Rozdział XIII
~ Harry ~
Nie wiem dlaczego to zrobiłem, czemu mu zaufałem i pozwoliłem się poprowadzić labiryntem ciemnych uliczek, których cisza mnie przytłaczała. Jedynym światłem była różdżka Rona, znajdująca się parę centymetrów przed moją twarzą.
Nic nie mówiliśmy. Milczenie zdawało się najlepszym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę to napięcie między nami. On miał świadomość, że żył przez kilkanaście lat w kłamstwie, natomiast ja oswajałem się z myślą, że jestem ojcem. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? Może, gdybym zaraz po urodzeniu Luka się nim zainteresował, skojarzył, co się działo dziewięć miesięcy wcześniej, nie zmarnowałbym kilkunastu lat z Giny.
Nagle coś do mnie dotarło.
- Ron - zacząłem nie pewnie, nie wiedząc, jak zareaguje.
- Mhm - mruknął, idąc dalej.
- Kiedy zniknęła Hermiona, to tego dnia zaginął ktoś jeszcze - powiedziałem.
- W przeciwieństwie do ciebid zauważyłem to. Tak, wiem, że moja mała Giny zniknęła razem z Mioną. Szkoda, że tylko jednej z nich szukałeś. Ale Luke jest najlepszym dowodem na to, że ty po prostu... - urwał i tylko machnął ręką. Spojrzał znowu przed siebie.
- Powiedz to - poprosiłem, mając nadzieję, że głos mi nie zadrżał.
- Czasami się zastanawiam, jak to się stało, że my w ogóle się zaprzyjaźniliśmi. Chciałeś po prostu zrobić na złość Malfoyowi?
Nie odpowiedziałem, może dlatego, że sam nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
- Teraz do siebie lgniecie, panowie arystokraci - zadrwił i odchylił głowę, pozwalając, aby rude kosmyki opadły na jego plecy.
- On się zmienił - powiedziałem.
- Oczywiście. Państwo Wesley to już plebs, więc ogłośmy światu, że byli, najwierniejsi śmierciożercy się nawrócili, dlatego wielki czarodziej Potter, wraz ze swoją szanowną szlamą mogą...
Nie kontrolowałem tego. Moja pięść znalazła się na jego policzku, kolano trafiło w brzuch. Drugą ręką, wykręciłem nadgarstek dłoni, w której trzymał różdżkę. Ryknął z bólu, szarpiąc się. Chciał mnie kopnąć, ale stracił równowagę i pociągnął nas w dół. Uderzył plecami w chodnik, a ja wylądowałem na nim. Powstałem, zabierając jego różdżkę.
- Nie chcę ci robić krzywdy, Ron- warknąłem, celując w niego i gorączkowo zastanawiając się, jakim zaklęciem jestem w stanie w niego rzucić.
- A ja nie skrzywdzić tego chłopca, Harry - usłyszałem za sobą zbyt dobrze mi znany, kobiecy głos. - Przecież wiesz, że mam słabość do dzieci.
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy, nie wierzyłem, że to się dzieje na prawdę. Chciałem to zignorować. Jej głos, ale zdawałem sobie sprawę, że po prostu muszę się odwrócić i stanąć z nią twarzą w twarz.
- Rusz się, Harry, nie będę czekać. Mnie z tym dzieckiem nic nie łączy - głos jej zadrżał, a lodowate brzmienie, delikatnie zelżało. - Odrzuć różdżkę i spójrz mi w oczy.
Przygryzłem wargę. Moje ciało nie chciało mnie słuchać, ale w końcu przemogłem się. Zrobiłem to, co kazała. Kiedy się odwróciłem, poczułem na swojej szyi rękę Rona. Nie miałem drogi ucieczki. Musiałem stawić jej czoła, mimo że to od tego chciałem uciec. Musiałem wreszcie powiedzieć, co wydarzyło się kilkanaście lat temu. Wiedziałem, że ma prawo poznać prawdę. Każdy szczegół...
- Ginny... - zacząłem, kiedy zobaczyłem jej wychudłą i zmizerniałą twarz. Dziwny i przerażający błysk w jej oczach. Nie poznawałem jej. Tak bardzo się zmieniła, tak wiele się zmieniło od naszego ostatniego spotkania.
Nie odpowiedziała. Moja (już raczej) była żona, stała nie całe sto metrów ode mnie, trzymając różdżkę na gardle mojego syna, a ja nie byłem w stanie się nawet ruszyć. Ona doskonale o tym wiedziała. Uśmiechnęła się do mnie złośliwie i przejechała dłonią po jego włosach.
- Nie zdołasz go uratować, Harry. Zginie kolejna osoba, aby cię uratować. Szkoda, że nie jesteś tego warty...
- Czemu chcesz go zabić? On nawet o niczym nie wie. Zostaw go, przecież...
- Nie wiesz co czuję - krzyknęła i szarpnęła mocno chłopca. - To nie ty...
Nagle znieruchomiała. Jej twarz stała się, jak z kamienia. Przez chwilę zapanowała kompletna cisza. Potem ożyła, ale była dużo spokojniejsza.
- Kto powiedział, że to ja go zabiję. Jego krew nie może się zmarnować. Jego umiejętności tak samo... o to stoi przed nami najpotężniejszy czarodziej na świecie, Harry. Zapamiętaj tę chwilę, bo widzisz go po raz ostatni.
~ Hermiona ~
Na moich ustach poczułam zimne i wilgotne wargi Draco. Odepchnęłam go od siebie i sama odsunęłam się jak najdalej.
- Co ty wyrabiasz?! - krzyknęłam. Nie miałam nic przeciwko temu, aby zostać obudzona, jak śpiąca królewna, ale pod warunkiem, że książe byłby szczupłym, zielonookim, czarnowłosym czarodziejem z uroczymi okularami na nosie.
- Właśnie ratuję ci tyłek. Miło, że doceniasz - prychnął blondyn i otarł usta wierzchem dłoni. - Uwierz, dla mnie też to nie było przyjemne.
- Po co to zrobiłeś? - warknęłam. - Nie mógł się zająć tym ktoś inny?
- Zmiana planów, słonko. Zamiast przytulnego mieszkanka w Londynie i miłego, wygodnego życia u boku Pottera oraz wesołego towarzystwa Luka, jestem ja i też nad tym ubolewam.
- Co z nimi? - rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w jakimś ciemnym pomieszczeniu
- Nie wiem. Luke poświęcił się, aby cię ratować, Harry zniknął podobno parę minut wcześniej. Nie mogę się z nim skontaktować. Musimy czekać. Cho i Lauren powinny niedługo wrócić, wtedy dowiemy się czegoś nowego. Na razie możesz sobie po odpoczywać. Regeneracja dobrze ci zrobi. Nie wiemy, jakie efekty uboczne ma to zaklęczie.
- Rzuciłeś na mnie czar bez...
- Zawsze uważałem, że najlepsze króliki doświadczalne to szlamy.
- Spoliczkowałabym cię z ogromną radością, ale szkoda mi ręki. Nie chcę jej sobie pobrudzić - uśmiechnęłam się i gwałtownie wstałam. Lekko zakręciło mi się w głowie.
- Uważaj, księżniczko - podtrzymał mnie za łokieć - Jesteś dla nas zbyt cenna.
- Co za zmiana narracji, uważaj, bo się zarumienię.
Stanęłam i rozejrzałam się. Byliśmy na zwykłym strychu. Stały tu dwa łóżka, okrągły stolik i szafa zajmująca całą, jedną ścianę...
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam.
- W starej kryjówce Blacków.
- Skąd masz klucze, Syriusz odciął się od twojej części rodziny.
- Ale Harry ufał nie tylko tobie - wzruszył ramionami i poprawił czarną pelerynę. Spojrzałem na jego twarz. Zawsze napawała mnie obrzydzeniem. Zdałam sobie sprawę, że my przecież od zawsze byliśmy wrogami. Czy w dzisiejszych czasach mogłam mu zaufać? Jaką miałam pewność, że nie zdradzi.
- Opowiedz mi o wszystkim - poprosiłam. - Jak mnie przewieźlicie, jak mieliśmy spotkać się z Harrym i Lukiem.
- Kiedy umarłaś, mieliśmy zostawić cię strażnikom, którzy mieli zabrać cię do kostnicy, gdzie czekałby już Cho i stwierdziłaby twój zgon. Jednak przestałem mieć łączność z Harrym, wiedziałem, że coś się dzieje, ale nie chciałem zbyt pochopnie zmieniać planów. Mimo że było to trudne, namierzyłem twojego syna, który dzielnie się bronił. Wiedziałaś, że potrafi się posługiwać runami?
- Interesował się tym, czasami prosił mnie o pomoc, ale nie wiem do jakiego doszedł poziomu - zmarszczyłam brwi. Cieszyłam się, że mój syn interesuje się czymś takimcjak runy, ale to było za nim doszło do tych wszystkich morderstw.
- Jego moc jest naprawdę ogromna. Kiedy w dzisiejszych czasach zwykłe czary już nie mają znaczenia, umiejętności Luka są bardzo przydatne. A poza tym, nigdy nie widziałem tak potężnego dziecka. Nawet ty czy Harry, będąc w jego wieku, nie byliście tak silni. Ale wracając, chłopiec zdołał mnie ostrzec, że ktoś ich zaatakował, a Harry wyszedł nam na spotkanie. Potem coś przerwało... Zrozumiałem, że nie możemy pozwolić, aby strażnicy przetansportowali cię do kostnicy. Odbiliśmy cię parę przecznic wcześniej co nie było specjalnie trudne. Kiedy tylko tu dotarliśmy, wysłałem dziewczyny na poszukiwania twoich chłopaków.
- Długo ich nie ma? - zapytałam. Wiedziałam, że nie mogę się teraz rozpłakać, musiałam być silna dla dwóch najważniejszych osób w moim życiu.
- Ponad trzy godziny. Martwię się. To niepowinno trwać tyle czasu - odpowiedział. Zaczął krążyć po pomieszczeniu.
- No proszę, pan Malfoy ma jednak jakieś uczucia - zadrwiłam.
- Bardzo śmieszne - odburknął. - Ale jeżeli nie zjawią się tutaj w przeciągu czterdziestu minut, będziemy musieli stąd uciekać.
- Dlaczego? - nie rozumiałam. To miejsce wydawało się raczej bezpieczne.
- W ministerstwie nałożyli na ciebie namiar... nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko.
- W takim razie nigdzie nie będziemy mogli się zatrzymać na dłużej na parę godzi.
- Jest jedno takie miejsce, gdzie nawet ten czar nie działa. Co powiesz na mały zlot absolwentów, słonko?
Dziękuję za tyle komentarzy i ciepłych słów. Miłego weejendu:*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro