Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

baby, it's cold outside

Ania kochała śnieg. To co inni nazywali zwykłą śnieżynką, dla niej było maleńkim darem Pani Zimy. Małym arcydziełem, które wyszło spod jej smukłych palców. Mroźna dama obdarowywała świat niezliczoną ilością takich podarków, może dlatego zima była taka piękna...

Mimo to, teraz widok śniegu nie za bardzo ją cieszył. Wprawdzie wciąż był piękny i taki magiczny, jednak zdecydowanie, wolała go oglądać z okien na Zielonym Wzgórzu, a nie domu na framie Blythe'ów.

Był pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, a Maryla posłała ją z ciastem dla Gilberta i państwa Lacroix. Miała tylko przejść się w to i z powrotem. Na właśnie nieszczęście, wdała się w pozornie krótką pogawędkę z Mary, która niedawno została mamą. Ania nie byłaby Anią, gdyby odmówiła wzięcia na ręce małej Delphine. A gdy tylko dostała małą, zaczęła rozpływać się nad perfekcją jej małych ślicznych paluszków, u równie ślicznych rączek, błyszczących ciemnych oczek i czarnych kręconych włosków.

- Och, bliźnięta pani Hammond, nie były w połowie tak piękne!

A czas płynął. W końcu Mary oznajmiła, że Delphine musi iść już spać, sama również udała się do łóżka. Bash postanowił nie zostawać w tyle.

Tylko Gilbert wciąż siedział na zielonej kanapie, niegdyś kupionej przez Johna Blythe'a. Wpatrywał się w zamyśleniu w ogień w kominku. Pomarańczowe ogniki tańczyły wesoło po zwęglonym już kawałku drewna, skwiercząc radośnir. Zamknał na moment oczy. Ogień zawsze kojarzył mi się z ciepłem, rodziną, miłością...

Przeniósł wzrok na stojącą tuż obok dziewczynę o płomiennych włosach i ognistym temperamencie. Ona również wpatrzona była w kominek. Gdy poczuła na sobie wzrok chłopaka, odchrząknęła cicho, jakby przywracając się do rzeczywistości.

- Gilbercie, chyba powinnam już iść...

- Aniu, nie żartuj. Spójrz za okno. Jest śnieżyca. Usiądź, poczekaj, aż przestanie padać - chłopak przesuną się na kanapie robiąc miejsce obok siebie.

- Gilbercie, było naprawdę miło. Jednak nie chciałabym nadużywać twojej gościnności - nie dawała za wygraną.

- Możesz nadużywać mojej gościnności ile tylko chcesz.

Dziewczyna odwróciła się, próbując ukryć uśmiech, który wywołany na jej twarzy tym komentarzem. Już miała zamiar pójść do przedpokoju, jednak brunet złapał ją za rękę, skutecznie jej to uniemożliwiając. Poczuła jak policzki się jej czerwienią ze złości. Znów pyszny chłopak pozwalał sobie na zbyt wiele. Czyżby za wcześnie wybaczyła mu nazwanie jej "marchewką"?

Wyszarpnęła swoją dłoń i tupiąc obcasikami swoich butów, udała się przedpokoju.

- Gilbercie - rzekła wyniośle, zadzierając podbródek - nie chciałabym przysparzać zmartwień Maryli. Jestem zmuszona już cię pożegnać. Do widzenia - już zakładała swój brązowy płaszczyk, jednak brunet wyjął go z jej drobnej rączki i powiesił z powrotem na wieszaku.

- Nie gniewaj się na mnie, Aniu - chłopak poprosił trochę pobłażliwym tonem, co nadało odrobinę czułości brzmieniu wypowiedzi, na którą nawet rudowłosa nie dała rady pozostać głucha. - Pozwól sobie wynagrodzić moją śmiałość filiżanką pysznej herbaty. Dobrze?

Dziewczyna, sama nie wiedząc czemu się zgodziła, pozwoliła usadzić się na kanapie przed kominkiem. Jednak po chwili zapragnęła zbliżyć się do źródła ciepła i usiadła na dywanie. Wciąż wpatrywała się w wesoło trzaskający ogień. Przyciągnęła kolana do piersi i położyła na nich swoją rudą główkę.

Tak zastał ją Gilbert wychodzący z kuchni z filiżanką herbaty w ręku. Po chwili wahania usiadł na podłodze obok dziewczyny i podał jej kubek.

- Jest już tak późno - westchnęła rudowłosa. - Jestem pewna, że jeśli zostanę tu jeszcze chwilę dłużej pani Linde zacznie snuć jakieś niedorzeczne domysły. Nie, nie, nie, nie mogę na to pozwolić.

Próbowała wstać lecz chłopak znów jej przeszkodził.

- Aniu, spokojnie. Wypij herbatę. Rozgrzej się choć trochę przed wyjściem na taki ziąb.

Od niechcenia, upiła łyk naparu. Jednak zaraz popatrzyła na trzymany kubek z wyrazem uznania. Poczuła jak fala ciepła rozchodzi się od przełyku po jej ciele.

- Chyba nigdy nie piłam tak zimowej herbaty. Smakuje dokładnie jak ta pora roku. Ach, jak cudownie jest gdy pije się herbatę, która tak odpowiada nastrojowi wokół. To tak jakby uchwycić wspomnienie w filiżance - dziewczyna położyła z powrotem głowę na kolanach i przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłem bijącym z kominka.

Pozwoliło to Gilbertowi przez chwilę bezkarnie jej się przyglądać. Jej małemu zadartemu noskowi, uroczym piegom rozsypanym po całej twarzyczce, rudym warkoczom, które zawsze przeklinała, różowym kształtnym usteczkom... Gdyby teraz mógł wypowiedzieć życzenie świąteczne, poprosiłby żeby dziewczyna zobaczyła się choć raz taką, jaką on ją widzi. Piękną, mądrą i dobrą. Żeby już nie patrzyła z zazdrością na dołeczki Diany, czy złote loki Ruby. Żeby pokochała siebie równie mocno, jak on ją pokochał...

Dziewczyna najwyraźniej wyczuła na sobie wzrok bruneta, bo otworzyła oczy i spojrzała na niego. Przez chwilę miała ochotę na niego nakrzyczeć, jednak nie wiadomo, czy to przyjemne ciepło z kominka czy smak wypitej przed chwilą herbaty, czy zupełnie coś innego odwiodło ją od tego pomysłu. Zamiast tego zaczęła tonąć bezwiednie w ciemnych oczach wpatrujących się w nią. Przez chwilę pomyślała, że w ogóle nie przeszkadzałoby jej gdyby cały wieczór spędziła właśnie tak, wpatrując się w te czekoladowe tęczówki. Jednak zerwała się zaraz przestraszona własnymi myślami i oddawszy Gilbertowi kubek, pomaszerowała do przedpokoju. Założyła szarą czapkę i już sięgała po płaszcz, gdy chłopak stanął przed nią.

- Aniu Shirley, ile jeszcze będziemy biegać w to i z powrotem. Jest za zimno. Nie możesz wyjść na dwór w taką śnieżyce. Najzwyczajniej w świecie zamarźniesz - powoli zdjął
jej nakrycie głowy. Nagle przysunął się bliżej i przyciszył głos. - Zostań, Aniu.

Zaskoczona tą nagłą bliskością, rudowłosa odepchnęła go i pobiegła do salonu. Próbowała uspokoić przyspieszony oddech. Zupełnie nie wiedziała czemu tak zareagowała na chłopaka. Przecież Gilbert był tylko przyjacielem.

- Przykro mi, panie Blythe, ale już na prawdę powinnam iść. Zresztą i tak zaraz zjawi się tu zmartwiony Mateusz, jestem tego pewna. Tak czy siak, nie będziesz miał wyjścia i pozwolisz mi się pożegnać.  - powiedziała w końcu sucho. Jednak chłopak stanął w przejściu, zagradzając tym samym jej drogę. - Och, Gilbercie, jeśli naprawdę tak martwisz się o to, że zmarznę, proszę, pożycz mi ciepłe ubrania, tylko daj mi już wreszcie wyjść!

Bruneta trochę zaskoczył błagalny ton dziewczyny, jednak nie chciał w dalszym ciągu dać za wygraną:

- Utopiłabyś się we wszystkim, co mógłbym ci oferować. Nie dość, że będę musiał martwić się o mróz, to znów będę musiał ratować cię przed utonięciem - wspomniał nieudaną zabawę Ani w Elaine, podczas której przedziurawiła łódź i chłopak uratował przemoczoną dziewczynę, resztką sił trzymającą się mostu.

- Jestem pewna, że pani Linde już snuje niedorzeczne domysły, a jutro będziemy tematem numer jedenw Avonlea. Ludzie będą mówić, Gilbercie, nie dadzą nam spokoju.

Chłopak zbliżył się powoli do rudowłosej i ujął jej małą dłoń. Ania, ku swojemu zdziwieniu, zauważyła, że jej to zupełnie nie przeszkadza. Przestraszyła się już całkiem, gdy stwierdziła, że nawet się to jej podoba. Wpatrywała się tylko w twarz chłopaka, jakby czegoś wyczekując.

- Miałaś na myśli, że nie dadzą spokoju mi - zaakcentował ostanie słowo - jeśli wypuszczę cię na dwór w taki ziąb, złapiesz zapalenia płuc i umrzesz. Nikt by mi tego nie wybaczył - powiedział patrząc jej prosto w oczy, po chwili dodał tak cicho, że tylko stojąc tak blisko niego mogła to słyszeć: - ja bym sobie tego nigdy nie wybaczył.

Nachylił się ostrożnie nad dziewczyną i delikatnie ucałował jej różowe usta. Dziewczyna stała chwilę oniemiała, lecz nie odsunęła się od niego. Wbiła wzrok w podłogę.

- Gilbercie, może... może masz rację, na dworze jest tak zimno.. Chyba...chyba naprawdę powinnam zostać -  popatrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się słabo. - Nie chciałabym żeby męczyły cię wyrzuty sumienia...

- Aniu Shirley - Cuthbert - oparł swoją dłoń na jej zarumienionym policzku i kciukiem pogładził jej skórę - nie ma drugiej takiej jak ty.

Ponownie połączył ich usta w długim pocałunku. Już nie myślał o mrozie na dworze, bo w jego sercu właśnie nastała wiosna. Śpiące przez całą zimę kwiaty, teraz budziły się i wyciągały swoje delikatne główki ku promieniom słonecznym. Ciepłe prądy powietrza zajmowały miejsce tych zimnych. Na gałęziach drzew ubranych w nowe zielone sukienki radośnie śpiewały ptaki.

A Ania nie chciała już wracać na Zielone Wzgórze. Już nie chciała wychodzić na dwór, gdzie było tak zimno, przecież tu...tu było tyle ciepła...

~~~

Koniecznie zostawcie swoją opinię ♡

Tych, co jeszcze nie czytali, zapraszam do mojego ff pt. "Wady i zalety tego świata":)

One shot inspirowany był piosenką "Baby, it's cold outside".

Kocham Was♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro