Rozdział 7:
- Widział nas jak sprzedajemy narkotyki! – krzyknął Alex. W drzwiach pojawił się Paul.
- Co tu się dzieje? – zapytał.
- Ty mi powiedź! – krzyknął na niego Nate. Nie wiedziałam, że aż tak się tym przejmie. – Paul był z tobą? – zapytał Alexa.
- Tak. – burknął.
- Ale gdzie kurwa... - pisnął.
- W Michigan... Sprzedawaliście tam narkotyki rok temu, tak? – zapytał, a ja usiadłam obok niego.
- A no.. – westchnął. – I co?
- No. To czy ktoś Was przypadkiem nie widział? – krzyknął i wstał. Alex z Paulem popatrzyli na mnie i na siebie, nie wiedząc co mają odpowiedzieć. – Wiecie co! Wiem, jestem bezuczuciowych, aroganckim dupkiem! I nie zachowuję się najlepiej...! Mi też zdarzały się wpadki! Ale ja nikomu nie strzelałem od razu w łeb! No kurwa! Mieliście zamiar w ogóle mi o tym powiedzieć?! – moje serce biło jak szalone, Nate był coraz bardziej zdenerwowany i nie wiedziałam co może zrobić. – Tak myślałem! Kurwa! – podszedł do mojej gitary i rozbił ją o ścianę. Jeszcze bardziej zaczęłam płakać. Nate wybiegł z domu, a chłopacy patrzyli na mnie. Alex podszedł do mnie i uderzył mnie z pięści w twarz raz, za chwilę drugi i zamknął się w pokoju. Paul patrzył się na mnie jak ocieram krew z nosa swoją bluzką.
- To był twój brat? – podszedł bliżej, a ja szybko wstałam i odsunęłam się.
- Tak. – wyszlochałam.
- Nie bój się ja Cię nie uderzę... - podchodził coraz bliżej, ale ja się odsuwałam.
- Nie zbliżaj się. – pisnęłam i wybiegłam z jego pokoju. Tylko gdzie mam teraz pójść? Do pokoju Nate? Zabije mnie! Cholera... Wyjdę jak przyjdzie... - pomyślałam i weszłam do pokoju. Usiadłam pod ścianą i znów płakałam..
Cały czas słyszałam słowa Nathana:
Wiem, jestem bezuczuciowych, aroganckim dupkiem! I nie zachowuję się najlepiej...! Mi też zdarzały się wpadki! Ale ja nikomu nie strzelałem od razu w łeb! No kurwa!
Otarłam twarz koszulką, żeby nie było śladu krwi. Nos miałam cały spuchnięty i dalej leciała mi krew. Odchyliłam głowę do tyłu i czekałam, aż przestanie. Po chwili drzwi otworzyły się, a ja jednym ruchem stanęłam na równe nogi. Nate stał w nich cały mokry i zdenerwowany. Pewnie był biegać...
- Ja nie miałam gdzie iść, ale już wychodzę.... – tłumaczyłam się widząc, że do mnie podchodzi... Bałam się go takiego, był tak sam jak w parku. Zaczęłam się osuwać, ale on szybkim krokiem podszedł do mnie i złączył nasze wargi. Myślałam, że mnie uderzy... a on mnie całuje? Po chwili wypuściłam z siebie cichy jęk jaki tłumił moje zdenerwowanie. Odsuwałam się powoli, lecz wpadłam na ścianę. Nate przyparł na mnie jeszcze bardziej i w końcu kiedy nasze serca biły już coraz bardziej... na skrajach wytrzymałości puścił moje usta i popatrzył w oczy.
- Przepraszam. – szepnął między szybkimi oddechami i wyszedł. Zjechałam z wrażenia po ścianie na podłogę. Dlaczego on mnie pocałował? Jakie przepraszam?
Kiedy mój oddech już się wyrównał... Zamknęłam oczy... i ... chyba zasnęłam
Obudziłam się... i leżałam na czymś miękkim. Podniosłam się i byłam w łóżku Nathana. Szybko zamachnęłam się by wstać..
- Leż! – warknął. Dopiero teraz zauważyłam, że siedzi pod ścianą tam gdzie ja wcześniej...
- Przepraszam, nie wiem jak ja.. – próbowałam się jakoś wytłumaczyć...
- Zaniosłem Cię.. zasnęłaś... - wstał i otrzepał spodnie. Jeny! Jak on na mnie działał! Jedna strona mnie: bała się go cholernie, a druga pragnęła jego dotyku, przytulenia... Och... Drżałam nie wiedząc w sumie z jakiego powodu.. – Dalej uważasz, że jestem bezuczuciowym dupkiem... - wyrwał mnie z zamyślenia i położył się naprzeciwko bawiąc się talią kart.
- Ja tak nie powiedziałam. – szepnęłam i zastanawiałam się czy ja coś powiedziałam... może przez sen?
- Ale tak myślisz... - westchnął i popatrzył na mnie... Och... Ten zadziorny i zawstydzając wzrok... Cholera!... Zaczerwienie się!!!
- Skąd to wiesz? – rzuciłam..
- Zawstydziłem Cię.. – znów się popatrzył. No co ty! Nate ty robisz to cały czas!!! Hello...
- Ugm. – odkaszlnęłam i zaczęłam bawić się paznokciami.
- Pokaż. – odłożył talię i chciał się do mnie zbliżyć, a ja od razu zesztywniałam. – Och.. no choć tu bliżej... - przysunęłam się, a on podniósł mi podbródek i oglądał go z każdej strony.. – Chyba nie jest złamany... - westchnął. – Alex Ci to zrobił? – wstał i podszedł do komody, a ja pokiwałam głową na tak. – Tak myślałem.. – wyciągnął apteczkę.... Co jemu się stało? Jakiś dzień dobroci dla porwanych? - Nie ruszaj się... - zamknął mój podbródek w mocnym uścisku, tak bym się nie ruszyła.. przyłożył jakiś wacik... Piekło jak cholera!!!
- Ała... - pisnęłam i zamknęłam oczy.
- Patrz na mnie. – rzucił ścierając zeschniętą krew... Spojrzałam mu w oczy... Matko jaki one były piękne.... taki duże... i błękitne. Do tego ten kilkudniowy zarost! Ach!
- Gotowe! – pozbierał waciki i wyrzucił do kosza. – Dalej się mnie boisz? – skrzyżował ręce na piersiach...
- Yyyy nie.. – zironizowałam, a on się zaśmiał...
- Bo z tego co mi się zdaję, to dzisiaj śpisz tutaj.. – pokazał na swoje łóżko.. – Choć, nic nie jadłaś od rana a zaraz jest 16... - otworzył drzwi.
- Nie.. Ja.. nie jestem głodna.. – skłamałam, zaburczało mi w brzuchu, ale chyba nie usłyszał i wyszedł. Rzuciłam się na łóżko, rozluźniając się trochę.. przy nim jestem taka spięta i nieśmiała....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro