Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I znowu trzeba go ratować.

Zamówienie misiatab

(Pov Kendra)

Seth wpadł z głośnym łomotem (jak zwykle, on nie może zachowywać się cicho) do kuchni.

- Warrena coś porwało! Było takie wielkie, miało skrzydła i...

- To był smok. - Przerwała mu Eve, wbijając do pomieszczenia za nim.

- I znowu trzeba go ratować. - Westchnął bliks. - Gdzie go zabrał, ten smok?

- Właściwie to nie wiemy.

- O co chodzi? - Spytał Paprot, wchodząc z Tanu do pomieszczenia. Wytłumaczyliśmy im, co się stało. - Proponuję rozdzielenie się i przeszukanie rezerwatu. - Zasugerował. - Ja pójdę z Kendrą, Seth z Eve, a Tanu z Vanesą.

Zgodziliśmy się z tym planem i rozdzieliliśmy, szykując się do poszukiwań.

***

(Pov Van)

Z Tanu szliśmy jakąś wąską, leśną dróżką. Z Warrenem zawsze tak jest. Coś go porywa, i potem trzeba do szukać.

Doszliśmy do rozwidlenia ścieżki.

- Proponuje rozdzielenie się. - Oznajmił mój towarzysz. - Ja idę w lewo, ty w prawo.

Zgodziłam się. Ruszyliśmy dalej. Po chwili przestałam słyszeć jego kroki, a w lesie zrobiło się niepokojąco cicho.

Wzięłam głęboki oddech. Cisza to nie powód do paniki. A więc przed siebie i do Warrena.

Wyszłam na jakąś polankę. W ogóle jej nie kojarzyłam, a przecież zwiedziłam większość rezerwatu. No ale nie wiedziałam nawet, że mają tutaj smoka.

Za polanką było niezbyt imponujące wzgórze. Takie malutkie i całe w kwiatkach. Środek był wydrążony w jaskinię. A na progu jaskini, jeśli jaskinie je mają, stał sobie Warren.

Po prostu sobie stał, obserwując otoczenie. Wyglądał na bardziej zainteresowanego otoczeniem, niż przestraszony tym, że został porwany przez smoka.

Podeszłam do niego przez polanę, całą siłą woli powstrzymując się od wyciągnięcia miecza.

Spojrzał na mnie zaskoczony i uśmiechnął się.

- No elo.

- Elo?! - Spytałam ze złością. - Porywa cię smok. Cały rezerwat rusza na twoje poszukiwania z najgorszymi obawami a ty.... Po prostu tu sobie stoisz?!

Martwiłam się o niego, nawet jeśli na głos nigdy bym się do tego nie przyznała.

- Psieleplasiam. - Powiedział smutno, opuszczając głowę.

Przytuliłam się do niego, chowając twarz w jego koszulce. Objął mnie ramionami, delikatnie głaszcząc moje włosy.

- Wybaczam. - Uniosłam głowę. Chłopak uśmiechnął się delikatnie i mnie pocałował.

***

(Pov Seth)

Szliśmy z Eve przez las. Ścieżka była bardzo wąska, przez co idąc koło siebie, musieliśmy stykać się ramionami.

Zerknąłem na dziewczynę. Wydawała się zadowolona tym poszukiwawczym spacerkiem. Rozglądała się po otoczeniu, podziwiając kwiatki, drzewa i krzaczki.

- Ładnie tu. - Stwierdziła.

Przytaknąłem. Chociaż jak dla mnie, to ona była najładniejsza z całej okolicy.

Przez przypadek otarłem się wierzchem dłoni o jej dłoń. Zerknęła na mnie, różowiąc się delikatnie na twarzy.

Gdzieś na prawo w las od nas rozległ się jakiś skrzek. Dziewczyna złapała mnie za rękę, wpatrując się między liście.

Próbowałem skupić się na szukaniu Warrena, ale jej dotyk mnie rozpraszał.

Wziąłem głęboki oddech, próbując się uspokoić. Rozejrzałem się. Czy ja właściwie wiem, gdzie jesteśmy? To drzewo wygląda znajomo, ale wszystkie drzewa wyglądają tak samo.

Okolica nie wyglądała na bezpieczną, ale nie wyczuwałem wibracji mocy ciemności, więc powinno być mniej-więcej bezpiecznie.

- Wchodzimy w las? - Spytała mnie dziewczynka.

- No wydaje się być bezpiecznie. Idziemy.

Zeszliśmy ze ścieżki, cały czas trzymając się za ręce. Niczego nie było widać było bardzo spokojnie.

Za spokojnie...

Już chciałem zaproponować wrócenie na ścieżkę, ale nie zdążyłem nawet otworzyć ust. Coś pod nami kliknęło. Podłoże załamało się, a my wpadliśmy do jakiejś dziury.

Eve wylądowała na mnie. Mógłbym się założyć, że na jakąś sekundę nasze usta się zetknęły. Dziewczynie chyba też się tak wydawało, bo zaczerwieniła się i usiłowała ze mnie zejść.

U góry dziury pojawiła się jakaś twarz.

- To tylko ludzkie dzieci! - Zawołał ten ktoś. Wnioskuję, że było to centaur. Było widać przednie nogi konia.

- Zostawiamy ich. - Odpowiedział ktoś z daleka. - W siatkę Czarnogrzywego coś się złapało!

Centaur odgalopował, zostawiając nas samych w dziurze.

Eve udało się wreszcie ze mnie zejść bez ciągłego wywalania się. Usiadła koło mnie. Trzęsła się delikatnie.

Przytuliłem ją. Niezależnie od tego, czy płacze, czy po prostu jej zimno (w tej dziurze było chłodnawo), przytulas to dobra rzecz.

Zerknęła na mnie i uśmiechnęła się lekko.

Usiadła na moich kolanach, twarzą do mnie. Ukryła twarz w moim T-shirt'cie, a ja mocno ją przytuliłem.

- Boję się. - Wyznała cichutko.

- Ja też. Ale jakoś sobie poradzimy.

- To słaba chwila na takie wyznania, ale... Skoro i tak tu utknęliśmy...

Zaniepokoiłem się. W sumie właśnie siedziała mi na kolanach, więc nie może być aż tak źle...

- Bo... - Znowu się zacięła. - Od dłuższego czasu mi się podobasz. - Wyrzuciła z siebie.

Nie wiedziałem jak zareagować.

Pocałowałem ją delikatnie w głowę. Drgnęła i spojrzała na mnie. Była zarumieniona, a oczy miała szkliste.

- Ty mi też. - Zacząłem mówić, czując że rumienię się jeszcze bardziej. - Uwielbiam twoją pewność siebie. To, z jakim uporem odkrywasz świat, nigdy się nie poddając. Jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem.

- Oooh. - Westchnęła, z powrotem wtulając się we mnie.

Oparłem podbródek o jej głowę, mocno ją do siebie przyciskając. Miejmy nadzieję, że ktoś szybko nas znajdzie i wyjmie z tej dziury.

***

(Pov Papek)

Przemierzaliśmy z Kendrą las, w poszukiwaniu Warrena. Zerknąłem na nią. Była zdenerwowana i rozglądała się niespokojnie.

Nie takie miałem plany na dzisiaj. A miało być tak fajnie...

W sumie, w lesie, podczas szukania zaginionego członka rodziny też może być fajnie (i romantycznie).

- Słuchaj... To trochę słaba chwila na takie pytania, ale... Bo... - Próbowałam złożyć sensowne zdanie. - Zostanieszmojądziewczyną?

- Co? - Przystanęła i spojrzała na mnie z zdziwieniem.

- Zostaniesz moją... Dziewczyną?

- Ja... Eee... Tak!

Pocałowałem ją, uradowany.

***

(Pov Seth)

Leżeliśmy z Eve w tej dziurze już z trzy godziny. Dziewczynka usnęła na mnie, a ja po powoli zaczynałem tracić nadzieję że ktoś nas tu znajdzie.

Nagle u szczytu dziury (to już oficjalne miano, chyba powinnam pisać to z dużej litery xD ~V) pojawiło się pięć głów.

- Hej. - Przywitał nas Warren. - Rzucić wam linę i pomóc wyjść, czy chcecie tu zostać.

- Pewnie, że nie chcemy tu zostać! - Delikatnie obudziłem (moją?) dziewczynę, a nasi przyjaciele pomogli nam wyleźć.

Wróciliśmy do domu, dzieląc się radosnymi wieściami. A potem okazało się, że Stan usmażył nam naleśniki, więc dzień zakończył się wielkim Happy Endem.

Jestem z siebie dumna. Wyszło mi fajnie. 1050 słów. Mam nadzieję, że się podoba. ~Melka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro