Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10


Zawsze wstydziłam się tego, że wolę czytać literaturę obyczajową i że najchętniej wybieram romanse. Studiując, czułam się głupia, kiedy wszyscy zaczytywali się w klasykach literatury, robili analizy literackie, a ja jedynie, o czym mogłam myśleć w przypadku tych książek, to to, że są dobijająco nudne. Tak na dobrą sprawę przez całe studia w środku cierpiałam, ale próbowałam udowodnić sobie i chyba wszystkim wokół, że mogę stać się wybitną badaczką, że ten typ literatury też jest dla mnie i że potrafię się nim pasjonować. Cóż.

Cierpię też teraz, bo w fotelu naprzeciwko mnie siedzi jedna z profesorek Uniwersytetu Illinois w Chicago i wgapia się we mnie zza czerwonych okularów. Z Marią Carvas miałam zajęcia na ostatnim roku studiów. Strasznie przemądrzałe babsko. Kiedy weszłam do redakcji dziś rano, dowiedziałam się, że mimo przydzielonego dyżuru w terenie, muszę zastąpić jednego z moich kolegów. Myślałam, że się przewrócę, gdy usłyszałam, że nie dość, że Mike miał dziś audycję, to jeszcze jak co poniedziałek, prowadzi cykl poświęcony wielkim literatom. Redaktor naczelny stwierdził, że nie ma innego wyboru – skoro ukończyłam anglistykę, jestem odpowiednią kandydatką na przeprowadzenie rozmowy o Emily Dickinson. Szkoda tylko, że jeśli słyszę pytanie związane z moim kierunkiem studiów, od razu zapominam, że w ogóle potrafię mówić. Identycznie jest w przypadku, gdy ja mam o coś spytać.

Zerkam na kartkę, którą kilka minut wcześniej dostarczyła mi Ana, zastępczyni redaktora naczelnego. Mój nieobecny kolega wypisał na niej kilkanaście kierunków rozmowy. Mam jeszcze trzy minuty do wejścia na antenę. Właśnie wybrzmiewa najnowsza piosenka Gracie Abrams, co nie pomaga, bo zamiast skupić się na analizie pytań, w głowie śpiewam razem z nią. Maria Carvas bawi się naszyjnikiem i nie przestaje się na mnie gapić. Mam szczerą nadzieję, że mnie nie rozpoznała.

Piosenka się kończy, serce mi staje, kiedy płynnie przechodzimy do rozmowy. Wybiła dziesiąta, więc czas rozpocząć nowy program. Cieszę się, że chociaż improwizację radiową opanowałam do perfekcji. W idealnym momencie zaczynam mówić, patrząc na moją gościnę, która przybliża się do mikrofonu. Nagle wydaje się wyjątkowo zdenerwowana. Mamy aż dwadzieścia pięć minut na rozmowę. Po pięciu minutach rozmowy zawsze jest przerwa na dwie piosenki. W połowie rozmowy włączają się też reklamy. Nie może być przecież tak źle. Muszę udać głupka i będzie po sprawie. Niech ona się wykaże, w końcu jest specjalistką. Zresztą, nie byłaby to też dla niej żadna nowość.

– Dzień dobry. Minęła dziesiąta. Ja się nazywam Eris Miller i bardzo się cieszę, że dziś przypadło mi prowadzenie audycji poświęconej Wielkim Literatom. Bądźcie z nami. Z nami, czyli ze mną i moim gościem – profesor Marią Carvas, specjalistką w dziedzinie literatury amerykańskiej z Uniwersytetu Illinois w Chicago – nadaję, jak katarynka. Wskazuję przy okazji Marii, że może się przywitać.

– Witam państwa bardzo serdecznie – mówi nieco niespokojnie.

– Dziś będziemy rozmawiać o jednej z najbardziej enigmatycznych postaci w literaturze amerykańskiej, mianowicie Emily Dickinson – mówiąc to, zerkam na kartkę, by odczytać pierwsze z pytań wymyślonych przez Mike'a. – Pani profesor, Emily Dickinson poświęciła pani kilka lat swojego życia, co poskutkowało napisaniem obszernej pracy na temat jej twórczości. – Biorę wdech i próbuję sobie przypomnieć wszystkie zajęcia, na których poznawałam twórczość Dickinson. – Nie da się ukryć, że Emily Dickinson to postać, która wywarła ogromny wpływ na literaturę światową. Co każdy z nas powinien o niej wiedzieć? Oprócz tego, oczywiście, że była Amerykanką.

– Przede wszystkim też to, że ma bardzo ciekawy życiorys, nad którym również warto się pochylić. Żyła samotnie. Jej twórczość w zasadzie nie była szeroko publikowana za jej życia. Dziś uznaje się ją za jedną z najwybitniejszych poetek amerykańskich – głos Marii Carvas niezwykle się trzęsie. Jestem co najmniej zaskoczona. – Na jej unikalny styl i sposób postrzegania świata. Dickinson często poruszała tematy egzystencjalne – życie, śmierć, religia, samotność, ale jej poezja nie jest jednorodna. Charakteryzuje się niezwykłą precyzją w doborze słów, zwięzłością, ale i głębią. Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów jej twórczości jest też sposób, w jaki łączyła formy poetyckie – stosowała nieregularne metrum, stosunkowo proste rymy, a jednak potrafiła wywołać ogromne emocje w czytelniku.

– Wrócimy do Państwa po krótkiej przerwie – zapowiadam w ostatnim momencie. – Wsłuchajcie się w Under the Bridge, Red Hot Chili Peppers oraz Love It If We Made It, The 1975, i zastanówcie się, czy można w tych przebojach doszukać się cech charakterystycznych dla twórczości Emily Dickinson? Czekamy na Wasze odpowiedzi na naszej stronie internetowej w zakładce konkursy. Najciekawsze wyjaśnienia dostaną od nas specjalną nagrodę. Piszcie!

Odchrząkam, kiedy upewniam się, że mikrofony są wyłączone. Patrzę na wszystko, byle nie na Marię. Słyszę jej głośne westchnięcie. Popija wodę, a potem nagle zaczyna kręcić się na krześle. Zerkam na nią ukradkiem, co okazuje się dużym błędem, bo zaczyna rozmowę. Mamy niecałe siedem minut, zanim muzyka się wyłączy i wrócimy na antenę. Myślałam, że spędzimy ten czas w ciszy, wsłuchując się w słowa piosenek, ale nie, oczywiście, że musi chcieć rozmawiać.

– Na studiach też doszukiwałaś się znaczeń tam, gdzie ich nie ma. Pamiętam twoją pracę o współczesnych odniesieniach do twórczości sióstr Brontë na zaliczenie literatury brytyjskiej. Nie miała sensu.

– Może dlatego te studia były taką wielką męczarnią, bo nie chciała Pani słuchać głosu swoich studentów – odpyskowuję, bo gula skacze mi w gardle przez te słowa.

No i zwyczajnie mogę to zrobić. Tym razem to ona jest moim gościem. Choć gdybym miała wybór, zrobiłabym wszystko, by nigdy nie pojawiła się w redakcji. Pamiętam tę pracę zaliczeniową i cholerną tróję, którą mi postawiła. Pamiętam też jej durnowaty komentarz wygłoszony w moją stronę przed pozostałymi studentami:

Gdyby nie twoja aktywność i trafne wnioski do Hemingwaya, nie zdałabyś tego przedmiotu. Mimo że jesteś kobietą, z literaturą pisaną przez kobiety zdecydowanie ci nie po drodze.

Suka. Przepłakałam dwa dni i musiałam załatwić lewe zwolnienie lekarskie, byleby usprawiedliwić jakoś swoją nieobecność. Jacob próbował mnie wówczas pocieszyć, przeczytał moją pracę, mówiąc, że jest wspaniała, ale po kilku miesiącach przyznał, że w ogóle nie wiedział, o co chodziło w mojej tezie. A wystarczyłoby, żeby posłuchał kilku kawałków Lany Del Rey czy Florence + The Machine, nie wspominając już o przyjrzeniu się bliżej Rebece z powieści Daphne du Maurier. Mogłabym też wyjaśnić mu to ja, jeszcze dosadniej, wgłębiając się w każdą teorię, która wydawała mi się wówczas wyjątkowo ciekawa, ale nie miał czasu, bo sam przecież był cierpiącym studentem z kalendarzem pełnym informatycznych zaliczeń. Dziś nie dziwię się wcale, że szukałam rozmowy tam, gdzie wiedziałam, że ją dostanę. U Charlesa. Odmrażałam sobie tyłek tego felernego dnia i czekałam, aż skończy trening. Charles nie miał oporów, by słuchać mojego trajkotania, nawet jeśli nie wiedział, kim jest Daphne du Maurier.

No właśnie... Charles.

Nie rozmawiałam z nim, odkąd opuścił moje mieszkanie. Zdałam relację dziewczynom, przeprosiłam parę razy, że jednak zwiałam z przyjęcia, ale do niego nie miałam odwagi się odezwać. On też tego nie zrobił. W zasadzie nie wiem, czy nawet dotarł bezpiecznie do domu. Podejrzewam, że tak, bo jeśliby stało mu się coś niedobrego, już bym o tym wiedziała. Przez całą niedzielę nie mogłam wybić sobie z głowy próby jego wyznania. Chyba wiem, co chciał mi powiedzieć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że cholernie mnie to przeraziło i tak bardzo cieszę się, że do tego nie doszło. Bo gdybym usłyszała, że coś do mnie czuje, wiem, że straciłabym przyjaciela, który nie zasługuje na to, bym złamała mu serce. A właśnie to musiałabym zrobić – odrzucić go, łudząc się, że nic między nami się nie zmieni. Nie da się jednak ukryć, że zmieniłoby się wszystko.

***

Plusem przejęcia zmiany po Mike'u jest to, że kończę równo o trzeciej po południu. Gdybym musiała pracować w terenie, z redakcji nie wyszłabym pewnie przed piątą, zważywszy na to, że zaplanowano na dziś aż trzy konferencje prasowe. Swoją drogą nawet nie wiem, czy ktoś je za mnie obskoczył. Niemniej to już nie mój problem.

Wysiadam z metra w centrum miasta i pędzę ku butikowi Eleny, gdzie około czwartej mam spotkać się z przyjaciółkami. Zaplanowałyśmy na dziś nie tylko podsumowanie przedślubnej kolacji, ale przede wszystkim pierwsze przeróbki sukni ślubnej. Nie mogę się już doczekać, aż odetnę trochę białego materiału i najlepiej przemienię je w drobny popiół. Nie jestem pewna, czy Elena mi na to pozwoli, zwłaszcza w jej butiku, ale nie przestaję się łudzić.

Przebiegam przez pasy w ostatniej chwili. Zapala się czerwone światło, co powoduje, że jeden z kierowców postanawia mnie zganić dźwiękiem swojego klaksonu. Macham w jego stronę ręką i żałuję, że nie mogę wystawić mu środkowego palca. To znaczy... Mogę, ale znajduję się wśród ludzi i nie chcę wyjść na nierównoważoną psychicznie.

– Hej, skarbeńku – wita mnie Elena, gdy przekraczam próg białych drzwi jej butiku. – Kawkę?

– Jak zawsze.

Rozkładam się na ustawionej pod oknem zielonej kanapie i czekam, aż Elena przyniesie mi najpyszniejszą na świecie kawę z ekspresu. Obserwuję, co zmieniło się w przestrzeni. Nie byłam w butiku Eleny już bardzo długo, bo nie miałam za wiele czasu, by wpaść na pogaduchy albo po nowe ubranie. Różowe ściany pokryte są złotymi akcentami. Umiejscowiono w nich także kilkanaście wieszaków, na których spoczywają gotowe projekty. Pośrodku pomieszczenia stoi ogromna wyspa, gdzie zwykle pracuje Elena. Spod jednego z blatów wysuwa się oczywiście różowa maszyna do szycia.

Kiedy moja przyjaciółka wraca z zaplecza, przez próg przechodzi Annie. Piszczy na mój widok i rzuca się na mnie, przez co zgniata moje cycki. Jest drobna, ale ma sporo siły. Elena prawie zbija kubek, a ja niemal dostaję zawału, bo marzę o porządnej dawce kofeiny. Annie na szczęście zajmuje miejsce obok mnie, a Elena wkłada bezpiecznie kubek w moje dłonie.

– Też chcę kawunię. Zrób mi jakąś dobrą. Masz nadal te karmelowe kapsułki? – pyta Annie i wyciąga nogi na stolik przed nami.

– A mam – mówi Elena. – Ale poczekajmy na Holly, pewnie zaraz też będzie.

Elena ma rację. Chwilę później załadowana wieloma torbami Holly przechodzi przez próg i od razu siada na podłodze. Zamyka drzwi na klucz, tak byśmy mogły zostać same, i przekręca zawieszkę, że jest już zamknięte.

– Mam dość – jęczy Holly i przeciera dłońmi twarz. – Chciałam pracować jako fotograf, to moje wielkie marzenie, ale ganianie za bandą dzieciaków i proszenie, żeby stanęły w rządku do grupowego zdjęcia, to jakaś porażka. Myślę, że schudłam dziś z 10 kilogramów!

– Oj, Holly, powtarzamy ci od dawna, byś założyła własną firmę. Z takim portfolio na pewno szybko nałapiesz klientów – pociesza ją Annie i wyciąga w jej kierunku dłoń, by pomóc przyjaciółce wstać z podłogi.

– Ale ja nie chcę mieć na głowie tych cholernych papierów. Albo martwić się, czy uda mi się zarobić tyle, żeby nie naruszyć oszczędności. Dobrze wiecie, że zawsze chciałam specjalizować się w fotografii sportowej, a co mi przyszło? Ewentualnie rozgrywki 5-latków! – mówi płaczliwie i siada na wielkiej kanapie.

– Zagadać z Simonem, czy kogoś nie szukają? – pyta Elena i patrzy na nas pobłażliwie.

– Gdybym nie była tak zdesperowana i wykończona, odmówiłabym. Ale w tym wypadku powiem jedno: zrób to, kurwa, i uratuj mnie przed osiwieniem!

– Odświeżasz ten paskudny bordowy kolor raz w miesiącu. Tu nie ma mowy o osiwieniu – dogryza jej Annie.

– Spadaj, blondyna.

– Zobaczę, co będę w stanie zrobić. Nie wiem, czy kogoś szukają – mówi Elena. – Prędzej kogoś od social mediów. Simon coś ostatnio przebąkiwał, że chyba babeczka się zwalnia, bo ma dość zapachu przepoconych skarpet i namawiania tych półgłówków do wykonywania tiktokowych trendów.

– Mnie to nie przeszkadza, serio! Dzieliłam pokój z bratem, który grał w siatkówkę – tłumaczy się Holly. – A na Tiktoku mogę siedzieć godzinami. W dodatku co trzeci filmik to NHL! Jestem idealną kandydatką na to stanowisko, prawda? – pyta oszołomiona. – Prawda? – dopytuje, kiedy nie odpowiadamy.

– Prawda, skarbie, prawda – podnoszę ją na duchu.

– A nie szukają może lodowych cheerleaderek? – dopytuje Annie i wzdycha z utęsknieniem.

– Nie pozwolę ci machać tyłkiem w kusej spódniczce przed moim mężem – odgryza się Elena i znika na zapleczu, by przygotować kolejną kawę.

– Jakbym już tego nie robiła! – odkrzykuje Annie.

– Hokejowy króliczek – dogryzam jej, a ona daje mi kuksańca.

Każda z nas na studiach była związana z hokejem w jakimś stopniu. Ja namiętnie oglądałam wszystkie mecze, do których tylko miałam dostęp. Prowadziłam specjalne uniwersyteckie forum poświęcone naszym zawodnikom. Nie chciałam tego robić, ale jako że stowarzyszenie, do którego wszystkie należałyśmy, było ściśle z hokejem związane, musiałyśmy mieć jakąś fuchę. Najwięcej dziewcząt zajmowało się lodowym cheerleadingiem. Tą dziewczyną z naszej czwórki była Annie. Dzieliła swój czas między studiowaniem kosmetologii, amatorską jazdą figurową na łyżwach i byciem zabawiaczką publiczności na uniwersyteckich meczach. Kochała to. Wiem, że gdyby mogła, wróciłaby do uprawiania łyżwiarstwa w każdej chwili, ale założenie własnego salonu kosmetycznego i rozwój w dziedzinie medycyny estetycznej zabierają jej tę możliwość. Holly działała natomiast jako fotografka. Uwieczniała mecze i treningi drużyny, fotografowała zawodników do drużyny czy pomagała chłopakom w zrobieniu idealnej fotki do podania o pracę. Elena... Elenie się upiekło. Jeśli było się w związku z hokeistą, miało się najpoważniejsze zadanie na świecie – wspieranie i kibicowanie.

– Nigdy nie byłam hokejowym króliczkiem – wyznaje z lekkim oburzeniem Annie. – Przespałam się w swojej karierze tylko z dwoma hokeistami, okej?

– O Boże, Billy Anderson był niezłym ciachem – wspomina Elena, pochylają się nad blatem roboczym. – Ciekawe co u niego...

– Jest ojcem – obwieszcza jak gdyby nigdy nic Holly. Patrzymy na nią zdziwione, a ona wzrusza ramionami. – No co? Obserwuję go na Instagramie. Nie moja wina, że zaczęłyście się od wszystkich odcinać.

– My zaczęłyśmy się od wszystkich odcinać? – piszczy Elena. – Proszę cię! To on przestał mnie pierwszy obserwować.

– A ty masz jakąś chorą obsesję sprawdzania liczby obserwujących i blokowania ludzi, którzy nie chcą już patrzeć na twoje idealne życie – dogryza jej Holly.

Elena już się nie odzywa. Ja i Annie również milczymy. Potrzebujemy chwili ciszy, by nie popaść w wielki konflikt, który mógłby nie tyle, co zagrozić naszej przyjaźni, ale zniszczyć dzisiejsze spotkanie. Kiedy nasze oddechy są już wyjątkowo spokojne, dopijamy kawę i bierzemy się do roboty. Elena wyłożyła już suknię ślubną na stół, przygotowała nożyce i kosz na śmieci. Przyniosła też kilkanaście białych i koronkowych materiałów.

– Mam kilka projektów... – zaczyna cicho i z jednej z szuflad wyciąga plik kartek. – W każdym z nich uwzględniłam podstawę, czyli nie zmienia się gorset i pierwsza warstwa spódnicy. Reszta do wyjebania. Można ciąć, dziewczynki. To, co do szycia, zaznaczyłam czerwonym markerem. Błagam, nie pomylcie się – wzdycha i odchodzi o krok, dając nam dostęp do blatu. – Mam tylko dwa tygodnie.

– Się robi, szefowo!

Podchodzimy do blatu, zabieramy nożyczki i dajemy się ponieść emocjom. Patrzę tylko, czy to, co mam zamiar ciąć, zaznaczono na czerwono. Nie patyczkuję się, jeśli widzę, że tak. Tnę, tnę, tnę i tnę... Kawałki białych koronek zaczynają fruwać wokół nas. Elena włącza Madonnę i sama wiruje po butiku. Śpiewa, podskakuje i szpera w materiałach, które przyszykowała.

– Mam zamiar trochę unowocześnić to cacko – mówi, pokazując na koronkowy materiał wyszyty kilkoma kolorami. Układają się w kwiaty, piękne, folkowe.

– Rozumiem, że to jakiś słowiański wzór? – dopytuje Holly, kiedy przegląda kolorowe cudo.

– Nie wiem – wyznaje Elena. – Nie jestem pewna, czy dokładnie słowiański, ale wygląda podobnie, jak te, które zapisałam na Pintereście.

Widzę, że chce dopowiedzieć więcej, ale przerywa jej dźwięk mojej komórki. Dzwoni raz, ale ją ignoruję, skupiając się na odcinaniu materiału.

– Pewnie to ktoś z pracy. Zignorujcie – mówię, ale telefon rozdzwania się po raz drugi.

– Może to coś pilnego? – sugeruje Annie.

– Wątpię. Najczęściej dzwonią jacyś słuchacze natrętni, bo mój numer wisi na stronie – wzdycham i wciąż odcinam koronki. – Może to mama, bo w sumie nie gadałam z nią od trzech dni. No nieważne. Oddzwonię później.

Ale telefon nie chce dać nam spokoju. Dzwoni jeszcze trzy razy, zanim zdecyduję się podjeść do kanapy, na której zostawiłam torebkę. Odszukuję w niej komórkę, która niemal wypada mi z rąk, kiedy telefon znowu dzwoni, a na ekranie pojawia się imię i zdjęcie Charlesa jeszcze z czasów studiów. Marszczę brwi i odrzucam połączenie.

– Kto to? – pyta Elena i idzie w moim kierunku, ale udaje mi się schować komórkę w biustonosz.

– Nikt ważny. W zasadzie to nie znam tego numeru – odburkuję kłamliwie.

Wiem, że mi nie wierzy, ale jestem jej wdzięczna za to, że nie drąży. Telefon wibruje mi w piersiach, co oznacza, że dostałam nową wiadomość. Mówię dziewczynom, że muszę skorzystać z toalety. Biegnę wręcz na zaplecze. Serce wali mi młotem, bo w głowie mam najróżniejsze scenariusze. Na pewno stało się coś złego, a ja głupia nie odebrałam.

Zatrzaskuję się w toalecie, siadam na zamkniętym sedesie i klikam powiadomienie o wiadomości.

Charles: Wszystko w porządku? Odbierz ode mnie, proszę. Chciałbym porozmawiać o sytuacji między nami.

Nie oddzwaniam. Robię to dopiero w domu, ale przez cały czas, kiedy współpracuję z dziewczynami przy sukni Eleny, nie mogę przestać odtwarzać słów Charlesa, które wypowiadał do mnie tamtej nocy... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro