Rozdział siedemnasty
Dom rodzinny Megan znajdował się w pobliżu Shelsley Walsh, w hrabstwie Worcestershire w Anglii. Był jednak na tyle daleko i chroniony tak, by mugole nie zauważyli nic podejrzanego.
Megan razem z mamą teleportowały się prosto przed brązową bramą, która strzegła wejścia do posiadłości. Wokół niej rozciągał się tego samego koloru płot.
Mogło wydawać się to dosyć niepozorne, jednakże na dom i całą posiadłość rzucone były zaklęcia, chroniące przed intruzami.
Kobiety już po chwili weszły na teren posesji, po czym skierowały się w stronę budynku o jasnobrązowej barwie, stojącego pośrodku tego terenu.
Może wszystko to nie było jakoś niewiadomo jak rozległe, jednak i tak minęła dłuższa chwila, nim doszły do domu - po pierwsze dlatego, że niosły ze sobą bagaże Megan, które trochę jednak ważyły, a po drugie dlatego, że dziewczyna rozglądała się uważnie. Nie było jej tu kilka miesięcy i chciała zobaczyć, czy dużo się zmieniło.
Zmianą był na pewno śnieg, który teraz leżał praktycznie wszędzie, oprócz ścieżki, po której szły - najwyraźniej została ona odśnieżona rano i nie zdążyło jeszcze napadać.
- Na szczęście nie ma tu nikogo oprócz nas - odezwała się Amy, która przed chwilą zaklęcie sprawdzające, czy ktoś jest jeszcze na działce. Megan dobrze wiedziała, że chodziło jej o to, czy pod ich nieobecność nie zjawił się tu jakiś śmierciożerca - na szczęście najwyraźniej nic takiego nie miało miejsca.
Posiadłość była pełna drzew i krzewów, za którymi ktoś mógłby się schować. Zresztą sama pamiętała zabawy w chowanego z rodziną i przyjaciółmi kilka lat temu.
Sam dom był piętrowy, aczkolwiek miejsca było tam wystarczająco. Na górze były sypialnie domowników i pokój gościnny, natomiast na dole przedpokój, salon, jadalnia, kuchnia, gabinet i garderoba. Na obu piętrach mieściły się łazienki - po jednej na piętro.
Czyli chyba nic niezwykłego.
- Tata jest jeszcze w pracy, Hestia nie wiem kiedy wróci, ale przynajmniej możemy sobie pogadać i opowiesz mi, jak było w szkole - rzekła Amy, gdy już znalazły się w środku i zaczęły zdejmować kurtki.
Megan uśmiechnęła się do mamy i powiedziała:
- Jasne, bardzo chętnie.
I tak gdy już zaniosły rzeczy Puchonki na górę, oraz przebrały się w wygodne, domowe ubrania, znalazły się w kuchni, gdzie Amy przygrzała obiad, przygotowany specjalnie wcześniej.
Pomimo tego, że mieli jadalnię, to i tak usiadły przy kuchennym stole, by zjeść posiłek - tym razem były to udka, ziemniaki i marchewka, pokrojona w kostki. Do tego miały także herbatę.
Pomimo tego, że wiele rodzin czystej krwi miało skrzaty domowe, to oni nie mieli, chociaż byłoby ich stać na utrzymanie. Jednak Jonesowie radzili sobie inaczej - gdy siostry były małe, najczęściej zostawały pod opieką dziadków lub kogoś innego z rodziny, natomiast potem Hestia poszła do Hogwartu, a gdy ona skończyła, to niedługo potem poszła tam Megan. W wakacje mogła zostawać sama, lub przyjeżdżał ktoś z rodziny, a było jej w końcu nawet sporo. Hestia po Hogwarcie zaczęła szkolić się na Aurorkę.
Rodzice natomiast mimo, że pracowali, to starali się też brać czasami wolne, by móc spędzić czas z córkami, albo przynajmniej jedną z nich.
Gdy mieli czas, starali się uczyć córki też takich rzeczy jak gotowanie, czy sprzątanie, by umiały coś same zrobić. Amy nauczyła córkę piec i robić między innymi babeczki, które ta bardzo pokochała. Jednakże nie było to jedyne, co potrafiła zrobić - umiała wiele rzeczy. Lubiła gotować i piec, chociaż ze szczególnym naciskiem na to drugie.
- To jak było w szkole? - zapytała Amy, uśmiechając się do córki serdecznie.
Megan przełknęła kawałek ziemniaka, który akurat jadła i odpowiedziała:
- U mnie w sumie w porządku, jedynie co to był pewien wypadek, co prawda nie byłam przy tym, ale słyszałam o nim. Ponoć Katie Bell dotknęła jakiegoś przeklętego naszyjnika i wylądowała przez to w Mungu.
Puchonka wiedziała, że nie ma co próbować udawać, że to nie miało miejsca - mama i tak już zapewnie wiedziała to od swojej szwagierki, a zarazem mamy Alice, która pracowała w tym Szpitalu.
A nawet jeśli nie od niej, to od kogoś innego.
I miała najwyraźniej rację, bo kobieta pokiwała głową ze smutkiem, po czym odparła:
- Słyszałam o tym. I także o tym, że twoją przyjaciółkę Hannah zabrano ze szkoły. Niestety, mamy straszne czasy.
Obie westchnęły, dobrze wiedząc, że nie mają zbytnio co zrobić, by było lepiej.
Mimo tego wszystkiego Megan wróciła do szkoły w tym roku, bo rodzice uznali, że lepiej jej będzie tam, niż miałaby siedzieć całymi dniami w domu sama. Jednak i tak zdawali sobie sprawę, że nigdzie nie jest bezpiecznie.
- A zmieniając temat, jak ci idzie nauka? - zapytała starsza Jones, po czym zjadła trochę marchewki.
Megan wzięła herbaty, by się napić, po czym rzekła:
- Dobrze, mam raczej dobre oceny. A w tym roku Snape nas uczy obrony, a eliksirów Slughorn, o czym pisałam w liście. I należę do Klubu Ślimaka, byłam nawet na przyjęciu Bożonarodzeniowym.
- W takim razie gratuluję! Ja co prawda nie dostałam się do Klubu, ale z tego co wiem, to twoja ciocia Gwenog tam się dostała. Chociaż na przyjęciu byłam jako osoba towarzysząca na moim szóstym roku - powiedziała kobieta, uśmiechając się lekko na to wspomnienie.
- Tata był w Klubie i cię zaprosił? - zapytała, co jednak z jakiegoś powodu rozbawiło Amy.
- Oh nie, twój tata nie był w Klubie, nawet niezbyt lubił eliksiry. Byłam z kimś innym, a on był zazdrosny, chociaż starał się tego nie okazywać. Zostaliśmy parą dopiero na siódmym roku - wyjaśniła kobieta.
- Szczerze mówiąc, aż mi dziwnie wyobrażać sobie ciebie mamo z kimś innym - przyznała Megan, a kobieta machnęła ręką, po czym powiedziała:
- Stare dzieje. Lepiej powiedz, z kim ty poszłaś, jestem ciekawa!
- Z przyjacielem. W tym roku poznałam Neville'a Longbottoma, jest z mojego roku z Gryffindoru. Uznałam, że w sumie warto go zaprosić, bo go bardzo lubię - odparła Megan.
- W takim razie wspaniale, dobrze, że masz tyłu przyjaciół - powiedziała Amy.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Ktoś najwyraźniej przeszedł przez bramę i chciał wejść do domu. Prawdopodobnie był to ktoś z rodziny, jednakże tersz niczego nie można było być pewnym.
Amy odłożyła więc widelec, po czym wzięła do ręki różdżkę, leżącą obok niej na stole. Następnie wstała, z zamiarem sprawdzenia, kto idzie.
- Trzymaj różdżkę na wszelki wypadek. Jednak jakby co, uciekaj drzwiami od tarasu - nakazała córce. Na taras wchodziło się drzwiami znajdującymi się w salonie, jednak Megan wątpiła, by zdążyła nimi uciec, gdyby coś się stało.
Poza tym nie zamierzała uciekać, chociaż liczyła, że to tata, albo Hestia. Lub ktokolwiek inny z rodziny i przyjaciół.
Dziewczyna udała się do salonu, podczas gdy mama stanęła przy drzwiach w przedpokoju.
- Kto tam? - zapytała kobieta. Po chwili dostała odpowiedź:
- To ja, Hestia.
Rzeczywiście, brzmiało to jak jej głos. Jednakże trzeba było zachować ostrożność.
- Jak nazywała się wiewiórka, którą się zajmowałaś w wieku pięciu lat? - zadała pytanie Amy, a Megan zmarszczyła czoło, nie mogąc przypomnieć sobie takiej sytuacji. Co prawda jeszcze jej nie było na świecie, ale zazwyczaj w rodzinie były przecież opowiadane różne historie, które znała, nawet nie będąc ich świadkiem.
- To nie była wiewiórka, tylko wróbelek. I miał na imię Francio. Ale to sporo osób wie, daj inne pytanie - rozległ się głos Hestii. Puchonka przypomniała sobie, że rzeczywiście coś takiego było.
- To w takim razie na jaki kolor próbowałaś przefarbować swoje włosy, gdyż pozazdrościłaś swojej koleżance ze szkoły, która była metamorfomagiem? - zadała pytanie mama, wiedząc, że był to dosyć wstydliwy temat i tylko ich czwórka - rodzice, Hestia i Megan o tym wiedzieli. Na początku lipca, niedługo po przyjeździe z wakacji starsza z sióstr uznała, że dobrym pomysłem będzie wylanie na siebie soku z buraka, który gdzieś dorwała. Liczyła, że dzięki temu będzie miała kolorowe włosy.
Cóż, coś nie wyszło, a Hestia straciła ochotę na farbowanie włosów. Bardzo też się wstydziła tego co się stało i nie chciała o tym nikomu mówić.
- Taki sam jak mają buraki - mruknęła dziewczyna za drzwiami, niezbyt zadowolona z poruszonego tematu.
- Dobrze, wchodź - odparła Amy, po czym odryglowała drzwi.
Po chwili stanęła w nich wysoka dziewczyna, opatulona, gdyż było w końcu zimno. W prawej ręce trzymała rózdżkę, a na lewym ramieniu znajdowała się torba.
Gdy zdjęła czapkę, można było dobrze zobaczyć jej ciemne włosy, które miała po dziadku, gdyż oboje rodziców miało brązowe, tak samo Megan. Jednakże Hestii oczy były niebieskie, takie same, jak pozostałej trójki.
- Cześć - powiedziała dziewczyna, gdy weszła do środka.
W pierwszej chwili nie zobaczyła siostry, skrytej wyglądającej trochę z salonu. Jednak już po chwili ją ujrzała, gdy ta weszła do przedpokoju.
- Cześć Hestia - odezwała się Megan miło, starając się być dobrze nastawiona.
- Cześć, cześć, widzę, że już wróciłaś z Hogwartu - stwierdziła rzeczowo starsza Jones, zdejmując z siebie buty.
To nie było tak, że one się może jakoś bardzo kłociły. Raczej o to, że wydawało się, jakby nie miały zbyt wielu wspólnych tematów.
Może jednak w końcu się to zmieni?
- Jak tam było w pracy? - zapytała Amy. Hestia westchnęła, po czym stwierdziła:
- Ciężko, zwłaszcza teraz, gdy ciągle coś się dzieje. Na dodatek mam też jednocześnie wykonywać misje dla Zakonu, co jest tym bardziej trudno połączyć z pracą Aurora. Ale cóż, święta, to może chociaż trochę odpocznę.
Najwyraźniej nie miała ochoty zbytnio o tym mówić. Pytanie o to, jaką dokładnie wykonywała misję też nie miało sensu, ponieważ nie chciała o tym rozpowiadać.
Cóż, to z pewnością będą ciekawe święta w takim razie.
Na razie jednak nic nie zapowiadało, jakby miało być bardzo źle. Liczyła więc, że mimo wszystko odnajdzie z siostrą też jakiś wspólny temat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro