16
Wesele Eleny i Simona ma ściśle określony plan, który w ogóle nie przypomina tego, do którego przywykłam, będąc wcześniej gościem kilku wesel. Ba, nawet moje wesele miało typowo amerykański rozkład. Nie ma powitalnego drinka, nie ma rozmów przy okrągłych stołach rozstawionych w różnych kątach i powolnego rozładowywania atmosfery. Wszyscy stoimy w półokręgu, dotykając się ramionami, i czekamy na parę młodą, która wolnym krokiem już do nas zmierza. Babcia Eleny, pani Barbara, ustawiła się w progu z wielkim bochenkiem chleba i czeka na powitanie młodej pary. Nie jestem pewna, czy na tacy nie ustawiono też dwóch małych kieliszków.
Kiedy Elena i Simon w końcu pojawiają się na sali, rozlegają się gromkie brawa, by uhonorować ich obecność. Nawet nie zauważam, kiedy przy moim boku staje Charles. Jestem za bardzo zaabsorbowana tym, co dzieje się z Eleną i Simonem. Całują chleb, ściskają babcię Eleny, a potem biorą po kieliszku i wypijają ich zawartość. Simon krzywi się niesamowicie, co wywołuje w nas wszystkich rozbawienie, Elena natomiast kręci biodrami zadowolona wylosowaniem czegoś łagodniejszego.
– Kto wódkę wylosował, ten rządzić będzie, kto wodę wypił, ten będzie mu posłuszny – podsumowuje pani Barbara, a potem woła kelnerów, którzy rozdają wszystkim kieliszki wypełnione szampanem.
Wzruszam ramionami, patrząc na Annie, która chyba nie do końca rozumie, co się właśnie zadziało. Holly za to wydaje się w ogóle nie być zdziwioną słowami pani Barbary. Uśmiecha się i unosi kieliszek w górę, kiedy Elena i Simon przechodzą obok niej. Powstrzymuję śmiech, widząc ten drobny, trochę królewski gest.
Para młoda wychodzi na sam środek drewnianego parkietu. DJ ustawiony w kącie białego namiotu zaczyna coś mówić, ale nie bardzo zwracam na to uwagę, bo nagle czuję ciepłą i szorstką dłoń przy swojej. Z trudem przychodzi mi, by nie spojrzeć w bok, aby upewnić się, że to na pewno Charles. Ale tak naprawdę nie muszę tego robić, bo kolejny gest, który wykonuje w moją stronę, tylko mnie w tym utwierdza.
– Wyglądasz przepięknie – szepcze mi do ucha, a moje serce nagle przyspiesza.
– Dziękuję – mówię cicho z kiwnięciem głowy, ale cały czas ignoruję siłę, która pcha mnie w jego stronę.
Nie spojrzę na niego. Nie spojrzę na niego. Nie spojrzę na niego.
– Siedzimy obok siebie, widziałaś? – pyta, a ja zaprzeczam.
Na szczęście nie musimy prowadzić dalszej konwersacji, a przynajmniej nie w tym momencie, bo DJ nawołuje do wspólnego toastu, a Elena i Simon tłuką kieliszki za swoje szczęście. Wyrzucają je za siebie, co powoduje, że przez całą przestrzeń rozchodzi się dźwięk pękającego szkła. Szybko jednak niknie, bo goście wiwatują, kelnerki zaczynają sprzątać, a para młoda przygotowuje się do pierwszego tańca. Kiedy rozbrzmiewają pierwsze nuty Time after time Cyndi Lauper, już wiem, że będę płakać.
Trzymam pusty kieliszek w dłoni i ściskam go tak mocno, że boję się, że szkło za chwilę nie wytrzyma i że to ja będę musiała prosić o zmiotkę. Stoję więc bez ruchu i patrzę, jak Elena i Simon bujają się do rytmu, podśpiewując cicho pod nosem hymn o bezwarunkowym oddaniu i obietnicy wspólnego życia. Ich taniec nie jest wyuczony – przytulają się, obejmują, Simon co jakiś czas obraca Eleną, a jej suknia wygląda wówczas jak z bajki o wróżkach. Kwiaty falują, tworząc przy tym niepowtarzalną kompozycję, która nie może nie zachwycić. Jestem z niej tak dumna, że aż ściska mnie w klatce. Oczy znowu zachodzą mi łzami, co nie umyka uwadze Annie, która bierze moją dłoń w swoją i przy okazji wskazuje, że na jej twarzy też pojawiły się łzy. Holly nie pozostaje nam dłużna, wachluje się i szybko mruga, by ukryć wzruszenie.
Kiedy skrócona wersja piosenki się kończy, Elena i Simon oddają się drugiemu małżeńskiemu i bardzo namiętnemu pocałunkowi, co nie uchodzi uwadze gości, bo znowu słychać piski i wrzaski. Niektórzy nawet domagają się jeszcze większego pokazu czułości. Elena śmieje się w głos, kiedy Simon przechyla ją do tyłu i obdarza kolejnym pocałunkiem, który przedłuża się wraz z oklaskami.
– Nienawidzę ich – komentuje Annie i poprawia kokardę, która zsunęła się z jej włosów. – Jeśli nie skończę tak w przeciągu najbliższych kilku lat, skoczę do kanionu.
– Ej, to byłaby bolesna i straszna śmierć – wtrąca się Matt. – Nie lepiej postawić na coś delikatniejszego? Wyglądasz na kruchą kobietę.
Unoszę brew, przysłuchując się tej rozmowie. Czy on z nią flirtuje, czy tylko mi się wydaje? Spoglądam na Holly, która wychyla się zza ramienia Annie, i pokazuje mi kciuki w górę z przesadnym uśmiechem. Dobra, rozumiem, że mamy im kibicować, ale nie jestem pewna, czy Matt jest wymarzonym kandydatem na męża dla Annie. Jedyne, co wpisuje się w jej wymagania, to to, że jest wysportowany i ma ładny uśmiech. Reszta niezbyt się zgadza. Kręcone blond włosy, niebieskie oczy, przeciętny wzrost i waga... No nie taki jest typ naszej Annie.
– Zapraszamy wszystkich do stołu! – krzyczy DJ, a potem rozbawiony i rozemocjonowany tłum rusza w kierunku kilkunastu okrągłych stołów, na których ustawiono winietki.
Charles miał rację – usadzono nas obok siebie. Siedzę po jego prawej, po mojej natomiast usiadły Annie i Holly. Dołączają do nas również Matt i Tyler.
No tak, odizolowani single muszą trzymać się razem. Rozglądam się po namiocie, który został ozdobiony dużą liczbą żywych kwiatów i świec. Na stołach oprócz zastawy i białych obrusów, stoją już alkohol, napoje i przystawki. Kelnerki pędem przynoszą ciepłe dania. Kiedy dostrzegam pieczone ziemniaki, nie mogę się powstrzymać. Ignoruję mięso – jeśli mam dostęp do ziemniaków, reszta może nie istnieć. Biorę też zupę krem z pomidorów i modlę się, by się nie pobrudzić. Jemy w ciszy. Jazz przygrywa w tle, ale chyba wszyscy są jeszcze zbyt trzeźwi, by rozpocząć większą integrację.
Fotograf, który uwiecznia obiad, zaczyna mnie frustrować, bo za każdym razem, kiedy wkładam łyżkę do ust, ten pojawia się w pobliżu. Mam ochotę pokazać mu środkowy palec, ale boję się, że zrobi mi wówczas zdjęcie. A to nie byłaby fajna pamiątka...
Obiad zajmuje może godzinę. Wypijam właśnie pierwszego drinka, bo Annie go we mnie wcisnęła, i czekam na rozpoczęcie zabawy. Elena i Simon zniknęli na krótkiej sesji zdjęciowej, DJ już się niecierpliwi, drepcząc w miejscu, a do dwóch drink-barów ustawiły się długie kolejki.
– Zobaczcie, kto do nas wrócił! – zagaduje DJ, wskazując na wchodzącą do namiotu parę młodą. – Nie ma na co czekać, zaczynamy!
Dziki tłum już wyrusza na parkiet, Annie znajduje się na jego czele. Nawet Matt zerwał się z krzesła i pobiegł za Annie, chwytając ją talii. Śmieję się cicho, gdy dostrzegam, że odgania jego lepkie rączki. Holly została ze mną, Charlesem i Tylerem. Nie jestem jeszcze wystarczająco rozluźniona, by pójść potańczyć, co trochę mnie frustruje, bo oczywiście zawsze muszę najpierw trochę poobserwować i sprawdzić, czy nikt nie ma do mnie żadnego problemu. Skorzystam jednak z okazji chwilowej nieobecności większości gości i spróbuję przynajmniej jednego drinka przygotowanego przez zatrudnionych barmanów. Dopiero później być może ruszę na parkiet i pobujam się trochę do rytmicznych kawałków, choć akurat Michael Jackson w jakimś odjechanym remiksie niekoniecznie mnie do tego zachęca.
Skończ narzekać, Eris, to nie twój dzień.
Sączę przez papierową słomkę resztkę drinka, a potem przechodzę do realizacji planu i ruszam po kolejny trunek. Zbieram przy okazji zamówienia od Tylera i Holly, dziwiąc się przy tym, że Charles postanowił mi towarzyszyć. Nie jestem zła ani zawiedziona z tego powodu, ale czuję opory przed rozmową. Nawet nie znajduję konkretnego wytłumaczenia, dlaczego tak się dzieje.
Serce znowu mi przyspiesza, kiedy stajemy obok siebie w krótkiej kolejce. Charles zbliża się do mnie na tyle blisko, że czuję rękaw jego marynarki przy swojej skórze. To uczucie wręcz parzy, a cisza między nami staje się ciężka i niezręczna. Właśnie takich sytuacji wolałabym uniknąć, by później nie rozmyślać, nie analizować i nie chcieć się zaszyć w swoim mieszkaniu.
– Jak się dziś czujesz? Wszystko w porządku? – pyta, a ja wzdycham, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Kiedy moje milczenie się przedłuża i robimy krok w stronę baru, on kontynuuje rozmowę:
– W sensie... Czy ta cała sytuacja nie sprawia, że jesteś smutna?
– Jaka sytuacja? – dopytuję, bo nie jestem pewna, do czego pije.
– Ślub i w ogóle. Nie wracają wspomnienia?
Hm. Nawet dziś nie miałam okazji pomyśleć o Jacobie i całej rozwodowej otoczce. To chyba dobry znak, bo jeszcze kilka tygodni temu, kiedy Elena wspominała o zbliżającym się weselu, humor od razu mi się zmieniał na gorszy.
Podchodzimy jeszcze bliżej baru. Charles kładzie dłoń na dole moich pleców i instynktownie popycha mnie o krok do przodu. Czuję mrowienie, ale nie potrafię stwierdzić, czy to z lekkiej ekscytacji, czy może z przerażenia.
– Nasza kolej – mówi, kiedy jeden z gości odchodzi z tacką pełną shotów. – Na co masz ochotę?
– Dwa razy mai tai, raz burbon.
– Dwa razy burbon – prostuje Charles, rzucając mi spojrzenie, którego nie jestem w stanie rozszyfrować.
W ciszy czekamy na podanie zamówienia. Jego dłoń wciąż spoczywa na moich plecach, co potwierdza ewidentną potrzebę kontaktu fizycznego z jego strony – tak samo jak było podczas kolacji u Eleny i Simona. Zerkam na niego kątem oka, zastanawiając się, czy zauważa moje spięcie. Chyba nie, bo bez większego powodu posyła mi lekki uśmiech, co powoduje, że przenoszę wzrok na jego wargi i zaczynam myśleć, czy smakują tak, jak sobie wyobrażam. Mogłabym przysiąc, że wyobrażam sobie truskawki. To pewnie przez drinka, którego wpoiła we mnie Annie. Truskawkowa margarita, tak, to zdecydowanie smak ust Charlesa.
Nie, Eris, idziesz w złym kierunku. Powaliło ci się w głowie już do końca. Ogarnij się dziewczyno. Nawet nie wypiłaś zbyt dużo, by wytłumaczyć takie myśli. STOP.
Wewnętrzny monolog sprowadza mnie na ziemię i odwracam spojrzenie, czekając, aż barman skończy przygotowywać drinki. Oddycham z ulgą, kiedy chwytam za kolorowe drinki dla mnie i Holly i uciekam do stolika, by nie musieć na razie rozmawiać z Charlesem. Wiem, że tego nie uniknę, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, lecz nie jestem jeszcze na to gotowa. Mam swoje obawy przed wejściem w dialog. Boję się, że poruszy temat naszej relacji, że znowu coś mi zasugeruje, a ja nie będę umieć odpowiednio zareagować.
W ostatnich dniach naprawdę sporo myślałam o naszej relacji, zarówno tej w przeszłości, jak i w teraźniejszości. Rozpisałam sobie nawet znaki, których dotąd nie dostrzegałam, i zyskałam potwierdzenie, że Charles od dłuższego czasu ewidentnie jest mną zainteresowany. Zawsze pamiętał o moich urodzinach, a nawet i jako pierwszy potrafił wysłać mi wiadomość z życzeniami; spędzał ze mną czas na trybunach, kiedy czekałam, aż rozpocznie się trening drużyny hokejowej, by móc sporządzić z tego notatkę na stronę internetową; uczył się ze mną, mimo swoich niełatwych studiów, i trzymał za mnie kciuki podczas zaliczeń; był zawsze kiedy pokłóciłam się z Jacobem; nie pogratulował mi zawarcia związku małżeńskiego, bo wyszedł rozgniewany, gdy ogłosiłam taką nowinę, ale wspierał mnie w trakcie rozwodu, mimo że trochę go odpychałam.
Okej, każdy z tych gestów może też dowodzić zwykłej sympatii, ale kiedy dodam jego intensywny wzrok, delikatny dotyk i troskę w głosie, jestem pewna, że to właśnie jego sposób na okazanie zauroczenia, zainteresowania... miłości?
– Hej! – krzyczy za mną, kiedy wyraźnie przyspieszam kroku i trącam jakiegoś tańczącego wujka. – Eris! Zaczekaj na mnie, jeny.
Nie reaguję. Chcę jak najszybciej dotrzeć do stolika. Dlaczego usadzono nas na końcu sali? Wzdycham zirytowana, ale wiem, że za parę sekund będę bezpieczna. Zagadam Holly i wszystko będzie w porządku.
Niestety los nie jest mi przychylny, bo kiedy widzę nasz stolik, nikogo przy nim już nie ma.
Cholera.
Mimo to nie zatrzymuję się i niemal dobiegam do swojego miejsca. Charles nie jest mi jednak dłużny, bo dogania mnie w przeciągu kilku sekund. Unikam jego wzroku, ale wiem, że ten stan nie utrzyma się zbyt długo, nie kiedy usiądzie obok mnie i będzie próbować zagaić rozmowę. Mylę się jednak, bo nie robi tego od razu. Charles nakłada sobie kolejną porcję jedzenia, spogląda na mnie i proponuje chłodne już ziemniaki, bo przecież je uwielbiam. Odmawiam i zamiast kolejnego posiłku, wybieram drinka. Nie wiem, kiedy nie ma już połowy.
– Unikasz mnie, a ja nie wiem, jaki jest tego powód – mówi głośno i poważnie, ale nie patrzy na mnie. – Dałem nam trochę przestrzeni po ostatniej rozmowie, bo widziałem, że cię to wszystko przytłoczyło. Nie sądziłem jednak, że będziesz karać mnie ciszą.
– Karać? – dopytuję zaskoczona. – To chyba zbyt duże słowo, nie uważasz?
– Dla mnie to poniekąd kara, bo wszystko jest takie niezręczne i ciche. Nie mam jak się wykazać. – Wzrusza ramionami i zerka na mnie przez chwilę. – A miałem ci przecież pokazać, że to wszystko ma sens, pamiętasz?
– Pamiętam – mówię bezsilnie. – Co chciałbyś mi jednak udowodnić? Na razie wszystko między nami tylko mieszasz.
– Zjem i ci pokażę, dobra? – pyta, a ja się zgadzam, bo wiem, że chyba nie mam już wyboru.
Kilka osób schodzi z parkietu, lecz śmiało mogę przyznać, że dzisiejsze wesele będzie trwać chyba do świtu. DJ puszcza największe hity, rodzina Eleny podpuszcza rodzinę Simona, para młoda śmiga między gośćmi i zachęca do dalszej zabawy. Nawet Tyler i Holly dali się ponieść muzyce i tańczą między pozostałymi gośćmi. Kto by przypuszczał, że już na samym początku tak to się potoczy? Matt i Annie zniknęli gdzieś, co trochę mnie niepokoi, ale przecież są dorośli i nie mogę ich śledzić czy nagabywać, by spędzali ze mną czas. Zacznę się martwić, kiedy nie wrócą w przeciągu dwóch godzin.
– Chodź, kochanie – odzywa się nagle Charles, łapie mnie za rękę i wstaje, ciągnąc mnie za sobą.
Nawet nie zdążyłam zareagować, a już znajdujemy się na parkiecie pośród gości. Elena mnie dostrzega i posyła mi zaskoczony uśmiech, ale jednocześnie zachęca mnie do oddania się zabawie. Staram się rozluźnić, lecz dotyk Charlesa wystarczająco mocno mnie paraliżuje. Jego dłonie spoczywają na mojej talii, silne objęcie sprawia, że mam chęć pisnąć (albo jęknąć), a kiedy wpadam na jego twardą klatkę piersiową, wypuszczam głęboko skrywane w płucach powietrze. Kładę dłonie na jego barkach i przenoszę wzrok na niebieskie oczy, w których odbijają się światła.
– Rozluźnij się, przecież cię nie zjem – mówi ze śmiechem Charles. – Chcę tylko zatańczyć i pokazać ci, co możesz mieć na co dzień.
– Jesteś uzależniony od tańca? – pytam z udawaną powagą, unosząc brwi. – A może bierzesz prywatne lekcje? Jeśli tak, to chyba muszę cię zmartwić, bo moje umiejętności taneczne są bliskie katastrofy.
– O, zaczynasz żartować, czyli jest już między nami lepiej – odpowiada cicho i posyła mi uśmiech.
Wydaje mi się albo zbliżył twarz do mojej, bo nagle dostrzegam więcej szczegółów – idealnie gładka, ogolona twarz, wyregulowana przestrzeń między brwiami, kilka rozszerzonych porów... Jest taki przystojny i to wcale nie działa na moją korzyść. Nie w sytuacji, która jest tak popieprzona.
Ruszamy się w rytm muzyki. Bee Gees śpiewają po raz pierwszy podczas wesela. How deep is your love to jedna z moich ulubionych piosenek. Leciała także na moim przyjęciu weselnym, co przypawa mnie o dziwne wspomnienia, lecz ciepła skóra Charlesa sprawia, że skupiam się głównie na niej.
– Wracając do tanecznej katastrofy, o której wspomniałaś... – zaczyna cicho i unosi jeden kącik ust. – Będziesz musiała mi zaufać. Pozwolę ci zrujnować moją reputację idealnego tancerza, a jeśli nagle się potkniesz, mogę cię... złapać – ostatnie słowo szepcze do mojego ucha, a mnie przechodzą ciarki.
– Doprawdy? – podchwytuję jego ton i posyłam mu niewielki uśmiech. – Rozumiem, że gdybyś to zrobił, poczułbyś się za mnie odpowiedzialny...
– A może właśnie o to chodzi – odpowiada, lekko przesuwając się, by stanąć jeszcze bliżej. – Żebyś poczuła, jak to jest pod moją opieką... – przerywa na chwilę i prawie niewyczuwalnie dotyka płatka mojego ucha – ...i żebyś zobaczyła, że może być całkiem przyjemnie, kiedy to ja przejmuję kontrolę.
Co tu się dzieje!?
Czuję, jak robi mi się trochę gorąco. Charles odsuwa się i wpatruje się we mnie przez chwilę, jakby czekał na moją odpowiedź. Ja staram się natomiast zapanować nad gromadzącymi się skrajnymi emocjami. Muszę się uspokoić i nie pozwolić, by przejął nade mną kontrolę.
– Niełatwo mnie przekonać do takich rzeczy – ogłaszam trzęsącym się głosem.
Charles natomiast zniża tembr głosu. Mogę przysiąc, że brzmi nawet trochę natarczywie, ale wciąż można w nim wyczuć lekką nutę rozbawienia.
– A kto powiedział, że chodzi o przekonywanie? – pyta flirciarsko. – Może po prostu lubię wyzwania.
Fukam pod nosem, słysząc tę wypowiedź. Przechodzi mnie dreszcz, kiedy dociera do mnie to, że przez cały ten czas, przez te wszystkie lata, to ja mogłam być dla niego wyzwaniem. Może właśnie w taki sposób mnie traktuje? Może to go pociąga i dlatego tak nagle zaczął się mną interesować? Moja psychika mnie nienawidzi, ewidentnie.
– Wyzwania? – podkreślam, odpychając skrajne myśli.
Skoro on chce się trochę zabawić, to ja też mogę.
Tym razem to ja się zbliżam, choć między nami nie ma już chyba wolnej przestrzeni. Czuję, że wszystko od teraz zaczyna nabierać nowego, dynamiczniejszego tempa. – W takim razie pokaż mi, na co cię stać – rzucam zaczepnie.
Charles uśmiecha się szeroko. Na moment zapada cisza, którą przełamuje jego głośny krok. Chwyta moją dłoń, wyprowadzając mnie z parkietu.
– Trzymaj się, bo nie wiem, czy jesteś na to gotowa – mówi z uśmiechem, ale w jego oczach jest coś, co nie pozostawia wątpliwości, że to nie skończy się dla mnie dziś dobrze.
____
Cieszmy się wszyscy miłymi chwilami między nimi, dopóki trwają! Lubię ich popieprzoną, nielogiczną i nietrzymającą się kupy relację. A Wy?
Jesteście team Charles czy team Eris?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro