Taniec z cieniami 2
*Seth*
- Seth! - Zatrzymałem się gwałtownie. Głos babci był agresywno-napastliwy. Coś chciała. Albo coś zjebałem. Oh, na pewno coś zjebałem. - Podejdź że tutaj!
Niechętnie się obróciłem i podszedłem do babci.
- Taaaak...? - W palcach zacząłem gnieść skraj koszulki, unikając wzroku staruszki.
- Widziałam jak tańczyłeś na ostatnim balu. - Kobieta założyła ramiona na piersi. - A może bardziej: nie tańczyłeś. Zwiałeś z jakimś typkiem na balkon.
Zmieszałem się na wspomnienie "typka". Raz z nim zatańczyłem. I nawet nie znałem jego imienia. Ale samo wspomnienie wprawiało mnie w zakłopotanie. Nie mogłem przestać myśleć o jego oczach i ramionach, którymi mnie obejmował. Miał też bardzo ładne dłonie. Parę razy wyobrażałem je sobie na...
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Zapytała babcia.
- A, tak, tak. - Szybko przytaknąłem.
Staruszka spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Mówiłam, że to nie może się powtórzyć i że z tego powodu zaczniesz uczęszczać z twoją siostrą na zajęcia tańca.
Nawet nie próbowałem protestować.
***
Na zajęciach wszyscy byli ode mnie wyżsi, a ich wiek oceniłbym na podobny jak wiek Kendry. Przez to czułem się okropnie malutki.
Instruktor pokazał mi jakieś podstawowe kroki. Przynajmniej był przystojny.
Polonez był jeszcze okej. Po prostu naśladowałem resztę, przykładnie licząc do trzech. Jako partnera miałem trenera, więc mi pomagał. Do końca utworu dotańczyłem bez jakiegoś poważniejszego uszkodzenia, nie licząc uszkodzonej psychiki.
Ale masakra zaczęła się przy walcu.
Najpierw spróbowaliśmy na sucho, bez muzyki. Starałem się naśladować instruktora. Prawa noga do przodu, lewa do boku, prawa do lewej, lewa do tyłu, prawa w bok. Prawa, lewa, prawa, lewa. Zielona skarpetka, różowa skarpetka, zielona, różowa (nie miałem odpowiednich butów, więc tańczyłem w skarpetkach). I tak na zmianę. Całkiem proste...
Teraz spróbowaliśmy przy muzyce. Wszystko szło gładko, dopóty się nie pośliznąłem. Wyłożyłem się jak długi, zdzierając sobie kolano i wpadając pod nogi trenera. Ten potknął się o mnie i też upadł. Rozległ się trzask łamanej kości.
A to dopiero pierwsza lekcja.
***
Dzień kolejnego balu nadszedł. Nerwowo poprawiałem strój upewniając się, że mam zawiązane sznurówki.
W duszy miałem nadzieję, że chłopak z balkonu się pojawi, ale jednocześnie się tego obawiałem, bo znając życie to wyłożę się prosto pod jego nogi i się ośmieszę.
Rozbrzmiały pierwsze nuty walca. Przetańczyłem cały utwór z Kendrą. Zgodziła się ze mną tańczyć w obawie, że zrobię coś sobie, albo innym.
Gdy skończyliśmy, z ulgą zszedłem z parkietu, kiedy nagle zaczęła się kolejna piosenka. Babcia rzuciła mi groźne spojrzenie. Niechętnie wróciłem na parkiet. Kendra szybko wyjaśniła mi, że taniec polega na jakiś zmianach partnerów.
Oh, nie. Tego się nie uczyłem.
Starałam się naśladować innym. Pomimo tego cały czas potykałem się o własne nogi. Raz prawie wpadłem na moją partnerkę, praktycznie wywracając ją i siebie.
W końcu stało się to, czego się najbardziej obawiałem. Potknąłem się. Zamknąłem oczy przygotowując się na bliższe spotkanie z ziemią, ale zamiast tego poczułem coś miękkiego. Czyjeś ramiona objęły mnie, pomagając utrzymać mi się w pionie. Obawiając się otwierać oczy, przycisnąłem twarz do miękkiej powierzchni. Po chwili podniosłem głowę.
- O boże, to znowu ty. - Wydusiłem z siebie.
Chłopak z balkonu wyszczerzył się do mnie.
- Wiem, że jestem boski - Puścił mi oko, a ja się zarumieniłem. - ale wystarczy Ronodin.
Oh, Ronodin. A więc nazywa się Ronodin. Ładne imię. Trzeba zapamiętać.
- Przepraszam! - Natychmiast odskoczyłem. - Nie chciałem na ciebie wpadać.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się do mnie, a w moim żołądku coś się przewróciło.
- To wszystko przez te głupie tańce. - Burknąłem pod nosem.
- To po co tańczysz, skoro tego nie lubisz?
- Babcia mi kazała.
Zerknąłem na staruszkę. Ta zmierzyła mnie groźnym spojrzeniem, po czym niechętnie kiwnęła głową na znak, że jak mam się zabić, to lepiej żebym nie tańczył.
- Oh, właśnie mnie z tego zwolniła. Czyli mogę cały wieczór stać przy stole z przekąskami. - Wzruszyłem ramionami, zerkając na Ronodina. - Jak dla mnie fajnie.
Chłopak prychnął.
- Chodź. - Kiwnął na mnie ręką i ruszył w tylko jemu znanym kierunku.
- Gdzie?
- Po prostu chodź!
Grzecznie podążyłem za nim.
***
I znowu znalazłem się na balkonie. Tym razem nie było tak ciemno. Słońce dopiero zachodziło. Ronodin patrzył na mnie z pewną nutką rozbawienia, a ja oparłem się plecami o ścianę, podziwiając widoki.
- To niesprawiedliwe, że każe mi tańczyć! - Wybuchłem nagle. - Kendra tańczy bo lubi! A ja nie lubię! Zmarnowałem czas w którym mógłbym ćwiczyć walkę na jakiś taniec! A jak będzie chciała, abym coś dla niej zrobił, to zobaczy...
Ronodin zaczął się śmiać. Spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Zanim wyżalisz mi się z całego życia - Zaczął mówić, kiedy się uspokoił. - to może chociaż zdradzisz mi swoje imię?
Nie mówiłem? Oh, ale ja jestem głupi. Jak miałby wziąć ze mną ślub skoro nawet nie zna mojego imienia? W końcu to nie książę z Kopciuszka. Znam z 4 osoby z tym samym rozmiarem.
- Seth. - Wydukałem w końcu, pokrywając się lekkim rumieńcem.
- Mogę cię nauczyć tańczyć. - Zaproponował. - Ale przed tym, pierwsze co trzeba zrobić... - Uklęknął przede mną, a ja przerażony mocniej oparłem się plecami o ścianę. - ...to zawiązać sznurówki, bo znowu się wywalisz.
Zażenowany swoimi myślami ukryłem twarz w dłoniach, przez palce obserwując wprawę z jaką Ronodin zawiązuje mi buty, starając się nie wyobrażać tych dłoni w innym miejscu.
- Teraz możesz tańczyć! - Ronodin wyraźnie zadowolony z siebie zerknął na mnie. - A ty co taki czerwony?
- Ach. Yyy... Nie wiem? - Wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok.
Ronodin przyjrzał mi się, ale nie skomentował.
- To co już umiesz?
Chwilę mi to zajęło, zanim zajarzyłem czego dotyczy pytanie.
- Poloneza. Ale to tak chyba umiem. Możliwe, że chyba nie umiem.
- No to nauczę cię tego, przy czym na mnie wpadłeś.
- Ostrzegam, że poprzedniemu instruktorowi tańca złamałem nogę.
Ronodin spojrzał na mnie, wyraźnie zbity z tropu.
- Jak to niby zrobiłeś?
Zmieszałem się.
- Potknąłem się. A on potknął się o mnie. I skończył w gipsie.
- Och... Okej. Postaram się o ciebie nie potykać.
Nerwowo patrzyłem, jak chłopak się zamyśla.
- Dobra, to tak. - Chłopak przyciągnął mnie do siebie, kładąc rękę na mojej talii. - Najpierw...
- H-hej, czekaj. - Lekko go uderzyłem, aby odwrócić uwagę od rumieńca który wpłynął na moją twarz pod wpływem jego dotyku. - Dlaczego to ja jestem partnerką?
- A dlaczego nie? - Puścił mi oko, a ja zarumieniłem się jeszcze bardziej.
Rozpoczęliśmy niezdarny taniec. Robiłem wszystko z najwyższym skupieniem. Tylko, żeby się nie ośmieszyć, tylko, żeby się nie ośmieszyć...
Pamiętacie, jak mówiłem, że trener jest hot? Ronodin pobijał go na głowę.
W końcu zarządziłem przerwę. Byłem cały czerwony, zdyszany i czerwony. Z resztą Ronodin wyglądał podobnie.
- Czemu nie ściągniesz góry garnituru, jak ci gorąco? - Zapytał.
- A czemu ty nie ściągniesz? - Rzuciłem mu wyzywające spojrzenie.
Zaśmiał się i ściągnął warstwę wierzchnią swojego stroju. A mnie zatkało.
Mokra koszula przylgnęła do jego skóry, eksponując umięśnienie. Mimo, że usilnie próbowałem odwrócić wzrok, nie byłem wstanie przestać się na niego gapić.
Chyba umarłem i jestem w niebie.
- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. - Zaniepokoił się Ronodin.
- Z-zobaczyłem anioła. - Wydukałem, po fakcie uświadamiając sobie, co powiedziałem, intensywnie się rumieniąc.
Ronodin zaczerwienił się lekko. Złapał ze mną kontakt wzrokowy. Drżącą rękę umieścił na moim policzku, podnosząc moją głowę lekko w górę.
- Pomogę ci. - Bąknął nieśmiało.
Delikatnym gestem ręki zsunął marynarkę z moich ramion.
Cholera, stał blisko. Za blisko. Za daleko. Nie wiem.
Stanąłem na palcach, zrównując się poziomem z Ronodinem. Objął mnie delikatnie. Zbliżyliśmy nasze twarze do siebie i...
...i w tym momencie weszła Kendra.
Jej mina była bezcenna. Bez trudu wyobraziłem sobie obraz przed jej oczami. Jej brat i jakaś hotówa, oboje spoceni i zaczerwienieni, w trakcie jakiś podejrzanych czynności.
- Seth... - Zaczęła.
- To nie tak jak myślisz! - Odskoczyłem od Ronodina. Chłopak też się cofnął. Oboje pokryliśmy się jeszcze większym rumieńcem.
- Ty idziesz za mną - Wskazała na mnie palcem. - a ty... - Spojrzała na Ronodina i przesunęła palcem po szyi.
Tęsknie spojrzałem na zarumienionego i cholernie przystojnego Ronodina, po czym, nie za bardzo mając wybór, podążyłem za siostrą.
Bocznymi korytarzami zaprowadziła mnie do swojej komnaty. Zamknęła drzwi na klucz i spojrzała na mnie groźnie.
- Widziałam jak na niego lecisz, ale nie wiedziałam, że to też w tym sensie.
Jęknąłem, ciężko opierając się o drzwi.
- Ha ha.
- Dobra, żart taki. - Lekko się uśmiechnęła. - Ale tak na serio. Kto to jest? Co cię z nim łączy? I wyście robili co cholery?
- Nazywa się Ronodin. Co do połączeń... - Zarumieniłem się. - No okej, lubię go. Lubię lubię. Ale nawet się nie pocałowaliśmy. Tylko tańczyliśmy. Chociaż kto wie, do czego by doszło, gdybyś nam nie przerwała. - Rzuciłem siostrze lekko złe spojrzenie.
- Sorry. - Oparła się o drzwi koło mnie. - Czyli lubisz go, tak?
- Yep. - Ciężko zjechałem po drzwiach podłogę. - Ale to nie wyjdzie. Ktoś taki jak on, i taki ja? Błagam. Pewnie ma jakąś wysoką i cycatą dziewczynę.
Kendra westchnęła ciężko i usiadła koło mnie.
- Nikt nigdy mnie nie pokocha. - Jęknąłem.
- Doskonale cię rozumiem.
Zerknąłem na nią. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że wygląda na wykończoną. Nie wyglądała na kogoś, kto ma ochotę na odpowiadanie na pytania, więc nie pytałem. Zamiast tego złapałem ją za rękę. Odwzajemniła uścisk, ze smutnym uśmiechem opierając głowę o moje ramię.
I siedzieliśmy pod tymi drzwiami jak dwa zdepreszone gluty wyprane z energii i emocji, czekające, aż ktoś będzie w stanie pokochać nas, w całości, razem z naszymi zaletami i z naszymi glutowatymi wadami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro