Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV

~ Harry ~

    Znalazłem się w dziwnym pomieszczeniu. Wszystkie ściany, sufit i wyjątkowo śliska podłoga, biły po oczach wściekle zielonym blaskiem. Musiałem mróżyć oczy, aby nie oślepnąć.
     Najpierw myślałem, że znajduje się tu sam, ale po chwili dostrzegłem małą, skuloną postać. Zupełnie bezbronny podszedłem w tamtym kierunku. Była to dziewczyna. Długie, czarne włosy opadały prawie na ziemie. Znałem ją, położyłem rękę na jej ramieniu. Podniosła głowę, a w jej onyksowych oczach lśniły łzy.
- Cho - wychrypiałem. Coś ściskało mnie w gardle. Pragnąłem usiąść obok niej i również pogrążyć się w rozpaczy. W jednym dniu odzyskałem i straciłem syna. Jedyna kobieta, którą kiedykolwiek tak naprawdę kochałem, zniknęła. Nie miałem od niej żadnych wieści. Cały mój świat rozpadał się na miliardy kawałków.

- Harry - wstała i oparła głowę na mojej klatce piersiowej. - Nie wiem co się dzieje z Hermioną. Przepraszam. Robiłyśmy z Lauren wszystko co było w naszej mocy, ale ich było zbyt wielu. Rzodzielili nas. Jej udało się uciec, ale ja... mnie zabrali ze sobą. Uwięzili, oh Harry.
   Uniosła twarz. Na jej policzkach pelno było ran i siniaków. Musieli ją mocno po obijać. Jej usta znalazły się tak blisko moich...
- Wiesz gdzie jesteśmy?  - zapytała cicho.- - To pokój życzeń, pocałowałeś mnie wtedy w piątej klasie, tutaj po jemiołą... tyle się wydarzyło od tamtego momentu... Może teraz to nez znaczenia, ale cieszę się, że byłam twoim pierwszym obiektem westchnień, miłością. O tym pierwszym zakochaniu nigdy się nie zapomina. Zawsze gdzieś przy tobie będę...
   Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. To wszystko wydawało się zarazem bliskie i dalekie. To prawda. Kiedyś, dawno temu, zauroczyłem się. Tonąłem w jej oczach, w nocy marzyłem o czarnych długich włosach i pięknym, ciepłym uśmiechu. Zasypiałem z jej twarzą przed oczami, ale to wszystko minęło. Teraz kto inny był dla mnie najważniejszy.
- Skoro to pokój życzeń, to nie powinnien wyglądać tak, jak tego chcemy, albo przybierać takiej formy, aby pomóc nam w jakiś sposób? - zapytałem.
- Niby tak, ale oprócz nad ktoś tu jest - odpowiedziała takim tonem, jakby była zawiedziona zmianą tematu.
   Wzięła mnie za rękę. Jak się okazało pomieszczenie było sterylnie czyste. Poczułem zapch świżej, wiosennej trawy i delikatną woń rumianku. Ciszę niszczyły nasze kroki, wyjątkowo głośne, jakbyśmy szli po szklanej tafli.
   Przez ten blask, który raził moje oczy niewiele widziałem, dlatego przestraszyłem się, kiedy zobaczyłem szmaragdową trumnę. Mimo to nachyliłem się. W środku leżał na plecach mężczyzna około pięćdziesiątki. Jego skóra i włosy miały identyczną barwę świeżego śniegu. Na tym tle odcinały się wściekle, nie naturalnie czerwone usta i niezamknięte, intensywnie zielone oczy. Odziany był w srebrne ubranie. Z jego ramion spływała seledynowa peleryna. Ręce złożone jak do modlitwy zdobił tylko jeden, ale ogromny pierściecień. Jednak moją uwagę przyciągnęły jego paznokcie. Długie, pomalowane na delikatny odcień purpury, udekorowane były złotymi runami. Tylko one zakłócały prawie idealną kolorystykę i stanowiły kontrast dla spójnej całości. Mężczyzna przerażał mnie, ale nie byłem w stanie odwrócić wzroku od niego. Przyciągał mnie do siebie.
- To Salazar. Jeden z czterech założycieli. Gdybyśmy poszli dalej, mogłabym ci pokazać jego wielu potomków. Cały, szlachetny ród aż doszłybyśmy do dwójki ostatnich. Toma i Syriusza - Azjatka przerwała ciszę i delikatnie odciągnęła mnie od sarkofagu.
- Ale...
- To dlatego cała rodzina Blacków zawsze trafiała do Slytherinu - kobieta pogładziła moją dłoń.
- Syriusz był w Griffindorze - wtrąciłem. Miałem silną potrzebę odrzucenia od siebie myśli, że mój ojciec chrzestny w jakikolwiek sposób był spokrewniony z Voldemortem.
- Raz na sto lat Slytherin oddawał swojemu kochankowi najwybitniejszego ze swych potomków. W ostatnim czasie padło na Syriusza.
- Skąd to wiesz? - zapytałem. Nie mogłem sobie tego poukładać. To wszystko zwaliło się na mnie zbyt szybko. Tak wiele informacji...
- Powinno się znać swoich krewnych - uśmiechnęła się złośliwie. Nagle zaczęła się zmieniać. Urosła. Jej ciało lśniło od blasku złotych run. Skóra opadła wraz z jej ubraniem. Przede mną pojawił się Tom. Wyglądał jak żywy. Odsunąłem się.

- Miła niespodzianka, prawda Harry? - zaśmiał się.  

~ Hermiona ~

     Czas dla Lauren i Cho właśnie winał. Draco ostatni raz spojrzał na drzwi. Zmienił się, kiedyś nie przejąłby się niczyim losem. Teraz przedłużał czas oczekiwania w nieskończoność, licząc, że dziewczyny wrócą. Nie miałam serca go pośpieszać, ale zdawałam sobie sprawę, że każda minuta zwłoki może nas kosztować   spotkaniem z osobami z ministerstwa. Nieśmiało pociągnęłam go za rękaw.
- Wiem - mruknął i mocniej chwycił moją  rękę.
    W tym momencie do pomieszczenie wpadła Lauren. Jej twarz była brudna od ziemi i błota oraz mokra od łez. Włosy były w nieładzie. Wyraźnie kulała.
   Draco momentalnie mnie puścił i podbiegł do przybyłej.
- Cho... ona mnie zaatakowała - udało jej się wychrypieć. - Nie mamy czasu, oni już po nas idą.
   Blondyn spojrzał na mnie błagalnie. Widziałam, że nie jest w stanie sisię teleportować. Podeszłam do nich, dotknęłam ich ramion.
- Gdzie? - zapytałam.
- Hogwar, błonie. Jak najbliżej jakiegoś wejścia.
- Ale profesor McGonagall... - nie wyobrażałam sobie wpadnięcia do szkoły, nie powiadamiając wcześniej dyrektorki.
- Granger, to polecenie - warknął. Jego twarz poczerwieniała. Na wierzchu jego czoła pojawiła się żyła, w zimnych dotąd oczach zalśniły łzy. Musiałam to zrobić...

***

     Błonie spokrywala gęsta, mleczna mgła. Panowała prawie niczym nie zmącona cisza. Obok mnie, przytuleni do siebie, klęczeli Draco i Lauren. On trzymał jej twarz w swoich dłoniach. Trwali tak w ciszy i w znieruchomieniu. Zrobiłam parę kroków przed siebie. Były wakacje, szkoła musiała być pusta, chociaż Draco wspominał coś o zlocie absolwentów.
- Do gabinetu McGonagall? - zapytałam.
Myślałam, że Malfoy zaraz wybuchnie.
- Może od razu zadzwonisz do ministerstwa. Efekt będzie ten sam - warknął.
- Pani profesor...
- Tam działa podsłuch - machnął ręką. Na plecy wziął Lauren i zaczął iść  na tyły zamku. Ruszyłam za nim.
- Skąd wiesz? - zapytałam.
- Bo sam jej go zakładałem. Z rozkazu samego ministra - prawie się uśmiechnął gwałtownie skręcając  za wieżą astronomiczną. - Harry nic o tym nie wiedział. Było to parę ładnych lat temu. Chyba właśnie rodziła się Rose...
   Przełknęłam ślinę. Ostatnio wszystkie moje myśli skupione były wokół Luka. Moja mała córeczka znajdowała się daleko stąd, przetrzymywana przez Rona. Ale  o nią się nie bałam. Instynkt podpowiadał mi, że mój były mąż nie skrzywdziłby własnego dziecka. Naszego dziecka. Co do Luka... zawsze wydawało mi się, że Ron zna prawdę...
- Nie będę cię specjalnie zapraszał - głos Draco wyrwał mnie z rozmyślań i pociągnął za nogawkę spodni. Nachylilam się. Znajdowaliśmy się przed małym otworem w ścianie, osłoniętymi dotychczas gęstymi krzakami.
- Gdzie to prowadzi? - zapytałam.
- Wprost do mojego łóżka - uśmiechnął się szeroko. Popchnął Lauren i mnie. Zaczęłyśmy spadać w dół...

    Rzeczywiście wylądowaliśmy na miękkim, szerokim łóżku. Materac ugiął się pod naszym ciężarem.
- Musimy się teraz dostać do byłego gabinetu Snape'a - zakomunikował blondyn i zszedł z posłania i ruszył w kierunku drzwi.
- Nie dam rady iść - wyszeptała Lauren. 
- Wezmę cię na ręce - Malfoy zbliżył się do niej.
- Nie... musicie się pośpieszyć. - kobieta oparła głowę o poduszkę. - Pozwól mi tutaj zostać...
    Draco chciał jeszcze coś powiedzieć,  ale ona pokręciła głową.
- Wrócumy tutaj - obiecałam i pociągnęłam go do wyjścia.

***

     W milczeniu przemierzaliśmy nieznane mi dotąd plątanine korytarzy, hogwarckich lochów. Na ścianach zamiast świec czy chociażby pochodni, zielonym blaskiem iskrzyły się szmaragdy. Pomiędzy nimi namalowane srebrną farbą jaśniały runy. Chciałam im się przyjrzeć uważniej, ale nie było na to czasu. Zaczęłam się zastanawiać ile procent tego zamku, tak naprawdę poznałam.
- Chodziłem tędy na potajemne spotkania z Severusem, tutaj ćwiczyłem najbardziej niebezpieczne zaklęcia. Zabierałem dziewczyny, które nie miały problemu z tą scenerią... Zawsze lubiłem tu wracać. Zwłaszcza w te dni, kiedy potrzebowałem samotności i wyciszenia - głos byłego ślizgona rozbrzmiał  w korytarzu. - Znalazłem to miejsce dzięki matce. Ona sama podzieliła się tym sekretem tylko ze mną, Bellą i Czarnym Panem. Możesz czuć się zaszczycona, że cię tutaj zabieram i opowiadam, o tym niezwykłym przejściu.
- Na pewno - powiedziałam, ale w głębi duszy byłam mu szczerze wdzięczna.
     Zrównaliśmy się. Mężczyzna złapał mnie za nadgarstek. Pociągnął mocniej i przyśpieszył. Skręciliśmy kilka razy, za nim stanęliśmy przed ogromnymi, żelaznymi wrotami. Blondyn porobił coś przy zamkach i chwilę później byliśmy już w środku. Do moich nozdrzy napłynyła słodko-kwaśna woń eliksirów.
    Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zaczęłam dostrzegać zarysy sprzętu i jakieś wysokiej postaci.
- Błagam, tylko się nie wystrasz - ścisnął mnie Draco za dłoń. Nie zdążyłam się nawet zapytać o co mu chodzi. Usłyszałam głos, którego lękałam sę w czasach szkolnych.
- Witam, panno Granger, mam nadzieję, że również ciszysz się z naszego spotkania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro