3. Zepsucie
– Mamy też drużynę sportową, której, tak się składa, jestem członkiem – powiedział Caleb, na co po kryjomu przewróciłam oczami.
Syn koleżanki mojej mamy okazał się zapatrzonym w siebie licealistą z wybujałym ego. Co prawda oprowadził mnie po szkole, ale nie szczędził sobie przy tym krzywych odzywek lub przechwalania się sobą samym. Dziwiłam się, że w ogóle zgodził się, żeby mnie oprowadzić, szczerze wątpiłam w to, że miał na to ochotę.
– Nasz wspólny dzień dobiega końca, ale możesz wpaść o 17 na nasz trening, trochę popodziwiać.
– Wiesz, dziękuję, że pokazałeś mi szkołę – zaczęłam – ale raczej nie zamierzam przychodzić.
– Dziewczyny zazwyczaj lubią sobie na mnie popatrzeć – mrugnął do mnie – nie musisz ukrywać, że jest inaczej.
Zirytowałam się jego słowami, nie miałam ochoty z nim dyskutować na ten temat, dlatego postanowiłam się pożegnać i wrócić po prostu w spokoju do domu. Caleb zdecydowanie nie był mną zainteresowany, a jedynie próbował zrobić tak, żebym to ja zabiegała o jego względy i zwróciła na niego uwagę. To było dla mnie zwyczajnie niepoważne. Dlatego szybko ulotniłam się z zasięgu wzroku chłopaka. Ruszyłam na autobus do domu, szłam z pomocą aplikacji, ale starałam się zapamiętywać trasę, którą od teraz niemal codziennie będę przemierzać.
– Może cię podrzucić?
Niemal podskoczyłam, gdy usłyszałam głos za sobą, odwróciłam się przez ramię i spojrzałam na osobę, która do mnie zawołała. Przez chwilę zastanawiałam się skąd kojarzę mężczyznę, ale zaraz sobie przypomniałam. To był chłopak ze sklepu. Przestraszyłam się, że przyjechał pod moją szkołę, bo nie wiedziałam, skąd dowiedział się, gdzie się uczę. Miałam przypuszczenie, że gdy miał mi ostatnim razem dać spokój nie zrobił tego, tylko być może mnie śledził.
– Nie, dzięki – odpowiedziałam zestresowana, choć mogłam zapytać, skąd w ogóle się tutaj wziął.
– Też kiedyś chodziłem do tej szkoły, musiałem załatwić kilka spraw – wyjaśnił, zupełnie tak jakby czytał mi w myślach – nie bój się, chętnie cię podwiozę.
Odmówiłam po raz kolejny, miałam nadzieję, że tym razem mężczyzna zrozumie moją decyzję. Jednak był strasznie uparty, co delikatnie zaburzyło moje granice. Nie zamierzałam się z nim wykłócać, w końcu – nie wiem w jaki sposób – ale doszło do tego, że zgodziłam się na to, aby mnie odprowadził.
– Chyba mieszkasz kawałek stąd, jak chcesz się tam dostać? – zaczął rozmowę.
– Autobusem, niedaleko jest przystanek – wyjaśniłam krótko.
Chłopak westchnął ciężko, wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Musiałam się szybko ulotnić, przebywanie przy nim wprawiało mnie w zakłopotanie.
– Skoro nie chcesz, żebym cię podwiózł, chociaż daj mi swój numer, spotkamy się wtedy na neutralnym gruncie.
Spotkamy się.
– A skąd pomysł, że ja w ogóle mam ochotę się z tobą zobaczyć?
– Nie masz, ale jeśli odmówisz, nie dowiesz się, że naprawdę potrafię umilać czas – posłał mi pewny siebie uśmiech – nie daj się prosić.
– Zgoda – poddałam się – masz gdzie zapisać?
Nie wiem, co sprawiło, że w tamtym momencie postanowiłam ulec, może miałam dość tego natarczywego namawiania, a może w głębi duszy liczyłam na przygodę, która ubarwi moje życie w trochę bardziej wesołe kolory? Tak czy inaczej był to pierwszy krok do nowej znajomości.
– Muszę lecieć, ale odezwę się do ciebie – Luke pomachał mi telefonem – jednak nie mam tyle czasu, ile myślałem.
Zanim zdążyłam się odezwać, chłopaka już nie było przy mnie. Wzruszyłam ramionami i weszłam do autobusu, który już czekał na przystanku. Serce biło mi bardzo szybko, a ja wiedziałam, że wywołał to ten mężczyzna. Było w nim coś niebezpiecznego, co równie mocno mnie przyciągało, jak i odpychało. Musiałam znaleźć balans.
Luke pov
– Jak twoja randka?
– To jeszcze nie była randka – zaśmiałem się podchodząc bliżej stołu i opierając na nim dłonie – ale będzie. Zdobyłem jej numer.
– Masz go od wczoraj – John uniósł brwi w zdziwieniu.
– Ale teraz dała mi go sama – wyszczerzyłem się.
Przyjąłem nadmierne, nieco sztuczne gratulacje, po czym zmieniliśmy temat na bardziej biznesowe sprawy. Nie lubiłem tego, miewałem wyrzuty sumienia niegdyś codziennie, jednak z czasem wszystko co robiłem, stawało się dla mnie koniecznością, aby przeżyć i nie było już tutaj miejsca na głębsze refleksje. Wiedziałem, że mój przyjaciel miał podobnie, choć prawdę mówiąc, nie lubiłem nazywać go „przyjacielem", bałem się mieć jakiekolwiek bliższe relacje w mojej pracy, chociaż niestety w moim przypadku nie dało się rozdzielić życia zawodowego od tego osobistego, wszystko się przenikało, a jedno wynikało z drugiego.
Byłem tym, co mnie ukształtowało i nie potrafiłem się z tego wyrwać.
Chociaż czy ja chciałem w ogóle się z tego wyrywać?
– Jesteś tutaj? – zostałem przywołany tym pytaniem do chwili obecnej.
– Wybacz, ostatnio coraz częściej się zamyślam – przetarłem dłonią swoją twarz – muszę się ogarnąć.
John spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem i niezauważalnie kiwnął głową, oznaczało to tyle, co to, że nie miał już dla mnie żadnych nowości, które dotyczyłyby pracy, więc temat został na tę chwilę zakończony. Ostatnio mieliśmy bardziej zapracowany okres, co sprawiło, że jakiekolwiek rozmowy o biznesie stawały się męczące, jednak teraz nadchodziło rozluźnienie, co wprawiało mnie w nieco bardziej optymistyczny nastrój, bo wiedziałem, że będę miał więcej czasu dla siebie.
– Na pewno chcesz znajomości z tą małą? – blondyn zmienił temat – ona nie jest stąd.
– My również – powiedziałem ostro – zresztą nawet jeszcze nic z nią nie zacząłem.
– No właśnie, może tak powinno zostać – powiedział John – znajdź sobie jakąś dziewczynę, która będzie od nas.
Wkurwiało mnie to, że chłopak próbował mnie pouczać, ale z drugiej strony byliśmy najbliżej spośród ludzi, którymi się otaczaliśmy, dlatego podejrzewałem, że w swoich radach – jak banalnie by one dla mnie nie brzmiały – chciał dla mnie dobrze.
– Dziewczyny stąd mi się nie podobają – wyznałem szczerze – są zepsute.
– Luke, my jesteśmy zepsuci, nie oszukuj sam siebie.
Przewróciłem oczami, udając, że jego słowa, w ogóle mnie nie obeszły. Pragnąłem po prostu trochę normalności w świecie, który sam sobie jednocześnie utrudniłem, ale i ułatwiłem. Nie wiedziałam, która strona wygrywała.
– Potrzebuję kogoś... – urwałem, aby zastanowić się, jak odpowiednio dobrać słowa do tego, co chciałem przekazać – jakiegoś powiewu świeżości.
– Kup sobie jakąś roślinkę, czy coś innego, a nie mieszasz w to ludzi, zresztą ty miałeś względny wybór, ona nie będzie miała, jeśli ją w to wmieszasz.
– Od kiedy stałeś się takim obrońcą wszystkich? – wybuchłem.
– Ktoś musi zachować zdrowy rozsądek – zaśmiał się – ale masz racje nie ma co przesadzać z moralizowaniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro