Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19

Charles

– Nie wierzę, że to zrobiliście – piszczy Eris, kiedy Elena i Simon kiedy zatrzaskują różowe, puchate kajdanki na naszych nadgarstkach.

Wzdycham głęboko, jak ostatni mruk, patrząc na mój prawy nadgarstek. Nareszcie mam Eris blisko siebie, co niezaprzeczalnie mnie cieszy, lecz wolałbym, by wybrała moje towarzystwo z własnej woli, a nie przez durny weselny konkurs. Spoglądając na jej twarz, nie dostrzegam żadnego zawodu. Maluje się na niej rozbawienie, a może nawet i zaintrygowanie.

– Czy wskutek tego połączenia mamy coś dla państwa zrobić? – pyta Eris, kłaniając się przed nimi.

– Może zbyt często nie znikać nam z oczu, dobrze się bawić i nie próbować rozwalić tego różowego cholerstwa – zaznacza Elena i chichocze pod nosem. – Klucza i tak nie znajdziecie, bo znajduje się on w naszej specjalnej skrytce. Jest ściśle strzeżona, więc na próżno zdadzą się wasze próby znalezienia jej bądź otwarcia.

– Świetnie – komentuję bez emocji.

Unoszę prawą dłoń, by przeczesać włosy. Wraz z moją ręką do góry unosi się też ręka Eris. Cudownie. Wszyscy się śmieją z tego, co właśnie zobaczyli, a ja w ogóle nie czuje się rozbawiony, bo staliśmy się nie tyle co pośmiewiskiem, ale ponownie cała uwaga gości przeniosła się na nas, a zdecydowanie nie tak powinno być.

– To co, bawimy się dalej, kochani? – krzyczy DJ, a potem włącza HOT TO GO! Chappell Roan.

– Najgorsze jest to, że muszę do toalety – odzywa się Eris ze skwaszoną miną.

– O nie – mówię z uśmiechem. – Nie pomyślałem, że przecież będziemy musieli nawet razem sikać.

– Udawajmy, że to nigdy nie miało miejsca. Nie będziemy nigdy poruszać tego tematu.

– Dobrze. Mogę w tym czasie gwizdać, śpiewać albo opowiadać żarty. Cokolwiek, co pozwoli ci się rozluźnić.

– Nie wierzę, że rozmawiamy o takich rzeczach – śmieje się Eris. – Ale dobra, wybieram gwizdanie. Twój głos mnie rozproszy.

– Okej, będzie gwizdane, żaden problem – potwierdzam i ruchem głowy wskazuję, by poszła w stronę toalet. – Prowadź.

Eris przytakuje, splata nasze palce i wyprowadza nas z namiotu. Wchodzimy do podstawionego kontenera z toaletami i upewniamy się, że w damskiej części nie ma żadnego intruza. Zamykam drzwi na klucz i od razu zaczynam gwizdać, gdy Eris wchodzi do jednej z toalet, zabierając przy tym moją rękę, którą próbuje przytrzasnąć drzwiami, by zachować prywatność. Nie pozostaje mi nic innego, jak stanąć za drzwiami tak, by nie obserwować i tak niezręcznej sytuacji i dać jej najwięcej poczucia komfortu, ile tylko jestem w stanie.

– Masakra – szepcze dziewczyna. – Nie sądziłam, że zaciągnę cię do łazienki akurat w takim celu.

Przestaję gwizdać, słysząc ten komentarz. Uśmiech od razu wkracza na moją twarz.

– Akurat w takim? – dopytuję, specjalnie zniżając głos. – A jaki inny cel chodził ci po głowie?

– Pozwól, że to przemilczę. I nie przestawaj gwizdać! Muszę zrobić siusiu – mówi z udawaną słodyczą.

– Dobrze – potwierdzam i wracam do poprzedniej czynności.

Oddycham z ulgą, kiedy po chwili Eris wychodzi z kabiny i razem maszerujemy w kierunku umywalek. Aby było wygodniej, myję ręce razem z nią. Ignoruję nawet fakt, że używa za gorącej wody. Zerkam w lustro i posyłam jej uśmiech, kiedy udaje nam się złapać kontakt wzrokowy.

– Ładnie razem wyglądamy – szepcze Eris, ale po tych słowach szok wstępuje na jej twarz, jakby karciła siebie za to, że w ogóle się odezwała.

– To prawda – mówię szczerze. – Myślę, że nawet nago będziemy razem wyglądać.

Dopiero po chwili dociera do mnie to, co powiedziałem. Eris mruga szybko powiekami i stara się nie wybuchnąć ze śmiechu. Widzę rozbawione iskry, które wręcz buszują w jej oczach. Kręcę szybko głową, by dać jej znać, że nie to miałem na myśli.

– To nie tak – zaczynam krótko, ale ona nie daje mi skończyć.

– To było... interesujące – mówi Eris, ledwo powstrzymując się od śmiechu.

– Nie miałem na myśli dosłownie nago... – tłumaczę, ale to chyba tylko pogarsza sytuację. – Chodziło mi, że bez tych wyjściowych ubrań i w ogóle.

– Tak, tak, Charles. Na pewno – przedrzeźnia mnie i ciągnie nas w kierunku drzwi wyjściowych.

Otwiera drzwi i wychodzimy na zewnątrz. Z namiotu dobiega nas głośna muzyka. Z tego co udaje mi się zobaczyć, wszyscy okupują parkiet w dobrej zabawie. Eris wzdycha przy moim ramieniu, patrząc na tańczących gości. Zerkam na nią, chcąc zrozumieć jej reakcję.

– Nie chce mi się już tam wracać – mówi cicho. – Walić ten klucz, weźmiemy go rano. Mam chęć już zdjąć tę kieckę i położyć się do łóżka.

– Musimy iść po klucz – mówię, choć żałuję, że jestem zmuszony wypowiedzieć te słowa.

– Czemu? – dopytuje z grymasem na twarzy.

– Nie mam zamiaru spać w garniturze. Nie rozetnę też ubrań, bo były za drogie – tłumaczę dosadnie.

– Masz rację, nie pomyślałam o tym – przyznaje bez większych emocji. – Cholerna Elena i jej cholerne różowe kajdanki! Idziemy po ten klucz, Charles, bo chcę już zdjąć te pieprzone szpilki i wziąć prysznic. A poza tym, to wszystko jest bez sensu.

Wzdycham ciężko i patrzę na Eris, która buja się z boku na bok. Jej twarz wyraża coś między rezygnacją a zmęczeniem. Widzę, że najchętniej odpuściłaby to wszystko i od razu walnęła się na łóżko, ale oboje wiemy, że nie mamy wyjścia – trzeba wywalczyć klucz i uwolnić się od tego różowego futerka.

– Co jest bez sensu? Nie rozumiem cię czasami.

– Niepotrzebnie wywołała to zamieszanie z kajdankami. Jakby, okej, ja to jeszcze ja, jestem przyzwyczajona, że robi takie rzeczy mi czy dziewczynom, ale trochę mi przykro z twojego powodu, bo wiem, że nie przepadasz za takimi atrakcjami i...

– Stop – przerywam jej i łapię ją za zimne nagie ramię. – Już zaczynasz się nakręcać. Zostawmy takie rozkminy na jutro, kiedy nie będzie w nas ani grama alkoholu i dziwnych uczuć spowodowanych weselem, okej?

– Tak, po prostu... Po prostu chciałabym...

– Czego byś chciała? – pytam, kiedy nie odpowiada przez dłuższą chwilę.

– Nie wiem. Wariuję przez to wszystko, co dzieje się między nami – mówi cicho i niepewnie. – Czy możemy porozmawiać o tym wszystkim jutro?

– Dobra, możemy – mówię w końcu, ruszając w stronę namiotu. – A teraz chodźmy po ten klucz, żebyśmy mogli się uwolnić od tego szaleństwa.

– Jeśli usłyszę, że go nam nie odda, przysięgam, Charles, rzucę się na nią z dziką furią – syczy Eris za moimi plecami.

– Chyba nie znam cię od tej strony – chichoczę i odwracam się w jej kierunku przez ramię. – Spokojnie, myślę, że nie będzie takiej potrzeby. A jeśli będzie, przytrzymam ci sukienkę i szpilki.

– Słodko.

Wchodzimy do środka, gdzie trwają ostatnie podrygi weselnej imprezy. Goście, już nieco zmęczeni, siedzą przy stołach lub kiwają się w rytm wolniejszych utworów. Elena pojawia się w progu sali, kiedy tylko dostrzega, że zmierzamy ku zabawie. Na jej twarzy pojawia się rozanielony uśmiech.

– Och, proszę, proszę! – krzyczy z teatralnym zadowoleniem. – Moi ukochani uciekinierzy wrócili! Znowu!

– Elena, oddaj nam klucz – zaczyna Eris bez zbędnych ceregieli i wychodzi zza mojego ramienia.

Elena mruży oczy i uśmiecha się w sposób, który nigdy nie wróży niczego dobrego. Aż się boję pomyśleć, co chodzi jej z tyłu głowy. Mrugam parę razy i wgapiam się w nią intensywnie, mając nadzieję, że wywrę na niej jakąś presję i że nie będzie próbować swoich podchodów, by utrudnić nam uwolnienie się z tej sytuacji.

– Klucz? Aaa, klucz do kajdanek, prawda? – powiedziała przeciągle, jakby naprawdę nad czymś się zastanawiała. –Mam go, ale tak jak mówiłam, jest ściśle strzeżony.

– Świetnie, to go odstrzeż, daj go i zapomnijmy o całej tej farsie – rzucam oschle, ale wiem, że jedno zdanie nie wystarczy.

Elena krzyżuje ręce na piersi, przygotowując się do kontrataku. Nie wiem, czy uda mi się ją wystarczająco mocno przyprzeć do muru, by odpuściła. Niemniej próbuję. Stojąca obok mnie Eris głośno wzdycha i splata nasze palce. Znowu! Ściska je mocno, by dodać mi otuchy w tej sytuacji. Z przyjemnością oddaję gest.

– Nie ma tak łatwo, Charles – mówi poważnie Elena i zaplata ramiona na klatce piersiowej. – Pragnę przypomnieć, że mieliście być razem do końca wesela, a jak widać, ono jeszcze trwa. Czy coś jest niejasne? Zasady to zasady!

Fukam pod nosem i kręcę głową. Ledwo się powstrzymuję, by nie skomentować tego w jakiś niemiły sposób, ale nie chcę psuć imprezy. Eris natomiast wygląda, jakby chciała się na nią rzucić. Ściskam ponownie jej dłoń, by odwieść ją od tego pomysłu. Skąd w niej nagle tyle agresji i buntu? W dodatku wobec swojej najlepszej przyjaciółki...

– Elena, to nie jest zabawne. Oddaj klucz, proszę. Chcemy się położyć i odpocząć – mówię spokojnie, przejmując kontrolę nad sytuacją.

Elena uśmiecha się coraz szerzej. Wygląda, jakby w jej głowie właśnie rodził się jakiś genialny plan, który trzeba zrealizować.

– Okej. Oddam go wam, ale mam jeden warunek – pójdę z wami do pokoju, zdejmę kajdanki, rozbierzecie się, wykąpiecie i założę je ponownie. Co wy na to?

– Oszalałaś? – wtrąca się Eris.

– A jeśli się nie zgodzicie... cóż, klucz zostanie u mnie – mówi Elena z niewinnym uśmiechem i wyciąga klucz z dekoltu swojej sukni ślubnej.

Ekstra.

Patrzymy na siebie z Eris przez dłuższą chwilę. Każda sekunda naszego zwlekania pogarsza sytuację, ale jestem zaszokowany i trochę zdesperowany. W końcu wzdycham ciężko i przytakuję.

– Dobra. Niech będzie.

– Nie – mówi dobitnie Eris. – Dasz nam ten klucz, tak po prostu. Wesele i tak się już kończy. Spójrz tylko na swoich usypiających przy stołach gości.

Eris patrzy na Elenę z lodowatym spokojem w oczach, ale jej głos, kiedy wreszcie się odzywa, brzmi jak ciężki łomot. Widzę, że Simon rusza w naszym kierunku, bo Elena nie wraca do tych gości, którzy ewidentnie czekają na to, by się z nią pożegnać i podziękować za zabawę. W tym czasie Eris kontynuuje swoje podchody do przyjaciółki.

– Elena, skończmy tę farsę. Nie jesteśmy dziećmi, które możesz zmusić do wspólnego spędzania czasu jakimś gadżetem. To twoje wesele, fakt, ale nie chcę czuć się jak w przedszkolu, a to właśnie się dzieje.

Elena unosi brew, zaskoczona tonem Eris. Simon staje przy jej boku, łapiąc swoją naburmuszoną żonę za ramię, by trochę sprowadzić ją do parteru. Robię to samo z Eris, bo widzę, że chyba trochę za bardzo zaczyna ją ponosić, a jeszcze brakuje nam tylko kłótni najlepszych przyjaciółek.

– Naprawdę? – mówi Elena, kręcąc głową. – Wymyśliliśmy konkurs i zasady, a wy się zgodziliście. Chcecie teraz udawać, że nie macie obowiązku go dokończyć?

– Obowiązku? – prycha Eris, robiąc krok do przodu. – To była twoja głupia gra, a my byliśmy na tyle uprzejmi, żeby się w to wciągnąć, bo nie chcieliśmy psuć ci wesela. Ale teraz nie masz prawa nas do niczego zmuszać. Nie masz prawa zmuszać mnie! Znowu!

Elena spogląda na nią z udawanym rozbawieniem, ale widać, że zaczyna tracić pewność siebie.

– Skarbie – odzywa się cicho Simon. – Daj im ten klucz, proszę.

– Nie – odpowiada swojemu mężowi Elena, a potem zwraca się do nas. – Bez klucza nic nie zrobicie – rzuca jeszcze, jakby próbując odzyskać kontrolę nad sytuacją.

– Myślisz, że nie znajdziemy sposobu? – wtrącam, robiąc krok w stronę Eleny. Mój głos jest cichy, ale wystarczająco stanowczy, by zwrócić jej uwagę. – Mogę znaleźć jakąś siekierę, by przeciąć to cholerstwo.

– Jak w Titanicu... – dopowiada Eris.

– Skoro nie chcesz być dobrą przyjaciółką, trudno – kontynuuję. – Ale może twój mąż będzie na tyle dobrym przyjacielem, że ustąpi.

Elena otwiera usta, ale zanim zdąży coś powiedzieć, Eris rzuca coś, co całkowicie wytrąca ją z równowagi.

– A poza tym, Elena – mówi Eris, zakładając ręce na piersi – naprawdę sądzisz, że potrzebuję twoich różowych kajdanek, żeby spędzić czas z Charlesem? Byłam gotowa iść dziś do jego pokoju. Sama z siebie. Bez żadnych głupich warunków.

Zapada cisza. Widać, jak twarz Eleny powoli przybiera odcień głębokiej czerwieni. Na mojej chyba robi się to samo. Czuję się bardzo zmieszany tymi słowami. Prawdopodobnie powinienem skakać z radości, krzyczeć, że Eris w ogóle pomyślała o czymś takim, ale czuję się, jakbym był pionkiem w grze pomiędzy dwiema przyjaciółkami. Nie tak to miało wyglądać. Nie chcę, żeby tak to wyglądało. Nie zasługuję na to, nawet jeśli sam na początku nie do końca grałem czysto, posługując się na przykład Denise.

– Co takiego? – wykrztusza w końcu Elena. – Czemu zakładasz, że chciałam was zmusić do spędzenia wspólnej nocy?

– Nietrudno się domyślić. Nie jesteście zbyt tajemniczy w tym swoim planie swatania nas – odpowiada Eris, patrząc jej prosto w oczy. – Więc przestań się wygłupiać i oddaj nam klucz. Jeśli naprawdę chcesz, żeby ten wieczór nie zmienił się w przyjacielską katastrofę, to jedynym sposobem jest odpuszczenie z twojej strony.

Elena stoi przez chwilę w milczeniu, z kluczem w dłoni. Jej pewność siebie wyparowała, a w jej spojrzeniu pojawia się coś na kształt wstydu. W końcu, z ciężkim westchnieniem, wyciąga klucz w stronę Eris.

– Proszę – mówi cicho.

Eris wyciąga rękę, odbiera klucz i, nie mówiąc ani słowa więcej, odwraca się na pięcie. Ruszamy w stronę wyjścia, zostawiając Elenę samą.

– Naprawdę byłaś gotowa spędzić ze mną tę noc? Tak sama z siebie? – pytam cicho, gdy wychodzimy z namiotu i kierujemy się w stronę niewielkiego pensjonatu. – To trochę dziwne, patrząc na to, że wcześniej powiedziałaś, że nie szukasz żadnych związków czy coś w tym stylu.

– Może. Może się nad tym zastanawiałam parę razy dzisiejszej nocy – odpowiada Eris z przekornym uśmiechem. – Ale teraz, Charles, jedyne, o czym marzę, to gorący prysznic i zakopanie się pod kołdrą.

– Zgadzam się na tę propozycję – przyznaję z lekkim uśmiechem, a w oddali za nami weselna muzyka w końcu cichnie. – U mnie czy u ciebie?

– Oczywiście, że u mnie – przyznaje Eris i przyspiesza kroku, byśmy jak najszybciej znaleźli się w niewielkim, dwupiętrowym budynku.

Docieramy do pokoju w ciszy, choć nie bez drobnych gestów. Parę razy dotknąłem biodra Eris, szczypnąłem ją też parę razy z pośladek, kiedy szła przede mną na drugie piętro, oczywiście za zgodą i w celu zwrócenia na siebie uwagi. Ale... nie da się też w tym wszystkim ukryć, że dzisiejszy wieczór sprawił, że między nami zrodziło się coś nowego. Czuję, jakby nasza więź stała się nie tyle silniejsza, jak zwyczajnie prawdziwsza, jakbyśmy przestali się jej wypierać i po prostu zaakceptowali stan rzeczy takim, jakim jest.

Eris szybko otwiera drzwi swojego pokoju i wpada do środka, rzucając kartę na stół. W dłoni trzyma jednak klucz, który otrzymała od Eleny. Prowadzi nas w kierunku dużego łóżka, gdzie leży kilka rzeczy, a ja zaczynam wyobrażać sobie, że będziemy na nim siedzieć i męczyć się z kajdankami w inny sposób, niż ten, który został przewidziany. Mniej czyste kierunki moich myśli podobają mi się zdecydowanie bardziej.

– Dobra, Charles, dawaj rękę – odzywa się, siadając na łóżku.

Siadam obok niej, bo nie mam innego wyboru, a ona wprawnym ruchem otwiera zamek tego różowego badziewia. Gdy kajdanki w końcu spadają na ziemię z charakterystycznym dźwiękiem, oboje oddychamy z ulgą. Mogę jej swobodnie dotknąć, mogę zdjąć koszulę i bez problemu rozebrać Eris, co oczywiście się dziś nie wydarzy. Chyba.

– Nigdy więcej nie dam się wkręcić w coś takiego – mówi stanowczo i odkłada kajdanki na szafkę nocną. – Czasami nienawidzę Eleny.

– Nie mów, że było ci ze mną aż tak źle – odpieram jej słowa z małym uśmiechem. – Starałem się być dobrym kompanem w tej niedoli.

– Tak, gdyby nie ty, pewnie nie przetrwałabym tej nocy.

Eris spogląda na mnie kątem oka, jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale zamiast tego wstaje, ustawia się tyłem do mnie i zaczyna rozpinać zamek sukienki. Przełykam ślinę z tym typowym dźwiękiem, obserwując wszystkie jej poczynania. Nagle staje przede mną w samych koronkowych majtkach. Nie ma na sobie stanika. Nie widzę krągłości jej piersi, bo patrzę na jej plecy, ale mój penis daje mi znać, że oboje pragniemy, by się odwróciła. Mam chęć jęknąć albo błagać ją, by usiadła mi na kolanach, bym mógł dotknąć każdego kawałka jej skóry, ucałować go i sprawić, aby tej nocy myślała tylko o mnie.

– Biorę prysznic – oznajmia z nutą zawstydzenia. – Jeśli w tym czasie znajdziesz coś do picia, będę wdzięczna.

– Jasne, postaram się – odszeptuję, rozglądając się po pokoju.

Gdy słyszę szum wody w łazience, wstaję i podchodzę do minilodówki. Nalewam nam po szklance zimnej wody i kręcę się po pomieszczeniu, zerkając co chwilę na porozrzucane rzeczy Eris. Jest z niej niezła bałaganiara. Z walizki wysypują się ubrania, na stoliku leży góra kosmetyków, a sukienka weselna leży na podłodze. To, co robię, jest dziwne, bo podnoszę ją i zanim odkładam na krzesło, wącham świecący materiał. Nie mogę się powstrzymać, pachnie oszałamiająco.

Niedługo później Eris wraca, ubrana tylko w biały ręcznik, z mokrymi włosami, które wyglądają na roztrzepane jeszcze bardziej niż zwykle. Wgapiam się w nią bezwstydnie.

– Twoja kolej – rzuciła, siadając na łóżku. – Ale w sumie nie masz tu rzeczy.

– Zaraz wracam – mówię to i kieruję się do przydzielonego pokoju.

Staram się wszystko zrobić najszybciej, jak potrafię. Ekspresowo się rozbieram, zostawiając wszystko na podłodze. Biorę równie ekspresowy prysznic i ekspresowo szukam czystych rzeczy. Do pokoju Eris wracam nie tylko odświeżony, ale też pełen nadziei na coś więcej poza rozmową, bo przecież nie zrobiłem nic, by sobie ulżyć i jakoś zapomnieć o wizji półnagiej kobiety, która za cholerę nie pozwala mi się skupić.

Wchodzę więc do pokoju ubrany w koszulkę Boston Bruins i krótkie, bawełniane spodenki, kiedy Eris leży już na łóżku, z nogami skrzyżowanymi w kostkach, i ogląda coś na swoim telefonie.

– O, widzę, że Sharks przegrali z Bruins w sparingu – mówi nagle, spoglądając na mnie znad ekranu.

– Serio? – siadam obok niej, sięgając po swój telefon, by nadgonić dzisiejszy mecz, o którym w zasadzie zapomniałem. – Ile przegrali?

– Cztery do dwóch – odpiera z przygaszonym uśmiechem. – Myślałam, że ich obrona będzie lepsza, ale chyba się przeliczyłam. Nic się nie zmienia od poprzedniego sezonu. Co za padaka.

– Powinni zainwestować w nowego bramkarza – stwierdzam, przewijając wyniki. – Albo popracować nad linią obrony. Mają jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia sezonu.

– Prawda. Ale ich atak też kuleje. Widziałeś przecież, jak zmarnowali dwa świetne podania w ich ostatnim meczu.

– Pamiętam. To była tragedia. Jak można tak spudłować? – wzdycham, kręcąc głową.

Eris uśmiecha się szerzej i odwraca się w moją stronę.

– Może powinniśmy założyć własną drużynę? Wygląda na to, że mamy więcej pomysłów i werwy niż oni.

– Jasne – śmieję się cicho. – Ty w obronie, ja na bramce?

– Nie, ja byłabym napastnikiem – odpowiada z wielkim zapałem. – Mogłabym być jak Pastrnak. A ty? Może byś nadawał się na trenera?

– Trener? Nieźle – przyznaję. – Ale wtedy musiałabyś słuchać moich poleceń.

Eris unosi brew, a jej uśmiech zmienia się w minę pełną wyzwania.

– W snach, Charles. W snach.

Uśmiecham się lekko, przechylając głowę. Nie spuszczam z niej wzroku. Usadawiam się tuż obok, narzucając na nas kołdrę. Wstaję jednak szybko, by wygasić wszystkie światła, ale zostawiam niewielką lampkę na stoliku nocnym. Niedługo pewnie zacznie cię przejaśniać, ale mamy jeszcze trochę czasu. Wracam do łóżka i robię wszystko, by nie popsuć atmosfery, a może nawet i trochę ją podkręcić.

– No to chyba musiałbym znaleźć sposób, żeby cię przekonać, byś robiła to, o co cię poproszę – mówię i opieram głowę na jej ramieniu.

Eris wzrusza ramionami, ale jej oczy zdradzają, że dobrze się bawi. Spogląda na mnie z dołu.

– Przekonać mnie? Powodzenia, Charles – mówi cicho i stara się ukryć chichot. – Z takim charakterem jak mój... współczuję. Impulsywna, irytująca, zmieniająca zdanie w przeciągu trzydziestu sekund przynajmniej trzy razy. Wyliczać dalej?

– Jestem pewien, że każdy ma swoją słabość, którą potrafi przemienić w coś zajebistego – odpowiadam, pochylając się trochę bliżej.

– Ty chyba nie masz, panie idealny.

– Mam, ale muszę ją tylko znaleźć i odpowiednio wykorzystać – szepczę cicho. – A może nawet już znalazłem...

– Naprawdę? – rzuca z lekkim wyzwaniem, opuszczając brodę tak, że dotyka mojego czoła. – To jakie jest twoje wielkie odkrycie, trenerze?

– Może moją słabością jest to, że lubię wygrywać i rządzić w niektórych sytuacjach – mówię powoli, z uśmiechem. – A wiesz, drużyna działa najlepiej, kiedy wszyscy słuchają trenera. A skoro mamy być drużyną...

Eris przewraca oczami, ale jej uśmiech zdradza, że moje słowa wcale jej nie irytują.

– Powiem tak, Charles – odzywa się, odchylając się wygodnie na łóżku. – Może kiedyś posłucham twoich poleceń, ale tylko jeśli najpierw pokażesz, że naprawdę zasługujesz na miano trenera naszej drużyny.

– A jak mam to zrobić? – pytam, udając powagę.

Eris udaje, że się zastanawia, po czym nachyla się do mnie bliżej.

– Na przykład... – mówi cicho, jej głos pełen flirtu. – Możesz zacząć od tego, że wygrasz ze mną w jakąś grę.

– Grę? – pytam, unosząc brew.

– Na przykład w karty. Albo w coś innego – odpowiada z uśmiechem.

Śmieję się, patrząc na nią z błyskiem w oku.

– W coś innego, powiadasz... To brzmi jak wyzwanie, Eris. A ja nigdy nie odmawiam wyzwań.

– W takim razie zaczynajmy – rzuca, podnosząc się na ramieniu. – Możemy zagrać w prawdę albo prawdę...

– Prawdę albo prawdę? Co to za gra?

– Musisz odpowiedzieć prawdę na zadane pytanie. Każdy ma trzy odpowiedzi i trzy pytania do wykorzystania.

– Bez sensu.

– Czemu bez sensu?

– Bo brakuje dowodów na potwierdzenie pytania? Jak mam ci udowodnić, na przykład to, że wciąż jestem prawiczkiem.

– A jesteś?

– Nie – mówię ze śmiechem.

– Dobra, masz rację. To bez sensu... A co powiesz na... ?

Ale nie mówi już nic więcej, bo jej na to nie pozwalam. Łapię jej twarz bardzo delikatnie i pozwalam sobie na przeciągnięcie kciukiem po pełnych ustach. To ją rozpala. Unosi się do siadu, zbliża do mnie swoją twarz i tak po prostu łączy nasze wargi. Chwila trwa wieczność, a jednocześnie kończy się za szybko. Eris całuje mnie pewnie, jakby to było coś, co chciała zrobić od dawna. Nie odrywam się od niej, obejmuje ją najmocniej, jak mogę i odpowiadam na pocałunek z równą intensywnością.

Gdy niechętnie się odsuwam, bo brakuje nam już powietrza, jej oczy błyszczą, a na twarzy ma ten swój znany, figlarny uśmiech.

– No i co mi teraz powiesz, Gray? – pyta cicho, jej głos lekko drży, choć wciąż brzmi pewnie.

– Że jesteś bezczelna, Miller – odpowiadam, starając się ukryć uśmiech. – Wykorzystywać biednego, napalonego faceta, który marzył o tej chwili za długo.

Eris śmieje się cicho i opiera czoło o moje.

– Uroczy jak zawsze – mówi z rozbawieniem. – Ale to ty wykorzystałeś mnie, nie pozwalając mi zaproponować gry.

– Może – odpowiadam, wpatrując się w jej oczy. – Ale nie masz na co narzekać, prawda?

– Ani trochę – przyznaje z nutą kokieterii, odsuwa się kawałek, ale wciąż mogę poczuć jej ciepło. – A teraz... Może jednak dasz się namówić na pewną grę? Myślę, że mamy do wypełnienia kilka wyzwań.

– Wyzwań? Doprecyzuj, proszę – rzucam, uśmiechając się.

– Och, nie bądź taki... dobrze wiesz, o co mi chodzi. Usta, szyja, piersi i te sprawy. Myślę, że nadeszła teraz twoja kolej na rozpoczęcie rundy – odpowiada i wchodzi pod kołdrę.

– Czasami przestaję cię rozumieć, Eris – szepczę, obserwując, jak układa się na materacu. – Skaczesz z tematu na temat, nie trzymasz się zasad i w jednym momencie zbaczasz z drogi, a ja idę za tobą w ciemno. Chore.

– Ale chociaż nigdy nie będziesz ze mną się nudzić – mówi zawstydzona i onieśmielona.

Odsuwa mi kołdrę i czeka na mój ruch.

– I sam nie wiem, czy zaczyna mnie to jeszcze bardziej kręcić, czy może przerażać.

Wchodzę pod miękki materiał i automatycznie przysuwam ją do siebie najbliżej, jak mogę. Kładę rękę pod głową, czekając, aż Eris znajdzie sobie wygodną pozycję. Kręci się przez chwilę, aż w końcu jej głowa ląduje na mojej klatce piersiowej.

– Wiesz, może ja też przy tobie wariuję i nie potrafię być sobą – szepcze nagle. – Może tak samo jak ty, nie potrafię siebie zrozumieć.

– Co masz na myśli? – pytam cicho, wtulając nos w jej włosy.

– Gubi mnie własna głowa. Gubią mnie emocje, które często są bardzo skrajne – mówi szczerym tonem, ale wydaje się trochę nieobecna. – Często zakładam maski, dopasowuję się, ale przy tobie one zazwyczaj od razu odpadają.

– To dobrze czy źle?

– Z jednej strony dobrze, bo to oznacza, że nie potrafię przy tobie udawać. Ale właśnie to jest w tym wszystkim też przerażające. Nie przywykłam do tego, by być całkowicie sobą – opowiada, wtulając się we mnie jeszcze bardziej. – I właśnie przez to się gubię, nie wiem, kim mam być, kim mogę być...

– Masz zawsze być sobą – żądam. – Przy mnie masz być sobą. Zawsze. Jestem dla ciebie, pamiętaj.

Leżymy tak przez chwilę, lecz Eris zmienia pozycję, odwracając się w moim kierunku. Obejmuje mnie w talii, wkładając dłonie pod koszulkę. Przejeżdża delikatnie dłońmi przez moje plecy, co jest jednocześnie ujmujące i rozluźniające. Spoglądam w jej niespokojne oczy, by upewnić się, że wszystko jest w porządku po dzisiejszym wieczorze.

– Coś nie tak? – droczę się, pocierając swoim nosem jej.

– Może jestem zdekoncentrowana – odpowiada spokojnie.

– To nic nowego – rzucam z szelmowskim uśmiechem. – Przy takim przystojniaku sam nie potrafiłbym się opanować.

Wybucha szczerym śmiechem i kręci głową. Pozwalam jej się we mnie wtulić, odetchnąć głęboko i spróbować odpłynąć w błogi sen, który zmaga nas oboje. Zasypiam z myślą, że właśnie teraz zaczynamy zupełnie nowy etap naszej znajomości. I sam nie wiem, czy cholernie się jaram, czy może jestem cholernie przerażony. 

___ 

Lubię ten rozdział. A kiedy piszecie mi, że Eris Was irytuje, trochę się z tego cieszę, bo gdy tworzyłam tę chaotyczną, dziwną bohaterkę, która gubi się milion razy we własnej głowie, wiedziałam, że jej charakter nie będzie odpowiadać każdemu. Ba, mnie samą czasami frustruje tak, że muszę się trzy razy zastanowić, czy na pewno powinnam ją tak pisać. Ale tak - to całkiem świadoma kreacja :) Mogę mieć jednak nadzieję, że wraz z rozwojem relacji z Charlesem, przekonacie się do niej tak samo jak ja. 

Dopiero co dziękowałam za 7 tysięcy wyświetleń, a za chwilę będzie 8! Szok. Dziękuję Wam bardzo. Jestem niesamowicie wdzięczna za każdy głos, komentarz, wytknięcie błędu czy przemyślenia. Każda Wasza myśl ma przeogromną wagę dla mnie jako autorki-amatorki.

 Dziękuję wszystkim, którzy wracają do tej historii. Jeszcze sporo zostało do opowiedzenia. 

Do następnego. K. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro