[2] Widmo nocy
The Avenue był wyjątkowo opustoszały o tej godzinie. Zwykle przychodziła tu masa klientów, a bar był wyjątkowo okupowany. Klaus Mikaelson za to znał to miejsce lepiej od innych. Pamiętał doskonale, jak lata temu młody zagubiony wampir próbował rozkręcić biznes, który się nie kleił i przyciągał w swe progi jedyne najniższą kastę społeczną. Zarabiał wtedy niewiele i tracił nadzieję na większy zarobek, lecz Mikaelson dostrzegł w nim potencjał. Czasami wystarczy kogoś nakierować na odpowiedni tor, a reszta sama jakoś pójdzie. Tak właśnie było z Virgilem. Czarnoskóry na zawsze zapamiętał dzień ich spotkania. Dzień, w którym stał się kimś w Nowym Orleanie.
Pierwotna hybryda rozejrzała się dookoła i zauważyła ogromną kolejkę. W nie smak było mu czekanie, ale doskonale wiedział, że on akurat miał największe przywileje w tym lokalu, czego nie zamierzał zmarnować. Przepchnął się przez tłum, by móc wreszcie usiąść, lecz został zatrzymany przez ochroniarza. Zapewne był z pozoru dla niego kolejnym nachalnym klientem, który nienawidził czekać. Blondwłosy zacisnął pięści w złości i próbował o dziwo opanować nerwy, które nim targały.
Nie chciał odstraszyć ludzi z miejsca, które sam wzniósł na piedestał. Mimo to dłoń Mikaelsona niebezpiecznie drżała, jakby w każdej sekundzie miał wyrwać serce nieznajomego. Klausowi podobało się, gdy wzbudzał we wszystkich strach. Miał wtedy pewien rodzaj poczucia bezpieczeństwa. Dziwne było jego mniemanie o sobie, ale nie można było się temu dziwić, bazując na jego przeszłości, o której tylko nieliczni mieli świadomość.
— Odsuń się — warknął pierwotny i zrobił krok z zamiarem zajęcia miejsce, lecz poczuł, jak duża dłoń mężczyzny zaciska się na jego nadgarstku. Obłęd buchnął w jego oczach, gdy uświadomił sobie, że ktoś śmiał go tknąć. W jednej sekundzie poczuł zniewagę, która jeszcze mocniej uderzyła w Klausa niż poprzednie uczucie niedowierzania. Aura, jaka od niego w tamtym momencie biła była nawet wyczuwalna dla osób postronnych, rozmawiających żywo przy blacie baru, przez co gwałtownie się odwrócili. Zmierzyli Klausa oraz jego przyszłą ofiarę wzrokiem, a ich zainteresowanie zauważył Virgil. Zobaczywszy Mikaelsona przeraził się okropnie wiedząc, że ma jedynie kilkanaście sekund, zanim rozpocznie się w jego barze prawdziwe piekło.
Klaus Mikaelson nie należał do tych opanowanych, choć jeden z braci zawsze próbował ostudzić jego temperament, lecz na nic zdały się jego nauki. Nieprzerwanie od lat za blondynem ciągnęła się czerwona ścieżka pełna ofiar. Tysiące istnień zostałoby ocalonych, gdyby nie pojawianie się na świecie niebieskookiego albo przynajmniej powstrzymanie owego mieszańca od przemiany w wampira.
Wszystko zaczęło się od matki pierwotnego, która niegdyś w strachu przed utratą swych dzieci zmieniła je w wynaturzenia. Rytuał ten nigdy nie powinien mieć miejsca. Zrobiła wtedy czyn haniebny, przez co natura zwróciła się przeciwko nim. Drzewo dające życie pierwotnym było w stanie zabić nieszczęśników, a kwiaty pod nim rosnące, niegdyś uwielbiane przez najmłodszą córkę z rodziny parzyły ich skórę, zadając im ból. Werbena. Oto pojawiła się kolejna broń na pierwotnych oraz inne wampiry.
Przez lata tułali się po ziemi, lecz tylko Klaus pozostał prawdziwie żywy. Trzeci najstarszy syn Esther. Bękart znienawidzony przez przyszywanego ojca, będący dowodem karygodnego czynu, jakim była zdrada jego ukochanej. Nienawiść, którą Mikael do niego żywił, wsiąknęła w niego, dając życie czemuś, co nie dało się już opanować.
Każdy twierdził, że nie ma już ratunku dla Niklausa oprócz jego brata. Elijah zawsze próbował odkopać zapomniane pokłady człowieczeństwa w hybrydzie. Wierzył, że jeszcze gdzieś tam są i da się uniknąć najgorszego. Nie chciał, by jego brat pogrążył się w mroku. Najwyraźniej wiara zawiodła mężczyznę, ponieważ i on skończył w końcu w trumnie, dołączając do reszty rodzeństwa.
— Haroldzie na miłość Boską to nasz honorowy gość! — zawołał szybko tak, by ochroniarz go usłyszał i odetchnął z ulgą, gdy podwładny puścił blondyna. Powierzchownie można, by było powiedzieć, że Niklaus nieco się uspokoił, ponieważ przysiadł się do baru i zamówił najmocniejszy alkohol, jaki był w ofercie.
Tak naprawdę nadal myślał o torturach, jakie chętnie zadałby pracownikowi Virgila i jak napawałby się widokiem jego cierpień. Czy Klaus Mikaelson był szalony? Wielu twierdziło, że owszem, ale ta kwestia mogłaby pozostać sporna. W końcu każdy z nas ma swoje zapędy i plany, które chętnie by wcielił w życie, lecz ograniczały nas moralne zasady oraz prawo. Hybrydę natomiast ograniczała jedynie własna wyobraźnia, jak każdemu powtarzał. Mocno chwycił za postawiony przed nim kieliszek i wlepił wzrok w bursztynową ciecz, a chwilę później uśmiech przyozdobił jego twarz.
— Następnym razem stracisz swoje popychadło, jeżeli jeszcze raz mnie tknie. — Czarnoskóry zauważył jego niebezpieczny błysk w oku, przez co pogładził się po swojej łysinie i wypuścił wstrzymane wcześniej powietrze.
— Wybacz. Nie wiedziałem o twojej wizycie. Dołożyłbym wszelkich starań, byś miał godne powitanie — odparł z pokorą. Virgil był często nazywany przez Nika przyjacielem, lecz tak, jak inni bał się go niemiłosiernie. Tylko głupcy nie odczuwali przed nim strachu i zawsze marnie kończyli. Dlatego właśnie chcąc zachować życie, trzeba było odnosić się do niego z szacunkiem, bądź przynosić mu korzyści.
— Nie wątpię. W końcu od wieków mi się podlizujesz — rzekł, upijając łyk trunku. Czarne tęczówki śledziły bacznie twarz blondyna, zastanawiając się, do jakiego poziomu byłby w stanie się zniżyć, byleby go zadowolić. Czy byłby w stanie nawet zabić wszystkich swoich bliskich, jeżeli hybryda postawiłaby mu warunek? Nie wiedział i nie chciał wiedzieć.
— Jestem zawiedziony, ponieważ nie dostałem żadnej informacji od swoich informatorów w tym także od ciebie o powstaniu Samuela. Miał również przy sobie sztylet, który jest w stanie wprowadzić mnie w stan śmierci, dopóki się go nie wyjmie. — Klaus ostrożnie dobierał słowa, obmyślając już wcześniej każde słowo, jakie wypowie. — Mam uwierzyć, że kompletnie nikt o tym nie wiedział? Musiał szukać zwolenników. Zawiedliście mnie — wypalił, a Virgil głośno przełknął ślinę. Już wyobrażał sobie jakie potworności zrobi z nim Mikaelson za niewywiązanie się z obowiązków i w głębi duszy żegnał już wszystkich, których znał.
— Obiecuję, że to się nie powtórzy. Rozbuduję twoją siatkę informatorów i już nic nam nie umknie — odparł, chcąc złagodzić sytuację. Nie wiedział, jak bardzo złość buzowała w pierwotnym i czy jest dla niego jeszcze szansa.
— Wiesz, że nie daje drugich szans.
— Wybacz. Naprawdę wybacz Niklausie.
— Naprawdę sądzisz, że błaganie coś tu pomoże? — Niebieskooki zaśmiał się, lecz po chwili jego wyraz twarzy stał się srogi. Na czole pojawiły się pierwsze zmarszczki, a głębokie zadumanie przez chwilę zawładnęło mężczyzną. — Jeżeli chcesz zatrzymać wszystkie części ciała, udowodnij mi, że nie straciłem na ciebie czasu. — Mimo powagi sytuacji czarnoskóry odczuł niebywałą ulgę. Nie wszystko było stracone.
— Zrobię wszystko — odrzekł bez wahania, nawet nie wiedząc, na co się godzi.
— Znajdź wszystkich w Nowym Orleanie, którzy kwestionują moje polecenia i ich nie wykonują. Jeżeli choć jeden parszywy pomiot ujdzie z życiem to następnym szczęśliwcem, którego zabiję, będziesz ty. — Kolejny łyk alkoholu przyjemnie rozgrzał jego przełyk i ponownie podstawił kieliszek, aby uzupełniono go kolejny raz do pełna.
— Ale mam zabić naprawdę wszystkich? — powiedział niepewnie. Uzmysłowił sobie, jak wiele w takim razie żyć przyjdzie mu pozbawić.
— Nie będzie porządku, dopóki będą chodzić po tej ziemi.
— Przecież jest mnóstwo innych rozwiązań. Możemy pojąć ich w niewolę i torturować aż zaakceptują jedynego i prawdziwego króla Nowego Orleanu. Można...
— Nie — urwał krótko jego wypowiedź, nie dając szansy na dokończenie zdania. — Zrobisz, jak mówię. Jestem jeszcze miły i daję ci wybór — dodał. Tak właśnie postępował z większością ludzi, z jakimi miał do czynienia. Pokazywał im swoją wyższość, tworząc sobie w niektórych sytuacjach wrogów w tych, którzy nie mieli zamiaru się podporządkować. I tak właśnie trwało to od tysiąca lat, a przeciwników z każdą chwilą przybywało, tylko czyhając, by pozbawić niebieskookiego życia. W końcu, kto nie pragnąłby pomścić tych, których przez niego odeszli z tego świata.
— Żądasz ode mnie czegoś potwornego. Te osoby mają bliskich i swoje domy. Ludzi, którym zależy na nich, a ty chcesz ich tego pozbawić. Nie rozumiem cię, jak możesz być tak samolubny. — Odwaga gwałtownie przypłynęła do niego, dając możliwość powiedzenia wreszcie Klausowi, co o tym myśli. Z chęcią by kontynuował, gdyby nie ręka pierwotnego, która go uciszyła.
— Jedno słowo, a pożegnasz się ze wszystkim, co dzięki mnie osiągnąłeś. Rozumiemy się? — warknął i oparł się o blat. — Na za dużo sobie pozwalasz. Może trup Vanessy zmobilizuje cię do działania. — Jedno wspomnienie o ukochanej Virgila wystarczyło. To podziałało na niego jak kubeł lodowatej wody i dostrzegł, że przegrał wszystko już dawno temu.
— Wykonam zadanie — odparł, a następnie zamilkł, nie chcąc jeszcze bardziej się narażać, co w zupełności wystarczyło Mikaelsonowi. Dopił swoją porcję alkoholu i wyszedł z baru, mając jeszcze na głowie kilka spraw do załatwienia. Rozejrzał się uważnie, przechodząc przez ulicę, a gdy wszedł do kolejnej uliczki, poczuł przerażający chłód. Przyłożył dłoń w miejscu serca i opanował go niepokój. Myślał, że to kolejny podstęp, lecz nic przez kilka minut się nie działo. Postawił kolejne kroki, chcąc się ewakuować z miejsca, które wywoływało w nim dziwne uczucia, lecz napotkał na barierę oddzielającą go od wyjścia. Upadł na ziemię, sycząc cicho i przeklinając pod nosem. Sądził, że to pewnie kolejna manipulacja wiedźm, lecz gdyby to była prawda już leżałby chwilowo martwy na ziemi lub przynajmniej ukazałyby swe oblicza.
— Nie dam się wciągnąć w te gierki! — krzyknął, irytując się i ponownie spróbował wyjść, co o dziwo podziałało. Nic już z tego nie rozumiał i zastanawiał się, czy to umysł już go nie zwodził, robiąc sobie figle. A może była to w dziwny sposób ukazana groźba. Klaus poczuł zimny dotyk na ramieniu, przez co gwałtownie się odwrócił, lecz jedyne co go otaczało to mrok nocy. — Elijah? — Przez moment wpadł mu do głowy obraz bruneta, lecz szybko wyrzucił go sobie z głowy, sądząc, że to niedorzeczna myśl, ponieważ ten leżał zapewne w trumnie. Pokręcił zrezygnowany głową. — To tylko przywidzenia — dodał i odszedł w stronę tymczasowego lokum.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro