[3] Rodzina
Przemieszczał się z zadziwiającą szybkością, lecz dla wampira nie był to zbyt wielki kłopot. Musiał jak najszybciej dotrzeć do magazynu, w którym trzymał wszystko, co dla niego cenne. Przeklął pod nosem, że nie postawił na straży bardziej kompetentnych osób. Jednakże cóż to była za różnica skoro we wszystkich scenariuszach ostatecznie i tak mieli zginąć i zanieść wszystkie tajemnice ze sobą do grobu. W końcu, po co były mu bezużyteczne wampiry, nieumiejące wykonać nawet jednego prostego polecenia oraz będące w posiadaniu zbyt cennych informacji. Krew zawrzała w jego żyłach, gdy uświadomił sobie, jak wiele mogło się wydarzyć. W końcu dawno nie zaglądał do tego miejsca przekonany, że wszystko jest w porządku.
Tysiące myśli przelatywało mu przez głowę, przez co jeszcze bardziej przyspieszył. Ktoś odkrył jego kryjówkę, co oznaczało, że miał szpiega. Jeszcze mocniej się rozzłościł, z trudem trzymając nerwy na wodzy. Wparował do hangaru niczym huragan uprzednio, spełniając swoją obietnicę i pozbawiając strażników serc. Nie byli już użyteczni, a pozostawienie ich przy życiu było w jego przypadku irracjonalne. Kilka trupów usłało za nim krwawą ścieżkę, a następnie podszedł do kontenera, po czym otworzył go.
Na pierwszy rzut oka wszystkie trumny, jakie się w nim znajdowały byty zamknięte. Natomiast hybryda wyczuła od razu, że są to tylko pozory, bo gdy otworzył pierwszą lepszą trumnę, natrafił na pustkę. Mikaelson podszedł do czarnego pudła, które było przyozdobione złotym kolorem. Na jego powierzchni widniało jedynie jedno imię. Elijah. Tu właśnie spoczywał starszy brat Klausa. Brat, który zawsze przy nim czuwał oraz próbował być zdrowym rozsądkiem hybrydy.
— Szukasz mnie bracie? — wypalił Elijah, pojawiając się tuż za nim. Serce pierwotnego przez chwilę zatrzymało się i odwrócił się powoli, jakby bał się spojrzeć mu w oczy. Zacisnął mocno szczękę, widząc ponownie mężczyznę w jak zawsze nienagannym garniturze. Trudno było przyznać Klausowi przed samym sobą, że poczuł przez moment wypalający wstyd.
Często, gdy coś nie szło po jego myśli, a winnymi było jego rodzeństwo, wydawało mu się, że jedynym wyjściem, jakie mu pozostaje to zasztyletowanie ich oraz przeczekanie całej sytuacji, lecz jak bardzo się mylił. Z każdym wbiciem ostrza napięcie między nimi rosło. Nigdy, nie przyznałby się, że większość tych razów była w obawie przed utraceniem rodziny. Wielokrotnie grozili mu, że odejdą, lecz mimo swojej powłoki twardego i niewzruszonego szaleńca Niklaus bał się stracić rodzinę. To była jedna z jego słabości.
To prawda, że podejmował pochopne decyzje, do których trudno było się mu przyznać, lecz taki już był. Czasami myślał wolniej, niż działał, lecz był zbyt dumny, by przyznać się do błędu. Wyobraźcie sobie, że przez tysiące lat jesteście sami. Całkiem sami na świecie, który najchętniej odciąłby wam głowę, a ciało dał piraniom na pożarcie. Szczególnie gdy ten świat nie był dla was łaskawy i wielokrotnie robił wszystko, abyście musieli cierpieć. Zawsze przy Mikaelsonie prędzej czy później trwało chociaż jedno z rodzeństwa, póki i ono nie trafiło do trumny, a wychodziło w zamian inne.
— Nie spodziewałem się, że będziemy mieć sposobność, by ze sobą porozmawiać — rzekła pierwotna hybryda. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo liczyła się dla niego ta rozmowa. Tęsknił za tym głosem, o którym jednocześnie chciał zapomnieć.
— Mój pobyt w trumnie szczególnie nam to utrudnił. — Elijah poprawił swoje spinki od garnituru, a następnie przybliżył się do młodszego z rodzeństwa. Elijah Mikaelson zawsze emanował tą swoją nienaganną postawą. Ludzie mówili, że był człowiekiem honoru, a każde słowo, jakie złożył, zostało spełnione. Był zupełnym przeciwieństwem Klausa, lecz nadal łączyły ich niektóre cechy, które gołym okiem nie były nawet zauważalne. Jedynie przy dokładnym przyjrzeniu się mogliśmy zauważyć, ile mroku i w tym Mikaelsonie się kryje. Pozory zawsze pozostaną pozorami.
— Zamierzasz mnie ukarać?
— Jaki miałoby to wtedy cel? Złość już dawno mi przeszła, pozostało jedynie rozgoryczenie oraz rozczarowanie. Nie uczysz się na błędach.
— Nie praw mi lepiej tych swoich kazań.
— I tak byś nie słuchał.
— I tu się z tobą zgodzę. Mam dość pouczeń. Działam na własną rękę i bardzo dobrze mi to wychodzi. Teraz z łaski swojej możesz wrócić do trumny, bym nie musiał użyć siły — powiedział blondyn, ilustrując go wzrokiem. Ścisnął mimowolnie ostatni pozostały mu sztylet pokryty popiołem białego dębu ukryty w kieszeni swojego płaszcza. Wolał tym razem użyć go w ostateczności, bo był pewien, że ktoś ponownie uwolni jego rodzeństwo.
Musiał tylko dowiedzieć się, kto za tym stoi i torturować go, aż nie wyśpiewa wszystkiego, co wie, a następnie rozerwać jego ciało kawałek po kawałku. Nie pozwoli się swojej ofierze wykrwawić, śmierć ta byłaby zbyt krótka oraz za mało bolesna.
— Nie brnij w to.
— Dlaczego? Kto cię uwolnił hę? Obiecał ci coś? — prychnął. — Już niedługo będzie ta osoba i tak martwa.
— Nie wiem, kto mnie uwolnił — wypalił. Naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego wydostał się z tej głębokiej pustki, która go otaczała za każdym razem, gdy chwilowo sztylet uśmiercał jego ciało, a umysł wędrował przez nicość. Sam chętnie poznałby tego śmiałka, skazującego się na wieczny gniew Klausa. Poczuł jedynie, jak sztylet wysuwa się z jego piersi. Obudził się zamroczony. Myślał, że wreszcie któreś z rodzeństwa wreszcie znalazło miejsce jego spoczynku, lecz zobaczywszy ich martwe ciała szybko odgonił tę myśl.
Najwyraźniej najbardziej zależało tajemniczej osobie na Elijahu, a to, że wraz ze sobą obudził również resztę pierwotnych, było jedynie nieoczekiwanym czynnikiem. Dla Elijaha zawsze rodzina była najważniejsza. Mimo że przez tysiąc lat wbijali sobie nóż w plecy oraz byli dla siebie niczym najgorsi wrogowie, nadal łączyła ich miłość. Dość specyficzna miłość, lecz nadal pamiętali przysięgę „Always and forever" i nie zamierzali jej nigdy złamać.
— Domyślam się, że Rebekah, Kol oraz Finn tylko czekają, by mnie zabić. No dalej siostrzyczko, pokaż się z resztą. Obiecuję, że kara będzie łagodna — brnął nadal w tę grę, choć nie było mu do śmiechu, gdy odpowiedziała mu jedynie cisza. Gdyby pragnęli zemsty już dawno, by to zrobili. Wolałby już być przebitym na wylot kołkiem niżeli poczuć wypalającą pustkę, która wiązała się z brakiem odpowiedzi.
— Odeszli z daleka od ciebie. Nie chcą już być skazani na twoją łaskę i wcale im się nie dziwię. Zobacz, do czego doprowadziłeś. Nasza siostra oraz bracia nie cierpią cię — podniósł nieco głos, wytrącony z równowagi, lecz czy było to zaskoczeniem? W końcu przez lata starał się scalić rodzinę, ale jego plany zawsze legły w gruzach. Wszystko przez niesfornego oraz nieopanowanego rzezimieszka, któremu wydawało się, że skoro życie dało mu w kość, to znaczy, że wszystko mu teraz wolno. Naprawdę kochał Klausa, lecz z czasem i on nie miał do niego sił. Co tu dużo mówić, Nik był twardym orzechem do zgryzienia.
Mikaelsona wreszcie dopadły słowa Elijaha. Uderzyły w niego z impetem, a jego głos dźwięczał mu w uszach. Nienawiść. Oto co zawsze mu okazywano, choć w wielu przypadkach miał naprawdę dobre intencje, zawsze źle się do wszystkiego zabierał. Taki już był.
— Dokąd poszli?
— Nie dogonisz ich. Czekam już długo na ciebie, licząc, że się zjawisz i oto jesteś. Chcesz mi coś powiedzieć? Może jakieś zwykłe przepraszam?
— Mówisz, jakbyś mnie nie znał — odparł Klaus.
— Ty za to mówisz, jakbyś zatrzymał się w czasie. Ludzie uczą się na błędach i starają się je poprawić, a ty natomiast coraz bardziej brniesz w ten beznadziejny teatrzyk.
— Nie masz mi nic ciekawego do zaoferowania, bym się zmienił. — Wzrok Elijaha przez chwilę zatrzymał się na bracie nieco dłużej niż zazwyczaj.
— Jest mnóstwo rzeczy, które mogłyby sprawić cię szczęśliwszym, niż jesteś. Po prostu zamykasz się na wszystko, a taka droga donikąd nie prowadzi. Chciałbym byśmy znów byli szczęśliwi Niklaus. Zapomniałeś niestety, jak to jest.
— Mylisz się. — Niebieskooki gwałtownie pojawił się tuż przed bratem. — Jestem szczęśliwy — syknął.
— Zabijając? Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Udajesz kogoś, kim nie jesteś. Gdzie ten chłopiec, który cieszył się z mieszania kolorów, z których powstawały nowe farby?
— Jego już dawno nie ma.
— Nie chcę w to wierzyć. — Elijah podszedł do brata. — Chcę, abyś mi pokazał, że jest w tobie jeszcze gram dobra — dodał. Stali tak w ciszy, jaka opanowała pomieszczenie. Co miał niby powiedzieć? Wiedział, że i tak nie podoła tym oczekiwaniom względem niego. Nie umiał działać pod dyktando innych i nigdy nie zamierzał się zmienić. Wmawiał sobie tylko, że wszystko jest jak w najlepszym porządku i niczego mu nie potrzeba.
— Ta wiara cię kiedyś zabiję. — Niespodziewanie wbił z wampirzą szybkością w brata trzymany pod płaszczem sztylet. Mikaelson czuł przerażający ból, jednak nadal próbował utrzymać się na nogach, lecz siły mimowolnie zaczęły go opadać, a skóra stawała się szara.
Klaus puścił po chwili ciało brata, które opadło głucho na podłogę. Poczuł w tym momencie mocne ukłucie w sercu. Kłamstwem było, że Klaus Mikaelson nie miał sumienia. Posiadał je i za każdym razem dawało mu o sobie znać, lecz nadal cichy głosik sprzeciwiał mu się i powtarzał, że tak trzeba. Zacisnął mocno szczękę i kucnął przy bracie. Czarne żyły pokryły większość jego szarej skóry. Hybryda poprawiła natomiast lekko pogniecioną marynarkę brata, po czym wstała gwałtownie.
— Przepraszam bracie — wypalił, choć wiedział, że ten go nie usłyszy. I tak właśnie miało być. Nigdy nie przyznałby mu się w twarz do popełnienia błędu. Niestety był zbyt dumny, a jednocześnie przerażała go ta myśl.
Cofnął się, skrycie myśląc, że bez najmniejszego problemu opuści magazyn, lecz jeden pojedynczy cień przemknął przez pomieszanie niczym widmo. Przez moment wydawało się pierwotnemu, że tylko ponownie mu się coś przywidziało, lecz wiek nauczył go, by nie bagatelizować takich rzeczy. Znów cień przemknął przez salę, jakby krył się w mroku, by zapędzić blondyna do pułapki.
— Dość. Pokaż się! — krzyknął, spodziewając się, że właśnie odnalazł winowajcę uwolnienia jego rodzeństwa i że będzie mógł wymierzyć należytą karę. Warknął zły natomiast, gdy odpowiedziała mu cisza. Zacisnął mocno pięści, nie zamierzając bawić się w kotka i myszkę. Widząc ponowny cień, chciał przyszpilić nieproszoną osobę do ściany, lecz zamiast tego, gdy już wydawało mu się, że kogoś złapał, gwałtownie postać rozpłynęła się dosłownie w powietrzu. Uderzyła nawet w niego myśl, że śni bądź naprawdę to sprawka jakiejś wiedźmy. Tylko, czego chciały? Obiecał sobie, że rozerwie każdą wiedźmę, która maczała w tym swoje ręce.
— Elijah ma rację. Nie uczysz się na błędach. — Usłyszał spokojny głos koło ucha, a wszystkie mięśnie w jego organizmie gwałtownie się spięły. Mikaelson przez chwilę wpatrywał się w ścianę niczym odurzony narkotykami, lecz po chwili odważył się odwrócić. Spojrzał jakby z utęsknieniem na szatynkę.
— Lora — wyszeptał. Takiej mieszanki uczuć jeszcze nigdy nie czuł. Zdawała się go powoli zabijać od środka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro