Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

„Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu".

Mark Twain


Conor

- Issa. – chciałem ją przeprosić, ale od razu posłała mi swoje zabójcze spojrzenie przez co od razu się zamknąłem. Skąd mogłem wiedzieć, że sytuacja tak bardzo się rozwinie i ktoś zadzwoni po policję.

I tak nie zrobiłbym niczego inaczej, ponieważ ten facet dotykał jej pomimo jej woli, mówił takie rzeczy, że nie wytrzymałem. Zanim się obejrzałem moja pięść leciała w jego kierunku i zdarzyła się prosto z jego twarzą a potem było już tylko gorzej. Chłopak nie był sam i wywiązała się z tego niezła walka o czym przekonałem się dużo później.

- Nawet nie zaczynaj. – powiedziała ostrzegawczym tonem i odwróciła się do nas plecami.

Siedzieliśmy wszyscy w jednej celi. A dokładnie ja, Alyssa, Steven, Ethan i Daniel. Matt jakimś cudem nie został zatrzymany ale może to dlatego że nie brał udziału w bójce kiedy wpadła policja.

A kiedy przyszło do tego że zaczęli nas zbierać zaczęło się najgorsze. Alyssa zrzucała groźbami w naszą stronę i nawet powiedziała że życzy nam zbiorowej biegunki. Wybuchnąłbym śmiechem gdyby nie powaga sytuacji.

Ona taka mała i czterech napakowanych facetów wyglądało tak absurdalnie że nawet policjanci zastanawiali się czy umieścić nas w jednej celi. Wtedy znowu się odezwała oświadczając grobowym tonem że to my powinniśmy się jej bać. Rozbawione miny funkcjonariusze powiedziały na wszystko. To że zostaliśmy aresztowani to jeszcze nic w porównaniu ze starciem ze wściekłą kobietą.

Istniał tylko jeden plus całej tej sytuacji bo dzięki Mattowi który przebywał obecnie na wolności mogliśmy zawiadomić naszych rodziców a tym bardziej moich. Kiedy nasz przyjaciel mógł przez chwilę przekazać nam te informacje widać było po nim że jest mu głupio że tak to się wszystko skończyło. To nie była jego wina że tak zareagowałem ale nie mogłem znieść tego w jaki sposób ten chłopak potraktował Alyssę.

Miałem nadzieję że moi rodzice wszystko załagodzą i pomogą nam się stąd wydostać. W innym wypadku mogło mnie czekać coś o wiele gorszego niż zabójcze spojrzenia rzucane mi przez dziewczynę stojącą zaledwie kilka metrów ode mnie. Była u kresu wytrzymałości ale z całych sił starała się nie pokazywać tego na swojej twarzy.

- Mała nie gniewaj się już. – Steven chciał do niej podejść ale na niego warknęła.

Tak, warknęła i to był najpiękniejszy dźwięk jaki usłyszałem z jej ust.

- Kretyni, nie mogliście po prostu przejść obok nic nie robić. Po co od razu się na nich rzuciliście? – rozsiadła się na jednej z ławek, założyła nogę na nogę i czekała na nasze wyjaśnienia.

- Przecież sama rzuciłaś się na jednego z nich. – wypalił Daniel ale szturchnąłem go w ramię żeby się zamknął bo mógł jeszcze pogorszyć sytuację. Uciekł przed jej wściekłym wzrokiem i zaczął sobie wesoło pogwizdać.

Tak masz rację, udawaj że cię tu nie ma i zwal to na nas. – pomyślałem po cichu. Zastanawiałem się jak długo to mogło potrwać zanim moi rodzice nas stąd wyciągną bo chyba nawet ich reprymenda nie będzie tak zła jak właśnie ta sytuacja. Jakby na to nie patrząc po raz pierwszy będą mnie musieli odebrać mnie z takiego miejsca ale nawet chyba ono ich nie zaskoczy. Wpadałem czy to sam czy wszyscy razem na o wiele gorsze pomysły.

- Więc? – zapytała ponownie kiedy żaden z nas nie chciał odpowiedzieć.

- A co mieliśmy zrobić? Patrzeć jak cię obmacuje? – zapytałem poirytowany.

Jeśli myślała że będę stał spokojnie i obserwował kiedy ten padalec obejmował ją jakby należała do niego to chyba miała nie po kolei w głowie. Poczułem tak wszechogarniającą wściekłość i zazdrość że zanim się zorientowałem co zrobiłem już było po wszystkim.

- No właśnie. Mnie a nie was. – pokazała na nas po kolei palcem.

Ethan podszedł do krat i zaczyna w nie rytmicznie uderzać. To nie była nasza pierwsza bójka i pobyt w areszcie więc wiedziałem co się za chwilę stanie. Coś czego żadna normalna osoba nie powinna słyszeć a tym bardziej widzieć.

- Ethan nawet się nie waż. – Daniel wyjęczał i zatyka uszy rękami.

- Proszę cię nie rób tego. – dorzuciłem ale nic sobie z tego nie zrobił.

Ukryłem głowę pomiędzy ramionami kiedy zaczął śpiewać i uderzać zegarkiem w rytm piosenki Georga Michaela „ Freedom". Po pierwszej takiej akcji jaką nam odwalił i też ją podśpiewywał odebraliśmy mu dostęp do wszelkich platform z muzyką jednak najwyraźniej to go nie zniechęciło. Musiał znaleźć jakiś inny sposób bo jego repertuar coraz bardziej się poszerzał.


Freedom

You've gotta give for what you take

Freedom

You've gotta give for what you take

Heaven knows we sure had some fun boy

What a kick just a buddy and me

We had every big shot good time ...


Zauważyłem że Alyssa była kompletnie zaskoczona jego zachowaniem i tak samo jak my ledwo panowała nad sobą żeby nie podejść do niego i nie strzelić go prosto w tył głowie. Krótko mówiąc Ethan nie należał do osób muzykalnych i pokazywał nam to za każdym razem ale teraz przechodził samego siebie. Fałszował tak bardzo i skrzeczał jakby obdzierali go żywcem ze skóry co ledwo dawało się to wytrzymać.

- Możecie wyjść. – przed naszą celą pojawił się policjant ratując nas od dalszej części słuchania tej durnej piosenki. Musiał mieć z tego wszystkiego niezły ubaw bo ledwo udawało mu się opanować śmiech.

- Dziękuje bardzo. – Alyssa wypadła z celi jako pierwsza i nie miała zamiaru się zatrzymać.

Ruszyliśmy w ślad za nią jednak to nie było takie proste ją dogonić, kiedy ona wręcz biegła, byleby wydostać się na zewnątrz. Po kilkunastu krokach opuściliśmy pomieszczenie z celami i znaleźliśmy się w długim na kilkanaście metrów korytarzu prowadzącym na zewnątrz.

Od razu dotarło do mnie, że musieliśmy spędzić w celi kilka godzin, bo kiedy spojrzałem w jedno z okien zaczęło się już ściemniać, a że nie pomyślałem o tym, aby spytać Ethana która godzina mogłem się tego tylko domyślić. W sumie to nawet nie pomyślałem, żeby to zrobić, ponieważ byłem zbyt zaabsorbowany tym co się wydarzyło.

- Stary, masz przejebane. – spojrzałem w kierunku, który mi wskazał.

Wcale mu się nie dziwiłem, bo miny moich rodziców nie wróżyły niczego dobrego a myślałem, że nie będzie tak źle.

Najwyraźniej się przeliczyłem.


Alyssa

- Dziękuję za wyciągniecie nas z aresztu. – ledwo panowałam nad sobą.

W oczach miałam łzy a to wszystko przez tych kretynów. Dodatkowo Ethan nie pomógł i zaczął śpiewać tą durną piosenkę sprawiając, że moje samopoczucie Opadło w ciągu jednej chwili. Tylko widok rodziców Conora pomogło mi się jakoś opanować.

- Kochanie, nie martw się już wszystko będzie dobrze. – kobieta przytuliła mnie mocno do siebie zdając sobie sprawę jak źle ze mną jest.

To była moja pierwsza taka sytuacja, że wylądowałam w areszcie i nigdy więcej nie chciałabym tam wracać. Pociągnęłam nosem nie mogąc opanować emocji a nawet kilka słonych krople upadło na jej nieskazitelnie białą koszulę. Było mi wstyd, że się rozkleiłam i pokazałam jaka byłam słaba.

- Przepraszam. – powiedziałam do kobiety a ona bez słowa wyciągnęła z torebki chusteczkę i włożyła mi ją do ręki. Kiedy ja wycierałam twarz ona przeczesywała palcami moje włosy które zebrały się na czole i ogarniała je na boki.

- To nic. - zbagatelizowała całą sytuację. - Też bym była przerażona takim miejscem. – rozejrzała się zdegustowana aż w końcu zatrzymała wzrok na swoim synu. – To twoja wina. – oświadczyła z pretensją w głosie.

- Skąd wiesz? – uśmiechnął się zadziornie, ale dostał od swojego taty po głowie przez co jego rozbawienie zniknęło. – Za co?

- Za to na co naraziłeś Alyssę. Jak mogłeś doprowadzić do takiej sytuacji, żeby zgarnęły was gliny i jeszcze zamknęli w celi. – machnął ręką jeszcze raz, ale tym samym Conor się uchylił.

- To przemoc wobec dziecka. – odsunął się na bezpieczną odległość.

- Ty nie jesteś dzieckiem. Tylko wrzodem na dup... - pouczał go, ale nie skończył zdania, kiedy dotarło do niego, że znajduje się w pomieszczeniu pełnym funkcjonariuszy policji. - Ekh... idźmy już. – zapiął każdy guzik przy marynarce i wziął swoją żonę pod ramię. Ona z kolei objęła mnie w pasie i wyprowadziła z posterunku.

Na zewnątrz uderzyło we mnie chłodne powietrze przez to momentalnie na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Kiedy zabierali nas na posterunek było południe więc było w miarę ciepło, ale teraz temperatura spadła przez co zrobiło się chłodno. Moja bluzka na ramiączka nie zapewniała mi takiego ciepła jakie bym chciała. A kiedy podmuch zimnego powietrza po raz kolejny uderzył w moje ciało bezwiednie się wzdrygnęłam.

- Masz. – Ethan wyciągnął w moją stronę swoją bluzę więc z wdzięcznością ją przejęłam.

- Dziękuję. – od razu ją na siebie założyłam i zasunęłam suwak. Była stanowczo dla mnie za duża, sięgała mi praktycznie do połowy ud i kilka razy musiałam podwinąć rękawy, ale chociaż było mi ciepło.

- Oddali mi wasze telefony. – Matt pojawił się z przeźroczystą torbą na dowody więc najprawdopodobniej od niej odebrał je od funkcjonariusz, który nas wypuszczał.

Od razu, kiedy podał mi moją komórkę spojrzałam na ekran. Zauważam kilka nieodebranych połączeń od rodziców na co od razu poczułam nieprzyjemny uścisk w żołądku. Zawsze starałam się od nich odebrać a ostatnie połączenie było godzinę temu więc nawet nie chciałam sobie wyobrażać co w tej chwili mogli sobie pomyśleć.

Po raz pierwszy zdarzyła mi się taka sytuacja i może gdybym nie miała za sobą trudnej przeszłości nie zmartwiłabym się tak bardzo jednak wiedziałam w jaki sposób moi rodzice mogli zareagować.

- Steven. –powiedziałam do niego zaniepokojona. Od razu podszedł i zajrzał mi przez ramię.

- Sprawdzę swój. – wyciągnął telefon dobrze wiedząc co to może oznaczać i zaczął sprawdzać rejestr połączeń. Jego mina powiedziała mi wszystko. – Do mnie też dzwonili. Pięć razy. Lepiej do ich zadzwoń, bo zejdą na zawał.

Rodzice musieli umierać z niepokoju, kiedy nie odbierałam od nich połączenia. Warunkiem uczęszczania na uczelnię było właśnie to, że zawsze i wszędzie miałam odpisywać na ich wiadomości a także odbierać, kiedy dzwonili. Spojrzałam na dokładną godzinę, kiedy się ze mną kontaktowali i okazało się, że było to dokładnie pięćdziesiąt siedem minut temu. Mogłam się założyć, że już byli w drodze.

Szybko wybrałam ich numer i poczekałam na połączenie.

- Kochanie nic ci nie jest? – w słuchawce usłyszałam zapłakany głos mamy a po chwili niewyraźne pytanie taty czy ze mną wszystko w porządku.

- Tak mamo. Przepraszam, że nie obierałam, ale byłam trochę zajęta. – chciałam ją jakoś uspokoić, żeby się nie martwiła, ale to nie będzie takie łatwe.

- Na pewno?

- Mamo, na pewno.

- Dopóki cię nie zobaczę to nie uwierzę. Zaraz będziemy pod twoim akademikiem. – no tego to nie przewidziałam. Myślałam, że jak jej powiem, że nic mi nie było to zawrócą do domu, ale przecież ją znałam. Kiedy sobie coś postanowiła nie było takiej mocy, aby ją od tego odwieść.

- Yyyy... - spojrzałam na Stevena starając się wybrnąć z sytuacji.

- Coś jest nie tak, prawda? – zapytała jakby wiedziała, że coś kręcę.

- Jakby ci to powiedzieć... nie ma mnie w akademiku. – wymamrotała.

- To, gdzie jesteś? Zaraz tam podjedziemy i kiedy zobaczę, że jesteś cała będę mogła wrócić do domu. – ciągnęła nieświadoma mojego przerażenia.

- Na komisariacie... to znaczy pod... – plątałam się a w słuchawce zaległa cisza. – Mamo jesteś tam?

- Czy ty chcesz powiedzieć, że zgarnęła cię policja? – tym razem w słuchawce usłyszałam głos taty. Nie mogłam wywnioskować, czy jest bardziej zawiedziony czy zły, ale znając jego to mogłabym obstawiać, że bardziej to pierwsze.

- Taaak. – odpowiedziałam przeciągając to jedno słowo i czekając na jego wybuch.

Nic takiego się jednak nie stało, bo tata po prostu zażądał abym powiedziała, gdzie dokładnie się znajduje i kazał mi na siebie czekać. I tak po prostu się rozłączył a mnie przyszło stać na chodniku i wpatrywać się w telefon jak głupia.

W dodatku mojej rozmowie przysłuchiwali się dosłownie wszyscy i najwyraźniej zdawali sobie sprawę z tego, że miałam nie lada kłopoty.

- Poczekamy może z tobą co? – Pani Daniels rzuciła propozycją a ja od razu na nią przystałam, bo nie wiedziałam czego miałam się spodziewać. Kiedy odwróciłam się do sprawców naszego pobytu w celi od razu pokiwali głowami, że także poczekają więc odetchnęłam trochę z ulgą.

- Nie martw się będzie dobrze. – na ramionach poczułam uścisk rąk Stevena.

Chociaż starał się nie okazać strach i tak go czuł, bo dobrze znał mojego tatę, który czasami potrafił być nieprzewidywalny. Nie mogłabym powiedzieć, że był złym człowiekiem, bo nigdy mnie nie uderzył, nie skarcił ani nie krzyknął, ale nie potrafił poradzić sobie z tym co zrobiłam. Przez to oddaliliśmy się od siebie i czasami nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Tylko terapia pomogła nam odbudować relację ojciec - córka i teraz było znacznie lepiej, ale na pewno nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Spojrzałam na ekran komórki patrząc, ile jeszcze czasu zostało do mojego wyroku i od razu zauważyłam też kilka nieodebranych wiadomości. Równie dobrze mogłam sprawdzić je przed ich przyjazdem, tym bardziej że należały do mojego brata.


Alex: Siostra nic ci nie jest? Rodzice wydzwaniają i się martwią.

Alex: Zaczym się niepokoić. Jak się nie odezwiesz od razu kupuję bilet na samolot i lecę sprawdzić co się z tobą dzieje. Steven też nie odpisuję więc albo nie ma czasu albo jest z tobą.

Alex: Zabukowałem bilet. Lot mam za godzinę więc się szykuj, bo tak cię spiorę, że mnie popamiętasz. O ile nic ci nie jest.


Sprawdziłam godzinę i zauważyłam, że jego ostania wiadomość przyszła pół godziny temu. Jak się nie pośpieszę przyleci na darmo i na pewno mi się dostanie. Oczywiście by mnie nie uderzył, ale ile bym się od niego nasłuchała to głowa mała.


Ja: Nic mi nie jest. Nie przylatuj. Po prostu razem ze Stevenem, Conorem, Ethanem i Danielem wylądowaliśmy w areszcie ;)

Alex: Żartujesz?

Ja: Nie.

Alex: Za co?

Ja: Za pobicie.

Alex: Ale ty chyba nikogo nie biłaś?

Alex: Siostra?

Alex: ???


Już układałam w głowie co mu napisać, kiedy postanowił zadzwonić. Nie byłam z tego powodu szczęśliwa, bo wiedziałam na jaką reakcję z jego strony mogłam liczyć. Odebrałam z głośnym westchnieniem i przyłożyłam telefon do ucha.

- Daj mnie na głośnik. – zażądał. Od razu to zrobiłam, bo nie chciałam mi się z nim kłócić.

- Już. – powiedziałam po wciśnięciu odpowiedniego przycisku.

- Steven jesteś tam? – z telefonu wydobywał się głos mojego brata.

- Jestem. – odpowiedział a po chwili w telefonie usłyszeliśmy rechot Alexa. Zazgrzytam zębami, bo już mi się cisnęła na usta riposta, ale zdusiłam ją w sobie, bo to tylko mogłoby go jeszcze bardziej uruchomić.

- Zgarnęła... was... policja... za ... pobicie. – śmiał się w najlepsze.

- No naprawdę zabawne. Ha, ha, ha. – przedrzeźniałam jego głos.

- Nawet nie wiesz jak. – parsknął śmiechem po raz kolejny. - Moja malutka siostrzyczka wylądowała na dołku. Nie mogę się doczekać miny rodziców.

- Nie musisz. – głos mojego taty przeciął powietrze niczym miecz samuraja.

- To ja spadam. – w telefonie usłyszałam piknięcie i to był właśnie znak, że mój brat zostawił mnie z tym samą.

Patrzyłam na moich rodziców a oni na mnie. Pomimo że niedawno się z nimi widziałam i tak bardzo się stęskniłam chłonąc każdą zmianę w ich wyglądzie. Moja mama miała takie same włosy i figurę jak ja. Jak na swoje trzydzieści dziewięć lat wygląda wystrzałowo w swoich jeansowych spodniach, butach na koturnie i kremowej bluzeczce z guzikami.

Za to tata był nadzwyczaj chudy, ale przerastał mnie za głowę. Miał czuprynę pełną włosów w odcieniu ciemnego brązu i dwudniowy przycięty zarost, o który zawzięcie dbał od tylu lat. Ubrany był w siwy garnitur, jego znak rozpoznawczy. Chyba tylko kilka razy wychodził z domu w czymś innym. Pracował jako informatyk w wielkiej firmie i takiego stroju wymagała od niego firma jednak nigdy nie narzekał.

- Więc co masz nam do powiedzenia? – tata patrzył na mnie przenikliwie.

- To... jest... to nie moja wina to Conor się na niego rzucił, a potem pozostali, a jak taki jeden rzucił się do Matta to co miałam zrobić. No to wskoczyłam mu na barana i zaczęłam go okładać. – prawda wydobywała się z moich ust zanim zdążyłam pomyśleć. – Ale bardzo tego żałuję. – zakończyłam całą przemowę z szerokim uśmiechem na ustach, bo wiedziałam, że tata zawsze mi wtedy ulegał.

Rodzice patrzyli na mnie jak na wariatkę. Wcale im się nie dziwiłam, bo po raz pierwszy widzieli mnie w takiej wersji. Wygadaną, uśmiechniętą i spontaniczną, czyli coś co zupełnie do mnie nie pasowało.

- Myślę, że... - zaczął tata martwym głosem by po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. – ... moja córeczka zaliczyła swój pierwszy pobyt zza kratkami. – przytulił mnie a ja zastanawiałam się co się tutaj właśnie wydarzyło.

Normalny ojciec wygarnąłbym mi na czym świat stoi a on po prostu mi pogratulował. Za plecami usłyszałam parsknięcie chłopaków więc odwróciłam do nich głowę posyłając im ten czarujący uśmiech, który zwiastował tylko kłopoty. Daniel od razu ukrył się za Conorem przez co oberwał od niego w brzuch.

- Nie jesteś zły? – zapytam zaskoczona, kiedy wypuścił mnie z ramion.

- No coś ty. Nie kiedy zaczęłaś używać życia. – wyciągnął w moją stronę palec wskazujący. – Ale jakby co to zabezpieczaj się. Nie chcę zostać szybko dziadkiem.

- Charles! – mama szturchnęła go w ramię karcąc wzrokiem. – Jeszcze ktoś sobie pomyśli, że jesteśmy psychiczną rodziną. – uśmiechnęła się do rodziców Conora i od razu do nich podeszła przedstawiając się.

Oczywiście od razu zaczęli ze sobą rozmawiać jakby byli starymi znajomymi a ja odwróciłam się z powrotem do taty. Gniotłam w dłoni rękaw bluzy nie wiedząc co mogłabym jeszcze powiedzieć, ale on zrobił to za mnie.

- Cieszę się, że widzę znowu moją córeczkę taką jaka była dawniej. – pogładził mnie po głowie a ja byłam w stanie tylko cieszyć się ich obecnością.


***

Rodzice zebrali się jak tylko odwieźli mnie, Stevena i Matta do akademika. Pozostali zabrali się z rodzicami Conora, którzy uspokoili moich i zapewnili, że będą mieć na mnie oko a w razie czego od razu zadzwonią. Kiedy odeszli na bok po minie mojej mamy zauważyłam, że była zaskoczona zapewne tym, że nikt nie znał o mnie prawdy. Jej wzrok, kiedy spoglądała na nas wszystkich po kolei mnie w tym utwierdził. Potem Pani Daniels długo jej coś tłumaczyła aż moja mama się uspokoiła.

Kiedy podjechaliśmy pod akademik chłopaków dziewczyny już na nas czekały. Była z nimi Charlotte co mnie trochę zasmuciło. Nie mogłam mieć do niego pretensji, bo przecież mógł żyć tak jak chciał, ale kiedy tylko zaparkowali obok nas a ona podbiegła do niego i zaczęła gotować odwróciłam wzrok.

Podziękowałam jeszcze raz rodzicom za wyrozumiałość, pożegnałam się z nimi i pomachałam, kiedy odjeżdżali. Oczywiście dziewczyny poczekały aż rodzice moi i Conora oddalą się na bezpieczną odległość i wtedy dopiero ich zaatakowały. Krzyczały na nich a nawet uderzały, gdzie się tylko dało i to było coś czego nie dało się opisać. Nie spodziewałabym się po nich, że mogłyby się tak zachowywać, ale po całym tym zaskakującym dniu wcale im się nie dziwiłam.

Po chwili jakby ktoś wcisnął im przełącznik, bo momentalnie przestały, odwróciły się w moją stronę i wzięły w grupowy uścisk.

- Nas bijecie a ją przytulacie. Gdzie tu sprawiedliwość. – Daniel masował się po barku patrząc na nas spod byka.

- No właśnie. Przecież ona też się z nami biła. – Ethan chwalił się tym jakby było czym.

- Biłaś się? – Ava była zszokowana.

- Powinnaś być mi wdzięczna. Dzięki mnie twój chłopak nie został przerobiony na mielonkę. – pokazałam na Matta, który chociaż nie brał udziału w bójce nie ostał się bez krzyków i poszturchania ze strony swojej dziewczyna.

- I dzięki ci za to. – machnął mi ręką.

- No właśnie. A my się biliśmy i nam nie pomogłaś. – Ethan wcisnął swoje pięć groszy.

- Ty nieźle sobie radziłeś. – burknęłam w jego stronę. - Ale tak na przyszłość to po twoim występie w celi to już nigdy nie dostaniesz ode mnie pomocy. – oświadczyłam z rękami na biodrach.

- Ethan czy ty robiłeś to co myślę? – Rosa patrzyła na niego oskarżycielsko.

- Może. – uśmiechnął się i kiedy była o krok od niego przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach gorący pocałunek, od którego się zarumieniłam.

W ten sposób kryzys został zażegnany. Ale moje uczucia żyły własnym życiem i nie dało się ich tak szybko wyciszyć. Miałam nadzieję, że szybko mi przejdzie, bo widok Conora i Charlotte całujących się sprawiał mi coraz większy ból.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro