Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2


Impreza rozkręca się w najlepsze. Słońce już całkowicie zaszło, przez co w ogrodzie Eleny i Simona zapanowała niezwykle nastrojowa aura. Lampki choinkowe zdobią taras, wszędzie ustawiono świece i niewielkie lampki solarne, dzięki czemu nie siedzimy w całkowitych ciemnościach. Z głośnika stojącego na parapecie leci piosenka Justina Biebera, co wprawiło wszystkie kobiety w taneczny nastrój. Ruszam się w rytm piosenki z drinkiem w dłoni, machając przy tym trochę nad wyraz biodrami i śmiejąc się z szalonych ruchów Holly. Zarzuca swoimi ciemnymi włosami, udaje, że twerkuje i krzyczy, kiedy Justin wyśpiewuje słowa Favorite Girl. Simon już dwa razy w ciągu ostatnich pięciu minut próbował porwać swoją przyszłą żonę, lecz ta zaparła się, że nigdzie nie idzie, dopóki nie zedrze gardła przy ulubionych utworach idola z dzieciństwa. Tak więc teraz zbliża się do mnie, wskazuje na mnie palcem, a potem łapie moją brodę i krzyczy mi w twarz:

– My favorite, my favorite, my favorite. My favorite girl, my favorite girl!

Wybucham śmiechem i dołączam do niej, by wyśpiewać pozostałe frazy. Bujamy się we cztery, bo Annie i Holly podchodzą do nas rytmicznie i obracają nami wokół osi. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, kiedy odwracamy się do siebie tyłem i tak po prostu pocieramy się tyłkami. Z pewnością wygląda to żałośnie. Być może powinnyśmy czuć teraz zażenowanie, w końcu nie jesteśmy same, ale kogo by to obchodziło, kiedy zabawa jest tak dobra? Poza tym nie ma tu nikogo, kto by nas nie znał.

No, może z wyjątkiem Denise. Towarzyszka Charlesa nie odezwała się do mnie ani słowem, odkąd wróciłyśmy z krótkiego płakania nad suknią w garderobie Eleny. Nie odstępuje Charlesa na krok, co wydaje się dość zabawne. Tłumaczę sobie, że jest po prostu nieśmiała, ale nie będę też ukrywać, że ta cecha niekoniecznie zgrywa mi się z jej wyglądem. Kusa, obcisła sukienka przyciąga jednak wzrok. Czy tak ubierają się nieśmiałe kobiety? Chyba nie. Ale może jestem zbyt oceniająca albo nie potrafię odejść od stereotypów. Cóż. Chciałam z nią porozmawiać. Liczyłam, że dołączy do nas podczas tańca, ale Denise nawet nie ruszyła się z miejsca. Zastanawiałam się parę razy, czy nie podejść i nie zagadać. Zanim oddałyśmy się tańcom, szłam w jej kierunku z dwoma drinkami, bo została sama przy stole, ale kiedy tylko się zbliżyłam, wstała i poszła do środka.

– Słyszycie to?! – wykrzykuje Annie, gdy z głośnika zaczynają lecieć pierwsze nuty piosenki Jumpin', Jumpin' Destiny's Child.

Od razu zaczynamy ruszać się do bitu piosenki R&B, która kojarzy nam się wyłącznie z wieczorkami organizowanymi przed wyjściem na imprezę podczas studiów. W miarę spokojna melodia nie zmusza nas do szaleństw, ale wyzwala w nas pewną sensualność. Nagle zniżamy się na kolanach, przejeżdżamy dłońmi po własnych biodrach czy bawimy się włosami. Zerkam na otoczenie. Oprócz nas na prowizorycznym parkiecie zostały tylko dwie siostry Eleny i jej ledwo przytomny brat, który skacze nie do rytmu. Obracam się, by sprawdzić, co dzieje się za moimi plecami.

Nikt nie zwraca na nas uwagi. Tylko Simon i Charles, którzy opierają się udami o tył kanapy, lustrują spojrzeniem całą naszą grupkę. Posyłam im uśmiech i znowu kołyszę przesadnie biodrami. Charles unosi kubek z whisky w górę na znak toastu. W tym samym momencie przy jego boku pojawia się Denise, która szepcze mu coś do ucha, a potem odchodzi w kierunku domu. Wzruszam ramionami i wracam do przyjaciółek. Elena wylała drinka na swoje buty, Annie pucuje je jakąś szmatką, a Holly nagrywa to swoim telefonem.

– Jak?! – pytam, bo nie rozumiem, jak przez tę chwilę mogło się stać tak wiele.

– Walnęłam ją – śmieje się Holly, a Elena uderza ją w ramię w ramach zemsty.

– Ciesz się, że to stare trampki, bo chciałam ubrać moje nowe sandały od Manolo Blahnika z wyprzedaży w Bloomingdale's – mówi z udawanym gniewem Elena.

– Do ogrodu? Manolo Blahnik? – odzywa się z dołu Annie. – Chyba zwariowałaś.

– Kto bogatemu zabroni? – dopytuje ze śmiechem Holly.

– Z wyprzedaży się nie liczy – wzrusza ramionami i chwyta Annie za przedramiona, kiedy ta wstaje i chwieje się na nogach. – Gdyby Simon pytał, znalazłam je na śmietniku.

Śmieję się na te słowa. Simon jest jak szczeniak, nie potrafi się na nią złościć, nawet jeśli wydaje dużo za dużo na ubrania, które zakłada tylko raz. Ale rozumiem jej zachowanie, sama ukrywałam niektóre wydatki przed moim byłym mężem, byleby uniknąć wzroku pełnego niezrozumienia i wzdychania, gdy znalazł kolejną odciętą metkę.

– Czyli ile kosztowała cię ta wyprzedaż? Tyle, ile mój miesięczny czynsz? – dopytuję z chichotem.

– Lepiej jej nie mów, Elena, bo jeszcze cię okradnie i sprzeda, żeby opłacić rachunki! – wtrąca się Holly, przez co wszystkie zaczynamy się śmiać. – Nigdy nie wiadomo, co kryje się za tą niewinną twarzą Eris.

– Daj spokój, kochana, jeszcze nie jest ze mną tak źle! – wykrzykuję i popycham delikatnie Holly, kiedy ruszamy w stronę gromadzącej się przy stole grupy. – Ale przynajmniej wiem, co powinnam kraść, tak gdybym przypadkiem spłukała się ze wszystkich oszczędności.

– Gdy się spłuczesz, po prostu mi powiedz, okej? – dopytuje Elena i kręci głową w panice. – Kocham wszystkie moje buty i torebki. Niektóre z nich to limitowane kolekcje. Proszę, nie zabieraj mi żadnej z nich. Muszę przekazać je w spadku córce, która pewnie nie będzie miała za co żyć.

– Czemu twoja córka nie miałaby mieć za co żyć? – pyta Annie, gdy stajemy obok Charlesa i Simona.

– Córka? – wtrąca się Simon. – Czy ja o czymś nie wiem?

Przygląda się swojej przyszłej żonie. Na jego twarzy maluje się zdziwienie połączone z małym rozbawieniem. Charles przygląda nam się uważnie, czekając, aż Elena wyjaśni, o co jej chodzi. Rozglądam się wokół. Towarzyszka Charlesa nadal się nie pojawiła, a szkoda, bo bardzo chciałabym ją poznać. W końcu nie codziennie mogę dowiedzieć się czegoś więcej o potencjalnej partnerce mojego przyjaciela.

Przenoszę ponownie uwagę na Elenę, która wzdycha ociężale i staje przodem do nas. Simon obejmuje jej drobne ciało ramionami i zamyka w szczelnym uścisku. Jego broda spoczywa na jej ramieniu. Wyglądają przeuroczo. Annie piszczy, Holly robi im zdjęcie, a ja udaję, że wcale nie pękam z zazdrości.

– To tylko hipotetyczne mówienie. Patrząc na to, że moja córka będzie najbardziej rozpieszczonym dzieckiem na świecie, nie wykształci w sobie odpowiednich cech przedsiębiorczych, przez co nie będzie umieć zarządzać gotówką. Aby uniknąć wylądowania na ulicy, sprzeda wszystkie moje torebki, buty, płaszcze czy cokolwiek, co ma metkę. Dlatego kupuję tyle rzeczy. To inwestycja w dobro moich przyszłych dzieci! – wyjaśnia dosadnie.

Na twarzy mojej przyjaciółki nie ma ani krzty zwątpienia. Emocje Simona mówią jednak coś innego. Marszczy brwi i ewidentnie stara się nie wybuchnąć śmiechem.

– Dlaczego nie miałaby umieć zarządzać gotówką? – pyta i zerka na profil Eleny. – Przecież my doskonale sobie z tym radzimy.

– No, tak. To prawda, my sobie radzimy, ale to przez to, że nie dorastaliśmy w luksusie. Już nie pamiętasz, jak kombinowaliśmy na studiach, by utrzymać się za dwieście dolców tygodniowo? – dopytuje Simona, a ja kiwam głową na zgodę.

– Nie chcę cię pouczać, El – wtrąca się Charles z kpiącym uśmieszkiem. – Ale istnieje bardzo prosty sposób, by nauczyć waszą córkę rozważnego zarządzania pieniędzmi.

– Niby jaki, mądralo? – odpowiada zaczepnie i zaciska wargi, by się nie roześmiać.

– Wystarczy, że będziecie wydzielać jej pieniądze. Niech się uczy, dziewczyna – mówiąc to, wzrusza ramionami i bierze kolejny łyk piwa. – Nie wystarczy jej do końca tygodnia? Trudno. Mogła nie szastać kasą na prawo i lewo.

– Och, Boże, współczuję twojej przyszłej córce – mówi z przerażeniem Annie. – I żonie zresztą też. Na pewno będziesz jej ględził o tym, że nie potrzebuje trzeciej takiej samej torebki, tylko że w innym kolorze.

– Na szczęście nie wszystkie kobiety muszą mieć trzy takie same torebki w innym kolorze – odpyskowuje jej Charles i wytyka język w jej kierunku.

– Mówisz o Denise? – wyrywa mi się, zanim zdążę pomyśleć.

Oblewam się rumieńcem, kiedy Charles nie odpowiada przez dłuższą chwilę. Wpatruje się we mnie intensywnie, ale nie potrafię odczytać jego myśli. Dosłownie jego mina nie wyraża nic. Elena skacze wzrokiem to ze mnie, to na niego. Simon robi to samo. Holly kopie niewidzialny kamyk, a Annie rozgląda się wokół. Nie wiem dlaczego nagle atmosfera robi się bardzo gęsta. Stoimy w milczeniu i czekamy, aż w końcu ktoś postanowi przerwać tę paskudną ciszę. Nie mam zamiaru ponownie się odzywać. Wolę ugryźć się w język, niż spowodować pogorszenie się sytuacji. Wzdycham głęboko i oddalam się w stronę stolika, by odszukać czystą szklankę i nalać sobie drinka. Chyba nie przetrwam tego na trzeźwo.

Niby wiem, że nie powiedziałam nic złego, niby miał być to głupi żart, docinka, ale cisza po stronie Charlesa tak bardzo zbija mnie z tropu, że wolę stchórzyć i uciec z tej niezręcznej sytuacji. Zawsze tak robię. Może właśnie to jest mój największy problem – nie potrafię zmierzyć się z konsekwencjami własnych wyborów czy słów, a potem grzęznę w bagnie i zamiast złapać się czegoś, co może mi pomóc, będę grzebać w tym obrzydliwym błocie i zanurzać się w nim jeszcze bardziej, centymetr po centymetrze.

– Dobra, kochani! – krzyczy Elena, by zwrócić uwagę wszystkich gości. – Jak wiecie, albo nie wiecie, moja rodzina pochodzi gdzieś ze wschodniej Europy. Skąd dokładnie, nie wiadomo. Od dziecka staram się rozwikłać tę zagadkę. To, czego zdążyłam się dowiedzieć, to to, że przed ślubem za szczęście pary młodej bije się szkło! – obwieszcza aż nadto entuzjastycznie Elena. Wyrzuca ręce w górę, a potem przywołuje do siebie Simona. – Kochanie, dawaj tę beczkę...

Simon wzdycha, przewraca oczami, a potem znika na krótki czas w garażu. Wychodzi z beczką wypełnioną szklanymi butelkami. Najdelikatniej na świecie wysypuje je wszystkie na trawnik, otrzepuje ręce i czeka na dalsze polecenia narzeczonej.

– Tak więc – wznawia swój wywód Elena. – Chwytajcie za butle, rozbijajcie je o tę beczkę, żebym nie musiała później sprzątać – mówiąc to, grozi wszystkim palcem. – I życzcie nam czego tam chcecie!

Ktoś gwiżdże, ktoś klaszcze, ktoś biegnie w stronę wielkiej beczki i chwyta za butelkę. Elena skacze radośnie, przytula Simona i piszczy, kiedy pierwsze szkło tłucze się za ich szczęście. Nie mogę ruszyć się z miejsca, nawet wtedy, gdy czuję na swoim ramieniu dłoń Holly. Kręcę głową, dając jej znak, że potrzebuję chwili dla siebie. Rozumie, o co chodzi, jak zawsze. Nie naciska, za co jej w duchu dziękuję. Bierze Annie pod pachę i ruszają razem w kierunku gości, którzy zgromadzili się już na trawniku, by świętować razem z przyszłą młodą parą. Chichoczę, kiedy jeden z kolegów Simona grozi drugiemu, że przyłoży mu butelką po winie, kiedy ten postanowi nie przyjść na pierwszy trening przed startującym za kilka tygodni sezonem hokejowym.

Siadam przy stole, popijam przyrządzonego wcześniej drinka i podjadam parę chipsów. Nikt nie zawraca sobie mną głowy. I bardzo dobrze, bo potrzebuję chwilowej samotności. Och, tak łatwo ostatnio przychodzi mi dobijanie się przez tak błahe powody. Nie sądziłam, że informacja o szybkim i wymarzonym weselu Eleny wywoła tak skrajne emocje. Niby się cieszę, ale odczuwam też niemałą frustrację. A może to nostalgia? Albo tęsknota za czymś, czego tak naprawdę nigdy nie doświadczyłam? I nie, nie chodzi mi wyłącznie o ślub. Moje niewielkie wesele było w porządku, właśnie takie, jakiego zawsze chciałam. Stale tęsknię jednak za tym, o czym marzyłam, a czego w minionym małżeństwie nie udało mi się osiągnąć.

– Wszystko dobrze? – Od dziwnych myśli odrywa mnie głos Charlesa.

Przysiada się obok mnie i zabiera kilka chipsów z miski, która stoi przede mną. Marszczę brwi i klepię go w dłoń w żartobliwym geście. Powinien już dawno wiedzieć, że nie tak łatwo dzielę się jedzeniem.

– Daj spokój. To dobro przeznaczone jest dla wszystkich – ogłasza głośno i przesuwa miskę w swoją stronę, tak by stała pomiędzy nami. – Nie możesz zabraniać mi jeść takich pyszności – mówi z udawaną urazą i wpycha kilka chipsów do swojej buzi.

Duże dziecko.

– Co na to twój trener? Nie będziesz miał rano wywodu, że masz spuchniętą twarz od... Jak to było? Za dużej porcji węglowodanów? – przedrzeźniam go, wracając przy okazji do jednej z moich ulubionych historii z czasów studiów.

Poznałam Charlesa na drugim roku, kiedy przeniósł się na naszą uczelnię z innego miasta i trafił do drużyny hokejowej, w której grał Simon. Zaczynał wtedy nowy kierunek, będąc rok w plecy. Zawsze przesadnie dbał o formę, upominał swoich kolegów, by dbali o nawyki, ale kiedy sam dopadł się do śmieciowego jedzenia czy alkoholu, całkowicie puszczały mu hamulce. Nigdy nie zapomnę akcji, kiedy wraz z Eleną poszłyśmy zobaczyć ich trening po największej imprezie w historii kampusu. Charles ledwo stał na nogach. Kiedy założył łyżwy i wyszedł na lód, runął jak długi. Trener stanął nad nim i wykrzyknął mu w twarz, że jest cały opuchnięty i że ma zakaz spożywania tak dużej ilości węglowodanów. Chyba nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego hokeiści zalewają się w trupa, mimo permanentnego zakazu.

– Przestań – fuka, chcąc ukryć śmiech. – Dawno i nieprawda. Wypraszam sobie, bym kiedykolwiek zjadł więcej niż ponad normę węglowodanów, okej? Moja dieta składa się głównie z białka. I już dawno nie gram w hokeja, tak gdybyś zapomniała. – Daje mi kuksańca, a potem bierze kolejną garść chipsów.

Chrupie mi do ucha, przez co cały czas się śmieję. Opieram łokieć na stole, a na otwartej dłoni kładę brodę. Odwracam się w jego kierunku i wybucham śmiechem, widząc wszystkie okruszki, które spadły na jego czarną koszulkę. Ośmielam się, by je otrzepać, a potem zbliżam się nieco w jego stronę i mówię z wielkim przekonaniem:

– Nie da się zapomnieć o tak dobrym zawodniku, jakim był Charles Gray.

Czy brzmi to trochę flirciarsko? Być może. Czy żałuję, że ośmieliłam się na taki ton? Nigdy w życiu. Obserwowanie zbitego z tropu Charlesa to moje ulubione hobby. Patrzy na mnie tymi niebieskimi oczami i nie mówi nic przez kilkanaście sekund. Dopiero po chwili, kiedy sama zaczynam się śmiać, pozwala sobie na reakcję.

– Przestań ze mnie kpić, marudo – mówi opryskliwie, ale jego złość nie trwa zbyt długo. Popycha moje ramię w zaczepnym geście. – Gdybym był tak zajebisty jak mówisz, jeszcze przed tym całym gównem zająłbym ciepłą posadkę w lidze, a teraz...

– A teraz przygotowujesz potencjalne gwiazdy hokejowej ligi. Masujesz im spięte łydki, naklejasz rozgrzewające plastry i macasz tyłeczki – komentuję ze śmiechem. – Sama nie wiem, czy ci współczuję, czy zazdroszczę!

Widzę w oczach Charlesa błysk, który zwiastuje chęć odwetu. Nasze przekomarzanki mogą trwać bez końca. To wspaniałe, że nie muszę przy nim nikogo udawać. Czekam na kolejną ripostę, ale dochodzi do mnie zupełnie inny głos. Miękki, przesłodki, kobiecy.

– Idziemy, kochanie? Źle się czuję.

Odwracam się i dostrzegam Denise, która stoi po drugiej stronie stołu i wgapia się intensywnie w swojego towarzysza. Przenoszę wzrok na Charlesa, który zastyga w bezruchu. Widzę, że się waha. Wiem, że chce dalej rozmawiać, śmiać się i droczyć, ale wiem też, że jeśli jest do czegoś zobowiązany, przedłoży to nad swój komfort. Posyła mi krzywy, ale przepraszający uśmiech, a potem wstaje i łapie wyciągniętą dłoń Denise.

Obserwuję, jak kiwa mi na odchodne, a potem obejmuje niską blondynkę, przyciąga ją do siebie i idzie w kierunku przyszłej pary młodej. Żegnają się ciepłym uściskiem, a potem znikają we wnętrzu domu i do białego rana nie wracają na imprezę. Nie potrafię zrozumieć jedynie, dlaczego aż tak mnie to dotyka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro