Rozdział 7
Matt
- Matt musisz się skupić! – po raz kolejny usłyszałem irytację w głosie Mike'a, kiedy straciłem rytm.
Wiedziałem o co mu dokładnie chodziło, ale z jakiegoś powodu nie mogłem skupić się na treningu i wszystko robiłem jakoś niechlujne. Czułem jakiś niepokój. Może po prostu byłem już na to za stary i ogarniało mnie zniechęcenie.
Nie mogłem jednak tak tego zostawić, dlatego wytężyłem umysłu i przypomniałem sobie kim był mój przeciwnik wznawiając ruchy pięściami. Carlos Erandeni. Miał dwadzieścia osiem lat. W ciągu całej swojej kariery przegrał tylko cztery razy. Za pierwszym został znokautowany i musiałem przyznać, że kiedy powrócił już nikomu na to nie pozwolił. Kolejne trzy razy to po prostu jego niedoświadczenie, ale kiedy oglądałem jego walki wiedziałem, że to będzie niezłe wydarzenie.
Facet był zdeterminowany co działało na jego korzyść, ale ja nie poddawałem się tak łatwo. Nieważne co będę musiał zrobić Carlos przegra tą walkę nawet jeśli będę zmuszony, aby doprowadzić go do takiego stanu, że nie będzie mógł się podnieść.
W swojej dwunastoletniej karierze przegrałem tylko raz. W każdą swoją walkę wkładałem cały swój zapał a miałem go bardzo wiele, dlatego właśnie nie mogłem pozwolić sobie na przegraną. Nie, kiedy to miał być mój ostatni sezon. Musiałem odejść w taki sposób, aby za kilkadziesiąt lat nadal o mnie pamiętano.
- Stop! – usłyszałem głos Mike'a.
Momentalnie opuściłem dłonie wzdłuż ciała widząc, że najwyraźniej stracił cierpliwość. Puścił worek zawieszony u sufitu, który tak umiejętnie maltretowałem i stanął naprzeciwko mnie. Przywdział tą swoją irytującą postawę splatając dłonie na piersi i stając nastawionych nogach. Nie wróżyła ona niczego dobrego a tylko zbliżającą się burę.
- Co jest? – zapytałem jako pierwszy zanim na dobre by się rozkręcił.
Zębami odpiąłem rzepy na jednej z rękawic i pomagając sobie kolanami zacząłem ją ściągać. Wiedziałem, że nie miałem co liczyć na jego pomoc, tym bardziej że nawet się do niej nie kwapił. Ćwiczyliśmy od dobrych kilku godzin i chociaż czułem ogromne zmęczenie wiedziałem, że nie mogłem się temu poddać.
Usiadłem na ławce nieopodal i podniosłem z niej bidon, z wodą który szybko opróżniłem w kilku łykach. Czułem jak pod spływam mi po całym ciele, ale nawet nie sięgnąłem po ręcznik, aby chociaż wytrzeć czoło.
- To ja się pytam co jest? Nie słuchasz tego co mówię. Zachowujesz się jakby cię tu nie było. – po jego tonie wnioskowałem, że był wkurwiony.
Mike nigdy nie krzyczał. Nie, bo on po prostu mówił tym swoim spokojnym tonem, po którym wiedziało się, że był to konkretny opieprz. Działało to zdecydowanie lepiej niż gdybym miał się wydzierać czy krzyczeć i może dlatego nie miałem zamiaru nic przed nim ukrywać, tym bardziej że był dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałem a jego głównym celem było sprawić, aby stał się niezwyciężony.
- To przez tą walkę. - miałem kompletny mętlik w głowie i nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Przecież stoczyłem tyle walk, że każdy inny zawodnik mógłby się przy mnie schować a pomimo tego ciągle nie byłem zadowolony.
- To do ciebie nie podobne. – stwierdził siadając obok mnie.
- To mój ostatni rok. - odpowiedziałem chociaż sam pewnie już się tego domyślił chociaż nigdy nie zająknął się na ten temat. W sumie odchodziłem więc w podobnym wieku, w którym on to zrobił więc pewnie przeczuwał od dłuższego czasu moją decyzję. - Już zdecydowałem. Jestem na to za stary, dlatego nie mogę tego spieprzyć. Nie, kiedy kończę swoją karierę. – wiedziałem, że zawsze był przy mnie, ale przyszła pora, aby w końcu pomyśleć o sobie, o tym jak chciałbym zostać zapamiętany. Miałem więc nadzieję, że zrozumie.
- Jesteś pewien? – miałem wrażenie, że pytał tylko po to abym się wycofał, ale ja już podjąłem decyzję.
- Jesteśmy na to za starzy. – pokazałem i na siebie, i na niego. - Pora na to, żeby zastąpił mnie ktoś młodszy. – westchnąłem.
Walka była całym moim życiem jednak trzeba było wiedzieć, kiedy odejść z honorem niż jako przegrany. Tak bardzo nie chciałem przyznać się do tego, że moja kariera chyliła się ku końcowi, że tłamsiłem to wszystko sobie. Mike był kiedyś w takiej samej sytuacji jak ja więc wiedział z jak trudną decyzją musiałem się zmierzyć, aby w końcu dotarło do mnie, że była ona właściwa.
- Może ty jesteś stary, ale popatrz na mnie. Mam branie wśród babeczek. – jak zwykle starał się żartować.
- Ta jasne. – parsknąłem.
- Gdybyś widział, ile kobiet leci na były zawodników MMA. – stwierdził uśmiechając się jakby przypominał sobie dobre czasy.
Cieszyłem się, że wspierał mnie w tej decyzji a nie starał się przekonać abym z tego zrezygnował. Było dla mnie ważne, aby stał u mojego boku nawet wtedy, kiedy mój własny menadżer nie mógł tego zrozumieć. Po przeprowadzeniu z nim krótkiej rozmowy lekko mówiąc nie był zadowolony, że tracił przez to pieniądze, bo przecież o nic innego mu nie chodziło. Miał gdzieś moją karierę i po ile walk wygrałem czy przegrałem. Chciał jedynie jak najdłużej ciągnąć ode mnie kasę, ale w końcu dotarło do niego, że nie zmieni mojej decyzji.
- Twoje zdanie jest dla mnie ważne. – tym razem byłem całkowicie poważny.
Nie chciałem go stracić, bo był ważną częścią mojego życia. Zawsze wspierał mnie najbardziej ze wszystkich i wierzył we mnie nawet wtedy, kiedy nikt nie chciał dać mi szansy. Nigdy mu się do tego nie przyznałem, ale byłem mu wdzięczny za wszystko co dla mnie zrobił, bo gdyby nie on zapewne dzisiaj pracowałbym w jakimś sklepie na kasie a nie walczył z najlepszymi zawodnikami w tym kraju.
- Jesteś dla mnie jak syn. - zapewnił mnie poważnym tonem poklepując mocno po ramieniu. Oboje czuliśmy powagę tę sytuacji. - I powiem ci to co myślę. Jeżeli chcesz odejść nie będę cię zatrzymywał. To twoja decyzja, ale jeśli o mnie zapomnisz to przyjdę i nakopię ci do dupy. – uderzył mnie żartobliwie w tył głowę. - Rozumiesz?
Byłem w stanie tylko kiwnąć głową. Samo to, że wspierał mnie w mojej decyzji zmotywowało mnie na tyle aby wygrać tą cholerną walkę. A także wszystkie pozostałe, aby odejść w pełni chwały. Żeby pokazać mu, że te wszystkie lata pracy które we mnie włożył opłaciły się.
Podniosłem się na nogi.
- Bierzmy się do pracy. – poruszyłem rękami zmotywowany, aby pokazać mu, że tym razem nie popełnię żadnego błędu.
To mój rok.
A potem emerytura.
Co będę po tym robił jeszcze nie wiedziałem, ale miałem czas, aby to odkryć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro