A combat mission
Z przerażeniem wpatrywali się jak Toto mamrocze do swoich dzieci w niezrozumiałym dla nich języku by po chwili przekazać najmłodszą pociechę do rąk Maxa i łapiąc za dłoń Brytyjczyka, wyjść z domu.
Pierwszy raz od kilku lat mieli okazję wybyć z domu bez dzieci i bez swoich podopiecznych, w sensie kierowców, a to wszystko za sprawą ich kolegi po fachu, Freda, który przygotował im siedmiodniowy wyjazd, mówiąc że on ogarnie opiekę nad czwórką latorośli.
Zaprzągł do tego obu kierowców Red Bulla i Mercedesa, a dodatkowo podopieczni Vasseura będą zawozić młodych do szkoły, przedszkoli, żłobków i na całą resztę zapychaczy dnia. Ktoś to musiał robić, nie? A i tak ci co pozostają w domu będą mieć dużo roboty.
Chociaż jak na razie kierowcy uważali, że to nic trudnego. W końcu ogarnięcie czwórki dzieci w wieku od siedmiu lat do sześciu miesięcy nie może być takie trudne? Prawda?
Po niespełna godzinie od wyjścia mężczyzn, kierowcy przekonali się, że to jest cholernie trudne. Pół roczny Levi za Chiny nie chciał spać i darł się od trzydziestu minut, dwuletni dziewczynka człapała za nimi chcąc się bawić, najstarszej z rodzeństwa dopiero teraz, w niedzielę wieczorem, przypomniało się, że na jutro ma dwie strony literek do przepisania.
Przynajmniej Devon nie sprawiał problemów i siedział w salonie, oglądając bajkę. I tą myślą wykrakali, bo już po niespełna dziesięciu minutach chłopczyk przyszedł do nich do kuchni i pokazał na kalendarz, na którym widniały dwie zapisane czerwonym mazakiem daty.
— Dalia ma w środę wycieczkę, a na miejsce zbiórki trzeba ją zawieźć, jutro idę do kolegi na urodziny i tata mówił, że też ktoś ma mnie odwieźć, a potem odebrać wieczorem. —
Na twarz Holendra i starszego z Brytyjczyków wstąpiło przerażenie. Jak Toto i Chris mogli im o tym nie powiedzieć? Carlos będzie miał dużo jeżdżenia, a jeśli on nie ogarnie to oni też będą musieli siąść za kierownicą jako szoferzy.
Nie ogarną tego. Jakim cudem dwoje starszych mężczyzn ogarnia tą bandę?!
George chodził tam i spowrotem po salonie, bujając na rękach najmłodszą pociechę małżeństwa, a Checo siedział z najstarszą i pomagał jej w zadaniu. Już mieli dość, a to dopiero był pierwszy dzień.
Większość nocy spędzili na naprzemiennym chodzeniu do Leviego i Rity. Niewyspany, zdezorientowany i utytłany mlekiem Max został gwałtownie wybudzony z płytkiego snu.
— To nie moja kolej! —
On swój dyżur przy półrocznym chłopacy odbębnił i miał zamiar choć trochę się wyspać, ale słysząc krótki komunikat "jest już siódma!", poderwał się z niewygodnego fotela i szturchając leżącego na dywanie w pokoju Rity Lewisa, zbiegł po schodach po drodze budząc pozostałych i ruszył do kuchni, by zrobić śniadanie.
Jeśli chodzi o resztę chłopaków...
Russella znalazł śpiącego w bujanym fotelu w pokoju Leviego, a Checo, a raczej zombie wyglądające jak Meksykanin, chodziło po schodach ze śpiącym chłopcem na rękach.
Widząc to Verstappen o mało nie wykrzyczał z radości, ale w ostatnim momencie Lewis położył mu dłoń na ustach.
— Przymknij się, nareszcie śpi. —
Z resztą dzieciaków poradzili sobie nawet sprawnie i dokładnie o siódmej trzydzieści jeden cała trójka siedziała w samochodzie Carlosa, który miał ich poodwozić do placówek.
Czterech kierowców stanęło nad łóżeczkiem najmłodszego chłopca i cicho odetchnęli z ulgą.
— Nie przypominam sobie, żeby P była taka rozdarta. —
Mruknął cicho Max i po chwili razem z resztą cichaczem wycofali się z pomieszczenia, kierując się do salonu gdzie zamierzali odpocząć i poczekać na powrót huraganu.
Już się bali co będzie w następnych dniach.
Długo na kolejne ekscesy nie musieli czekać, bo już trzy dni później dostali telefon ze szkoły, że Dalia się z kimś poszarpała. Na początku myśleli, że to nie możliwe, ale w końcu dziewczynka jest córką Toto i właściwie jest to całkiem prawdopodobne.
Do szkoły pofatygowali się Max z Lewisem. Ten pierwszy był prawie pewny, że to nie siedmiolatka zaczęła, a najprawdopodobniej broniła siebie lub kogoś, gdy wczoraj wróciła z klasowej wycieczki tyle udało mu się od niej dowiedzieć.
Na korytarzu podchodziło do nich mnóstwo osób, prosząc o zdjęcia i autografy, jednak nie byli tu po to, dlatego zatrzymali się na może piętnaście minut, by potem prawie biegiem skierować się w stronę gabinetu dyrektorki.
Przed gabinetem na plastikowych krzesełkach siedziały łącznie cztery osoby, dwie kobiety, chłopak i dziewczynka, najwidoczniej Dalia musiała być już w środku.
Oboje weszli do środka, siadając tuż obok dziewczynki na krzesłach pokrytych pseudo skórą.
— Dzień dobry, dostałam informację, że to panowie są uprawnieni do otrzymywania informacji o Dalii. Według tego co mówi Timmy to Dalia go popchnęła, a później uderzyła w kroczę. Z teg- —
Starsza kobieta nie zdążyła dokończyć, bo siedmiolatka gwałtownie zeszła z krzesła i spojrzała na obu kierowców z wyrzutem.
— To nie tak! Bo może i uderzyłam go..., ale tylko, że zabrał mojej przyjaciółce książkę i wyrzucił ją do śmieci, a potem popchnął ją i nazwał suką, bo go popchnęła! —
Kierowcy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem i wbili wzrok w dyrektorkę. Takie słowa w ustach drugoklasisty? Zanim ktokolwiek się odezwał Max zbił z dziewczynką dyskretną piątkę, tak by stara prukwa tego nie zauważyła.
— Mógłbym porozmawiać z matką tego chłopca? —
Mimo że Brytyjczyk wypowiedział to zdanie spokojnie to i Max i Dalia wiedzieli, że niewiele mu brakuje by wybuchnąć, dlatego taktycznie wycofali się z gabinetu, w drzwiach mijając się z wyżej wspomnianymi osobami.
Siadając na korytarzu pogratulował jeszcze siedmiolatce obrony koleżanki i zamienił kilka słów z przerażoną dziewczynką, która siedziała i usilnie wciskała się pod maminy płaszcz. Mimo to dość szybko na jej buzi pojawił się uśmiech gdy podeszła do niej Dalia i obie poszły się bawić kawałek dalej.
Za to on i kobieta obok przysłuchiwali się rozmowie za drewnianą powłoką, która brzmiała nieciekawie. Dyrektorka musiała palnąć coś głupiego i najwidoczniej Lewisowi musiała żyłka pęknąć, bo darł się niemożliwie.
Po ponad czterdziestu minutach z gabinetu najpierw wyszedł Hamilton, poprawiający włosy, potem matka z chłopcem, a na końcu dyrektorka patrząca się na Brytyjczyka jak na wariata.
— To wszystko? Możemy iść? Dzięki. —
Nie czekając na odpowiedź dyrektorki, pożegnał się z koleżanką Dalii, siedmiolatkę chwycił za dłoń, a na barki Maxa zarzucił swoje ramię. Wyszli ze szkoły i ledwo siadając do samochodu, Lewis zadzwonił do Toto, dając go na głośno mówiącym.
— Toto, jest z tobą Chris? —
Słysząc potwierdzające mruknięcie, kontynuował swoją wypowiedź, powoli wyjeżdżając z parkingu.
— Wasza córka to pieprzony geniusz. —
Odparł ze śmiechem, zbijając żółwika z dziewczynką. Wybuchając jeszcze większym śmiechem gdy tylko usłyszał Chrisa i jego.
— Język, cholera jedna, dziecko z wami jedzie! —
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro