Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Stałem w kuchni robiąc herbatę sobie i Taylor'owi. Przyjaciel siedział w salonie i omawiał z Kaylą przez telefon "szkolne sprawy", jak to nazwał. Czekałem aż woreczki zaparzą się dostatecznie. Najgorsze co może być to rozwodniona herbata. W myślach przerzucałem wydarzenia mające miejsce jakieś dwadzieścia minut temu. Źle to wszystko zaplanowałem. Poszedłem do pokoju szatynki,ponieważ chciałem powiedzieć jej co czuję. Wiem,wielki krok. Nie zastawszy jej,chciałem wrócić się do salonu. Ale gdy usłyszałem jej rozmowę z bratem i dowiedziałem się,że będzie chodziła z nami do szkoły,moje przygnębienie sięgnęło zenitu. Przynajmniej Mike nie będzie z nami chodził.

-Ile ty możesz robić herbatę? - odwróciłem się na dźwięk głosu Tay'a, który wszedł do kuchni.

- Masz szczęście, że Ci ją robię. Dziękuj Bogu za takiego przyjaciela - parsknąłem śmiechem na co chłopak wywrócił oczami. Siadł na blacie przyglądając się jak po raz setny wyciskam torebkę z herbatą.

-Nie maltretuj tej torebki tak. Teina jest rakotwórcza.

- Sam jesteś rakotwórczy. Wolę mocna herbatę. - burknąłem, spogladajac na chlopaka kątem oka. - Może byś się ubrał,co? Nie każdy musi widzieć twoje tłuste ciało- skinąłem głową na niego,ubranego w same dresy.

-Masz coś do mojego kaloryfera? - ostatnie słowo podkreślił wyraźnie - laski go lubią - uśmiechnął się triumfalnie. Że co,niby mój jest gorszy? Dobre.

- Na przykład...Zoey. - uśmiechnąłem się chytrze. Wiedziałem,że chłopak ma do niej słabość.

- Co ja? - obaj obróciliśmy się w stronę, z której dobiegł delikatny głos dziewczyny. Miała na sobie długie,czarne rurki opinające jej - trochę zbyt chude- nogi. Jasny sweter lekko zwisał jej z ramion,a pojedyńcze kosmyki wyłaziły jej z koka. Wyglądała naprawdę ładnie. Oczywiście nie mogła się równać z moją Olivią. Zaraz,moją Olivią?!
Karcąc się w myślach za...niemyślenie,nie zauważyłem jak obiekt moich westchnień wszedł do kuchni. Dziewczyna przywitała się z Zoey,dała bratu w brzuch i wyminęła mnie,aby dojść do szafki.
Stanęła na palcach,wypinając te swoje kształtne pośladki. Czułem jak moje luźne dresy robią się ciasne. Nienawidziłem jej i jednocześnie kochałem za to,że potrafi mnie doprowadzić do takiego stanu. Widząc jak się męczy, nie mogąc dosięgnąć puszki, podsadziłem ją tak żeby sobie poradziła. Dziewczyna posłała mi wdzięczny uśmiech i oddaliła się nic nie mówiąc. Wziąłem kubki i skierowałem sie w stronę dużego pokoju, gdzie siedział mój przyjaciel i Zoey. Gdy wszedłem oboje zamilkli i patrzyli na mnie. Chwilę po mnie weszła Olivia mieszając łyżeczką w kubku. Przystanęła widząc ten dość niecodzienny obrazek.

-Co się dzieje? - spytała patrząc zaciekawiona wprost na brata.

-Chcę...chcemy wam coś powiedzieć - powiedział Taylor - Proszę usiądźcie. - wraz z brunetką wykonaliśmy polecenie. O dziwo dziewczyna usiadła obok mnie i to bardzo blisko.

- No więc chodzi o to, że... jestem w ciąży - powiedziała blondynka.
- Co?! - głośne pytanie rozległo się echem po salonie. Spojrzałem na Liv, która zerwała się z kanapy. Podeszła do brata i kucnęła przy nim łapiąc go za rękę.

- To pewne? - spytała się przy czym, miażdżąc rękę Taylora, spojrzała na zdenerwowaną Zoey. Dziewczyna usadowiła się na kanapie i chwyciła kosmyk jasnych włosów, który wypadł jej z koka. Założyła go nerwowo za ucho, widać było, że cały świat jej się zawalił. Z resztą, co się dziwić - ma 20 lat i niedługo zostanie mamą.

- Robiłam testy. Trzy razy i wszystkie pozytywne. Jutro idziemy do ginekologa - spojrzała na chłopaka - dowiemy sie czy to pewne, ale na razie wszystko wskazuje na to,że będziemy mieć dziecko.

Mój przyjaciel wyrwał dłoń z żelaznego uścisku swojej siostry i przysunął się do Zo. Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Nie wiedziałem co zrobić w takiej sytuacji. Nie wiedziałem czemu akurat mi to mówią. No dobra jestem przyjacielem Taylor'a,może dlatego... . Liv podniosła się z parkietu i usiadła obok jasnowłosej. Objęła ją i oparła glowe na jej ramieniu mamrocząc coś w stylu "będzie dobrze" i "no już, już".
Spojrzałem na Taylora i nasze spojrzenia skrzyżowały się. Kiwnął głową w stronę tarasu, dając znak,że chce pogadać na osobności. Rzucając Liv porozumiewawcze spojrzenie wstałem i udałem się za przyjacielem. Staliśmy chwilę na dworze oparci o barierkę i patrzyliśmy na zatokę. W ogrodzie liście spadały z drzew, tworząc pomarańczowo-czerwone morze. Trawnik byl pożółknięty i wydeptany jak to zwykle o tej porze roku. Mimo to na dworze było dość ciepło, pomijając oczywiście nagłe zrywy wiatru,który postanowił irytować słabe gałęzie drzew zabierając im ich ostatnie liście. Kątem oka zauważyłem, że przyjaciel ma zaczerwienione oczy. Przyznam szczerze,że pierwszy raz widzę go w takim stanie a znamy się dość długo. Bądź co bądź dwadzieścia lat. Wiem, wiadomość o zostaniu ojcem zmienia człowieka. Chociaż nie, nie wiem. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Przez moment chciałem przerwać ciszę panującą pomiedzy nami. Ale nie zrobiłem tego. Uznałem, że gdy Tay będzie gotowy sam to zrobi. Staliśmy długą chwilę wgapieni przed siebie. Zaczęło się robić niezręcznie.

-Stary, co ja mam robić? - pytanie chlopaka wybiło mnie z transu. Odwróciłem głowę w jego stronę, jednak on dalej twardo wpatrywał sie przed siebi jakby chciał wypatrzeć rozwiązanie. -cały świat mi się zawalił.

- Chcesz tego dziecka? - spytałem, siląc się na szczery ton. Chłopak zwrócił na mnie oburzony wzrok.

- Oczywiście,że tak! Nie śmiałbym prosić Zoey o taką rzecz, zwariowałeś? - krzyknął, wyrzucając ręce w górę. Oderwał się od barierki i zaczął chodzić wokół drewnianego stołu. Okej, wybaczę mu to, w końcu jest zdenerwowany.

- Słuchaj Taylor, nie możesz jej teraz zostawić. Wiem, że ją kochasz, a ona kocha ciebie. Zazdroszczę ci tego... tego, że dziewczyna odwzajemnia twoje uczucia. Nie spierdol tego, ona naprawdę ledwo się trzyma, kto wie co byłaby w stanie zrobić, jeśli wyrzuciłbyś ją teraz z domu i nie wiem, kazał na przykład nie pokazywać się na oczy. Musisz przejąć wszystko, pojechać do swojej matki, a w szczególności do rodzicow Zo. Musisz wziąć odpowiedzialność za to,co się stało. - chłopak spojrzał na mnie wyraźnie zszokowany moją przemową. Też się w sumie dziwiłem,że te słowa wpłynęły z moich ust. W ostatnim czasie diametralnie zmieniłem podejście do życia. Można chyba powiedzieć, że wydoroślałem. Na tyle na ile mógłbym wydorośleć.

- Masz rację, nie mogę jej zostawić. Dziękuję Ci, nie wiem co bym zrobił bez takiego przyjaciela jak ty...- chłopak wszedł do domu, zostawiając mnie samego. Usiadłem na jednym z wiklinowych foteli, który zatrzeszczał, gdy tylko sie na nim usadowiłem. Patrzyłem przed siebie, myśląc o tym co sie teraz dzieje. Nie chciałem się nigdzie ruszać. Wolałem posiedzieć w domu, przed kominkiem lub telewizorem. Taki relaks od czasu do czasu jest nawet wskazany. Powoli zaczynałem być senny, spojrzałem na zegar w salonie, ktory widziałem przez przeszklone drzwi. Srebrne wskazówki pokazywały godzinę dziewiętnastą z minutami. Po paru minutach byłem tak śpiący,że nie zauważyłem jak zmorzyl mnie sen.

*Olivia

Taylor i Zoey wyszli przed godziną. Postanowili pojechac do mieszkania dziewczyny i powiedziec wszystko Mai. Swoja drogą byłam ciekawa reakcji brunetki, ale wiedziałam też, że byłabym zbędna przy tej rozmowie. W telewizji leciał mecz, ale nawet nie wysiliłam się, żeby zobaczyć kto z kim gra. Siedziałam opatulona w koc, na fotelu najbliżej kominka. Przekopywałam internet w poszukiwaniu przepisów na halloween'owe ciastka i jednocześnie pisałam z Mikiem. Co roku w szkole organizuje się bale z okazji halloween, w tym roku ten obowiązek spadł na Jamesa,Taylora, Jeremiego i Iana. Niestety chłopcy mają dwie lewe ręce do gotowania, więc mój wielki braciszek poprosił mnie o pomoc. A ja jako cudowna i współczująca siostra łaskawie się zgodziłam. No a oprócz tego odpali mi dwie stówy więc też jest o co walczyć. Widząc, że w meczu trwa przerwa, niechętnie podniosłam się z kanapy. W sumie nie wiem czemu nie zrobiłam tego wcześniej, tak czy siak nie oglądałam. Chyba, że wmawiałam sobie, że mecz koszykówki jest bardzo interesujący a, że nie chciało mi się ruszać dupy to był to idealny pretekst. Gdy już stabilnie stałam, poprawiłam fioletowy koc i ruszyłam do kuchni. Przechodząc przez hol zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, wziełam końcówkę kocyka w dłoń i zaczęłam udawać, że to moja peleryna. Stałam dobre kilka minut robiąc z siebie idiotkę i jednocześnie przypominając sobie wszystkie postaci z kreskówek, których elementem stroju była peleryna, dopóki nie przeszkodził mi hałas. Wystraszona, ruszyłam w kocu na głowie poprzez korytarz. Wszędzie było ciemno,dobijał mnie jeszcze fakt, że byłam sama w domu. Wziełam parasol, który samotnie opierał się o wieszak. Spojrzałam w lustro, zauważyłam jakiś cień przechodzący obok łazienki. Chyba mnie nie widział, co działa na moją korzyść. Ukryłam się obok szafki. Przez moment zastanawiałam się, czy dzwonić na policję, ale po szybkim rozważeniu wszystkich za i przeciw, uznałam, że predzej bym tu zginęła niż doczekała się aż gliniarze przybędą. Miałam natomiast inny plan. Gdy ów osobnik zbliżał sie w stronę holu, z całej siły uderzyłam go metalową parasolką po dolnej części piszczeli. Nie mogło nie zaboleć. Napastnik zgiął się w pół, przez co miałam dostęp do jego pleców, w które również przywaliłam. Włamywacz runął na ziemię kląc jak szewc, a ja już miałam zamachnąć się po raz drugi gdy nagle...

-Zaraz...James to ty?! - zdziwiona, zapaliłam światło i zobaczyłam jak niebieskooki zwija się z bólu na dywanie, trzymając się kurczowo za nogi. -Co ty odpierdalasz, przecież ja zawału mogłam dostać! -krzyknęłam. Chłopak nic nie mówiąc wyciągnął do mnie rękę. Wywróciłam oczami i pomogłam wstać tej sierocie.

-Co ty masz na sobie? - spytał rozbawiony ale skrzywił się gdy dotknął swoich pleców.

-Pelerynę. Jestem Raven! - uniosłam koc jakby na potwierdzenie moich słów. James spojrzał na mnie jak na kretynkę. W sumie to mu się nie dziwię. Mam osiemnaście lat i chodze po domu w pelerynie.

-Tą z Młodych tytanów? - jego brew powędrowała w górę. Potrząsnęłam głową na "tak", więc kontynuował - lubiłem ją, była mroczna, tajemnicza i...niesamowicie piękna - spojrzał na mnie tym spojrzeniem. TYM spojrzeniem. Kąciki jego ust były delikatnie podniesione, a zmarszczki wokół jego uśmiechniętych oczu lekko widoczne. Natomiast moje kolana ani trochę nie były napięte. To co się między nami dziś stało... .Miał rację, nie chciałam go tylko jako przyjaciela. Przy nim zupełnie zapominałam, że mam chłopaka. Mimo, iż czasem masakrycznie mnie wkurzał, to potrafił być zabawny. Niestety musiałam przyznać to przed samą sobą, lubiłam go i to nawet bardziej niż powinnam.

-Chcesz powiedzieć, że jestem niesamowicie piękna? - wyminęłam chłopaka, który nachylał się nade mną z wiadomym zamiarem i ruszyłam w stronę kuchni,by w końcu zrobić sobie herbatę.

-Jakbyś się postarała to może...- wszedł za mną do kuchni z cwanym uśmiechem.

-Przynajmniej ja byłabym kimś. Ty byłbyś niskim, głupiutkim Bestią kochanie. - wysłałam mu złośliwego buziaka. Wyjęłam dzbanek i wsypałam liście herbaty. Chłopak wyjął dwa kubki i cukier i postawił je na stole przede mną. - Tak w ogóle to co ty tu robisz? Czekałeś aż zmasakruję cię parasolką? - parsknęłam śmiechem i w tym samym momencie zdjęłam czajnik z palnika.

- HA HA HA. Bardzo to dojrzałe Liv, bardzo. Po tej całej rozmowie z Zoey zasnąłem na tarasie -wziął ode mnie czajnik i zalał herbatę.

-Spałeś tam dwie godziny?

-Yup, obudziłem się, bo zaczęło mi być zimno. Odejdź mi stąd z tym kocem bo mi go zalejesz. No już, już - wygonił mnie gestem, a ja gdy nie patrzył pokazałam mu język. Przypomnę, mam osiemnaście lat.

Po chwili, gdy siedziałam, a właściwie leżałam rozwalona na kanapie, chłopak wszedł do salonu stawiajac dwa kubki na drewnianej ławie. Usiadł koło mnie i zabrał mi pilota. Próbowałam protestować ale zakrył mi usta dłonią. Debil. Przełączył na jakiś horror, tłumacząc, że to jego ulubiony. Po jakichś dwudziestu minutach, przyznam, że zaczęło się robić strasznie. Nienawidziłam horrorów, a gdy jakieś opętane dziecko zaczynało masakrować swoją siostrę już w ogóle odpadłam. Schowałam twarz w tors bruneta nie za bardzo wierząc w to co robię. James tylko się zaśmiał i objął mnie ramieniem po czym przytulił do siebie. Oparł brodę o moją głowę. Chłopak myśląc, że zasnęłam objął mnie obiema rękami.Gdy już prawie padłam w objęcia Morfeusza, usłyszałam jego cichy głos.

-Co ja bym dał, żeby móc tak zasypiać codziennie.

Sparaliżowało mnie to, ale nie dałam po sobie poznać, że nie śpię. Nie chciałam, żeby poczuł się niezręcznie. Poczułam jak materac pode mną sie ugina, a on sam bierze mnie na ręce. Poczułam chłodna nagich stopach, które zwisały z rąk chłopaka. Po jakiejś minucie znów poczułam grunt pod pośladkami. James odłożył mnie do mojego łóżka. Chciałam przekręcić się na bok ale chłodne usta chłopaka dotknęły mojego czoła i usłyszałam ciche "Dobranoc Liv". Jego zachowanie zastanawiało mnie coraz bardziej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro