Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Górskie pałace

Obudziła ich nagła zmiana z kołysania i szarpania na dziwnie stabilny bezruch. Wtedy już świtało, a poranne górskie powietrze gryzło ich w nosy. Hiro pierwszy stoczył się z grzbietu smoka, stając na chwiejnych nogach. Gdzie byli?

Otaczały ich oblodzone górskie szczyty, ostre skalne półki, po lewej ręce ciągnęła się zaś pokryta śniegiem dolina, którą przecinał bystro strumień, niosący kry.

Hiro rozglądał się, chłonąc wzrokiem te widoki i zaraz dołączył do niego Shin i Kamiko. Ich oddechy tworzyły w powietrzu widoczne kłęby pary.

- To już tu. – oznajmił ochryple Shin, odwracając się twarzą do zbocza jednej z gór. – Ten smok mnie rozumie. I ja jego też. Przyniósł nas gdzieś w pobliże przejścia do Unamari – powiedział, po czym nagle stracił grunt pod nogami i od upadku na twardą, zimną skałę ochroniły go silne ramiona.

- Jesteś wykończony – stwierdził oczywisty fakt jego przyjaciel – może mogłem zrobić coś więcej... - zacisnął mocno zęby, żałując całym sobą, że w obliczu prawdziwego wyzwania był bezradny.

- Dam radę – wyrwał mu się z objęć, choć zupełnie nie widział otoczenia. Zamiast znajomych widoków, była tylko pustka. To było szokujące i straszne. Naraz ogarnęła go bezradność i ponownie przewrócił się na ziemię. Chciało mu się płakać jak nigdy wcześniej. Kiedy zdawał sobie sprawę z ogromu strat, jakich doznał, uderzyło go poczucie niesprawiedliwości.

Ale sam się na to zgodził. Nie miał prawa narzekać.

- Shin – usłyszał kojący głos tuż obok ucha, co zapaliło w jego sercu płomyk nadziei. Wyciągnął przed siebie ręce, które już po chwili zostały naprowadzone na trochę zmarzniętą twarz. Rozpoznawał te rysy, patrzył na nie już tyle razy. Gładził delikatnie najpierw policzki, przechodząc uważnie do kącików oczu i znowu niżej, do ust, wykrzywionych teraz ze smutku, złości lub może żalu? Nie wiedział, mógł się tylko domyślać. – To już ostatnia prosta. Pomogę ci się dostać do Unmari. Już wszystko będzie dobrze, prawda?

Chciał w to wierzyć. Niestety przez ciepły, pocieszający głos Hiro przebijał się ból. Czy to z powodu ich rozstania?

- Zamierzasz odejść – stwierdził sucho, opuszczając z zawodem ręce.

Odpowiedziało mu milczenie. Milczenie to zgoda. Bardzo bolesna.

Potem podeszła Kamiko i wspólnie z Hiro pomogli Shinowi podnieść się na nogi. Wszyscy byli sponiewierani i zmęczeni, ale udało im się znaleźć przejście w skale. Panowała między nimi grobowa cisza, nieraz tylko przerywana pomrukami Kamiko.

Udało im się uratować elfy. Dopięli swego. Więc czemu czuli się jakby przegrali? Hiro miał wrażenie, że jego nogi zrobione są z ołowiu a czaszkę ściska imadło. On tylko chciał być przydatny, chciał mieć jakiś cel. Od dziecka się starał, bo nic innego nie miał. Osoby władające jakimś rodzajem magii nie były w społeczeństwie mile widziane. Rodzice oddali go pod opiekę uzdrowicielki, która edukowała go na wszelkie sposoby. Potem jego prorocze sny doprowadziły go aż do Krajów Błękitu, gdzie wierzył, że czeka go coś. Lecz czym było to owo coś? Ułudą, nędznym wyobrażeniem zagubionego dziecka. Nigdy nie było czegoś takiego jak przeznaczenie i wypełnianie zadań. Nie żył dla siebie, gdyż nie było po co. Teraz dobił do ściany, spotykając się z szorstką rzeczywistością.

Przeszłość jednak miała miejsce za nim. On teraz dążył przed siebie. Mimo wszystko nie żałował tych wszystkich rzeczy, które doprowadziły go aż tutaj. Po drodze spotkał dwóch mężczyzn, którzy byli dla niego jak drudzy rodzice. Satori był magiem jak on i w jakiś sposób go rozumiał. Potem poznał Shina i nic nie było już takie samo. Naprawdę się z nim zżył i nie wyobrażał sobie zostawienia go teraz i wrócenia do Kateki. Z drugiej strony jednak, jakie miał opcje? Przecież nie mógł zostać w mieście Błękitnych Elfów. 

Wędrówka przez skąpane w egipskich ciemnościach górskie przejście nie trwała długo. Gdy Hiro ujrzał światełko na końcu tunelu, prawie krzyknął z radości. Odruchowo złapał za nadgarstek osobę za nim, którą okazał się być Shin i pociągnął go za sobą, a tamten przez niespodziewane szarpnięcie prawie się wywrócił.

- Myśl, co robisz – syknął na niego, ciesząc się jednak, że Hiro go złapał. Do tej pory Kamiko, niezwykle jak na siebie dobrodusznie, trzymała go pod ramię i prowadziła. Zaskoczył go ten gest, bo dziewczyna była z natury samolubna.

Wiedział, że wyszli na zewnątrz, kiedy obok niego rozległy się zachwycone westchnienia, sam jednak otoczony był nieustannie pustką. Silna dłoń przyjaciela nadal ściskała jego rękę i zdawało mu się teraz, że to jego jedyne oparcie i połączenie ze światem. Może rozpaczałby po utracie wzroku, gdyby nie był tym zupełnie oszołomiony. Dlatego mógł jedynie zdać się na towarzyszy i podążać przed siebie w nadziei, że gdzieś dojdzie.

- Zaklepuję to miasteczko – odezwała się Kamiko, a oczy zabłysły jej fascynacją. – Moje, moje, moje! – rozpostarła ramiona, unosząc wysoko podbródek i zaśmiała się wesoło, z ulgą.

Dolina otoczona była ostrymi skałami i półkami, na których pięły się smukłe zabudowania, można powiedzieć, małe górskie pałacyki. Balkony, przedłużające skalne półki, otoczone zostały bogato rzeźbionymi barierkami, pobłyskujące złotem kolumny podtrzymywały spadziste zadaszenia, rzucające cień na tarasy i krużganki. Budowle trzymające się pionowych skał, niczym komary przycupnięte na ścianie, sprawiały wrażenie lekkich, jakby przy najmniejszy podmuchu wiatru mogły wznieść się w powietrze i odlecieć ku błękitnemu niebu, pokrytemu teraz delikatnie różowym blaskiem poranka. Dolinę przecinał górski strumień, wydobywający się z jakiejś szczeliny i ciągnący się przez miasteczko w dole jak srebrna wstęga.

- Ale nikogo nie widzę – zauważył rzeczowo Hiro, otrząsając się z podziwu.

Elfowi cisnęło się na usta suche „ja też", lecz ostatecznie postanowił zachować ten przepełniony goryczą żart dla siebie.

- Najpierw musimy udać się do uzdrowiciela – zarządził Shin. – Nie jestem pewien, ile pamiętają ze swojego stanu odrętwienia i czy są jakieś skutki uboczne. Poza tym... - zatrzymał się na moment, rozmyślając nad doborem słów – Już nie są nieśmiertelni. Obawiam się, że wielu z nich przekroczyło już wiek, w którym zwykle się umiera.

Zapadła pomiędzy nimi niezręczna cisza. Wyobrażenie morza trupów nie było niczym przyjemnym, a już na pewno nie mieli ochoty zobaczyć tego na własne oczy. Shinowi z kolei wystarczyła sama świadomość, by zebrało mu się na mdłości.

Potem za wskazówkami elfa pokierowali się kamiennymi, stromymi schodkami w dół doliny, aż w końcu wkroczyli na wąskie, kręte uliczki, pomiędzy piękne, żłobione ściany budynków. Mijali rzeźby i fontanny, stąpając po białych płytach, gdy słońce wyszło zza ośnieżonych szczytów i zaczęło przyświecać im zza pleców.

Dotarli nareszcie na miejsce, objęci już całkiem napięciem i obawą, związanymi z ich ponurymi przypuszczeniami. Kiedy jednak zapukali do odpowiednich drzwi, usłyszeli pospieszne kroki, a następnie wejście stanęło otworem, w nim zaś wysoki, blady mężczyzna o długich granatowych włosach i z błękitnym błyskiem w oku. Rysy twarzy miał delikatne, a nos tak samo spłaszczony jak Shin. Na jego twarzy początkowo malowało się zdziwienie, następnie podejrzliwość, aż na koniec elf przybrał powściągliwą maskę obojętności.

- Dziwne rzeczy się tu ostatnio dzieją – orzekł, spoglądając na nich z góry, jakby oceniał sytuację, rozważając w duchu, co powinien dalej zrobić. – Dwójki z was nie znam. I jesteście z zewnątrz – stwierdził, oczekując wyjaśnień.

- Nie czas na to – odpowiedział z werwą Hiro, piorunując wzrokiem wysokiego mieszkańca Unmari. – Zajmij się Shinem! – rozkazał, wskazując przyjaciela, opartego teraz o jego ramię. – Ma wiele ran i chyba... Nie będzie już widział.

Wtedy cienkie brwi mężczyzny powędrowały w górę, a oczy zmrużyły się skupiając spojrzenie na elfim chłopcu.

- Shinji, syn pana Kotaro. Od dawna byłeś trochę zdziczały, ale cóż to cię ostatnio poniosło? Skąd ta krew? – wpatrywał się w nich moment, po czym westchnął i podjął znowu, tym razem poważniejszym tonem: - A ty – wskazał palcem na zdeterminowanego blondyna – nie szczekaj. Jestem od ciebie starszy i mądrzejszy, trochę szacunku.

Mierzyli się chwilę morderczym wzrokiem, lecz Hiro odpuścił pierwszy mrucząc słowa przeprosin i przypominając o tym, że są ranni.

Mężczyzna przedstawił się chłodnym tonem jako Rintoki, prowadząc ich przez jasne wnętrze budynku, i wtedy Hiro zdał sobie sprawę, że wszystkie Błękitne Elfy takie są – aroganckie i oschłe. Uśmiechnął się też słabo na myśl, że Shin odrobinę się zmienił od ich pierwszego spotkania. Potrafił być bardziej szczery i pokazywał uczucia, choć wciąż skąpo.

Uzdrowiciel, bo tym właśnie był Rintoki, najpierw kazał im się umyć, a potem usadził na długiej ławie i kolejno opatrzył. Kamiko podczas walki zarobiła wybitego zęba, siniaki i rozcięcie na policzku od uderzenia. Hiro zdawał się być jedynie okrutnie poobijany i odwodniony, Shin z kolei rozcięte miał całe ramię i dłonie zdarte do krwi. Przez utratę osocza potrzebował odpoczynku i medycznej opieki, a szok po nagłej utracie jednego ze zmysłów skutecznie przekonał Rintokiego, że nie powinno się stąd wypuszczać Shinjiego samego przez następne parę tygodni. Może był surowy w ocenie i mało wrażliwy, ale wiedział, jak działa ciało i umysł osoby po takim zdarzeniu. Był w końcu najlepszy w swoim fachu.

Trójka młodych opowiedziała uzdrowicielowi, co się stało w Lonissie i co do tego doprowadziło. Hiro, znając całą opowieść, wypowiadał kolejne zdania rzeczowym tonem, Shin zaś dużo milczał i nie odezwał się nawet, gdy chodziło o klątwę rzuconą na Unmari.

- Nie uwierzyłbym wam... - zaczął tajemniczo Rintoki po skończeniu bandażowania ran. Usiadł na zdobionym krzesełku bez oparcia, ustawionym pod ścianą – Ale źródło wysycha. I starsze elfy zaczęły umierać. Zaczęło się to wczorajszego wieczoru, a teraz wszyscy skryli się w domach, przekonani, że to zaraza. Poza tym obudziłem się z dziwnego, drętwego snu... Nie potrafiłem wyjaśnić tego naukowo. Wygląda na to, że minęły ponad dwa miesiące, odkąd ostatnio byłem przytomny.

Shin w zamyśleniu pokiwał głową i westchnął ze zmęczeniem. Otrzymał karcące i zarazem zdumione spojrzenie Rintokiego, lecz oczywiście nie mógł tego dostrzec. Błękitne Elfy nie okazywały uczuć.

- Musimy porozmawiać z kimś z góry. Trzeba zapewnić elfy, że nie ma się czego obawiać – oznajmił z zapałem Hiro.

- Nie puszczę was w takim stanie. Padniecie, jak tylko staniecie na nogi – odparł chłodno uzdrowiciel i ruchem ręki powstrzymał blondyna od natychmiastowego zerwania się z ławy – Jesteście zmęczeni. Idźcie spać. To nie jest propozycja – rozkazał, zgromił ich wzrokiem i wyszedł dostojnym, acz pospiesznym krokiem z pomieszczenia, a na koniec usłyszeli jeszcze ciche stuknięcie zamykanych ciężkich drzwi.

- Hej, elfiku – zagadnęła Kamiko, zbliżając twarz do zdezorientowanego Shina na odległość kilku centymetrów. Uśmiechnęła się, ukazując wszystkie zęby, zanim wzburzony Hiro nie odciągnął jej siłą.

- Jest w szoku, nie strasz go! – warknął na nią, a w odpowiedzi otrzymał tylko wzruszenie ramion.

- Nie traktujcie mnie jak bezbronnego dzieciaka – syknął podirytowany Shin, umyślnie ignorując fakt, że rzeczywiście był bezbronnym dzieciakiem. Świadomość to jedno, ale kiedy inni zaczynali go postrzegać jako słabego, natychmiast godziło to w jego dumę i miał wrażenie, że traci swoją wartość.

- Potrzebujesz odpoczynku – Hiro zgrabnie wyminął niebezpieczny temat. – Zaprowadzę cię na leżankę – chwycił go delikatnie za ramię, a wtedy elf syknął z bólu. – wybacz – odskoczył od niego jak oparzony – zapomniałem o twojej ranie.

- Następnym razem pamiętaj – mruknął ponurym głosem i pozwolił Kamiko sobie pomóc. Hiro słyszał jeszcze jakieś słowa dziewczyny na temat dawnej obietnicy, ale nie interesując się tym zbytnio, znalazł najdalsze miejsce do spania od nich, ułożył się i zacisnął powieki.

Teraz to nawet Shin był na niego zły. A tak dobrze dogadywali się przedtem, tyle przeszli, by byli w stanie normalnie rozmawiać, a teraz znowu dzieliła ich niewidzialna ściana. Jednak on nie mógł zrobić nic więcej jak doprowadzić sprawę w Unmari do końca i wrócić do domu. Nie chciał zostawiać przyjaciela, lecz przecież jego droga prowadziła do Kateki. Gdy pomyślał sobie, że to jego ostatnie dni z Shinem, łzy zabłyszczały mu w kącikach oczu, ale jak szybko się pojawiły, tak samo sprawnie zostały starte opuszkami palców.

- Ładne to miasteczko, nie powiem – trajkotała Kamiko tuż nad uchem Shina – Oszukano mnie jednak okrutnie – oznajmiła nagle zmieniając ton na oburzony – Źródło wysycha? To po kiego ja tu się czołgałam? Przyszłam po nieśmiertelność, a dostaję...? Cóż, co prawda widoki bardzo ładne, tak, tak... - pokiwała głową, zakręcając kosmyk ciemnych włosów na palcu – Nie mam ci za złe, elfi chłopcze, skąd mogłeś wiedzieć. Upewnij się tylko, że dostanę własne mieszkanie w jednym z tych skalnych pałacyków. Koniecznie z oknem na wschód.

- Kamiko – przerwał jej i po tonie słychać było, że jego głowę zaprząta coś zupełnie innego.

- Witam – przywitała się grzecznie, a Shin nawet zapytał, o co jej znowu chodzi. Po prostu kontynuował myśl.

- Kochałaś kiedyś kogoś?

Wciągnęła gwałtownie powietrze przez nozdrza i zastygła w bezruchu.

- A ty? – odbiła piłeczkę, unikając odpowiedzi.

- Kocham moje miasto, a razem z nim wszystkie elfy. Wiesz, to dziwne, ale czuję się częścią tego miejsca i dla nich wszystkich byłem gotów wiele poświęcić.

Leżeli tuż obok siebie, a Shin czuł ciepły oddech przyjaciółki na swoim policzku. Jego powieki były uniesione ukazując przenikliwą czerń.

- Myślisz, że to miłość – prychnęła Kamiko, otrząsając się najwyraźniej z osobliwie sentymentalnej atmosfery.

- Można kochać na wiele różnych sposobów – odpowiedział jej i celowo trącił jej dłoń swoją. Potrzebował teraz pocieszenia, a nie potrafił o nie prosić. Z Hiro byłoby prościej, ale trwała obecnie między nimi milcząca wojna. Teraz leżał obok Kamiko i wcale nie żałował, że właśnie na nią wypadło. W jakiś pokręcony sposób ją lubił.

- Chcesz powiedzieć, że mnie kochasz? – wypaliła zdumiona, łypiąc na niego brązowymi oczkami.

- Nie – zaprzeczył, trochę zbyt gwałtownie – nie chodzi mi o to – poprawił się, wypuszczając ciężko powietrze.

- Nie rozumiem cię wcale – mruknęła marudnie, ale mimo to zacisnęła palce na dłoni Shina – Ale ja też kiedyś kogoś kochałam.

- Hm? – zaciekawił się wyraźnie.

- Rzucał mi resztki z kolacji, jak tułałam się po ulicach. Pozwolił spać w oborze ze zwierzętami, bym nie zamarzła. Potem mogłam dla niego pracować. To jedyna osoba, którą miałam. Ale zniknął. Jak wszyscy... Nic nie jest wieczne, nie? – zakończyła niefrasobliwym tonem, czemu przeczyła dłoń mocno ściskająca rękę Shina i drżące leciutko usta.

- Błękitne Elfy były – odparł melancholijnie – ale już nie są. Ty też nie będziesz miała szansy.

- To dobrze.

- Tak.

- A... - podjęła z niemałą ciekawością – o co chodziło ci z tą miłością? Naprawdę kogoś kochasz? – zmrużyła oczy, spoglądając na przyjaciela z ukosa.

- Tak. – rzekł bez zawahania – tylko nie wiem, co z tym zrobić. Nie zobaczę go więcej. – zdawało mu się, że całe powietrze z niego ulatuje, gdy słowa wraz z wypowiedzeniem ich stały się przerażająco realne.

- Czasem wydaje się, że nie można czegoś zrobić. Ale życie to pasmo wyborów, wiesz? Nie ważne, jakie pęta cię trzymają, zawsze masz wybór. Konsekwencje mogą być różne, jednak nikt nie da rady cię zatrzymać, jak już sobie coś postanowisz.

- A co, jeśli wybiorę źle...

- Nie sądzę, by było coś takiego jak złe wybory – zawyrokowała po chwili milczenia – Istnieją po prostu różne ścieżki.

Shin chciał coś na to odpowiedzieć i dalej poddawać w wątpliwość sens tych słów, lecz nagle poczuł jak bardzo jest zmęczony, a wtedy jego powieki opadły, oddech się wyrównał, dłoń zaś rozluźniła uścisk, nie zmieniając jednak położenia. 

///
Kolejny rozdział za tydzień i to będzie już ostatni + epilog.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro