Rozdział 12
Clarissa
Nie wiedziałam, dlaczego tak się torturowałam. Nie powinnam, ale po raz kolejny tutaj byłam. Na walce, ale nie potrafiłam inaczej. Kiedy po tak długim czasie w końcu zobaczyłam te tłumy ludzi, krzyki a nawet adrenalinę jaka krążyła we krwi zawodników poczułam, że naprawdę za tym tęskniłam.
Wmawiałam sobie, że robiłam to tylko dlatego że nie mogłam napisać książki, ale prawda była taka, że w ten sposób mogłam być bliżej Anthonego. Jego już nie było, ale oglądając poprzednią walkę jak i tą dzisiejszą czułam jakby był przy mnie.
Byłam podekscytowana, pobudzona, ale także i szczęśliwa. Po raz pierwszy od dawna poczułam jakbym wróciła do tego co było. Momentami przyłapywałam się na tym, że bezwiednie obracałam głowę w kierunku jednego z tuneli jakbym czekała aż mój brat przez niego wyjdzie. Czekałam aż odwróci się w moją stronę, uśmiechnie tak jak zawsze to robił.
Ale w końcu docierała do mnie niewygodna prawda, że mój brat nie żył. Nigdy już nie zawalczy, nigdy nie zobaczę, jak wygrywał. To bolało jednak w pewien sposób uczestnicząc w tym wydarzeniu czułam jakbym godziła się z jego śmiercią, ale i też nadal o nim pamiętała.
Spojrzałam na klatkę. Walka już się rozpoczęła a ja nawet tego nie zauważyłam, ponieważ byłam tak skupiona na własnych wspomnieniach. Nie wyłapałam też wzroku, który śledził mnie od samego początku a który w końcu złapałam swoim. Mike stał po drugiej stronie klatki i spoglądał na mnie takim wzrokiem jakby nie miał kompletnie pojęcia co tutaj robiłam.
Uśmiechnęłam się nieznacznie i przeniosłam go z powrotem na zawodników, którzy wymieniali się ciosami. Przekrzywiłam nieznacznie głowę analizując całą sytuację. Żaden z nich nie zwracał uwagi na swoje obrażenia a w głównej mierze skupiali się na tym, aby pokonać tego drugiego. Po ruchach Oddario zauważyłam, że starał się wygrać walkę, ale miał z tym problem. Nie dziwiłam mu się, bo kiedy tylko przeniosłam wzrok w stronę jego przeciwnika od razu dotarło do mnie, że był on znacznie postawniejszy.
Nie pamiętałam, jak się nazywał, bo jakoś nie przykładałam do tego wielkiej wagi, ale i musiałam przyznać, że przyciągał wzrok. Sama góra mięśni i nie uwierzę w to, jeśli ktoś mi powie, że to tylko przez same ćwiczenia. Od razu dało się zauważyć, że na pewno wspomagał się sterydami, ale takie coś trudno było udowodnić. Jego ramiona były tak napakowane jakby zaraz miały pęknąć. Stałam od nich zaledwie kilka metrów, ale pomimo tego zaobserwowałam odznaczające się na jego skórze żyły. Nawet na jego łysej głowie je miał.
Po tak dogłębnej analizie wiedziałam, że mężczyzna za niedługo się zmęczy i przegra walkę. Może i był wielki, ale nie kontrolował swoich ruchów które były chaotyczne i niechlujne. Mój wzrok od razu przeskoczył w kierunku tego drugiego i przez chwilę się w niego zapatrzyłam.
Skanowałam go z góry na dół, ale w końcu zatrzymałam wzrok na jego twarzy. Był tak niesamowicie skupiony na tym co robił, że z przyjemnością się go oglądało. Jego twarz pokrywał pot i krew, ale i tak wyglądał niesamowicie. W dodatku te spodenki i goła klata, na której odznaczał się widoczny sześciopak. Poczułam pożądanie co było zupełnie nieracjonalne, tym bardziej że nawet z nim nie rozmawiałam a tylko patrzyłam.
Potrząsnęłam głową i skupiłam się na tym co powinnam, czyli na jego ruchach które były coraz szybsze i coraz bardziej opanowane. Nawet mnie nie zdziwiło, że wystarczyło kilka jego szybkich ciosów a jego przeciwnik leżał na plecach starając się podnieść. Oczywiście Oddario bardzo szybko zareagował i uderzył go pięścią prosto w twarz. Krew trysnęła z rozwalonej wargi i nosa a mężczyzna ponownie opadł na plecy i tym razem się nie podniósł.
Zaczęło się odliczanie sędziego.
Dziesięć,
dziewięć,
osiem,
siedem,
sześć,
pięć,
cztery,
trzy,
dwa,
jeden!!!
- Po raz kolejny wygrywa nas niezawodny ATOM! – głośny krzyk prowadzącego był ledwo słyszalny przez wydzieranie się tłumu. Ludzie tłoczyli się przy ringu. Wymachiwali rękami, krzyczeli, wiwatowali a nawet dotykali siatki jakby chcieli dostać się do środka. To był czysty Armagedon.
Spoglądałam jak mężczyzna całkowicie ignorując ludzi wdał się w rozmowę z prowadzącym. Wymienili pomiędzy sobą kilka zdań, gdzie ten drugi był nieznacznie zmieszany, ale w końcu oddał mikrofon Oddario. Przyjęłam to z zaskoczeniem, bo chyba nigdy nie było czegoś takiego, aby zawodnik sam zabierał głos. Tłum najwyraźniej pomyślał o tym samym, bo momentalnie zamilkł.
Od razu do głowy wpadła mi myśl na napisanie kolejnej sceny. To jak tłum go kochał uświadomiło mi, że wszystko czego potrzebowałam do napisania tej książki miałam w głowie. Tyle razy byłam na walkach swojego brata, że zapomniałam o tych wszystkich uczuciach jakie wiązały się z MMA, ale teraz już wiedziałam.
- Dziękuję wam, że jesteście tutaj dzisiaj z nami. – po raz pierwszy usłyszałam jego głos, ale od razu przeszły mnie ciarki. Był taki głęboki i ochrypły, że od razu włosy na rękach stanęły mi dęba. Ciało stężało w oczekiwaniu na jego kolejne słowa. Nie miałam pojęcia co on ze mną robił, ale z jakiegoś powodu mi się to podobało. W mojej głowie krążyła jedna myśl. Co on takiego miał w sobie, że nie mogłam doczekać się, aby móc ponownie usłyszeć ten niesamowity głos. Byłam tak skupiona na tym jak stał i trzymał mikrofon, że nawet nie zerkałam w kierunku jego twarzy więc szybko naprawiłam ten błąd. Gdy tylko na nią spojrzałam doznałam szoku nie spodziewając się, że jego oczy będą wwiercały się dokładnie we mnie. – Zostałem poproszony o jedną rzecz, z którą chciałbym się z nią podzielić. Od prawie dwunastu lat stoczyłem wiele walk, poznałem wielu ludzi jednak każdy z was pamięta tylko te osoby, które wygrały, a zapominamy o tych osobach, które przegrały. Nie chodzi mi tu o walkę, ale o życie. Każdy z nas wchodząc na ring liczy się z tym, że może z niego nie zejść. Dlatego dzisiejszą walkę dedykuję osobie, która mogłaby mnie pokonać, ale jej z nami tutaj nie ma. Uwierzcie mi oglądałem jego walki i byłem pod ogromnym wrażeniem jego talentu. Kilka lat temu pewnie młody zawodnik stracił życie. Nie zdążył stoczyć kolejnej walki. Został zastrzelony tuż przed nią. Mówię tu o Anthonym McMillanie, zawodniku, którego każdy powinien pamiętać. – mężczyzna w dalszym ciągu coś mówił, ale ja już nie słuchałam.
Czułam, jak krew szumiała mi w głowie a ręce i nogi jakby ciągnęły mnie ku dołowi. Nie spodziewałam się, że przychodząc na tą walkę mogło wydarzyć się coś takiego. Że ktoś ponownie mógłby otworzyć tę ranę i sprawić, że zacznie krwawić.
Myślałam, że już nic nie mogło mnie tak bardzo zaboleć jak słowa mężczyzny jednak na wielkim ekranie pojawiło się zdjęcie mojego brata. Był uśmiechnięty. Taki młody.
Czułam ucisk w gardle, płuca jakby zacisnęły się ze wszystkich sił a złapanie oddechu było wręcz niemożliwe. Jeszcze kilka sekund dzieliło mnie od ataku paniki jedyne o czym myślałam to, żeby jak najprędzej się stąd wydostać.
Podniosłam się ze swojego miejsca i na drżących nogach podążyłam ku wejściu z sali. Aby oddalić się od tego mężczyzny i zdjęcia mojego brata, bo było to dla mnie zbyt wiele do uniesienia. Czułam jak w moich oczach pojawiły się niechciane łzy, które tak skrupulatnie kontrolowałam jednak pod wpływem chwili tama puściła.
Nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie szłam, słyszałam tylko swoje kroki na betonowej posadzce. Skręcałam raz w prawo, raz w lewo, aby jak najszybciej oddalić się od tego tłumu ludzi który kompletnie nie znał mojego brata a zachowywał się jakby coś dla nich znaczył.
Zorientowałam się, że nawet nie wiedziałam, gdzie byłam, ale to nieważne. Liczyło się dla mnie tylko to, żebym w końcu mogłam odetchnąć w zupełnej ciszy. Podeszłam do jednej ze ścian i opierając się o nią całym ciałem zsunęłam na podłogę, ponieważ gdybym zrobiła krok więcej zapewne bym upadła. Przyciągnęłam kolana do siebie i objęłam się rękami pogrążając we własnej rozpaczy.
Mój brat. Moja druga połowa. Wszystkie uczucia, które starałam się tamować wybuchły z pełną siłą. Miłość do brata. Szczęście, kiedy razem spędzaliśmy czas. I złość. Na to, że mnie zostawił. Że nie walczył i się poddał. Że nie pomyślał o mnie i o swojej narzeczonej. To bolało.
Czułam jak z każdą kolejną chwilą traciłam coraz więcej sił a oddech w dalszym ciągu nie chciał się wyrównać. Łapałam szybkie hausty powietrza starając się myśleć o czymś pozytywnym i wesołym, bo to z reguły pomagało jednak nie tym razem. Nie pamiętałam żebym kiedykolwiek wcześniej miała tak mocny atak paniki.
Szumiała mi w uszach, ale pomimo tego usłyszałam szybkie kroki które zbliżały się w moim kierunku. Miałam nadzieję, że osoba, która mnie zobaczy będzie na tyle nieczuła, że nawet nie zwróci na mnie zbytniej uwagi. Ludzie z reguły dbali tylko o siebie więc miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie. Jak na złość kroki ucichły tuż przede mną.
Nie chciałam podnosić głowy, ale w końcu to zrobiłam i pierwsze co zauważyłam to sportowe spodenki. Nawet nie musiałam im się zbytnio przyglądać abym wiedziała do kogo należały. Widziałam je podczas walki i to w jaki sposób opinały się na jego udach. W końcu przeniosłam wzrok na jego twarz chociaż w dalszym ciągu miałam problemy, aby złapać oddech.
- Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony kucając przede mną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro