potencjalnych kłopotów.
Wiedziona przypływem ludzkiego odruchu pani z dziekanatu, pod wpływem smutnego spojrzenia chłopaka w czarnej bluzie i z dłońmi wpakowanymi w kieszenie obcisłych jeansów, zaproponowała mu miejsce w jednej z innych prestiżowych sekcji – tenisa, lub wspinaczki wysokogórskiej.
Amado przez chwilę pomyślał. Zdecydował się skreślić tenis, uznając, że wymagał on za dużo biegania. Wspinaczka wysokogórska wydawała mu się ciekawą opcją, ale za bardzo obawiał się, że podczas treningu lub wyprawy w góry na koniec semestru ktoś mógł mu odciąć linkę, podczas gdy Amado zawsze planował odejść z tego świata, kiedy on sam będzie miał na to ochotę. Już dawno postanowił, że zrobi to wyłącznie na własnych warunkach.
Koniec końców, postawił na piłkę nożną. Ten sport wydawał mu się w miarę bezpieczny, a do tego można było w nim pozorować aktywność.
Miało to tylko ten jeden minus, że musiał już dzisiaj pojawić się na treningu. Dowiedział się, że w trakcie semestru mógł opuścić tylko jedne zajęcia sportowe, a kolejne nieobecności wymagały już indywidualnego odrabiania godzin pod okiem trenera w sekcji lekkoatletycznej albo pływackiej.
Amado przemyślał tę sytuację i uznał, że nie opłacało mu się unikać zajęć. Przy lekkoatletyce trzeba było zapierdalać. Przy pływaniu – rozbierać się do kąpielówek. Zaś on nie wyobrażał sobie sytuacji, w której musiałby kiedykolwiek pokazywać swoje ciało przy ludziach.
Z piłką nożną miał już do czynienia. Zawsze dotąd grał na pozycji rozgrywającego. Oznaczało to dla niego tyle, że stał na środku, nie cofał się do obrony, wykonywał rzuty wolne oraz podawał piłkę na nogę skrzydłowym i napastnikom o wiele szybszym od siebie. Przez resztę meczu udawał, że truchta. W Kolumbii wydawało mu się to całkiem przyjemne. W Hiszpanii wiedział, że wchodzi na terytorium wroga.
Zajęcia zaczynały się za parę minut.
Amado z niechęcią udał się do toalety, żeby przebrać się w czarny dres, który zakrywał mu szczelnie nogi oraz ręce. Zawiązał sznurówki przy korkach z jasnozieloną podeszwą. Miał nadzieję, że uda mu się przetrwać ten trening bez rozmowy z kimkolwiek, a prysznic zdoła wziąć w szatni, kiedy wszyscy już z niej wyjdą. Westchnął gorzko na samą myśl, że czekało go jeszcze bardzo dużo wuefów.
Oczywiście, mógł zastraszyć sekretarkę i kazać jej wyczarować miejsce w sekcji strzeleckiej, ale to wciąż był ten nieszczęsny pierwszy dzień na uczelni, który obiecał mamie, że przeżyje bez uszczerbku na ciele i umyśle. Nie wszystko szło idealnie. Właściwie, to nic nie szło tak, jak by chciał. Jednak zaciskał zęby i nie przestawał się starać.
Pomyślał, że mogłoby być o wiele gorzej. Mógłby zapyskować wykładowcy, obić mordę największemu bucowi na roku, zagrozić bronią pani z dziekanatu, a następnie zakończyć dzień z folią, zapalniczką oraz pewną znaną mu substancją. Nie zrobił tego. Amado trzymał się w jednym kawałku. Dwie trzecie dnia zaliczone na plus.
W końcu podszedł do murawy boiska, stanął w rogu, wsunął ręce w kieszenie i udawał, że przygląda się rosnącej trawie. Inni chłopcy rozgrzewali się już na środku, podając do siebie piłkę. Na widok Ibaigurena, wesoły gwar ucichł. Amado był przyzwyczajony, że najczęściej obrażano go po cichu, za plecami.
Był w stanie to przeżyć, pod warunkiem, że to oznaczało, że wszyscy potrafili go zostawić w spokoju. Postanowił się upewnić, że tak właśnie będzie.
Posłał chłopakom spojrzenie oznajmiające – podchodzicie do mnie na własne ryzyko.
Domyślał się jednak, jak działa ten mechanizm. Wiedział, że prędzej czy później któryś z nich spróbuje go wyzwać na pojedynek. Każdy chciałby być tym, który upokorzy tego cholernego Baskijczyka. Jedynie w ten sposób mógłby odbyć rundę honorową, zbierać owacje, gałązki oliwne oraz damskie staniki. Nie oszukujmy się. Chodziło o dominację. Żaden z tych gogusiów nie mógł się szczycić posiadaniem największego penisa na roku, dopóki nie udałoby mu się poskromić przeklętego chłopaka, którego rodzina zajmowała się terroryzmem oraz przestępczością zorganizowaną.
Sam Amado nie starał się niczego udowodnić. On po prostu był. Marzył, żeby zwyczajnie pozwolono mu egzystować. I był przygotowany, żeby o swoją niezależność zawalczyć.
Nagle rozległ się gwizdek trenera. Na murawie pojawił się wysportowany brunet z notatnikiem i poprosił wszystkich o ustawienie się w jednej linii.
Odczytał listę obecności. Przy nazwisku Ibaiguren zatrzymał się, obejrzał delikwenta z góry na dół badawczym spojrzeniem i w końcu zapytał:
— Pan się nie przebiera?
Amado uznał, że jeżeli okaże trenerowi szacunek, być może otrzyma zgodę na pozostanie w dresie, a mężczyzna nie będzie się znęcał nad nim dodatkowymi ćwiczeniami.
— Jestem po wypadku, panie trenerze.
— Bomba wybuchła mu w rękach – skomentował Thomas Aragonés, stojący od Amado w pewnym oddaleniu.
Wśród chłopaków podniósł się lekki śmiech, Amado wychylił się z rzędu, żeby sprawdzić, który z nich sobie tak pozwolił, a trener już zauważył, że będzie miał problem w drużynie.
— Wy dwaj. – Pokazał palcem. – Zagracie w jednym zespole.
Felix zakręcił się niecierpliwie w miejscu. Powinien załagodzić tę sytuację z Ibaigurenem, przynajmniej tymczasowo, jeżeli chciał od niego kupić narkotyki, ale Thomas wcale mu tego nie ułatwiał. Może jednak powinien opowiedzieć mu o swoim planie.
— Rozegramy dzisiaj mecz próbny – kontynuował trener – dwa razy po trzydzieści minut, w systemie ośmiu na ośmiu. Sześciu z was usiądzie na ławce. Podczas rozgrzewki zobaczę, w jakiej jesteście formie i potem podzielę was na drużyny.
Amado nie chciał ćwiczyć ogólnorozwojówki i przez moment rozważał symulowanie kontuzji, ale wyliczył więcej pozytywów z uczestnictwa w meczu. Mógł w ten sposób zneutralizować kilku cwaniaków. Każdy z nich pragnął być gwiazdą i strzelać bramki, jednak bez myślącej osoby, która kreowała grę, mogli sobie co najwyżej pogrzebać palcem w dupie. Amado mógłby pozwolić im zabłysnąć. Musieliby go wtedy przynajmniej zacząć szanować.
No i miałby tego całego Aragonésa. Jego trzeba było sprowadzić do parteru, i to jak najszybciej.
Dlatego, gdy tylko rozległ się pierwszy gwizdek, a trener obrócił głowę w kierunku Katji Hedqvist, która opuściła bieżnię lekkoatletyczną, żeby pooglądać sobie zmagania chłopaków, Amado już w pierwszej akcji brutalnym faulem wszedł korkami z rozpędu prosto w nogi Aragonésa.
Thomas zawył z przeszywającego bólu, przewrócił się, ugryzł trawę, a następnie zaczął się zwijać w pozycji embrionalnej na boisku.
— Ty pojebany psychopato, on gra w naszej drużynie! – wykrzyknął przerażony Cristobal i podbiegł do kolegi, żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało.
Amado tylko skontrolował wzrokiem, czy trener aby na pewno w dalszym ciągu był zapatrzony w opięty różowym, sportowym stanikiem wydatny biust Katji, który sprawiał wrażenie, jakby za chwilę zamierzał wymknąć się na wolność, jedynie nie mógł się zdecydować, czy górą, czy dołem.
Felix dojrzał całą sytuację z drugiego końca boiska. Nieomal modlił się, żeby to nie było to, co mu się wydawało. Musiał jakoś zapobiec rozlewowi krwi, nawet jeśli całkowicie popierał stanowisko Thomasa i absolutnie potępiał wchodzenie korkami w jego zjawiskowo wyrzeźbione łydki. Wciąż jednak miał na uwadze, że narkotyki na najważniejszą domówkę sezonu nie chciały mu się załatwić same. Będzie musiał w tym celu rozmawiać z Ibaigurenem, który właśnie udowodnił, że nie był niczym innym, niż popierdolonym zjebem.
— Panowie, zaczekajcie. – Felix wysunął przed siebie dłoń w rozjemczym geście. Wciąż łapał oddech, bo rozgrzewka nie należała do najprzyjemniejszych, a teraz jeszcze przebiegł przez całą odległość boiska. – Będziemy jedną drużyną, czy nam się to podoba, czy nie.
Jemu się nie podobało, ale co miał zrobić.
Amado przymknął jedno oko, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i posłał Garcii wyjątkowo podejrzliwe spojrzenie. Zobaczył rozgrzane policzki w barwie wschodzącego słońca oraz oczy w kolorze spranego błękitu, które nagle nauczyły się prosić. Nie mógł uwierzyć w tak szybką zmianę człowieka, który osiem godzin wcześniej nazwał go pajacem z ETA, a teraz zajmował zaszczytne drugie miejsce na jego liście kandydatów do połamania kolan.
Oczywiście, w niechcianym kontakcie fizycznym podczas zażartej walki o piłkę.
Felix nieco zbyt optymistycznie podszedł w kierunku Amado i oparł dłoń na jego ramieniu, zamierzając go uspokoić oraz zapewnić, że od tego momentu stawał się częścią paczki.
Przynajmniej tak długo, jak będzie potrzebny – uzupełnił pospiesznie w myśli, żeby się opanować. – Później będzie można się go pozbyć.
Amado otworzył usta ze zdziwienia. Jego ciało zostało na sekundę sparaliżowane. Ogarnął go przeszywający lęk, wynikający z naruszenia jego strefy intymności, i przez chwilę nie mógł się ruszyć. Miał wrażenie, że ten niechciany dotyk właśnie poparzył go prądem.
— Zabieraj tę rękę! – Błyskawicznie strącił z siebie przyjacielsko ułożoną dłoń, tak szybko, jak tylko odzyskał jasność myślenia, a następnie odskoczył o dobrych kilka metrów.
Nawet jego tak-jakby-dziewczyna nauczyła się, że mogła dotykać Amado tylko wtedy, kiedy on przygotował się na to psychicznie. Jakim prawem obcy facet ośmielił się uważać, że jemu wolno? Jak komuś mogło w ogóle przyjść coś takiego do głowy? Dotykać zupełnie obcą osobę? Przecież to było nie do pomyślenia!
Niby człowiek, a jednak mentalność komara latającego przy twarzy.
Co za impertynencja!
Amado odruchowo zerknął na ramię, czy niechciana ręka nie zostawiła śladu. Wyraźnie czuł, że wypaliła mu dziurę aż do kości. Zaczął hiperwentylować z poczucia ogarniającego go irracjonalnego lęku, ale spróbował w myśli wymieniać wszystkie stolice europejskich państw i w porę udało mu się uspokoić oddech.
Felix się skrzywił i pomyślał, że ten chłopak był poważnie jebnięty. Coś siedziało w nim w środku, co było naprawdę nie w porządku. Może to ten wypadek? Może miał jakieś blizny? Uraz psychiczny? Cholera go wie.
Przerzucił wzrok na Thomasa, który właśnie wstawał z trawy. Zamierzał mu powiedzieć, żeby to on był tym mądrzejszym i odpuścił. Widział, że z Ibaigurenem nie dało się dyskutować. A przecież nie żaden z nich nie był teoretycznie dzieckiem z przedszkola. Ledwie otworzył usta, przerwał mu wrzask Thomasa:
— Ty baskijska szmato! Już nie żyjesz!
Po chwili rozpoczęło się najgorsze.
Thomas rozpędził się, chwycił w locie Amado za ramiona i dwa złączone ze sobą ciała zagruchotały o ziemię. Amado ważył tyle, co liść na wietrze. Thomas był od niego pewnie ze dwa razy cięższy. Zapowiadało się na kompletną masakrę. Wszyscy świadkowie w pierwszym odruchu odwrócili oczy.
Wszyscy, oprócz Felixa. On z ciekawością przyglądał się, jak mocno Ibaiguren dostanie po mordzie od jego ukochanego. Zapach trawy wyrywanej z korzeniami w połączeniu z męskim dezodorantem uruchomił w nim jakiś nieoczekiwany, pierwotny pociąg do najprostszego dramatu.
Aragonés podświadomie dążył do zablokowania prawej ręki przeciwnika, przez co Amado zdołał wyszarpnąć lewą, która była jego silniejszą kończyną. Zamknął z całej siły oczy, zacisnął szczękę i z bliskiej odległości, ale za to niezwykle precyzyjnie, uderzył Thomasa w splot słoneczny. Hiszpan zaczął się dusić. Obrócił się na plecy, mając wrażenie, że niebo rozmywa mu się przed oczami i że właśnie nabiera ostatniego oddechu w swoim życiu. Myślał, że nie zdoła powiedzieć żadnych ostatnich słów. Nie mógł wydusić z siebie nawet wołania o pomoc. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał przed utratą przytomności, była uniesiona nad jego nosem pięść Ibaigurena. Potem trysnęła krew i zgasło światło.
Wszyscy przyglądali się tej trwającej kilka sekund scenie z otwartymi ustami. Nikt nie był w stanie zareagować. Z zaskoczenia. Ze strachu. Z obawy o własne życie. Nikt po prostu nie oczekiwał takiego obrotu wydarzeń.
Z impasu wyrwał ich dopiero gwizdek nadbiegającego trenera.
— Ibaiguren, czerwona kartka! – krzyknął trener. – Jazda na trybuny!
Amado wstał i z godnością splunął obok pokonanego przeciwnika. Otarł twarz ręką, po czym wśród kompletnej ciszy udał się na ławkę.
— Garcia de Leon, czerwona kartka – dodał trener, podbiegając do leżącego Aragonésa.
— Ja? A za co? – Felix, który klęknął przy Thomasie, nagle poderwał się na równe nogi.
— Kontakt fizyczny z Ibaigurenem. Nie dyskutuj.
Felix niechętnie wycofał się na kilka kroków i stanął obok, patrząc, jak trener udzielał jego przyjacielowi pierwszej pomocy. Nie chciał stamtąd odchodzić, dopóki nie dowiedział się, czy z Thomasem było wszystko w porządku. Dopiero, gdy chłopak odzyskał przytomność i zaczął się poruszać, Felix poczuł, jak ogromny kamień osuwa się z jego serca. To wyglądało naprawdę paskudnie. Wielkie szczęście, że nie okazało się aż tak groźne.
Garcia odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę trybun z mętlikiem w głowie. Sam nie wiedział, jak powinien nazwać to, czego przed chwilą był świadkiem. Był przerażony, zdruzgotany, otumaniony, ale jednocześnie czuł, że od tego momentu nic nie będzie już takie samo. Nie chciał do końca tego przed sobą przyznać, ale chyba Amado Ibaiguren, walczący w wadze piórkowej, właśnie wyważył drzwi do jego kolorowego świata potężnym uderzeniem tą niepozorną, posiniaczoną, lewą pięścią.
Po prostu go zaciekawił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro