5
– Cudownie – szepczę pod nosem, kiedy siadam na wyznaczonym miejscu przy długim stole.
Od razu zaczynam rozglądać się za winem, bo nie jestem pewna, czy zdołam przetrwać ten wieczór na trzeźwo. I tak, siedzę między Annie a Holly, więc mam ogromne wsparcie, ale nie mogę uwierzyć, że usadzono mnie naprzeciwko Charlesa i Denise. Czy mówiłam już, że niekoniecznie dobrze znoszę obserwowanie publicznego okazywania uczuć? Nie? To mówię właśnie teraz – nie cierpię tego. A kiedy widzę, że odkąd Denise zajęła swoje miejsce, nie przestaje zaczesywać włosów Charlesa, trafia mnie szlag. Ktoś mógłby pomyśleć, że jestem zazdrosna albo że może chciałabym być na jej miejscu. Muszę tego kogoś zawieść – nie żywię żadnych uczuć do Charlesa oprócz zdrowej sympatii. Po prostu ta kobieta działa mi na nerwy i nie mogę jej zaakceptować.
Kładę kopertówkę na kolanach i kiwam głową do Annie, która podaje mi kieliszek szampana. Nie wiem, skąd go wytrzasnęła, ale biorę go bardzo chętnie. Moczę w nim wargi od razu, za co dostaję po łapach.
– Co? – syczę na przyjaciółkę.
– To do toastu, moczymordo – odfukuje i zabiera mi z dłoni kieliszek.
Krzywię się w niezadowoleniu. Słyszę, jak Holly chichocze. Już chcę się do niej odezwać, skomentować jakoś zaistniałą sytuację, ale moją uwagę odbiera mi wysoki dźwięk szurającego po kafelkach krzesła. To Charles.
– Przestań – cedzi przez zęby, odsuwa rękę Denise i wstaje od stołu.
Jeszcze nic, a już. Przyszła para młoda dopiero co zajęła miejsce pośrodku gigantycznego stołu, a jeden z gości postanowił tak po prostu sobie pójść. Widzę, że Charles oddala się w szybkim tempie i poprawia cały czas mankiety marynarki. Znika za wielkimi dębowymi drzwiami, przez co przenoszę wzrok na zmieszaną Denise. Patrzy na mnie z czerwonymi policzkami. Waha się przed odezwaniem, jakby pytała mnie o zgodę. Nie reaguję, po prostu czekam. Wzdycha cicho, obserwuje swoje dłonie, a potem najdelikatniej jak potrafi, odsuwa krzesło i wstaje.
– Lepiej sprawdzę co u niego – oświadcza cicho, a ja już wiem, że to nie jest dobry pomysł.
– Lepiej nie – wtrącam się poważnie.
Moje słowa ją zatrzymują. Jestem zdziwiona, kiedy Denise tak po prostu kiwa głową i siada. Marszczę brwi. Mam nadzieję, że coś powie, coś wyjaśni, ale milczy. Zerkam na Annie, która wgapia się we mnie z lekkim obłędem w oczach. Holly patrzy natomiast na towarzyszkę Charlesa. Mogę nawet przysiąc, że w jej oczach dostrzegam pewną podejrzliwość. I Elena wygląda zza ramion swoich gości, by sprawdzić, co się dzieje. No cóż. Nic dziwnego, że przyciągnęliśmy wzrok. W końcu przyjęcie jeszcze się oficjalnie nie rozpoczęło, a pierwsza dramatyczna sytuacja sprawiła, że wszelkie obawy Eleny wydają się uzasadnione – szkoda tylko, że tymi wszczynającymi awanturę ludźmi są jej przyjaciele, a nie, tak jak zakładała, najbliższa rodzina. Jest mi trochę wstyd, ale trudno. Stało się. Już nic nie poradzę.
Łapię kontakt wzrokowy z Simonem, który bez użycia słów pyta mnie, o co chodzi. Nie pozostaje mi nic, jak tylko wzruszyć ramionami. Sekundy się dłużą. Nikt nie zaczyna nic robić, a Charles nie wraca.
– Czekamy na niego? – dopytuję Annie, kiedy kolejne zniecierpliwione westchnięcia przedzierają się przez salę.
– Na to wygląda...
Teraz żałuję, że nie pozwoliłam Denise sprawdzić, dokąd poszedł. Może wróciliby po chwili w całkiem niezłych humorach i wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, a może postanowiliby się stąd zmyć i nie siedzieć w tak drętwej atmosferze... Nie wiem. Teorii z pewnością jest więcej. Rozglądam się po sali, ciągle patrzę w kierunku drzwi, ale nie widzę mojego przyjaciela. Sprawdzam nawet komórkę, by upewnić się, że do mnie nie napisał. Ale zaraz... Po co miałby w ogóle pisać? Nie jestem raczej jego pierwszym wyborem. Obstawiam, że prędzej napisałby do Matta, Tylera, a nawet i do samego Simona. Ba, na pewno szybciej wezwałby Denise niż mnie. Coś w moim wnętrzu podopowiada mi jednak, bym mimo wszystko ruszyła tyłek z obitego białym materiałem siedzenia, i poszła poszukać Charlesa. Nie byłaby to pierwsza tego typu sytuacja między nami. Już parę razy zdarzyło mi się towarzyszyć mu podczas większych i mniejszych kryzysów. Towarzyszyłam mu na przykład w szatni po jego pierwszej przegranej, kiedy zmienił uczelnię. Nawet za dobrze się wtedy nie znaliśmy. Ja i moje dziewczyny miałyśmy w zwyczaju zachodzić do chłopaków do szatni tuż po meczu, by albo im pogratulować, albo poklepać po ramieniu w ramach pocieszenia po porażce. Robiłyśmy to głównie ze względu na Elenę, która nie dość, że nie miała odwagi pójść tam sama, to jeszcze tak nagadała Annie, że na pewno wśród hokeistów w szatni znajduje się jej przyszły mąż. A Annie, jak to na beznadziejną romantyczkę przystało, uwierzyła, że tak właśnie jest.
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy zbierałyśmy się do opuszczenia męskiej jaskini. Chłopacy przegrali pierwszy mecz w nowym sezonie, trener Clark dostał wścieku tyłka i zapowiedział karny trening.
No cóż. Nie na co dzień przegrywa się osiem do zera. Wszyscy zawodnicy przyjęli to z dużą pokorą i nawet zrezygnowali z imprezy, którą organizowało nasze stowarzyszenie, co raczej nie wpisywało się w definicję studenckiej normalności. Już miałam wyjść, Elena ciągnęła mnie za rękaw skórzanej kurtki, ale coś mnie podkusiło, bym obejrzała się za siebie i spojrzała na nowego zawodnika. Siedział wciąż w swoim stroju, z łokciami opartymi na kolanach. Pogrążony był w myślach, które znał tylko on. Chciałam wyjść za Eleną, pojechać do domu, wziąć prysznic i przygotować się na przyjęcie. Wiedziałam też, że od kilkudziesięciu minut czekał tam na mnie Jacob – który swoją drogą był wtedy moim tajemniczym mężem. Ale kiedy spojrzałam na Charlesa, zrobiło mi się go po ludzku szkoda. Był nowy, nie nawiązał żadnych poważnych znajomości, bo zwyczajnie nie miał do tego zbyt wielu okazji, a w dodatku nie strzelił żadnej z czterech bramek. Faulował przeciwników tak mocno, że trafił na ławkę kar trzykrotnie. I może nie byłoby z nim tak źle, gdyby nie fakt, że trener Clark w przypływie gniewu powiedział mu przy wszystkich, że to wina nowego.
– Zaraz wracam – obwieszczam przyjaciółkom, a potem najdyskretniej jak potrafię, odchodzę od stołu.
– No tak, znasz go lepiej – mruczy pod nosem Denise.
– Och, zamknij się – warczy na nią Holly, za co jestem jej przeogromnie wdzięczna.
Nie chcę robić afery, dlatego ignoruję jej komentarz i szybkim krokiem idę w kierunku wyjścia. Moje obcasy robią zbyt dużo hałasu, przez co wszystkie oczy lądują na moim ciele. Modlę się, by nie wylądować na czystych kafelkach. Żałuję, że wybrałam tak długą suknię, bo teraz muszę ją podnosić, żeby nie zaplątała mi się w obcasy. Nie chcę przecież stracić zębów w tak głupi sposób. Nie mam kasy na licówki.
Kiedy znikam za ścianą i staję się całkowicie niewidoczna dla zgromadzonych gości, oddycham z wielką ulgą. Rozglądam się wokół, ale nie dostrzegam nigdzie postawnej sylwetki Charlesa. Przechodzę korytarzem, zaglądam nawet do męskiej łazienki – na szczęście jest pusta – wychodzę do ogrodu, wracam do apartamentu Simona i Eleny, który okazuje się zamknięty. Krążę po hotelu tak długo, że zaczynają boleć mnie nogi. Wykorzystałam już chyba wszelkie możliwości i pomysły. Już chcę wracać na salę, kiedy uświadamiam sobie, że nie byłam jeszcze przed budynkiem. To raczej mało prawdopodobne, by tak po prostu chciał stać przy dość ruchliwej ulicy i wdychać spaliny. Ale może jednak? Może wybrał miejsce, w którym wiedział, że nie zostanie znaleziony? To chyba ma sens.
Lokaj otwiera przede mną ogromne drzwi, za co dziękuję mu skinieniem głowy. Wychodzę przed hotel, nadal przytrzymując długą suknię. Jestem w szoku, że jeszcze się nie wywróciłam, zwłaszcza że przeszłam chyba ze sto kilometrów po samym hotelu. Rozglądam się wokół i już chcę wracać do środka, kiedy dostrzegam Charlesa kilkadziesiąt metrów ode mnie. Opiera się o barierkę oddzielającą chodnik od ulicy i robi coś na swoim telefonie. Waham się przez kilka sekund, czy powinnam podejść. Ja w takiej sytuacji zapewne wolałabym być sama i odreagować nagromadzone emocje. Ale przecież znam Charlesa i wiem, że duszone przez niego emocje bombardują go później od środka z potrójną siłą. Rozmowa nie raz była dla niego wybawieniem. Co prawda nigdy nie na tematy związane z miłością czy kobietami, bo głównie dotyczyły hokeja, studiów czy ambicji jego ojca, ale jednak...
Ruszam więc niepewnie, zadzierając głowę do góry, by nie dać po sobie tego poznać. Charles mnie nie dostrzega, dopóki nie staję centralnie obok niego. Podnosi głowę i marszczy brwi, taksując mnie od góry do dołu. Chowa komórkę do kieszeni spodni, a potem wygładza poły marynarki i staje niemal na baczność. Chyba nadal jest spięty.
– Co tu robisz? – pyta oschle. – Simon wysłał cię na poszukiwania? A może Denise?
Dupek. Spięty dupek, który musi odreagować.
Już cię przejrzałam, dupku. Dawno temu.
– Nie – odpowiadam takim samym tonem jak jego. – Nie możemy zacząć bez ciebie – mówię, choć nie mam pewności, czy to prawda. – Jesteś jednym z ważniejszych gości dla pana młodego, więc dobrze byłoby gdybyś wrócił i go po prostu wsparł.
Zakładam ręce na piersi. Upewniam się, że sukienka pozostaje na swoim miejscu. Charles patrzy na mnie beznamiętnie. Zaczynam żałować, że w ogóle tu przyszłam. Ewidentnie potrzebował zostać sam, a ja tylko zakłóciłam mu spokój.
– Niepotrzebnie – mówi wrednie. – Świetnie się tu bawię, jak zresztą widać.
– Tak. Cudownie – potwierdzam ironicznie i zbliżam się do niego o kolejne dwa kroki.
Teraz mogę wyczuć drzewny zapach jego perfum. Tak długo już ich nie czułam. W ogóle bardzo długo nie widziałam się z nim sam na sam, nie licząc oczywiście chwilowej pogadanki sprzed tygodnia. Nie ukrywam, że nasz kontakt mocno osłabł, kiedy wszyscy skończyliśmy studia i ruszyliśmy w świat, by zdobywać pierwsze zawodowe doświadczenia, otwierać firmy lub tkwić dalej w przeszłości, udając, że wszystko jest w porządku. Wzdycham i patrzę na niego niecierpliwie. Stukam nawet obcasem, by nadać więcej dramatyzmu tej sytuacji i – być może – nieco rozładować napięcie. Gdzieś w środku mam wielką nadzieję, że to go rozbawi, rozluźni i sprawi, że przestanie zachowywać się tak bucowato. Nie lubię tej strony Charlesa – niedostępnej, zamkniętej, otoczonej murem. Bardzo łatwo mu do niej powrócić.
– Więc? Wracasz czy mam powiedzieć wszystkim, że już się nie pojawisz? – pytam, próbując jednocześnie wywrzeć na nim lekkie poczucie winy.
Wiem, że to go złamie. Jest w zbyt bliskiej relacji z Simonem, by uciec z jego przedślubnej kolacji.
– Po prostu... – zaczyna i wypuszcza powietrze. Kręci głową, a potem łapie się za brodę.
Obserwuję go coraz intensywniej. Wytężam wzrok, by dostrzec więcej szczegółów. Dłonie mu się lekko trzęsą, bez przerwy bawi się wyszyciem kieszeni spodni. Może nawet szczypie skórę na swoim udzie, byleby jakoś pozbyć się tego, co siedzi w jego głowie. Dziwnie widzieć go w tak niepewnej odsłonie. Przywykłam do Charlesa, który jest wyważony, ale bardzo zabawny, cichy, ale zaskakujący, optymistyczny, ale nie niepewny siebie... Co jest?
– Po prostu mnie wkurzyła, okej? – pyta, a potem znowu wzdycha. – Ciągle mnie dotyka, nie odstępuje na krok i... Ugh.
Nie komentuję, bo sama nie wiem, co powinnam powiedzieć. Znam za mało szczegółów, by wyciągnąć jakieś większe wnioski. Widzę ich razem drugi raz na żywo. Wcześniej nie wydawało się, by było między nimi źle. Relacje na Instagramie, które opublikowali, podkreślam, poprzedniego dnia, również na to nie wskazywały. Dlatego też czuję się nieco oszołomiona.
– Chyba przywykłem do samotności – mówi cicho i kopie niewidzialny kamyk. – Nieważne – ucina temat, a ja kiwam głową, szanując jego decyzję. – Wracajmy. Masz rację. Simon na pewno na mnie liczy.
Kiwam głową i pozwalam mu ruszyć. Wymija mnie, a potem szybkim krokiem idzie w kierunku wejścia do hotelu. Czuję się dziwnie, kiedy na wielką salę wchodzimy osobno. Staram się nie myśleć za wiele o spojrzeniach, które znowu mnie lustrują. Posyłam kilku osobom wymuszony uśmiech, a potem znowu zajmuję miejsce między przyjaciółkami. Bez większego namysłu chwytam szklankę wypełnioną sokiem i wypijam jej zawartość do dna. Krzywię się, kiedy wyczuwam w niej wódkę.
– Już po toaście? Można legalnie zalać się w trupa? – pytam cicho Annie, a ona kręci głową. – Nie? To o co chodzi? – szepczę, nachylając się w jej stronę.
– Wiedziałam, że ten król dramatu wyssie z ciebie całą energię...
– Słyszałem cię, Ann – wtrąca się Charles z naprzeciwka.
– ... więc zrobiłam ci drinka na pocieszenie.
– Jesteś najlepsza – ogłaszam z wielkim rozczuleniem, a potem krótko ją przytulam.
– Wiem, a teraz opuść moją strefę komfortu, bym mogła nastroić się na wieczór pełen szaleństwa.
____
5 rozdział na 500 wyświetleń. dzięki, że jesteście <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro