Rozdział trzydziesty szósty
- Petrificus Totalus! Hestia, nieee!
Powietrze rozdarł krzyk Cloyda. Megan natychmiast wstała z podłogi, ignorując ból.
Kuzyn klęczał zrozpaczony nad ciałem Hestii, podczas gdy niedaleko leżał drugi oszołomiony śmierciożerca.
- Hestia! - przerażona krzyknęła Megan, gdy zrozumiała, co się stało.
- Nie! To nie może być prawda! Hestia, żyj!
Dziewczyna z rozpaczą spojrzała na ciało siostry i zaczęła szlochać.
Widziała jej bezwładne ciało, oczy, które już nigdy się nie otworzą. Siostra już nigdy nie wstanie, nie zaśmieje się...
Nie pozna jej chłopaka, nie przytuli jej.
Może i zdarzało się, że się nie dogadywały. Jednakże tak to bywało w rodzeństwie. Poza tym zdawało się, że jest już między nimi lepiej.
- Obroniła cię, popychając cię na podłogę - powiedział Cloyd zachrypniętym głosem, również z bólem patrząc na Hestię. - Rzuciłem zaklęcie na tego gnoja który chciał trafić w ciebie, ale za późno.
Poświęciła się za nią?
Z jednej strony była jej wdzięczna, a z drugiej - przerażona.
Dlaczego? Dlaczego to się stało?
Bitwa wciąż trwała, a ona wciąż wpatrywała się w ciało siostry i płakała. Czuła, że Cloyd obejmuje ją ramieniem - sam zapewne też był bezsilny, ale chciał ją wesprzeć.
Gdzie ona teraz jest? W lepszym świecie?
Tego nie wiedziała i zapewne nigdy się nie dowie.
To było straszne. Oczywiście, nie tylko ona w tej bitwie kogoś straciła.
Jednak w tej chwili czuła, jakby cały optymizm z niej wyparował. Gdzie ta nadzieja, skoro już kogoś straciła?
Czuła się tak bardzo źle.
- Musimy wziąć ją. Nie możemy jej tak zostawić - z trudem powiedział Cloyd.
Wtedy jednak zamarli, gdyż nagle znów rozległ się głos Voldemorta, rozbrzmiewający ze wszystkich stron. Przemawiał do Hogwartu i całej okolicy, zarówno mieszkańcy Hogesmeade, jak i ci, którzy wciąż walczyli w zamku, słyszeli go tak wyraźnie, jakby stał tuż przy nich, jakby czuli jego oddech na karkach, jakby dzielił go od nich tylko jeden śmiertelny cios.
- Walczyliście dzielnie. Lord Voldemort potrafi docenić męstwo. Ponieśliście ciężkie straty. Jeśli nadal będziecie stawiać opór, czeka was śmierć. Wszystkich. Nie pragnę tego. Każda przelana kropla krwi czarodziejów to strata i marnotrawstwo. Lord Voldemort jest litościwy.
Litościwy, akurat.
- Natychmiast rozkażę moim oddziałom, aby się wycofały. Macie godzinę. Zbierzcie ciała swoich zmarłych. Zajmijcie się rannymi. A teraz zwracam się do ciebie, Harry Potterze. Pozwoliłeś, by twoi przyjaciele zginęli za ciebie, zamiast otwarcie stawić mi czoło. Będę na ciebie czekał w Zakazanym Lesie. Przez godzinę. Jeśli się nie pojawisz, jeśli się nie poddasz, bitwa znowu rozgorzeje, ale tym razem ja sam ruszę do boju, Harry Potterze, odnajdę cię i ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy będą próbowali ukryć cię przede mną. Masz godzinę.
Megan i Cloyd głośno przełknęli ślinę.
- Musimy ją zabrać do Wielkiej Sali - powtórzył rozpaczliwie Cloyd. - Hestia, dlaczego...
Megan smutno przytaknęła, sama nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Podźwignęli bezwładne ciało Hestii i poszli z nim w kierunku Wielkiej Sali, po drodze mijając innych, którzy nieśli ciała ofiar, martwych lub rannych.
To było straszne.
Gdy weszli do Wielkiej Sali i położyli ciało wśród pozostałych ofiar, otoczyła je również pozostała część rodziny.
Megan przytuliła się do swojej mamy i obie głośno szlochały. Tata wpatrywał się z rozpaczą w ciało starszej córki, a obok stał też wujek Samuel patrząc na to ze smutkiem. Michael uklęknął przy ciele Hestii, a stojący obok Cloyd i Andrew również patrzyli na to z żalem.
Ciocia Kate pomagała rannym, a Alice stała niedaleko z Tilly i Natalie.
Megan zobaczyła Taylora przytulającego się do swojej siostry, stojących nieopodal Weasleyów, Blacków i innych osób.
Szukała wzrokiem pozostałych przyjaciół - Hannah stała ze swoim ojcem, Susan ze swoją rodziną, Justin z Erniem przy rodzine tego drugiego...
Gdzieś tam było widać też Seamusa, Deana, a także wiele innych osób, lecz ona szukała wzrokiem Neville'a.
W końcu dostrzegła, jak wchodzi do pomieszczenia, niosąc kogoś rannego. Gdy odprowadził tą osobę do pani Pomfrey, spojrzał w jej stronę.
Po chwili podszedł do nich, a Megan przytuliła się do niego, płacząc.
- Moja siostra... Zginęła, ratując mi życie... - wyszeptała, a chłopak mocno ją przytulił.
Ciężko mu było znaleźć jakiekolwiek słowa pocieszenia w tej sytuacji. Wiedział, że jest to dla niej trudne i z pewnością niełatwo jej się będzie z tym oswoić.
O ile w ogóle.
Pozwolił więc jej się wypłakać w jego ramię, jednocześnie głaskając ją po plecach.
- Jaki to wszystko ma sens? Dlaczego? - spytała zrozpaczona Megan, coraz bardziej się wtulając w chłopaka.
- Przykro mi - powiedział Neville. - Wiem, że żadne słowa nic nie dadzą, ale wiedz, że jestem przy tobie. Wszyscy tu walczymy o lepszą przyszłość. I wygramy.
Przeraził go fakt, że o mało co jej nie stracił.
- Chyba spróbuję pomóc rannym, żeby na coś się przydać - smutno stwierdziła Megan. Wiedziała, że środek bitwy nie jest najlepszym momentem na rozpacz.
Teraz należało pomóc tym, którym jeszcze się da. Potem będzie czas na żałobę.
Przy okazji też rozmawiała z przyjaciółmi i znajomymi, którzy też szczerze jej współczuli.
Z przykrością spoglądała na ciała zmarłych, nawet osób, których nie znała lub mało rozmawiała.
Na przykład praktycznie przez te siedem lat nie zamieniła zbyt wielu słów z choćby taką Lavender Brown, z którą była w jednej klasie, choć innym domu. Ale przykro jej było widzieć jej zagryzione ciało, oraz szlochającą rodzinę i przyjaciół.
Widziała ludzi zarówno dorosłych, jak i młodszych - mimo tego, że mogły być tam tylko osoby powyżej siedemnastego roku życia, znalazło się też kilkoro młodszych, którzy zostali z zamku mimo wszystko.
Ile osób musi jeszcze zginąć, by to się wreszcie zakończyło?
Jakiś czas później nadszedł czas ponownej konfrontacji z przeciwnikami.
Zobaczyli, jak Voldemort, wraz ze swoimi śmierciożercami idą w ich kierunku.
Ujrzeli także Hagrida, niosącego martwe ciało Harry'ego Pottera!
- NIE!
- Harry!
- Co za gnoje! Zapłacicie za to!
Rozległy się krzyki obrońców Hogwartu; Zaczęto obrzucać przekleństwami śmierciożerców, a wszyscy patrzyli na nich z nienawiścią.
- CISZA! - zawołał w końcu Voldemort. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. - Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!
Zrozpaczony Hagrid położył ciało Harry'ego na trawie.
- Widzicie? - zapytał Voldemort, przechadzając się tam i z powrotem obok miejsca, w którym leżał Potter. - Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
- Ciebie pokonał! - wrzasnął Ron i czar przestał działać, obrońcy Hogwartu znów zaczęli krzyczeć, póki ich ponownie nie uciszył drugi, potężniejszy huk.
- Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni - powiedział Voldemort. - Zginął, próbując ratować własną skórę...
W pewnym momencie Megan zobaczyła, że Neville przepycha się przez tłum, by stanąć naprzeciwko Voldemorta.
Niestety, od razu dostał zaklęciem rozbrajającym, a czarnoksiężnik ze śmiechem odrzucił jego różdżkę.
Megan bardzo się bała o Neville'a. Jednocześnie jednak była dumna z tego, że postanowił się postawić.
- I któż to jest? - zapytał Voldemort cichym głosem, przypominającym syk węża. - Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, chociaż bitwa jest przegrana?
Bellatrix parsknęła śmiechem.
- Panie, to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom! Syn tych aurorów, pamiętasz?
Megan zbladła i z trudem przełknęła ślinę. To nie mogło skończyć się dobrze.
Czarnoksiężnik patrzył z góry na Neville'a, który podnosił się z ziemi, samotny na pasie ziemi niczyjej między obrońcami zamku, a śmierciożercami.
- Ah tak, pamiętam. Ale ty chyba jesteś czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda? - zapytał Voldemort.
- I co z tego? - zapytał Neville, stając przed nim bezbronny, z zaciśniętymi pięściami.
- Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville'u Longbottomie.
- Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie - odrzekł Neville, a potem krzyknął:
- Gwardia Dumbledore'a!
Megan wraz z innymi obrońcami zaczęła wydawać bojowe okrzyki. Dziewczyna była dumna z Gryfona, chociaż bardzo się o niego bała.
- A więc dobrze - rzekł czarnoksiężnik, a w jego cichym, aksamitnym głosie czaiła się groza większa od tej, jaką budziły jego zaklęcia. - Skoro taki jest twój wybór, Longbottom, zmienimy nieco nasz plan. Sam tego chciałeś.
Voldemort machnął różdżką, a następnie przywołał Tiarę Przydziału.
- W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału - powiedział Voldemort. - Nie będzie już różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Neville'u Longbottomie?
Wycelował różdżkę w Neville'a, który zesztywniał i znieruchomiał, a potem wcisnął mu Tiarę Przydziału tak, że zakryła mu oczy. W tłumie obrońców zapanowało poruszenie, przez co natychmiast wszyscy śmierciożercy unieśli różdżki.
Megan bała się tego, co zaraz może nastąpić. Poczuła, że tata obejmuje ją ramieniem, jakby chcąc jej tym pomóc.
Wiedziała jednak, że to nic nie da.
- Neville pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać - rzekł Voldemort i krótkim machnięciem różdżki sprawił, że Tiara Przydziału stanęła w płomieniach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro