Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Clarissa


- Proszę państwa przed wami walka wieczoru. – usłyszałam głos prowadzącego, który niósł się po pomieszczeniu wśród krzyków publiczności. - Bardzo młody zawodnik a pomimo tego zdobywca pasa który wykańcza sowich przeciwników jak tylko wejdzie do klatki. Anthony McMillan we własnej osobie! – tłum wiwatował a ja byłam niesamowicie dumna ze swojego brata. Krzyczałam razem z tłumem Tony, Tony, Tony, kiedy mężczyzna ponownie zabrał głos. - Zmierzy się z o wiele starszym zawodnikiem Carlosem Wilsonem.

Mój brat nie mógł się doczekać tego dnia. Dnia, w którym zostanie mistrzem po raz drugi a wystarczyło tylko aby stoczył tą walkę. Tak bardzo na to pracował, że nawet nie przeszło mi przez myśl, że coś mogło pójść nie tak. Stałam w pierwszym rzędzie i trzymałam za niego kciuki, bo to była tylko czysta formalność.

- Da radę. – powiedziałam, kiedy tata objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.

- Pójdę zobaczyć się z jego agentem. – powiedział, kiedy w dalszym ciągu trwały przygotowania. - Podobno ma dostać jakąś nową propozycję. – tata pocałował mnie w głowę i zapewniając, że za chwilę wróci zniknął w tłumie.

Nie mogłam przegapić jego walki, dlatego odwróciłam się w kierunku klatki. Za chwilę miała rozpocząć się walka. Siadłabym, ale wtedy mogłabym nie widzieć wszystkiego. Mój brat stał przed swoim przeciwnikiem, ale i tak w tłumie szukał mojej twarzy. Zawsze tak robił. Podobno patrzenie na mnie sprawiało, że był jeszcze lepszy. Zawsze się z tego śmiałam, ale nie miałam nic przeciwko

I tym razem na jego twarzy zagościł uśmiech. Pokazałam mu dłonie wyciągnięte do góry. Moje kciuki były w nich schowane. Wtedy on przyłożył jedną z rękawic do piersi po czym wyciągnął ją w moją stronę tym sposobem mówiąc mi, że mnie kochał. To była nasza tradycja przed każdą walką.

- Proszę państwa przygotujcie się na show!! – krzyknął po raz ostatni mężczyzna po czym opuścił klatkę, która została zamknięta.

Spoglądałam jak zarówno mój brat i jego przeciwnik ustawili się w odpowiednich pozycjach, muzyka została przyciszona, tłum zamilkł a sędzia czekał w gotowości niedaleko nich. Pieniądz mocno kciuki ukryte w dłoniach przyłożyłam je do brody z zapartym tchem czekając na rozwój wydarzeń.

Właśnie wtedy powietrze przeniknął dziwny dźwięk. Nie mogłam zrozumieć co się działo do czasu aż tłum zaczął krzyczeć. Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam strzały, ale nie mogłam się poruszyć. To było jakby ktoś przytrzymywał mnie w miejscu. Ludzie zaczęli przepychać się pomiędzy sobą chcąc się wydostać z budynku, ale ja w dalszym ciągu wpatrywałam się w klatkę.

Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Mój brat leżał na plecach w kałuży krwi. Nie, nie, nie. Ten widok zmotywował mnie do działania i zanim się obejrzałam przeciskałam się przez tłum. Ludzie szturmowali mnie łokciami, odpychali od siebie jednak moją jedyną myślą było to, żeby jak najszybciej dostać się do klatki.

Ktoś mnie zawołał, ale nawet na to nie zareagowałam. Mocnym szarpnięciem otworzyłam drzwiczki klatki zastanawiając się, gdzie w tym wszystkim był ten cholerny sędzia, który powinien mu pomóc. Dobiegłam do brata i upadłam na kolana nie przejmując się tym, że ubrudziłam je we krwi.

Wyciągnęłam drżące dłonie i przyłożyłam je do piersi mojego brata w miejscach, gdzie widziałam dziury po postrzelane. Starałam się zatamować krwawienie, ale miałam wrażenie jakby to w niczym nie pomagało

- Nie, nie, nie, nie. – szeptałam raz za razem.

To nie mogło dziać się naprawdę, to był jakiś koszmar, z którego zaraz się obudzę i wszystko będzie w porządku. Czułam jak przez moje palce przesiąkała jego krew, ale też jakaś dziwna siła kazała mi spojrzeć w oczy mojego brata. Pokręciłam głową, bo patrzył na mnie w taki sposób jakby już się poddał.

Czułam pod dłońmi jak jego oddech staje się coraz bardziej urywany, jak bardzo wiele wysiłku kosztowało go, aby wziąć kolejny haust powietrza.

- Cl... - zaczął, ale z jego ust wypłynęła strużka krwi.

- Nie rób mi tego. – powiedziałam z trudem łapiąc oddech, kiedy panika zaczęłam oblepiać całe moje ciało. Łzy spływały po mojej twarzy, ale nie przejmowałam się tym.

Pomieszczenie jakby ucichło i w tym wszystkim był tylko mój brat i ja. Wtedy powiedział słowa, które złamały moje krwawiące serce i już wiedziałam, że nigdy nic nie będzie takie samo.

- Zawsze będę przy tobie. – wyszeptał a potem jego oczy zamknęły się.

Zrozumiałam co to oznaczało chociaż mój umysł nie chciał tego pojąć. Trzymałam się tej niewielkiej nadziei, że uda nam się dotrzeć do szpitala na czas i wszystko dobrze się skończy. Nie dopuszczałam do siebie innej myśli.

- Nie zostawiaj mnie! Anthony! Nie, proszę cię wróć! – szarpałam go za rękę. Wiedziałam, że to i tak nic nie da, ale nie mogłam przestać. Byłam na skraju paniki który wymknęła się spod kontroli. – Nie!!! – krzyknęłam w przestrzeń nie puszczając jego ręki.

Nie wiedziałam jak długo krzyczałam.

Jak długo go przeklinałam, że odszedł.


Wybudziłam się z krzykiem. Ten sam sen powtarzał się co jakiś czas i po każdym takim razie czułam się tak samo. Nie mogłam złapać tchu. Moje płuca kurczyły się jakby ktoś je z całej siły zaciskał.

Nie mogłam sobie na to pozwolić. Tylko nie znowu. Nie cierpiałam tej bezsilności, kiedy moje ciało nie chciało mnie słuchać. Wyplątałam się z pościeli, ale zanim zdążyłam podnieść się z łóżka, czy chociaż pomyśleć o tym, aby wziąć leki do pokoju wpadł tata.

- Clari. Wszystko w porządku? – był przeraźliwie blady więc mogłam sobie wyobrazić jak bardzo krzyczałam. Kiedy zobaczył w jakim byłam stanie od razu znalazł się przy mnie i wziął mnie w ramiona. Dotknęłam dłonią klatki piersiowej starając się spokojnie oddychać, ale tak jakby ktoś położył mi ogromny ciężar na piersi. Zaczęłam rzęzić i jeszcze chwila dzieliła mnie od tego, aby stracić przytomność jednak wtedy usłyszałam kojące głos taty. - Oddychaj, powoli.

Wdech i wydech.

Wdech i wydech.

Wdech i wydech.

Wdech i wydech.

Powtarzałam to sobie raz za razem starając się przezwyciężyć strach, który opanował całe moje ciało. O tak dawna nie miałam tego koszmaru, że myślałam, że już nigdy się nie pojawi. A dokładnie od siedmiu miesięcy, trzech dni, dwóch godzin i dwóch minut po zerknięciu na elektroniczny zegarek na ścianie nad drzwiami. Myślałam, że to koniec. Że nie będę musiała przeżywać tego po raz kolejny.

W końcu mój oddech zaczął się powoli uspokajać, ale strach pozostał.

- Już dobrze? – dopytywał się tata na co nieznacznie pokiwałam głową. Nie byłam jeszcze w stanie spojrzeć mu w twarz. Po prostu nie mogłam. – Proszę cię nie idź tam. – wiedziałam, że wiele go kosztowało, żeby to powiedzieć. Nie mogłam jednak się teraz poddać. Może to znak. Może musiałam jeszcze raz tam wrócić i zmierzyć się z przeszłością, aby w końcu się z nią pogodzić.

- Wiesz, że muszę. Jak tego nie zrobię już zawsze będę się bała.

Nic już nie powiedział, ale i tak dalej trzymał mnie w ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro