~*~ 2
Dzień przed gonitwą miałam wolne od treningów. Był pierwszy października i na tyle ciepło, że na padok nie musieliśmy jeszcze wychodzić w derkach. Razem z przyjaciółkami- kasztanowatą American Vanillą i skarogniadą Queen of Night- galopowałyśmy wzdłuż płotu jednak, gdy usłyszałam znienawidzony głos znacznie zwolniłam, przeszłam do stępa by się zatrzymać:
-Proszę, proszę, Błyskawica. Doszły mnie słuchy, że jutro masz swój debiut na Służewcu. Nagroda Cardei, czyż nie?- jakby znikąd wyrosła przede mną znana wam kara klacz Casablanca razem ze swoją "przyjaciółką"- giermkiem gniadą Angel.
-A ciebie to obchodzi, bo...?- mówiłam kładąc uszy po sobie.
-Uznam to za "tak".- przewróciła oczami.- Dla twojej wiadomości: jutro JA też mam swój debiut i to JA wygram Nagrodę Cardei.
-To się jeszcze okaże.
-Naprawdę? To co powiesz na mały pojedynek przed debiutem? Od płotu pod las i z powrotem? Przyjmujesz wyzwanie czy wymiękasz?
-Odpuść, nie zniżaj się do jej poziomu.- szepnęła mi na ucho American Vanilla.
-No? Czy może boisz się takiego dystansu?
-Wybacz Van, ale tego jej nie odpuszczę.- odszepnęłam i zwróciłam się do karuski.- Chętnie.
-3... 2... 1... Start!- krzyknęła Angel, ale zanim ruszyłam...
-Błyskawica! Błyskawica!- ktoś mnie zaczął wołać.
Przy płocie stała Soraya- wnuczka przyjaciela mojego właściciela, która bardzo o mnie dbała, a pan Hudson zgodził się, aby się mną opiekowała- z moim kantarem i uwiązem w kolorze miętowym.
Odwróciłam się i zrobiłam parę kroków stępem, ale...
-A więc jednak wymiękasz.- parsknęła jadowicie Casablanca. Chciałam jej coś odpowiedzieć, ale Queen of Night ugryzła ją w lędźwie na co karuska zarżała przeraźliwie i wyrwała cwałem do przodu, a Angel galopowała za nią.
-Dziękuję.- powiedziałam w stronę moich przyjaciółek i zaczęłam kłusować w stronę Sorayi.
-Błyskawica!- spojrzałam jeszcze raz na przyjaciółki.- Powodzenia na debiucie.- parsknęła Vanilla.
-No właśnie, powodzenia.- dodała z uśmiechem Queen. Pokłusowałam do nich i przytuliłyśmy się szyjami.
-Wybaczcie, muszę już iść. Pa.- i galopem dobiegłam do ogrodzenia.
-Pa!- krzyknęły.
-Nareszcie jesteś!- powiedziała Soraya.- Wiem, że się lubicie, ale wyjeżdżasz tylko na kilka dni.- Jutro znów się zobaczycie.- założyła mi kantar na głowę i przypięła do niego uwiąz. Otworzyła bramkę, wyprowadziła mnie z pastwiska i zamknęła za mną ogrodzenie.- Zrobiłaś to specjalnie!- dodała patrząc na mój tułów, kopyta i szyję wybrudzone w piachu, ziemi i błocie. Parsknęłam zadowolona i ruszyłam za Sorayą.- Ty to zrobiłaś specjalnie, wiedziałam, że tak będzie, specjalnie to zrobiłaś.
Gdy dotarłyśmy do mojej stajni ,,Młodych Koni", Soraya dokładnie wyczyściła mi kopyta i zostałam zaprowadzona na myjkę. Była duża, przestronna, ściany wyłożone kafelkami, a podłoże- matą antypoślizgową. Soraya przywiązała mój uwiąz, wyciągnęła ze swojej torby specjalny szampon i gąbkę w kształcie konia i zaczęła mnie myć.
Gdy zostałam już dokładnie domyta blondynka zbierakiem do wody zebrała jej nadmiar. Odwiązała uwiąz i zaczęłyśmy spacerować po terenie stadniny. Jak na koniec września było niezwykle ciepło.
Moja sierść niezwykle szybko wyschła w słońcu. Dziewczyna przywiązała mnie w stanowisku do czyszczenia. Ze swojej torby wyciągnęła szczotki, kopystkę, pędzelek i smar do kopyt. Dokładnie wyczesała moją sierść, która stała się niezwykle przyjemna w dotyku. Zabrała się za czesanie grzywy i ogona. Jako jedyna w stajni miałam takie długie włosie w ogonie i grzywie. Następnie znów wyczyściła mi kopyta w, których znów zebrała się ziemia po czym za pomocą pędzelka nałożyła na nie specjalny smar do kopyt. Na sam koniec wilgotną szmatką przetarła mi okolice oczu i chrap.
Spakowała sprzęt do czyszczenia do torby. Na kopyta i ogon założyła mi ochraniacze transportowe w naszym ulubionym kolorze, a na grzbiet- polarową, szarą derkę w jasnobłękitne i białe gwiazdki.
Soraya na uwiązie zaprowadziła mnie do luksusowego koniowozu z dziesięcioma stanowiskami. Powoli do niego weszłam, ale... o zgrozo, oprócz Casablanci jechała jeszcze Angel. Angel też musi mieć debiut w Nagrodzie Cardei?! myślałam. Klacze stały w trzecim i czwartym stanowisku od wejścia. Na szczęście Soraya wprowadziła mnie do pierwszego stanowiska, więc dzieliło mnie od nich jedno. Dobre i to. Z nadzieją wypatrywałam czy ktoś znajomy jeszcze nie jedzie, ale niestety byłyśmy tylko my trzy.
-Powodzenia.- szepnęła do mnie Soraya przytulając się do mojej szyi.- Ale ja wierzę i jestem przekonana, że to ty wygrasz.- po czym pogłaskała mnie po chrapach, dała końskiego smaczka, rzuciła ostatnie spojrzenie i wyszła.
-Och, Błyskawica...- syknęła jadowicie karuska.
-Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, że na wyścigu moje tylne kopyta znajdą się na twoim łbie.- po czym Casablanca dała mi spokój, a ja zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro