Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Siedziba była bardzo zaniedbana, zapach zepsutego mięsa podrażniał nozdrza już od progu i dusił w gardle, ale Gregory wiedział, że musi zachować kamienną twarz, ukryć mdłości i bez szemrania spełniać żądania swojego władcy. Wbrew samemu sobie, ciągnął teraz za ramię starszego mężczyznę, którego przywieziono wczoraj na wyspę. Miał go przyprowadzić do sali tronowej, jak wszyscy podwładni nazywali pomieszczenie, w którym przesiadywał Arcanos. Bóg mu świadkiem, że nie chciał by ten mężczyzna tak skończył, ale jego śmierć była więcej niż pewna, gdyż Gregory musiał przekazać dodatkowo wiadomość o śmierci Kolia - syna Arcanosa. Gdyby nie przyprowadził więźnia, ten potwór odebrał by mu Martę, a na to nie mógł się zgodzić. Starał się blokować powonienie, bo mdliło go coraz bardziej. Ale im bliżej sali tronowej, tym blokada mniej pomagała. Gdy stanęli przed drzwiami zameldował się strażnikom, a mężczyźnie, którego czekała zaraz śmierć, pomieszał siłą umysłu zmysły, by nie był świadomy tego co go spotka za drzwiami. Choć tyle mógł zrobić. Strażnicy otworzyli drzwi, a Gregory marzył tylko o tym by jak najszybciej opuścić "pałac" i wrócić do swojej kobiety.

- Panie, tobie oddany wypełniłem twoje polecenie doprowadzając więźnia. Proszę o polecenie opuszczenia pałacu - powiedział pewnym głosem. Lata praktyki skutkowały tym, że głos mu już nie drżał z odrazy, a swoje myśli umiał dobrze chronić. Na bogato zdobionym tronie siedział prawdziwy potwór. I choć wyglądał jak człowiek, wszystkie rysy jego twarzy wskazywały na jego odrażający charakter. Arcanos był postawnym mężczyzną, ale czarne włosy pobrudzone krwią przyklejały się do policzków. Ubranie choć kiedyś było eleganckie, teraz wyglądało jak fartuch rzeźnika. Zmarszczone czoło ukazywało bruzdy, które pozostawały już na nim bez względu na to, czy Arcanos był wściekły czy nie. Wokół tronu leżały resztki ludzkich i wampirzych kości, których Arcanos nie pozwalał sprzątnąć. Twierdził, że najlepiej będą uzmysławiać innym co ich czeka za nieposłuszeństwo. Gdy wstawał nie zwracał nawet na nie uwagi stawiając kroki gdzie popadnie. Buty i nogawki były zatem oblepione resztkami mięsa i krwi. Zaschnięta krew, która spływała gdy przez lata się tu pożywiał, wypełniała wszystkie zagłębienia tronu i szpary w posadzce. Oczy Arcanosa były pełne obłędu. Od niedawna Gregory to dostrzegał. Bardzo żałował, że dopiero teraz. Kilkadziesiąt lat temu, w zamian za podarowanie mu Marty, obiecał mu posłuszeństwo. Bo te kilkadziesiąt lat temu, był prawie taki sam jak on. Gdy otrzymał kobietę w niewolę, zamierzał wyssać ją do ostatniej kropli krwi. Nie obchodziła go ona, tylko zapach jej krwi, subtelny i pociągający. Głód był okropny i skręcał jego wnętrzności. Gdy wraz z kobietą wrócił wówczas do domu, rzucił jej ciałem pod ścianę pomieszczenia, w którym mieszkał. Na kilka godzin straciła przytomność, ale gdy ją odzyskała on tam czekał. Jak tylko otworzyła oczy rzucił się na nią. W czasie tego ataku na krótką chwilę spojrzał na jej twarz i w końcu w oczy.

To co w nich zobaczył zmroziło jego serce. Dzięki temu przerażonemu spojrzeniu zrozumiał, że jeszcze je ma. Odskoczył od dziewczyny i przez kilkanaście tygodni nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Był takim samym potworem jak Arcanos. Ale gdy to zrozumiał, zmienił się. Wyobrażał sobie na miejscu Marty swoją matkę i siostrę. Była kobietą jak one i nic tego nie zmieniało, nawet jej człowieczeństwo. Z czasem zaczęli rozmawiać. Z czasem się zaprzyjaźnili. Z czasem się w sobie zakochali. Wtedy Marta zdecydowała się na krok ku przyszłości. Po ludziach, którzy przyciągani przypływali na wyspy miał różne przedmioty, także strzykawki. Pobrał swoją krew i wstrzyknął Marcie. Nie wyobrażał sobie by mógł ją ugryźć. Jednak oboje chcieli zostać ze sobą na dłużej. By mogło tak być, musiała przestać się starzeć. Oczywiście wszyscy myśleli, że on tylko się nią żywi i tylko dlatego dał jej napić się swojej krwi by jak najdłużej z nim była. Nikt nie wiedział, że tak naprawdę kochał ją nad życie.

- Rzuć go tu - władca wyrwał go z rozmyślań i wskazał ruchem głowy pod swoje nogi. Gregory spełnił polecenie. Arcanos wstał i kopnął mężczyznę w brzuch, a potem zaryczał.

- Podaj swoje imię.

- Ma na imię Dawid, odpowiedział za niego Gregory.

- Wiem jak ma na imię i kim jest! Czy ja do kurwy nędzy pytałem o to Ciebie?

- Nie panie - skłonił przed nim głowę.

Arcanos zmierzył tylko wampira wzrokiem.

- Kolio się ze mną nie kontaktował, a z Tobą? - Gregory jednocześnie czekał i nie czekał na to pytanie.

- Nie panie, ale Chan nie odbiera od wczoraj już jego energii. Ostatnie przesłanie było gdy wrócił już do kwatery Nadiana. Wygląda na to, że go w końcu...zdemaskowali.

Ostry i pełen wściekłości ryk rozdarł powietrze. Arcanos w mgnieniu sekundy przyskoczył do przyprowadzonego więźnia i łapiąc go za rękę i nogę rozerwał ciało na pół i rzucił o ścianę.

- Obiecuję Ci Nadian, że zabiję za to wszystkich których kochasz! - zawołał - Wypierdalać! I to wszyscy! - warknął donośnie, podniósł z podłogi starą kość i rzucił nią w okno, które roztrzaskało się od wielkiej siły uderzenia.

Nikomu nie musiał dwa razy powtarzać. Gdy tylko Gregory i strażnicy opuścili salę tronową, usłyszeli odgłosy demolki jaka właśnie zaczynała mieć miejsce w sali tronowej. Gregory nie zamierzał czekać tylko szybko opuścił pałac. Arcanos był nie obliczalny i jeśli tylko stwierdzi, że nie zemści się dostatecznie szybko na Nadianie, znajdzie winnego śmierci syna, ukaże tego, który przyniósł wiadomość. Czyli Gregorego. A największą karą dla niego jak wszyscy wiedzieli będzie zabranie mu Marty. W jego głowie narodziło się postanowienie, od którego już nikt go nie odwiedzie.

Jelkielowi zadanie, które miał wykonać sprawiało chorą radość. Czuł się jednocześnie zaszczycony tym, że został wybrany, jak i tym, że będzie mógł po prostu zabić. Dla niego nie było ważne, czy krew która zaraz popłynie będzie ludzka czy zwierzęca. Chuj go to obchodziło. Najważniejsze by nakarmić swoją żądzę zabijania. Shirley poczuła dziwny odór, który kojarzyła z nienawiścią, rządzą mordu i wydzielaną przez Sargasów adrenaliną. Ostrożnie wyszła z nory, a gdy pojawiła się w grocie pozostałe wilki podniosły głowy. Teraz gdy Shean był daleko to ona była najważniejsza. Napotkała wpatrzone w nią złowrogie oczy wampira o imieniu Jelkiel. Wyglądał dużo lepiej, niż przed kilkoma godzinami.

- Michael? - wysłała myśli, które pomknęły ku dobremu wampirowi, z którym przyjaźniła się od 300 lat.

- Shirley?

- Jelkiel jest na usługach Arcanosa.

- Boże! Zaraz tam będziemy.

W myślach skierowała prośbę do swojej siostry Shiry, by wyszła z nory, zabrała małego od Carolyn i ukryła się z nim przy pozostałych szczeniętach. W tym czasie Jelkiel wstał i mierzył się z wilczycą wzrokiem.

- Jelkiel pracuje dla Arcanosa.

Przekazała swoje myśli pozostałym członkom watahy.Wilki obecne w jaskini podniosły się powoli szykując się do ataku. A wraz z nimi Shirley. Ale Jelkiel nie zdawał się być tym faktem zaniepokojony. Gromadził właśnie pokłady energii i powoli z każdym krokiem wilków, które się do niego zbliżały formował ją w potężną kule. Arcanos zlecił mu doprowadzenie Nadiana do obozu w ślad za Carolyn i on tego dokona. W zamian dostanie Dali, która od początku powinna należeć do niego! Gdy wilki były już na tyle blisko by rzucić się na Jelkiela, wypuścił z siebie energię, która trafiła w zwierzęta z taką siłą, że zostały wyrzucone na ściany groty. Z wszystkich stron rozległo się przeraźliwe skomlenie, które po chwili nagle ustało.

Wojownicy po wiadomościach od wilczycy odłożyli atak na później. Teraz wszyscy łącznie z wilkami wracali na teren watahy. Biegli tak szybko, że gdyby ktoś w tej chwili patrzył z boku na las, widział by tylko drgające gałęzie. Nagle Shean się zatrzymał, wraz z nim pozostałe wilki. Wojownicy przystanęli, a Michael tylko osunął się na kolana. Już wiedział. Łzy ciekły mu po twarzy, a dłonie zaciskały się w pięści zgarniając do środka ziemię.

- Michael? - Aleksiej położył dłoń na ramieniu przyjaciela - Co się stało bracie?

- Shirley... - wyszeptał i ukrył twarz w brudnych od ziemi dłoniach.

Pełne bólu wycie wydobyło się nagle z gardeł wilków, które towarzyszyły wojownikom, a które właśnie straciły swoją samicę alfa i prawie całą swoją watahę. Gdy wojownicy dotarli do groty wilków nie spotkała ich niespodzianka. Stało się to co podejrzewali. Rozrzucone szczątki wilków znajdowały się po prostu wszędzie. Energia, którą wystosował w ich kierunku Jelkiel musiała być ogromna. Shean wyszedł z nory, w której ukryte były jego maluchy. Michael popatrzył na niego i już wiedział. Nawet one nie ocalały. Nadian gorączkowo przeszukiwał jaskinie, ale nigdzie nie było Carolyn, próbował również się z nią połączyć, ale nie odpowiadała. Gdy usłyszeli jęk, Nadian i Michael rzucili się w kierunku, z którego dochodził głos. Ale to Michael odetchnął z ulgą. Kobieta, którą uratował z lochów nadal spała, jednak wojownik dostrzegł świeże ślady krwi na szyi. Jelkiel zapewne musiał się nią pożywić. Nagle poczuł trącenie zimnym nosem. Odwrócił się, uklęknął i wtulił w czarne futro Shena.

- Bracie, to moja wina, przepraszam, nie powinienem był Was prosić o pomoc.

- Michael - usłyszał w myślach głos wilka - zaangażowanie się w waszą sprawę to była nasza decyzja. A moja, by Shirley tu została. Ale to nie nasza wina, że wataha nie żyje. To wina Arcanosa. I zapłaci mi za to.

Po tych słowach alfa wybiegł z groty, a za nim trzy wilki, które teraz tworzyły malutką watahę. Nadian opadł na kolana w najciemniejszym kącie i pozwolił sobie na kilka łez by oczyścić emocje. Sprzed groty dochodziło do jego uszu rozpaczliwe wycie ocalałych wilków. Reszta wojowników również usiadła by poukładać sobie wszystko w głowie, musieli działać.

- Michel zostań z nią, a my wyruszamy do obozu Arcanosa - powiedział.

- Jak go znajdziecie?

- Po zapachu Carolyn - Nadian wstał gdy nagle poczuł, że w coś uderzył stopą. Spojrzał w dół i zobaczył malutkiego szaro-burego wilczka, który wpatrywał się w niego ciemnymi oczkami.

- Hej, maluszku - wielki wojownik, który potrafił zabijać gołymi rękoma schylił się i podniósł ocalałego malucha do piersi i przytulił - popatrzcie!

Aleksiej spojrzał na wilczka.

- To nasz mały uparciuch. Zanim stąd wyruszyliśmy dwa razy układał się do snu przy Carolyn, aż w końcu Shirley go przy niej zostawiła.

- To go zapewne uratowało, bo Jelkiel nie skierował energii na Carolyn - odezwał się Nadian.

- Michael - wojownik usłyszał w głowie czarnego wilka.

- Ruszamy powoli tropem, niech wojownicy idą za nami. I powiedz Nadianowi, że mały jest dla Carolyn. Wybrał ją sobie, a ja nie mogę się temu sprzeciwiać.

Gdy Michel przekazał wojownikom informacje, Nadian pocałował wilczka w łebek, na co ten polizał go po brodzie. Wojownik zaśmiał się, oddał w ręce Michaela szczeniaka i pełen determinacji opuścił grotę. Za nim wyruszyli pozostali.

Gregory wpadł do domu i od progu zawołał.

- Marta? Jesteś?

Ciemnowłosa dziewczyna z piwnymi oczami podbiegła i zarzuciła mu ręce na szyję. Choć chciał od razu powiedzieć jej co się stało, gdy tylko poczuł na sobie jej usta odpowiedział na budzące się pożądanie. Po długim pocałunku gdy odsunęli się trochę od siebie pociągnął ją w stronę krzesła i usadowił ją na swoich kolanach. Marcie wystarczyło spojrzeć w jego oczy.

- Greg, co się dzieje? Mów - poprosiła głaskając kciukiem jego kark. Zamruczał jak kot na co dziewczyna się uśmiechnęła i pocałowała go delikatnie w czoło.

- Opowiadałem Ci o klanie w Nowym Orleanie, prawda?

Pokiwała głową.

- Arcanos porwał partnerkę ich przywódcy. Zastawił na nią pułapkę, w odwecie zabili jego syna, to pewne bo już Chan nie wyczuwa jego energii. Natomiast Jelkiel niedługo przybędzie z dziewczyną do obozu. Arcanos ma nadzieję, że złapie Nadiana, który na pewno będzie chciał uratować swoją dziewczynę.

- Boże, znów zrobi widowisko... - westchnęła.

- Właśnie... Marto... Chciałbym pomóc klanowi z Nowego Orleanu i potem wyjechać z wysp z wojownikami. Nie chcę byśmy tu nadal mieszkali. Wolę żyć w spokoju z Tobą i nie wychodzić na słońce niż ciągle narażać cię na humory Arcanosa. Zmieniłaś mnie, nie chce być już taki, nie chcę służyć temu potworowi. Dziś zabił stryja Carolyn i to ja go do niego przyprowadziłem.

- To nie twoja wina.

Marta ujęła w dłonie jego twarz i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.

- Chodź - powiedziała - spakujemy najpotrzebniejsze rzeczy i ruszamy.

Sara nie była przyzwyczajona do tak niskiej temperatury. Może Alaska to nie był najlepszy wybór, ale chciała wyjechać jak najdalej. Tutejszy klan obiecał, że może u nich zostać ile tylko zechce. Czekała właśnie w swoim samochodzie, aż ktoś się po nią zjawi. Na parking podjechało bordowe BMW. Wysiadł z niego krótko ostrzyżony brunet o piwnych oczach. Sara wyskoczyła z auta. Gdy tylko ją zobaczył rozłożył ramiona, a ona po prostu w nie wpadła.

- Hej rudziaszku, nie widziałem cię dwadzieścia lat - Sara odsunęła się od chłopaka i odezwała się.

- Hej Luke...

Chłopak wytrzeszczył oczy.

- Ty mówisz? - przyciągnął ją mocno do siebie i znowu przytulił.

- Tak - odpowiedziała - wszystko Ci opowiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro