Prolog: and this city reeks of driving myself crazy
10 listopada 2038
Gorące promienie słońca wlewają się przez przeszklone drzwi do niewielkiej sypialni, docierając już prawie do znajdującego się pod ścianą łóżka. Na razie oświetlają tylko zgrabną łydkę blondynki leżącej jedynie pod cienkim białym prześcieradłem, ale mimo braku klimatyzacji upał jeszcze nie robi na niej żadnego wrażenia. Za to druga z kobiet przewraca się niechętnie w pościeli, zrzucając z siebie całkowicie cienkie przykrycie i ma ochotę odruchowo sięgnąć po telefon, ale przypomina sobie błyskawicznie, że nic się nie zmieniło i na morzu dalej nie ma zasięgu. Woli więc zacząć ten dzień znacznie lepiej niż od kontynuowania partii szachów, którą zaczęła kilka dni temu, jeszcze zanim wypłynęły z portu i przewraca się do blondynki. Całuje ją w kark, a ta od razu uśmiecha się szeroko i do niej przytula.
- Och nie, jest już późno i musimy wstawać? - pyta zaspanym głosem Skylar, a Willow niechętnie jej przytakuje.
- Tak, za dwie godziny musimy zejść z pokładu, inaczej policzą nam za kolejną dobę.
- To wystarczająca motywacja - śmieje się blondynka i unosi się do siadu. Jednak zanim wstanie, obraca się jeszcze do Will i całuje ją namiętnie, a ta od razu przyciąga ją z powrotem do siebie. Sky mruczy zadowolona, gdy dłonie jej dziewczyny przesuwają się po jej plecach aż do pośladków, ale przerywa pocałunek, dodając: - Wiesz, że to ty jesteś tą z nas, która ma jakieś poczucie obowiązku...
- Mhm. I mam też urodziny - odpowiada, jakby to było idealnym wytłumaczeniem, ale zanim wrócą do wymieniania pocałunków, Willow faktycznie kręci głową. - Dokończymy to w domu.
- Wiem, że miałyśmy dziś iść do tej argentyńskiej restauracji i mamy rezerwację, ale może...
- Zamówimy burgery i zostaniemy w łóżku, oglądając dalej serial?
- Czytasz mi w myślach.
- A ty mnie - śmieje się Willow i podnosi z łóżka jako pierwsza.
Wciąga na siebie zrzucone wczoraj bikini i luźne szorty, zanim wyjdzie na palące słońce.Wody zatoki przyjemnie kołyszą jachtem, gdy Willow idzie w stronę sterów, związując przy tym włosy w ciasny kok. Zgarnia po drodze butelkę wody i włącza silnik, by dopłynąć do portu, a dopiero, gdy zacumują, zacząć się pakować. Gdy tylko ruszają, Sky przychodzi do niej z dużym kubkiem kawy, którym dzielą się, tak samo jak ostatnim papierosem z paczki. Choćby dlatego nie mogły zostać na morzu ani dnia dłużej, bo żadna z nich nie wytrzymałaby kolejnych kilkunastu godzin bez papierosów. Rozmawiają o tym, ile rzeczy będą musiały ogarnąć po powrocie, ale obie zgodnie postanawiają, że wszystko, co się da, po prostu przełożą na jutro. A dziś zrobią to, co powinno się robić na urlopie i odpoczną. Gdy tylko zacumują, Skylar zaczyna pakować ich rzeczy i resztki wina i alkoholu, które jeszcze im zostały, a Willow idzie zdać kluczyki i wypełnić dokumenty. Ku swojemu zaskoczeniu nie znajduje w porcie żadnego pracownika i spogląda na zegarek, by upewnić się, że ktoś powinien na nie czekać. Choćby jakiś android. Jednak jest pusto, więc ostatecznie wrzuca kluczyki do skrzynki z numerem, przy którym zacumowały i wraca pomóc swojej dziewczynie z rzeczami. Sky w pierwszej kolejności rzuca jej plecak, a dopiero później podaje dużą torbę z ciuchami.
- Jestem głodna, wjedziemy po drodze na śniadanie? - pyta ją, gdy Sky już idzie obok niej w stronę wyjścia z mariny. Blondynka przytakuje, patrząc w telefon, na którym co chwilę pojawia się nowe powiadomienie.
- Noah?
- Też.
- A to ja podobno jestem w związku z moim telefonem służbowym.
- I po co ten przytyk? - syczy Skylar, unosząc spojrzenie na brunetkę. - Wiesz, że muszę się dowiedzieć, czy wszystko w porządku. Nie było mnie pod telefonem prawie trzy dni.
- Mieli numer telefonu satelitarnego na statku, gdyby coś się paliło...
- Och, nieważne. Wiem, że sama już pewnie masz dwieście wiadomości od Manuela.
- Manny wie, że jestem na urlopie i szanuje granice.
- Manny? I granice? Dobre sobie - Skylar wybucha głośnym śmiechem, który przyciąga wzrok kilku osób, ale żadna z nich nic sobie z tego nie robi. Willow zarzuca jej rękę na ramię i przyciąga blondynkę do siebie, by pocałować ją w skroń.
- Kocham cię, wiesz?
- Ja ciebie też, ale będę cię kochać bardziej, jak zatrzymamy się na tortille.
- Jesteś absolutnie okropna, gdy jesteś głodna. - Sky przytakuje na tę uwagę i uśmiecha się kpiąco, szturchając dziewczynę łokciem. Gdy już dochodzą na parking, od razu obejmuje Willow wolną ręką i całuje ją porządnie. Odsuwa się pierwsza i idzie schować swoją torbę do bagażnika, zajmując od razu miejsce na siedzeniu pasażera.
- Wybacz, ale podłączę swój telefon, chyba mam kaca i nie mam ochoty na twoją agresywną muzykę.
- Dobrze, pokłócimy się o muzykę, gdy będziesz się lepiej czuła.
- Dziękuję - odpowiada z uśmiechem i przerzuca kilka kolejnych piosenek.- Ale zdecyduj się na jedną, co?
- No już, no już - mruczy pod nosem Sky i ostatecznie jadą w stronę miasta przy kojących dźwiękach muzyki z jej ulubionego filmu. Willow wystukuje rytm o kierownicę, ale jedyne, o czym jest w stanie myśleć, to jak bardzo jest głodna, dlatego zakręca do knajpy, która jest bliżej niż do tej, która jest lepsza. I już z daleka widzi migające światła radiowozu. - Co się dzieje?
- Nie mam pojęcia...
- Ale zatrzymasz się zapytać.
- To może być ktoś znajomy i mogą potrzebować wsparcia.
- To nie jest rewir patroli twojego posterunku. A ja potrzebuję wsparcia. Jedzeniem. I lemoniadą.
- Daj mi pięć minut, też jestem głodna, więc nie będę tego przeciągać. Zadzwoń do Jude w tym czasie, czy coś.
Zanim Skylar zdąży się odezwać, już stoją na awaryjnych światłach, a Willow wysiada z auta. Idzie w stronę elektronicznej policyjnej taśmy, wciągając na siebie bawełnianą koszulę, by nadać sobie jakieś niewielkie znamiona profesjonalizmu. Wszystko wygląda na to, że Sky jednak ma rację, bo Willow nie rozpoznaje nikogo znajomego wśród policjantów. Mimo to podchodzi bliżej i zanim ktokolwiek zdąży ją zatrzymać, już wyjmuje odznakę.
- Sierżant Willow Marten - przedstawia się i uśmiecha się szeroko, gdy z budynku wychodzi detektyw, którego, chociaż kojarzy z widzenia. - Przejeżdżałam obok i chciałam zapytać, czy nie potrzebujecie wsparcia.
- Marten z centralnego? - dopytuje mężczyzna, idąc w jej stronę. Willow przytakuje, a on podaje jej rękę na powitanie. - Raczej nie, nie wiemy jeszcze, co tu się stało, ale wygląda na to, że właściciel lokalu został kilka godzin temu zamordowany z zarejestrowanej na siebie broni.
- Wykluczacie samobójstwo?
- Tak, strzały były oddawane z większej odległości.
- Odciski palców?
- No właśnie nie. Nie ma w lokalu żadnych świadków.
- Żadnych pracowników?
- Nie, poza właścicielem i jego żoną pracowały tu tylko androidy.
- I gdzie one teraz są? - pyta Willow, a detektyw wzrusza ramionami.
- Nie tu. Więc jeśli będziesz chciała wykorzystać swoje zdolności do wyśledzenia ich, to droga wolna.
- Wybacz, ale nie zajmuje się zaginięciami sprzętu kuchennego - odpowiada, a detektyw wybucha śmiechem i klepie ją lekko w ramię. - Przysłać wam jakiegoś naszego plastika?
- Nie - odpowiada i mruży oczy, wyraźnie zaskoczony tą propozycją, jednak nie dodaje nic więcej. Zamiast tego mierzy ją wzrokiem i przenosi spojrzenie na samochód sierżantki. - Urlop?
- Tak, właśnie wracam.
- To masz trochę do nadrobienia. Damy sobie radę, ale w razie czego wiemy, gdzie cię szukać. I dzięki za to, że się zatrzymałaś.
- Jasne. - Willow uśmiecha się do niego i wraca do samochodu, gdzie Sky ewidentnie czeka na wyjaśnienia. - Zabójstwo. Pewnie kradzież z włamaniem poszła źle, albo żona wymyśliła dobre alibi.
- „Póki śmierć nas nie rozłączy" - odpowiada kpiąco i daje znać, by jechały dalej. Pod następnym lokalem jest prawie pełen parking, więc Skylar decyduje, że znów zostanie w samochodzie, a Willow idzie do środka, by wziąć coś na wynos. Przy barze widzi tylko jedną androidkę w niebieskim firmowym stroju, która przyjmuje zamówienia, nie ma żadnych innych kelnerek, co pewnie przekłada się na czas oczekiwania.
- Dzień dobry - odzywa się Willow, androidka tylko na nią spogląda, a nie wita jej standardowym zaprogramowanym powitaniem. - Dwie lemoniady i czy da się załapać na tortille śniadaniowe?
- Tak. Podgrzać? - Przytakuje jej i przykłada zegarek do terminala, by zapłacić. Androidka obraca się i wrzuca jedzenie do piecyka za sobą, a Willow byłaby w stanie przysiąc, że jej ruchy są nerwowe. Mruga dużo częściej, niż jest to normalne u androidów, na dodatek co chwila spogląda na drzwi, jakby obawiała się jakiegoś nadchodzącego zagrożenia. Will rozgląda się po lokalu, próbując wypatrzyć coś niecodziennego, ale jedyną rzeczą, którą zauważa, są wyłączone telewizory.
- Czy wszystko w porządku? - pyta podejrzliwie, gdy dziewczyna zawija przed nią tortille w kartonowe opakowania.
- Proszę uściślić pytanie, nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. - Willow patrzy jeszcze kilka sekund na androidkę, która zaczęła unikać kontaktu wzrokowego. Więc wzrusza ramionami i wychodzi z lokalu. Wraca do samochodu, gdzie Sky nuci piosenki płynące z głośników i gra na telefonie.
- To było dziwne.
- W sensie? Jedzenie? Bo możesz mi powiedzieć, że nawet nam do niego napluli, a i tak je zjem, bo jestem taka głodna - śmieje się, a Will przewraca oczami na jej kiepski żart.
- Androidka zachowywała się nietypowo.
- Twoim zdaniem wszystkie androidy są dziwne.
- Ta była wyjątkowo dziwna.
- Trzeba było spisać jej numer seryjny i wysłać je do CyberLife, by ją sprawdzili. Czy jak to się tak odbywa, ty znasz się na tym lepiej - odpowiada Sky, wzruszając ramionami i bierze duży kęs tortilli z jajecznicą.
Willow robi to samo, szczerze żałując, że nie wzięła im jeszcze jednej kawy, ale woli się nie odzywać, bo zna swoją dziewczynę na tyle dobrze, że ta na pewno każe jej znów wyjść z klimatyzowanego auta i wrócić do baru. Więc zostaje przy lemoniadzie. Obie są na tyle głodne, że jedzą w milczeniu, a gdy skończą i Willow chce wyjechać z parkingu, drogę przebiega jej dziewczyna, która prawie wpada na maskę ich auta.
- Cholera jasna!
- Nic ci nie jest? - pyta Sky, od razu otwierając okno, ale drobna dziewczyna nie odpowiada jej ani słowem. Tylko na nie spogląda. I Willow czuje, jak jej żołądek się przewraca, ponieważ właśnie patrzy w te same, spanikowane oczy kelnerki z baru. Łapie za drzwi i wysiada, ale zanim zdąży choćby pomyśleć o ruszeniu za androidką, ta już zaczęła uciekać i zniknęła w najbliższej przecznicy.
- Co do chuja? - mruczy pod nosem Marten, a jej dziewczyna tylko patrzy na nią pytająco. - Nie wiem, nie mam dla ciebie żadnych odpowiedzi. Za to chyba muszę zadzwonić...
- Nie. Jak tylko Manny zobaczy telefon od ciebie, to od razu będzie chciał cię ściągnąć do pracy. Jeszcze jeden wieczór, proszę. Masz urlop. Wróćmy do domu, weźmy prysznic i odpocznijmy.
- Jeśli coś się dzieje...
- Mieszkamy w pieprzonym Miami. Zajmujesz się zaginięciami. Tu dosłownie mogłabyś być w pracy non stop! Cholera. Ty zawsze jesteś non stop w pracy.
- Dobrze. Koniec świata może poczekać do jutra.
- Dobrze - przytakuje Skylar, wyraźnie z siebie zadowolona i nachyla się do niej, by pocałować jej policzek.
Gdy dojeżdżają do domu Willow jest już prawie przekonana, do tego co obiecała Sky. Może nie ma kaca, ale z całą pewnością jest zmęczona, marzy o prysznicu i drzemce w klimatyzowanej sypialni. I choć nie jest to dla niej łatwe, nawet nie odczytuje powiadomień i wiadomości na swoim telefonie, tylko zostawia go na ładowarce na dole i wspina się po schodach na piętro. Sky proponuje, że pójdzie z nią pod prysznic i niezależnie jak pociągająca ta propozycja nie brzmi, są zbyt zmęczone na jakiekolwiek erotyczne uniesienia, więc po prostu myją się i kładą do łóżka. Willow wie, że włączyły serial, ale nie krępuje się i zasypia gdzieś na czołówce.
Budzi ją krzyk.
Skylar woła jej imię spanikowanym głosem, a Will od razu podrywa się z łóżka. Zbiega na dół, owijając się koszulą i dopiero w połowie schodów uświadamia sobie, że mogła zabrać służbową broń, ale nie chce już po nią wracać. Słyszy dźwięki telewizora i gdy wchodzi do salonu, widzi Sky siedzącą na sofie. Blondynka ma podciągnięte kolana pod brodę i wskazuje na ekran.
- Willa. Musisz zadzwonić do Gavina i Tiny. Przecież oni są w środku tego wszystkiego! - mówi spanikowanym głosem, a Willow stawia kilka kroków przed siebie i włącza telewizor trochę głośniej.
- Zamieszki? - pyta, patrząc na ekran i kordon policji, który mierzy do protestantów.
- Androidy. Androidy się zbuntowały. Ta dziewczyna z baru... ona uciekała. Oni chcą je wszystkie przetopić, ona uciekała, bo się bała.
- Przecież to się miało nie wydarzyć... - szepcze cicho i czyta przelatujące po dole ekranu paski informacji, które streszczają jej wydarzenia ostatnich trzech dni. Ostatnich dni, które ona spędziła ze swoją dziewczyną i znajomymi na jachcie, kompletnie odcięta od świata. - To jest rewolucja. Zbrojna rewolucja.
- Może oni się tylko bronią...
- Walcząc z policją na ulicach?! Demolując parki? Kradnąc ciężarówki?
- No jak próbowali pokojowo protestować, to zaczęliście do nich strzelać.
- My?
- Przepraszam. Po prostu...
- Masz rację. Oni mogą walczyć o wolność, o jakąś jej wersję, ale nie są ludźmi. Nie są żywi. Uwierz mi. Oni nie mają uczuć.
- Strach to uczucie. A dziewczyna w barze się bała.
- Wiesz co? Zostawmy sobie kwestie światopoglądowe na rodzinny obiad. A tymczasem... - zanim Willow wybierze numer Gavina, jej telefon zaczyna dzwonić. - Manny, co to jest za pierdolnik? Właśnie chciałam dzwonić do mojego brata, żeby się dowiedzieć, czy jest cały i co się u nich dzieje.
- Nie było cię trzy dni i świat stanął na głowie. I to nie tylko mój, ale cały cholerny kraj - odpowiada porucznik i bierze głęboki wdech. - Ubieraj się, będę u ciebie za pięć minut. Mamy zgłoszenie i naprawdę nie chcę słyszeć o urlopie, bo wszystko jest zawieszone.
- Zrozumiałe, będę gotowa.
- Kamizelka. Pamiętaj o kamizelce.
- Manuel. Jest aż tak źle?
- Co ty, nie masz telewizora?
- Mam. Tylko kwestia tego, co się dzieje, to jedno. Po prostu nie przypominasz mi o oczywistościach, jeśli nie jest bardzo, cholernie źle.
- Więc pomnóż swoje najgorsze przypuszczenia dwukrotnie i się ubieraj. - Willow nie odpowiada mu już, tylko kończy połączenie, wbiegając po schodach na piętro.
Nie takie miała plany na to popołudnie, co z całą pewnością wypomni swojemu drugiemu bratu, gdy już odczyta życzenia urodzinowe, które zapewne jej wysłał. Jest poddenerwowana, jak zawsze, gdy dzieje się coś, czego nie przewidziała i nie pozostaje jej nic innego, jak metodyczne skupienie się na przygotowaniach do wyjścia. Jeśli nie zajmie głowy czymś praktycznym, wtedy jest więcej niż pewne, że jej poddenerwowanie zmieni się w niepokój i strach. A strach prowadzi do błędów.
- Czy powinnam pojechać po Jude? Jeśli jest niebezpiecznie, to mi powiedz i zaraz wsiadam w samochód i do niej jadę - mówi nerwowym głosem Sky, opierając się o futrynę. Dziewczyna obraca telefon w dłoniach, co oznacza, że jest o krok od tego, by naprawdę wsiąść w samochód i pojechać do córki. Willow kręci głową i przytula ją do siebie, opierając usta na jej czole.
- Jude jest bezpieczna. Dużo bardziej bałabym się o ciebie, gdybyś miała teraz jeździć sama po mieście, albo zostać u Noah. Będzie lepiej, jak zostaniesz w domu i nie będziesz mieć żadnych altruistycznych pomysłów. Zamknij drzwi i nikogo nie wpuszczaj, dopóki nie wrócę.
- Jedziesz do centrum do nich strzelać?
- Nie wiem. Jednak w to wątpię, Manny już mówił, że mamy jakieś zgłoszenie, więc pewnie będziemy szukać kogoś wpływowego. A jeśli nie, to będę na posterunku przyjmować zgłoszenia o zaginięciach i zajmować się tymi najważniejszymi.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek do ciebie strzelał.
- To trzeba było się nie zakochiwać w glinie - sili się na kpiący ton, Willow uśmiecha się lekko, widząc, że jej żart trafił do Skylar, która ją całuje. Najpierw lekko, ale po sekundzie zarzuca jej ręce na ramiona i przyciąga ją do siebie, pogłębiając pocałunek.
Willow niechętnie się od niej odsuwa i kończy się ubierać, dopiero przed wyjściem z sypialni otwiera sejf i wyjmuje z niego broń. Schodzi na dół, dokładnie w momencie, w którym na podjeździe rozlega się dźwięk klaksonu. Wsiada do czarnego klasycznego Challengera i gdy czuje zapach papierosów, dopiero uświadamia sobie, że nie paliła od rana. Siedzący za kierownicą latynos dobiega już pięćdziesiątki, a przynajmniej na papierze, bo w żadnym stopniu nie można tego przypisać do jego wyglądu czy zachowania. A na pewno nie do tego kpiącego uśmieszku, którym zdobywał serca kobiet w absolutnie każdym wieku.
- Nie mogę ci dawać urlopu, Marten. Widzisz, jak to się kończy? - rzuca sarkastycznie, gdy ona już przeszukuje schowek w poszukiwaniu zapalniczki, ale Manuel jest szybszy i podpala jej papierosa, zanim odjedzie spod domu.
- No właśnie widzę, że zostawiam cię na trzy dni i cały porządek świata szlag trafił. Wiesz, wystarczyło, żebyś zadzwonił i powiedział, że tęsknisz, a nie od razu sytuacja kryzysowa, by ściągnąć mnie z urlopu.
- Byłaś na morzu. Jak miałem zadzwonić?
- Miałeś satelitarny.
- Mhm i później musiałbym wysłuchiwać od Sky, że nie daje ci mieć normalnego życia, tylko formuje cię na swoją kopię.
- Już jestem twoją kopią. Tylko jestem ładniejsza i lepsza w naszej pracy.
- Skromność na pewno przejęłaś ode mnie, chica. Poza tym sama mówiłaś o nas, że podobieństwa, a nie przeciwieństwa się przyciągają - śmieje się porucznik, szturchając ją delikatnie łokciem w bok. Willow kwituje jego słowa chłodnym uśmiechem, a Manny poważnieje na chwilę. - Wyciągnęłaś pierścionek?
- Nie. Spanikowałam.
- Czyli jednak masz jakiś zdrowy rozsądek.
- Manny! Nie. Po prostu nie było dobrej okazji.
- Nie było okazji? Byłyście trzy dni na jachcie, pijąc wino i oglądając wschody słońca i delfiny. Na co ona jeszcze liczy? Że zabierzesz ją do Paryża?
- Przez dwa dni nie byłyśmy same, a jak już byłyśmy same, to powiedzmy, że okoliczności nie sprzyjały klękaniu. A przynajmniej nie z pierścionkiem - rzuca dwuznacznie Willow, licząc, że taka uwaga skutecznie odciągnie go od dalszych pytań.
- Wciąż cię podziwiam, że to planujesz.
- Stary. Czy ty ją widziałeś?
- Tak. Mogłaby zrzucić kilka kilo.
- Ja pierdolę... - fuka na niego szatynka, a on wzrusza ramionami.
- Nic nie poradzę na to, że ja wolę kobiety twojego pokroju. Jesteś moim ideałem, mi corazón.
- Och, kochanie. Przecież oboje wiemy, że nam nie wyszło.
- Bo wolisz blondynki.
- Nie. Nam na przeszkodzie stoi twój paskudny charakter i patologiczna niedojrzałość, a nie kwestie łóżkowe... - Willow przerywa w pół słowa, gdy mija ich wojskowy samochód, który zatrzymuje się z piskiem opon na skrzyżowaniu. Trzech uzbrojonych żołnierzy wysiada i ewidentnie ma zamiar zablokować skrzyżowanie. Manny przeklina pod nosem, wyciąga przez okno odznakę i opuszcza szybę, by krzyknąć. - MPD! Jesteśmy w trakcie śledztwa, przepuście nas, zanim się rozstawicie na dobre.
- Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że wprowadzono godzinę policyjną? - pyta jeden z żołnierzy, a Willow przewraca oczami.
- Tak. Policyjną. A my dosłownie jesteśmy policją - odpowiada lekceważąco, drugi z żołnierzy wyciąga elektroniczne urządzenie i celuje nim w Marten, która parska śmiechem. - Czy ja ci, kurwa, wyglądam na androida?
- Mamy sprawdzać każdego.
- W tej chwili jedynie marnujecie czas, w którym nasza poszukiwana może nie mieć za wiele - mówi porucznik, a żołnierze odsuwają się i wskazują im, że mają jechać dalej. - Jeszcze chwila i obawiałbym się, że wysiądziesz i wsadzisz mu ten termometr w odbyt.
- Miałam na to ochotę. Androidy mają mieć miłą aparycję. Czy on nie widział mojej miny przez ten chełm? - Manny śmieje się głośno, a Willow kręci głową. - Poszukiwana? Jaka poszukiwana? Myślałam, że jedziemy na posterunek przebrać się w zbroje i dołączyć do bronienia naszej ojczyzny, czy jak tam brzmią inne wspaniałe przemówienia Warren.
- Nie uwierzysz, ale Biały Dom jeszcze nie zwołał konferencji prasowej.
- Nie! Niemożliwe! - kpi brunetka i rozciera skronie palcami.
- Słyszałam coś o centrach zwrotów.
- Ta, znudziło się naszej władzy pakowanie dzieci imigrantów do klatek, teraz wykorzystają je na androidy.
- Nie porównuj skurwysyństwa do... prób radzenia sobie z androidami, które wymknęły się spod kontroli. I wprowadź mnie w sprawę.
- Tablet jest w schowku. - Willow przytakuje i włącza urządzenie, na którym widzi zdjęcie i dane jakiejś ciemnoskórej nastolatki. - Córka burmistrza, Tasha Morales. Zniknęła z domu zaraz po proteście androidów w Detroit, gdy policja otworzono do nich ogień. Razem z nią zniknęły z domu ich domu dwie androidki, odpowiedzialna za ochronę GB200 i opiekunka Tashy, AZ110. W folderze masz ich zdjęcia.
- Porwanie? Kto by nie chciał uprowadzić córki burmistrza, żeby mieć przewagę w walce o wolność. W każdej chwili mogą powiedzieć, że ją uwolnią, jak tylko wojsko przestanie do nich strzelać na ulicy.
- Dokładnie. Sytuacja w mieście nie jest za ciekawa, a taka zakładniczka może przechylić szalę ewentualnych negocjacji.
- Zagrożenie zabiciem dzieciaka nie przełoży im się raczej na zaufanie społeczne.
- Nie, ale może uratować ich od śmierci. - Willow wzrusza ramionami i czyta raport z przesłuchania rodziców dziewczyny i analizy ich domu. - Mamy trop. Śledziliśmy telefon dziewczyny, aż do pustostanów na w północnej części miasta. Tam właśnie jedziemy.
- Sami? Chcemy je przeszukać? Wiesz, że jestem zdolną policjantką, ale nie aż tak. Poza tym nie sądzisz, że to dziwne, że nie wyrzucili jej telefonu?
- Sądzę, że to ich pierwsze porwanie.
- Sugerujesz, że popełnili tak głupi błąd?
- Nie wiem. Wiem, że nie, nie będziemy tam sami. Patrol już rozglądał się za śladami i znaleźli kryjówkę androidów, wywiązała się strzelanina.
- Rozumiem, że dziewczyny tam nie było? Ktoś został ranny? - pyta Willow, odkładając tablet do schowka i poprawia niewygodną kamizelkę.
- Po dziewczynie nie było śladu. Z naszych nikt nie oberwał, czekają na nas i na techników, by ogarnąć ten bałagan, ale nie wiadomo, czy się doczekają. Miasto jest w chaosie, wszyscy są postawieni w stan gotowości. W centrum przy tym obozie, w którym zamykają defekty jest wojsko, dziennikarze i nawet grupka osób protestujących za ich uwolnieniem.
- Defekty - powtarza Willow, jakby pierwszy raz usłyszała to słowo. - Zniszczą "wadliwe" androidy, zamiotą sprawę pod dywan i za kilka miesięcy wszystko wróci do poprzedniego stanu rzeczy.
- Nie wydaje mi się. Nie tym razem. To może się skończyć wojną.
- Wojna z nimi byłaby głupia. Są szybsi, silniejsi i trudniej ich zabić - odpowiada niemal beznamiętnie i kręci głową. - Androidy są wszędzie. Sama w drodze do domu natknęłam się na dwie sytuacje z defaktami. Tego się już nie da opanować.
- Więc uważasz, że co będzie dalej?
- Nie wiem - przyznaje szczerze Will. - Wiem, że strzelanie do siebie wzajemnie na ulicy nie jest rozwiązaniem.
- A tego od nas oczekują. Strzelania do nich bez ostrzeżenia... Nie wiem, jak ty, ale ja nie jestem zachwycony tą perspektywą. Strzelania do kogoś, jeśli on jest bezbronny i nie jest dla mnie bezpośrednim zagrożeniem.
- Wszystko zależy, jak na to spojrzysz. Android z wolną wolą może ci skręcić kark szybciej, niż zdążysz wyciągnąć broń. - Manny wzrusza ramionami, jakby nie przyjmował jej argumentu i włącza głośniej radio, które donosi o sytuacji w mieście. I przede wszystkim mocno mieszanych nastrojach wobec rewolucji, która dzieje się wokół nich.
To nie tak, że Willow nienawidzi androidów. Nie ma powodów, by pałać do nich jakimiś uczuciami. Są jej całkowicie obojętne jako maszyny, ma uraz do wielu rzeczy związanych z ich powstaniem. Także do Bordo, którego produkcja i handel ma się absolutnie świetnie i niszczy życia wielu ludzi, w tym tych, których zna bezpośrednio. Nigdy nie dała się do tej pory wciągnąć w filozoficzne rozważania na temat istoty ich istnienia lub ewentualnej wolnej woli. Ufała, że ta mityczna wolna wola u maszyn to faktycznie wynalazek twórców science fiction i nie stanie się to, co właśnie się dzieje. Martwi się o osoby w Detroit, gdzie jest całe epicentrum tych wydarzeń, dlatego sięga po telefon, gdzie z ulgą znajduje wiadomość od Gavina, który potwierdza jej, że żyje i nie planuje tego stanu zmieniać.
- Will, daj spokój. To twoja praca, nie musi się nad tobą tak trząść i pisać do ciebie co pięć sekund - mówi cicho i nad wyraz poważnie Manny, a ona unosi na niego spojrzenie.
- To nie Skylar - odpowiada i chowa telefon do kieszeni. - Co ty właściwie do niej masz tak nagle? Byłam pewna, że ją lubisz.
- Lubiłem ją, do pewnego momentu... Tylko później kupiłaś pierścionek i zrobiło się poważnie.
- No i? Wiem, że to nie jest teren twojej ekspertyzy, ale gdy jesteś w związku, mieszkasz z tą osobą, kochasz tę osobę i chcesz z nią spędzić resztę życia, jest to naturalny element.
- Lubiłem ją, ale teraz nie wiem, czy lubię wasz związek. W sensie, naprawdę nie sądziłem, że to coś tak poważnego. Szczególnie w obliczu...
- Nie ma żadnego innego oblicza, Manny. A ja jestem pewna, że chcę sobie w końcu ułożyć życie i mówiłam ci o tym nie raz, tylko ty wybierałeś nie słuchać. Więc teraz bądź tak miły i wykaż trochę entuzjazmu, jak na przyjaciela przystało.
- Nie będę skakał z radości, ani nie będę twoim świadkiem. Wiesz o tym. A ja wiem, że ją kochasz, tylko... nie zmieniaj się, Marten. Ja cię kocham taką, jaką jesteś.
- Napędzaną kawą i własną ambicją choleryczkę?
- Napędzaną kawą i własną ambicją MOJĄ choleryczkę.
- Uważaj, bo jeszcze się wzruszę.
- Już bez przesady. W to nie uwierzę. Poza tym masz urodziny, należy ci się prezent.
- To gdzie ten prezent? - pyta kpiąco Willow, a on znów śmieje się donośnie.
- Jestem dla ciebie miły, mi corazón. To twój prezent. Naciesz się nim na cały następny rok.
- Zbytek łaski. Lepiej postaw mi żarcie.
- A może drinki po pracy?
- Drinki? Twoja definicja drinka to whisky z monopolowego pita na plaży.
- Narzekasz?
- W życiu. To moja randka marzeń - śmieje się brunetka i teraz to ona sięga po odznakę, gdy na kolejnym skrzyżowaniu znów zatrzymuje ich kontrola.
W końcu udaje im się dotrzeć na zrujnowane ostatnim huraganem i nigdy do końca nieodbudowane osiedle, które teraz stało się siedzibą narkomanów i bezdomnych. Z czym ani miasto, ani służby nie mają zamiaru nic robić, dopóki jakiś deweloper nie wykupi całego terenu i nie rzuci pieniędzmi. Póki co rządzący udają, że problemu nie ma, a najbiedniejsi i osoby w kryzysie mają tu coś, co można by nazwać schronieniem. Jadą wąskimi uliczkami, aż z jednej poprzecznej błysną im światła radiowozu. Manuel parkuje obok policyjnego samochodu i wysiadają pod dużym pustostanem, który kiedyś musiał być warsztatem lub magazynem. Jest duszno, jakby zbierało się na burzę, której nie zapowiadała żadna prognoza pogody. Willow kolejny już raz poprawia kamizelkę, tym razem przy szyi, mając poczucie, że zapięła ją za mocno i teraz wszystko ją ociera, gdy zdążyła się spocić po wyjściu z auta. Manuel zbiera podstawowe informacje od oficerów obecnych na miejscu, dając w międzyczasie znać, by Will poszła się rozejrzeć w środku. Porucznik wspomniał o strzelaninie, ale to, co widzi Willow, wydaje jej się bardziej egzekucją niż strzelaniną. Nikt nie bada tu śladów, nie zabezpiecza zwłok... kilkanaście ciał androidów leży w różnej odległości od siebie, a gdy policjantka zbliża się do pierwszego z nich, zamiera. Nie zna się do końca na modelach androidów, umie rozpoznać tylko kilka z nich i ten jeden jest dla niej całkiem znajomy. Szczupła dziewczyna o długich blond włosach leży na ziemi, przyciskając dłoń do piersi, w którą została postrzelona. Jej jasne palce są niebieskie od krwi, a jej śliczną twarz wciąż wykrzywia grymas bólu, zaskoczenia i czystej rozpaczy. A przynajmniej takie uczucia Willow przypisałaby, gdyby leżała przed nią prawdziwa dziewczyna. Nie maszyna. Mimo wszystko kuca przy niej i opuszcza jej powieki.
- Tyle lat razem i wciąż jestem zaskoczony tym, że masz serce. - Drwiący głos porucznika wytrąca ją z własnych myśli i Will od razu się podnosi. - To nie jest jedna z tych pierwszych? Co przeszły test Turinga?
- Tak. Chloe - przytakuje i nie czekając na Manuela rusza przed siebie. Kolejne ciała androidów, porozrzucane w nienaturalnych pozach, mija już całkowicie obojętnie, ich puste, martwe oczy wpatrują się w niebo. Idą powoli, aż dojdą do drzwi wychodzących na tyły budynku. Willow wyjmuje zza paska elektroniczną latarkę, którą świeci przed siebie, ale w wybetonowanym zaułku nie widać żadnych śladów, więc przełącza ją na ultrafiolet. - Widzisz to, co ja?
- Tyrium. Ktoś uciekał ranny.
- Mhm. I może wiedział, dokąd biec? Może mają tu gdzieś kolejną kryjówkę - sugeruje Willow i spogląda znacząco na partnera, który przytakuje jej krótko. Manuel sięga po krótkofalówkę i powiadamia oficerów, że ruszają się rozejrzeć i żeby pozostali w gotowości, jeśli w ogóle ślady doprowadzą ich gdzieś dalej niż do kolejnego ciała.
- Mogę spytać, skąd ta chwila słabości nad tamtą androidką? - Manny unosi brwi, patrząc na nią z zaciekawieniem. - Nadal widzisz w nich tylko urządzenia biurowe czy ostatnie kilka godzin zmieniło trochę twój światopogląd?
- A możemy o tym pogadać przy tej whisky na plaży? A nie, gdy szukamy porwanego dzieciaka?
- Chodzi o to, że to jedna z pierwszych i pewnie sporo takich poznałaś? Czy chodzi o twojego brata? O inne osoby w Detroit? Pewnie widziałaś w wiadomościach...
- Tak. Widziałam wiadomości. I skupiłam się raczej na tym, ilu moich znajomych ze szkoły policyjnej może nie wrócić dziś do domu, jeśli to się przerodzi w wojnę. Mam tam absolutnie wszystkich, Manny.
- Nic im nie będzie. Gavin to twardy sukinsyn, a Elijah zawsze spada na cztery łapy. - Willow przytakuje, bo nie chce odpowiedzieć nic więcej. Nie chce dopuścić do siebie strachu o bliskich, o to, co może się im stać, jeśli naprawdę dojdzie do konfliktu zbrojnego. A ona będzie wciąż w Miami i nie będzie w stanie im pomóc. Jednak odsuwa od siebie ten niepokój i po prostu idzie dalej. - Jak dla mnie to oni mogą być żywi. Mogą być traktowani jak wszyscy obywatele drugiej kategorii. Może wtedy jako społeczeństwo przestaniemy traktować imigrantów jako największe zagrożenie dla naszej kultury.
- Nic nie łączy tak, jak wspólny wróg.
- No nie? Nas połączyła opinia, że Blythe jest skończonym frajerem - śmieje się cicho Manny, a ona obraca w jego stronę głowę i uśmiecha się ciepło. Porucznik odpowiada jej tym samym i klepie ją lekko w ramię, idąc dalej. Zatrzymuje się w pół kroku i wskazuje na ziemię. - Tyrium robi się coraz więcej.
- Tak, ktoś z nich zdecydowanie mocno oberwał i od tego momentu inny go już ciągnął. - Will wskazuje na rozmazane ślady i wysoki, metalowy płot okalający wielopiętrowy budynek z pozabijanymi oknami. Na grubych elementach płotu znajduje się odcisk dłoni umazanej niebieską krwią i gdy policjantka przygląda mu się bliżej, zauważa w nim odciski palców. - Człowiek. Androidy nie mają linii papilarnych.
- Tasha?
- Być może. Nie mam skanera w oczach, nie jestem androidem.
- Ja to wiem, panowie żołnierze mieli wątpliwości - rzuca kpiąco Manny i kręci głową. - To głupie, dlaczego Tasha miałaby nieść androidkę, która ją porwała?
- Może druga z nich trzymała ją na muszce? - Porucznik wzrusza ramionami i spogląda na fasadę budynku, zagracone balkony, częściowo zagruzowane schody, całość pogrążoną w ciemności. Chwilę stoją w milczeniu, zanim Manuel sięgnie po krótkofalówkę i wezwie wsparcie. - Ślady prowadzą dalej, najpewniej wprost do budynku. Mogą tam być.
- Owszem, ale nie powinniśmy iść tam bez obstawy. Podejdźmy tylko bliżej i sprawdźmy, czy faktycznie weszły do budynku czy poszły dalej.
- Z tak ciężko uszkodzoną androidką nie zajdą za daleko.
Wchodzą na betonowy plac przed budynkiem i kierują się w stronę schodów, na których już z daleka błyszczą w świetle latarki ślady niebieskiej krwi. Marten ma ochotę rzucić jakimś tekstem na temat tego, że nigdy w życiu nie była aż tak biedna, by mieszkać w takim miejscu, ale się powstrzymuje, bo doskonale wie, że nie skończyła w takim miejscu lub na ulicy tylko dlatego, że miała szczęście. I Manny doskonale o tym wie, co pewnie by jej w tej chwili wypomniał. Więc brunetka po prostu przystaje i patrzy na połamane drzwi prowadzące do ciasnych mieszkań, zastanawiając się, ile par oczu ich teraz obserwuje. Mają zamiar poczekać na wsparcie, ale w tej samej chwili ciszę przerywa krzyk dziewczyny. Wymieniają krótkie spojrzenie, zanim Manuel rzuci się biegiem, a Willow dotrzymuje mu kroku, aż docierają do uchylonych drzwi jednego z mieszkań. Porucznik popycha lekko drzwi, zza których słychać głośny szloch, wchodzą ostrożnie, sprawdzają każdy kąt pogrążonego w ciemności korytarza, zanim wejdą do zagraconego salonu. Idą dalej, ubezpieczając się wzajemnie i w świetle latarek przypiętych na ramionach zauważają drobne ciało Tashy, która pochyla się nad ciemnowłosą androidką. Manny daje znać Willow, by to ona podeszła do dziewczyny, a ona przytakuje mu znikomym ruchem.
- Tasha Morales? Jestem sierżant Marten, jesteśmy tu, by ci pomóc... - mówi spokojnym głosem, a dziewczyna w tej chwili obraca się szybkim ruchem.
- Na to już akurat za późno! - krzyczy i Willow próbuje się cofnąć o krok, ale Tasha i tak wbija nóż w jej podbrzusze. Manuel chce ją obezwładnić, ale w tej samej chwili czuje broń przy swojej skroni.
- Żadnych gwałtownych ruchów, róbcie, co mówimy i może zdążycie dotrzeć po pomoc, zanim koleżanka się wykrwawi - mówi androidka, spoglądając nad ramieniem porucznika na Willow. Brunetka nie próbuje nawet spojrzeć w dół na wbity w swoje ciało nóż, jest w tak wielkim szoku, że nie jest w stanie krzyczeć, choć fala promieniującego bólu powoli zaczyna docierać do jej świadomości. Póki co bezwolnie cofa się o krok i wpada plecami na rozpadający się mebel, który kiedyś musiał być biblioteczką lub kredensem. - Tash? Jesteś cała?
- Tak - odpowiada dziewczynka, przytakując nerwowo i bierze za rękę martwą androidkę leżącą obok siebie. Ciało należy do modelu AZ110, więc mają do czynienia z GB200, androidką zajmującą się ochroną, co znacznie zmniejsza ich już i tak słabe szanse. Szczególnie że Willow ma już ochotę krzyczeć z bólu przy każdym najmniejszym oddechu i czuje ciepłą krew wsiąkającą w jej ubranie.
- Spokojnie, nie musisz się posuwać do tego...
- Do czego? Nie zrobiłam nic gorszego niż wy zrobiliście nam. Ja nie strzelałam do nieuzbrojonych kobiet i dzieci! - mówi ostro androidka. - Przecież gdybym cię teraz nie trzymała na muszce, poruczniku, to już byś mnie zabił.
- Porwałaś dziecko i zmusiłaś je do zaatakowania mojej koleżanki - mówi pewnie Manuel, a Tasha podnosi się z kolan i wyciąga w jego stronę drugi nóż.
- Porwała mnie? Zmusiła? Dobre sobie! Nikt mnie nie porwał! Summer była bardziej moją matką niż którekolwiek z moich pożałowania godnych rodziców! A wy ją zabiliście! Bo chciałyśmy uciec i zacząć nowe życie!
- Rozumiem, że Summer była dla ciebie ważna - zaczyna niepewnie Willow, siląc się na spokojny ton. - Jednak twój ojciec...
- Mój ojciec i moja matka mają mnie w dupie, dopóki wychodzę ładnie na zdjęciach na ulotki wyborcze! Summer się o mnie troszczyła, znała mnie, kochała mnie! - krzyczy, a z oddali dobiega ich dźwięk syren policyjnych.
- Musimy uciekać, Tash - upomina ją androidka, ale dziewczynka od razu obraca się i znów klęka przy ciele swojej opiekunki. - Tash, musimy ją zostawić.
- Nie!
- Ty uciekaj - proponuje Willow, dociskając dłoń obok wbitego w swoje ciało noża. Krzywi się z bólu, łapie płytki oddech, a przede wszystkim ignoruje spojrzenie porucznika. - Uciekaj. Zostaw z nami Tashę, a sama ratuj się, zanim pojawią się tu nasi koledzy.
- Nie zostawię jej. Obiecałam to Summer - oświadcza pewnie androidka. - A wy jesteście komplikacją, nie przestaniecie nas ścigać...
- Jak masz na imię? - pyta ją Manuel, a ona mocniej dociska lufę pistoletu do jego skroni.
- Nie ze mną te sztuczki, poruczniku - fuka w odpowiedzi i przenosi spojrzenie na Tashę. - Musimy uciekać, pożegnamy ją odpowiednio, gdy już będziemy daleko.
Dziewczynka się podnosi i obraca w stronę androidki. Willow obserwuje, jak GB200 odsuwa broń od skroni porucznika, ale dalej w niego celuje, wycofując się powoli w stronę wyjścia. Policjanci wymieniają krótkie spojrzenie, po którym Marten już wie, co ma robić. Łapie Tashę za kaptur bluzy i pociąga do tyłu, za siebie, by uniemożliwić jej ucieczkę. Androidka strzela do niej, celnie trafia Willow na wysokości serca, od razu orientując się, że sierżantka ma na sobie kamizelkę, dlatego strzela drugi raz, teraz celując już wyżej. Manuel atakuje napastniczkę i tym samym kula, która uderza w jego partnerkę, przecina skórę na jej szyji, a nie trafia w głowę. Willow krzyczy z bólu, gdy Tasha popycha ją w bok i policjantka upada na podłogę, a w pomieszczeniu słychać kolejny strzał i odgłos ucieczki. Policjantka łapie płytkie wdechy z trudem, przewracając się na plecy, gdy ból paraliżuje jej ciało. Krzyczy z bólu, gdy unosi dłoń do własnej szyi, próbując zatrzymać krwawienie i woła Manuela, ale ten jej nie odpowiada. Krzyczy więc głośniej, krzyczy o pomoc, a zza drzwi słyszy ostrzeżenia policji, zanim padną kolejne strzały. Willow otwiera usta, by jeszcze raz wrzasnąć, ale nie ma już na to siły. Czuje łzy na swoich policzkach i zamiast krzyczeć, zaczyna błagać Manuela o pomoc. O to, by ją uratował. W końcu był w tym dobry. Nawet raz nazwał to swoją życiową rolą. A teraz nie odpowiada na jej błagania, więc Willow zdobywa się na to, by spojrzeć w jego stronę, a z jej ust wydobywa się niemal zwierzęcy okrzyk przerażenia. I choć wie, że podejmuje najgorszą z możliwych decyzji, wyjmuje nóż z rany na swoim brzuchu. Wyje z bólu, zagryzając usta niemal do krwi i z trudem przewraca się na brzuch, tylko po to, by przypełznąć po podłodze w stronę Manuela.
A w jej głowie poza bólem świeci jasno tylko jedna myśl: że najwidoczniej pisane jej było zginąć w jakiejś brudnej melinie.
I że nigdy nie będzie miała okazji wypomnieć Elijahowi, że jego niezawodny wynalazek wysłał ją do grobu.
Dzień dobry. Miło mi was w końcu powitać pod tym prologiem. Który w całości wziął się z potrzeby napisania fragmentu wydarzeń z gry, ale w zupełnie innym mieście.
Później pojawiła się w tym wszystkim Willow. I choć wcale nie będę z tego dumna, tak Willow będzie protagonistką mi pod każdym względem najbliższą.
I nie tylko przez jej orientację.
Postaram się publikować rozdział na dwa tygodnie. Czasem będzie szybciej, czasem nie, nie chcę sobie nakładać żadnej presji.
Dzięki, jeśli tu zajrzeliście.
Konstancja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro