
7
Piszę do Eleny krótkie „przepraszam", a potem wybiegam z hotelu. Nawet się za siebie nie oglądam. Charles już czeka przed budynkiem i próbuje złapać taksówkę. Nie wiem, dlaczego przystałam na jego propozycję wspólnego wymknięcia się z imprezy, zwykle tak nie postępuję; nie w przypadku, gdy chodzi o ważne wydarzenia w życiu przyjaciółek. Ale kiedy spojrzałam na jego zbolały wyraz twarzy i te cholerne nerwowe tiki, poczułam, że naprawdę musimy się stamtąd wyrwać. Fakt, mogliśmy najpierw pożegnać się ze wszystkimi gośćmi i poinformować przyszłą parę młodą, że dziś nie możemy im towarzyszyć, lecz wiązałoby się to z próbą namówienia nas, byśmy zostali. Cóż, Elena zapewne próbowałaby podejść nas nawet szantażem, a wtedy z pewnością bym jej uległa. No i trzeba byłoby powiedzieć też Denise, a nie wiem, czy miałabym odwagę stanąć z nią twarzą w twarz i tak po prostu ogłosić, że jej partner nie ma chęci na spędzanie z nią dzisiaj czasu i wybiera ucieczkę z inną kobietą. Jestem pewna, że gdyby takie coś spotkało mnie, powiesiłabym Charlesa za jaja, a siebie za kudły, by nie musieć przeżywać katorgi w postaci doszukiwania się racjonalnego wyjaśnienia jego zachowania.
– Napisałeś jej, że spadasz? – pytam, gdy nareszcie udaje nam się złapać taksówkę.
– Nie – obwieszcza beznamiętnie, kiedy sadowimy się na miejscu pasażera. – I szczerze, nie mam zamiaru.
– Charles! Tak się nie postępuje – ganię go, a potem podaję taksówkarzowi mój adres. – Zamów pizzę, proszę. Nic nie zjadłam. Powinni ją przywieźć do mojego mieszkania chwilę po nas – rozkazuję mu w przerwie między karceniem. – Dlaczego tak ją potraktowałeś? To okropne. Postaw się na jej miejscu. Nie wiem, czy powinnam zadawać się z kimś, kto traktuje kobiety w taki sposób – mówię poważnie. – Już mi wystarczy, że ja zaczynam czuć się winna. Najpierw występuję przeciwko Elenie i Simonowi, a teraz jeszcze dochodzi ona. To niefajne.
– Eris – wzdycha, a potem wywraca oczami. – Przestań już. Czy to, że mnie niemiłosiernie wkurwia, nie jest wystarczającym argumentem, bym ją zignorował? Przynajmniej dzisiaj... Znasz mnie, wiesz, że na co dzień tak nie postępuję, ale dziś jest wyjątkowa sytuacja. Przypuśćmy, że spotkała mnie awaria własnej głowy. Czy to wystarczająco racjonalne wyjaśnienie?
– Nie! – unoszę się. – Co w ciebie wstąpiło? Słyszysz się w ogóle? – pytam zaskoczona i oburzona. – Gdybyś potraktował w taki sposób mnie, myślę, że w przeciągu dwóch godzin zakończyłabym z tobą znajomość.
– Po pierwsze: mam nadzieję, że ona właśnie to zrobi – mówi zwyczajnym tonem.
– Charles! – jęczę zażenowana.
– Po drugie: Ciebie nigdy bym tak nie potraktował.
– Wcale mnie to nie pociesza...
– A powinno, bo to chyba pokazuje, że jesteś ważniejsza niż Denise, prawda? – dopytuje cicho, a ja nie wiem, jak zareagować.
Jego odpowiedź zbija mnie nieco z tropu. Niby cieszę się, że właśnie tak do mnie podchodzi, ale z drugiej strony po ludzku robi mi się szkoda Denise. Naprawdę nie chciałabym być na jej miejscu – wystawiona, wśród prawie obcych mi ludzi. Wiem doskonale, że jestem współwinna temu wszystkiemu. Nie mam tak naprawdę dobrego usprawiedliwienia. To, że chciałam pomóc przyjacielowi, wcale tego nie wyjaśnia, bo właśnie zachowujemy się jak gówniarze, którzy postanowili uciec z klasówki. Może i nakręca mnie lekko adrenalina, czuję dreszczyk emocji z powodu wymknięcia się z nim, może nakręca mnie też fakt, że robię to z całkiem atrakcyjnym mężczyzną, ale czuję się źle, że przeze mnie coś tak paskudnego spotyka drugą kobietę. Czy jestem w ogóle w stanie to znieść?
– Może będzie lepiej, jeśli zawrócimy, co? – pytam, kuląc się na siedzeniu. – Głupio mi. To jednak nasi przyjaciele. Ty masz tam dziewczynę, a ja czuję, jakbyś ją ze mną zdradzał.
– Słuchaj, to nie jest nawet oficjalny związek...
– Nie kupuję tego wytłumaczenia – przerywam mu w środku zdania. – Przepraszam za kłopot, ale czy mógłby pan zawrócić? – zwracam się do kierowcy, a on kiwa głową i burczy pod nosem, że skręci na następnym skrzyżowaniu.
– Proszę nie zawracać – przekrzykuje mnie Charles, a potem wyciąga komórkę. – Dobra, jeśli to cię uspokoi, zadzwonię do niej i poproszę, by wyszła. Co ty na to? – pyta, a ja kręcę głową.
– Nie – mówię dobitnie. – Nie musi przecież wychodzić, bo my wracamy na przyjęcie. Nie chcę czuć się jak idiotka i suka, która robi takie rzeczy drugiej kobiecie. Gdzie mój kodeks dziewczyn? Gdzie się podziały moje zasady, o które tak zawsze walczę? – pytam, wachlując się dłonią, bo robi mi się nagle nieprzyjemnie gorąco.
– Przesadzasz, Eris, nawet jej nie znasz. Ile słów z nią zamieniłaś? Dziesięć? – pyta, a potem potwierdza taksówkarzowi, że jedziemy dalej.
– Proszę zawrócić! – mówię uniesionym głosem, a potem zwracam się ponownie do Charlesa. – Tak, wiem. Wiem, że Denise nie jest nikim ważnym w moim życiu, ale ja naprawdę nie postępuję w taki sposób. Staram się traktować wszystkich dobrze i z szacunkiem, nie krzywdzić ich i...
– I zobacz, jak przez to skończyłaś...
Milknę. Wiem, do czego nawiązuje – do rozwodu. Patrzę na niego, a on chyba zaczyna rozumieć, że trochę przesadził. Kiwam głową, ale już się nie odzywam. On zresztą też nie. Odwracam głowę w kierunku szyby i nawet na niego nie patrzę. Słyszę tylko, jak rozmawia z Denise, ale nie docierają do mnie jego słowa. Gdzieś przebija się barwa jego głosu, choć nie jestem w stanie powtórzyć, co mówi. Może się kłócą, może ją przeprasza. Nie wiem, i chyba nawet nie chcę wiedzieć.
– Niech się pan zatrzyma – mówię nagle, co zdecydowanie zaskakuje zarówno taksówkarza, jak i mnie.
– Na pewno? – dopytuje kierowca, a ja niemal wykrzykuję, że chcę wysiąść.
– Eris! – burczy Charles.
Nagle czuję na sobie jego dotyk. Kładzie swoją zimną dłoń na mojej, ale nie reaguję. Nie mam na to ochoty. Może zachowuję się jak wyrachowana damulka, ale po wszystkim, co przeszłam w ciągu ostatnich dwóch lat, powinien wiedzieć, że temat mojego byłego męża jest niezwykle drażliwy i że najzwyczajniej w świecie się go nie porusza. A on uderzył mnie w najbardziej dobitny sposób. I jeszcze ta pieprzona sytuacja z Denise! Ten wieczór zaczyna robić się koszmarny.
Kiedy samochód się zatrzymuje, nie czekam na nic. Wysiadam, nie zważając na to, że na pasie obok przejeżdżają samochody. Oddech grzęźnie mi w gardle, kiedy słyszę głośny dźwięk klaksonu.
– Eris. Serio wysiadamy? No weź! – krzyczy za mną, kiedy jestem już na chodniku i powolnym krokiem ruszam w kierunku hotelu.
– Ty możesz zostać, ja wracam – warczę w jego stronę.
– Uparta kobieta – gdera pod nosem, przez co się zatrzymuję i wystawiam w jego stronę środkowy palec.
Wywraca oczami i głośno wzdycha. Nie pozostaje mi nic innego, jak po prostu podnieść suknię i zacząć biec. Ale Charles dostrzega mój ruch i mówi bez siły:
– Poczekaj.
Spodziewałam się, że mnie przeprosi albo że będzie się tłumaczyć. Kusi mnie, by wrócić i powiedzieć taksówkarzowi, że ten pan, który siedział obok mnie, jedzie z nim dalej i że na pewno zaraz wróci do taksówki, ale nie potrafię tego zrobić. Słyszę, że Charles płaci i mówi kierowcy, że reszty nie trzeba, a potem głośno zatrzaskuje drzwi. To brzmi tak, jakby za wszelką cenę chciał zwrócić moją uwagę. I udaje mu się – oglądam się za siebie, czego od razu żałuję, bo łapiemy kontakt wzrokowy. Podbiega w moim kierunku i znowu bierze mnie za rękę. Co on ma dziś z tym dotykiem? Czy wcześniej też tak robił, a ja tego nie zauważałam? Nie jestem w stanie przypomnieć sobie takich chwil – może dlatego, że wtedy ten dotyk nie parzył mnie tak, jak teraz.
– Przepraszam – szepcze, kiedy zabieram swoją dłoń. – Znowu – dodaje, a ja kiwam głową. – Naprawdę nie chciałem tego powiedzieć.
– Spoko, nic się nie stało – burczę, kiedy stajemy pośrodku chodnika. – A teraz serio, wracajmy. Chujowi z nas przyjaciele – szepczę i zerkam na telefon, na którego ekranie wyświetla się tuzin nowych wiadomości.
Już wiem, że mam przechlapane. Odczytuję konwersację z moimi przyjaciółkami, kiedy Charles prycha pod nosem. Nie zwracam jednak na niego zbyt wielkiej uwagi. Unoszę otwartą dłoń w geście cierpliwości.
Annie: serio? tak po prostu sobie poszłaś? wstydź się Eris, wystawić nas dla faceta.
Holly: zwykłe przepraszam nie wystarczy, Elena jest smutna
Elena: przestań pieprzyć, nie jestem smutna, tak szczerze mam nadzieję, że to oni będą tej nocy się pieprzyć LOL
Holly: umówiłyśmy się, że wzbudzimy w niej poczucie winy, a nie zachęcimy do robienia niegrzecznych rzeczy z panem Ch.
Annie: jesteście popieprzone
Annie: korzystaj, Eris!
Annie: Denise się zmyła, ale z tego co zrozumiałam, będzie czekać u Charlesa, bo ma do niego klucze?
Annie: telenowela
Holly: nie, kochana, coś ci się pokręciło, ona chyba powiedziała, że zostawia w recepcji klucze Charlesa i żeby je odebrał, gdy będzie wracać od ekhem tej suki Eris.
Elena: ściemniacie, nic nie powiedziała, po prostu dopiła drinka i wyszła.
Annie: psujesz zabawę
Annie: chciałam zobaczyć panikę Eris
Holly: masakra
Ja: nie znoszę was, a tak poza tym to wracamy, rozmyśliliśmy się z genialnego planu ucieczki
Annie: ????
Holly: co
Holly: co się stało?
Ja: powiem wam na miejscu, albo jutro. nie wiem jeszcze
Elena: czekamy!
Elena: w sumie dobrze, bo imprezka staje się coraz lepsza, chyba wszyscy się rozluźnili
Elena: mój brat już dogorywa przy stole, co za paskudny alkoholik
Eris: biedny, czy możemy wysłać go na terapię?
Elena: po weselu
Eris: oki
Annie: dziwadła z was
Holly: czekamy!
– Nie wracam tam – obwieszcza Charles, kiedy chowam komórkę do torebki. – Serio, nie mam na to ochoty.
– Ale ja ci wcale nie każę tego robić. Możesz złapać taksówkę i pojechać do siebie. Tylko proszę, zadzwoń do Denise, wytłumacz się jej, przeproś i niech wszystko wróci do normy – mówię i patrzę mu prosto w oczy.
– Eris, przecież zanim wyszliśmy, powiedziałaś jasno i wyraźnie, że ty też niekoniecznie masz ochotę tam zostać – przypomina mi, a ja klnę pod nosem.
Nie sądziłam, że mi to wyciągnie.
– Kobieta zmienną jest, a teraz już serio, muszę iść. Dziewczyny czekają – mówię poważnie.
Podchodzę do niego, by uściskać go na pożegnanie. Wdycham zapach jego odświeżającej wody kolońskiej. Stoimy tak chwilę dłużej, niż zakładałam. Chcę już ruszyć w kierunku hotelu, ale dłonie Charlesa stanowczo nie pozwalają mi tego zrobić. Obejmuje mnie w talii, podbródek położył na moim ramieniu. Wydychane przez niego powietrze łaskocze moją łopatkę. Ruszam się nieznacznie, a kiedy to nie działa, już wiem, że muszę się odezwać.
– Charles – zaczynam cicho. – Muszę iść.
– Nigdzie nie idziesz – rozkazuje, przez co przewracam oczami. – Spełniamy nasz plan, idziemy do ciebie, zamawiamy pizzę i omawiamy, jak unicestwić Denise.
– Tego ostatniego nie było w naszym planie – fukam, a potem wyrywam się z jego objęć. – Nie bądź toksykiem. To mi do ciebie nie pasuje.
– Wybacz, to tylko głupi żart – przyznaje, ale w jego głosie nie ma ani krzty rozbawienia. – Dziś ewidentnie nie wychodzi mi żartowanie.
Potakuję i cofam się o kilka kroków. Macham mu na pożegnanie i chcę się odwrócić, ale niestety – staję obcasem na długim materiale sukni i cudem udaje mi się uniknąć upadku. Chwieję się na nogach, chyba piszczę i w ostatnim momencie podpieram się o latarnię, która, mam wrażenie, nagle wyrosła na chodniku. Moja kopertówka upada, a ja modlę się w duchu, by ocalał telefon i bym nie zgubiła kluczy. Charles w ciągu sekundy do mnie dobiega i znowu bierze mnie w ramiona.
Jezu, nie mogę dziś opędzić się od jego dotyku. Czy ktoś się z nim założył, że zdoła mnie dotknąć określoną liczbę razy?
– I jak ja mam cię zostawić, skoro nawet nie umiesz chodzić? – pyta, a potem posyła mi uśmiech, przez który trochę miękną mi kolana.
Wokół niebieskich oczu pojawia się kilka zmarszczek. Wpatrując się w rozbawione tęczówki, zastygam w bezruchu na moment, ale uświadamiam sobie, że znajdujemy się zdecydowanie za blisko. Czuję jego ciepło, które sprawia, że do napływają do mnie wspomnienia z trzeciego roku studiów, kiedy znaleźliśmy się w bardzo podobnej sytuacji. Wracając z imprezy w bractwie Simona, skręciłam kostkę, bo spadłam z krawężnika. Za dużo alkoholu i kilka wypalonych papierosów sprawiło, że straciłam panowanie nad swoim ciałem. Do tej pory pamiętam, jak bardzo ucieszył mnie fakt, że Charles, nie dość, że tamtego wieczora zachował trzeźwość, tak jeszcze postanowił, że zadba o to, bym bezpiecznie wróciła do domu mojego stowarzyszenia. Gdyby nie to, że podniósł mnie z brudnego asfaltu, prawdopodobnie leżałabym tam i patrzyła w gwiazdy, zastanawiając się, czy w ogóle jeszcze żyję. Tak, panikuję okropnie, gdy przydarza mi się jakiś wypadek.
Ale czy cieszę się teraz? Nie wiem. Mój umysł zdecydowanie jest zagmatwany. Czuję się brudna, współwinna i nie potrafię się zrelaksować. Charles nadal się na mnie patrzy. Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie daję mu dojść do słowa. Bo decyduję się na coś, czego zarzekałam się, że tego wieczoru nie zrobię. Wzdycham i mówię:
– Chodźmy do mnie.
____
Lubię ten rozdział. Dajcie znać, co o nim sądzicie.
Ściskam, K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro