Nowy mieszkaniec lochów
*Kendra*
- Widzę, że już się tu zadomowiłeś. - Stwierdziłam, zaglądając przez klapkę w drzwiach od celi. Ronodin rozciągną się na pryczy i podziwiał sufit (chociaż nie wiem, co on takiego na nim zobaczył oprócz grzyba i pleśni). Teraz spojrzał na mnie i uniósł brwi.
- Nie spodziewałem się odwiedzin. - Wstał i podszedł do mnie, przyglądając mi się uważnie. - Nadszedł czas mojej egzekucji?
Przewróciłam oczami.
- Nikogo nie zabijamy. - Schyliłam się i przez klapkę niżej, przeznaczoną do karmienia więźniów, wsunęłam jedzenie. - Przyniosłam ci obiad.
- Uuu, luksusik. - Podniósł z podłogi talerz i przyjrzał się zawartości talerza. - Ziemniaczki, kotlecik... Czy to jest nasączone trucizną?
- Powtarzam po raz drugi: Nikogo nie zabijamy. To resztki z obiadu. Karmią tutaj okropnie, więc postanowiłam się tobą "zaopiekować". - Zaopatrzyłam w cudzysłów ostatnie słowo. Bez przesady, nie opiekuję się nim tak na serio.
- Dziękuję za opiekę. - Usiadł z powrotem na pryczy, jedząc tak bardzo kulturalnie, jak to tylko możliwe, gdy nie dostałeś widelca. - Mam pytanko.
- Słucham.
- Czemu umieścili mnie tutaj? - Spytał. - Nie że przeszkadza mi twoja opieka, ale jestem ciekawy.
- Paprot stwierdził, że tak będzie bezpieczniej. - Wzruszyłam ramionami. - To on jest tysiąc-coś letnim jednorożcem, nie ja, więc jego się pytaj.
- Kto jak kto, ale on to zna się na lochach i więzieniach. Poznał je bardzo dogłębnie. Od środka nawet.
Zachichotałam.
- A ja muszę go ratować.
Chłopak wciągał w siebie kotleta, a ja w milczeniu czekałam, aby zabrać mu talerz gdy skończy.
- Jesteście razem?
- Kto? Ja i Paprot? - Zarumieniłam się. - Nieeee...
- Ale chciałabyś.
Kiwnęłam głową.
- Chciałabym.
- Mam ochotę strzelić go, i spytać czy jest głupi, czy tępy. On jest chyba ślepy! Nie widzi, co do niego czujesz?! - Wzburzył się. - Znając jego, to doskonale o wszystkim wie, tylko się waha! Przecież co pomyśli jego matka?! A jeśli zrujnuje sobie status Pana Idealnego?! - Pokręcił głową. - Ja bym się nie wahał, gdy chodzi o kogoś takiego jak ty.
Przez chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć. Strasznie się zdenerwował, a ja nie wiedziałam czy uznać to za słodkie, czy zaproponować mu meliskę.
- Dziękuję, że tak się martwisz o moją przyszłość romantyczną, ale poradzę sobie. I... Mam dla ciebie coś jeszcze. - Wsunęłam przez szparę kocyk. - Tu jest strasznie zimno.
Oddał mi talerz, po czym rozłożył kocyk. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Ciepły i puchaty kocyk. Bardzo ci dziękuję. Ale czy naprawdę, musiał to być różowy kocyk?
Wzruszyłam ramionami, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
- Przez jego kolor nikt go nie chciał, więc nikt nie miał nic przeciwko żeby ci go przyniosła.
Owiną się kocem, a ja nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Wyglądasz słodziutko w różowym, naprawdę.
Pufną i usiadł na pryczy, przez co wyglądał jak słodka, naburmuszona, różowa istotka.
- Nie obrażaj się, no. Podejdź tu do mnie.
Dowlókł się do drzwi, zamiatając podłogę kocem, i robiąc obrażoną minkę.
Wsunęłam rękę przez klapkę i uniosłam mu brodę, aby na mnie spojrzał. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Wyglądasz cudownie, nie musisz się obrażać. Do jutra. - Cofnęłam rękę i zamknęłam klapkę.
Odchodząc korytarzem poczułam, że może on nie jest wcale taki zły. Gdy nie próbuje nas zabić, jest nawet fajny.
*Ronodin*
Wpatrywałem się z uśmiechem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widniały piękne, brązowe, oczy Kendry.
Nie idzie jej z Paprotem... A to szansa dla mnie.
Nom, Ronendra zamówiona przez Dragons_Princess21. Jak chcecie jakąś kontynuacje, czy coś, to piszcie.
(Tak spodobała mi się wizja Ronka w różowym kocyku, że go narysowałam XD)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro