Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

~Harry~

   Po moich plecach spływały kropelki deszczu. Już dawno zrzuciłem z siebie płaszcz i stałem po kolana w błocie. Nade mną pochylał się Draco. W lewej dłoni trzymał teczki, prawa ręka zajęta była, dyrygowaniem magicznym piórem. Jego ruchy były płynne, głos cichy stanowczy i jak zwykle monotonny. Niby zwykłe badanie ciała znalezionego godzinę temu. Zwyczajna procedura, ale jej nazwisko pojawiało się na liście zaginionych. TYCH zaginionych. Cały ,,morderczy" proceder, musiał przebiegać identycznie.
  I tylko z tego powodu miałem ubłocone nogawki, przemokniętą koszulę i zaległości w papierkowej robocie.
- Harry - Malfoy na chwilę przestał nadawać, jak nagrana wcześniej taśma. Pochylił się i położył dłoń na moich plecach. - Na dziś chyba już wystarczy. Wracaj do domu, do Ginny. Z resztą sam sobie poradzę.
- Nie ma Ginny - zbyłem go ruchem ręki i wymamrotałem przydatne zaklęcie. Na mojej dłoni znalazł się mały, subtelny pierścionek z rubinowym oczkiem. Podniosłem go do góry, aby mógł przez niego przejść promyk słońca.
- Ciekawe - mruknąłem, żadnej rysy, zadrapania, a przecież wyczuwałem pod stopami kamienie. Znikąd się to nie wzięło.
- Co to? - Malfoy przejął przedmiot i zmierzył jego wielkość.
- Sprawdź czy nie ma na nim jakiegoś uroku - poleciłem i wróciłem do poszukiwań. Denatka wpatrywała się we mnie martwymi oczami.
- Masz coś konkretnego na myśli? - zapytał i położył pierścionek na płaskim kamieniu.
- Czy ja wiem? - zamyśliłem się. - Może horkruks?
- Żartujesz - blondyn skierował różdżkę na znaleziony przeze mnie przedmiot. - Przecież ty je już wszystkie zniszczyłeś.
- Nie bądź idiotą, Malfoy. Przecież nie tylko Voldemort je tworzył.
- W sumie... - na jego twarzy pojawiło się skupienie. Pochylił się i rzucił pierwsze zaklęcie. Odbiło się od pierścionka.
- Co za mały skurwiel - zaklął.
- Wyrażaj się - mruknąłem i za pomocą zaklęcia uniosłem ciało zmarłej. - Żadnych obrażeń na plecach...
- Ale jak to? - dotąd milcząca, Lauren podeszła do nas. Nie zważając na błoto wskoczyła do dołu. - Powinna je mieć. No tu...
  Wskazała palcem, dotknęła palcem gumowatej skóry. Pojawił się siniak.
- Ej! - krzyknęła i ponownie nacisnęła ciało. Kolejny, mały siniak.
- Czyli te wszystkie obrażenia... - zacząłem. - Są efektem niekompetencji pracowników.
- Myślisz, że to celowe działanie? - Malfoy spojrzał na nas przelotnie. Nadal nie poradził sobie z przedmiotem.
- Nie wydaje mi się - pokręciłem głową. - O mało sam nie popełniłbym tego błędu, ale sprawdzić zawsze możemy.
  Lewitujące ciało denatki było przerażające, ale musiałem sprawdzić jeszcze jedną rzecz.
- To nie był jej pierścionek - odezwałem się po chwili.
- Mam go zostawić?  - zapytał Malfoy.
- Na razie tak. Zbierzemy go do ministerstwa i tam zdecydujemy co z nim dalej zrobić - zdecydowałem.
- Podajemy wiadomość do prasy? - Lauren czyściła właśnie, swoje przemoknięte ubranie.
- Nie. Na razie zostaje to pomiędzy nami. Nikt nie ma prawa w to się wtrącać.
- A Jacob?
- On też jeszcze poczeka - powiedziałem i dałem znać technikom, że mogą zabrać ciało.

***

- Harry, poczekaj!  - usłyszałem za sobą znajomy głos. Odwróciłem się i zobaczyłem Molly. Dreptała za mną. Jej rude włosy, w niektórych miejscach pokryła siwizna, ale nadal nie brakowało jej energii do działania. Czasami zastawiałem się, jak ona to robi.
- Ginny źle się czuję - zaczęła, kiedy się ze mną zrównała. - Gorączkuje. Może odwiedziłbyś nas, Harry?
- To nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego? Ona cię teraz potrzebuje. Nawet nie wiesz, co ona przeżywa.
- Też straciłem dziecko.
- Ale matka, Harry, zawsze przeżyje to bardziej.
- Tak? - spojrzałem na nią. - Może ja po prostu sobie lepiej radzę? Nie popadłem w alkoholizm.
- To nie takie proste.
- Wiem, dlatego nie sądzę, aby Ginny ucieszyła się na mój widok.
- Może masz i rację - Molly szła przez chwilę w milczeniu. - Wiesz gdzie jest Hermiona?
- Słucham? - nie spodziewałem się tego pytania.
- Ron powiadomił mnie, że Hermiona wczoraj gdzieś wyszła i nie wróciła. On się tak o nią martwi...
- Nie wiem - skłamałem.
- Jeżeli, jeżeli ją spotkasz. Powiedz jej, że Ron się o nią martwi. Wiem, że między nimi źle się układa, ale muszą się dogadać. Dla dobra dzieci.

      Patrzyła na mnie lustrującym spojrzeniem. Nie lubiłem tego. Czułem się winny. Była dla mnie zastępczą matką. Nie chciałem jej okłamywać lecz nie zamierzałem wtrącać w problemy Rona i Hermiony. Musiałem wytrzymać spojrzenie Molly.

~ Hermiona ~

   Wałęsałam się po całym domu z filiżanką kawy w jednej i szarym, ciepłym kocem w drugiej ręce. Zwiedziłam prawie całe mieszkanie, starannie omijając pokój Ginny. Nie chciałam tam wchodzić. Wolałam nie wiedzieć, jak ona się czuła po stracie dziecka. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Luke i Rose byli moimi największymi pociechami, nie wyobrażałam sobie bez nich życia.

  Usiadłam na parapecie w kuchni. Nogi zwisały mi z blatu. Byłam niska, do podłogi brakowało kilkudziesięciu centymetrów. Rozejrzałam się. Na jednej z półek stało zdjęcie Harrego i Ginny. Wyglądali na szczęśliwych. Poczułam ukucie w sercu. Ron i ja nie mieliśmy takiej pamiątki, a nawet jeżeli, to było głęboko ukryte na strachu. Ginny kochała Harrego, ale czy ja mogłam powiedzieć, że kocham Rona.
Zachowujesz się, jak typowa trzydziestoletnia mężatka, której największym problemem, zmartwieniem jest mąż. - zganiłam samą siebie. - Chyba nie chcesz sobie zepsuć dnia przez tego idiotę?
  No właśnie. Mimo że dzień był szary, niejaki i po prostu nudny, mogłam się tu cieszyć nic nierobieniem. Były wakacje, nie pracowałam, Luke i Rose byli u moich rodziców. Miałam wreszcie czas dla siebie.
  Zeskoczyłam z blatu i wróciłam do sypialni Harrego. Otworzyłam okno, rozsunęłam zasłony i podreptałam w kierunku biblioteczki. Wspięłam się na palce i zaczęłam odczytywać tytułu. Nie było tutaj niczego, czego sama nie miałabym u siebie. Westchnęłam głęboko. Czemu Harry nie miał nic, jakby to ująć... swojego? Były tu lektury, które czytaliśmy we trójkę jeszcze w Hogwarcie, kilka mugolskich romansów dla kobiet (z pewnością należących do Ginny), poradników dla aureorów i książki, które miały za zadanie przygotowywać młode małżeństwa do roli rodziców.
- Tutaj jesteś - usłyszałam jego cichy głos za plecami. Odwróciłam się.
- Jesteś cały przemoczony! Tak trudno wypowiedzieć jedno, proste zaklęcie? Poczekaj, zaraz... - zaczęłam, ale on mi przerwał.
- Nie trzeba. Zaraz się przebiorę - powiedziawszy to, sięgnął do jednej z szafek. Wyjął czarne dżinsy i starą, wyblakłą koszulkę.
- Zrobić ci kawy? - zapytałam.
- Nie, dzięki. Ostatnio nie pijam - uśmiechnął się smutno i zniknął za drzwiami, zostawiając mnie samą. Ruszyłam za nim.
- Harry!
- Tak? - dobiegł mnie jego głos z łazienki.
- Jesteś głodny. Jak chcesz mogę coś ugotować.
- Od kiedy garniesz się do garów? - zapytał i wychylił głowę na korytarz.
- Nie... ja... nie wiem co mam robić. Nie wiem na ile tutaj jestem. Daj mi listę obowiązków, zadań, cokolwiek. Nie wiem, jak mam funkcjonować - pożaliłam się i oparłam o ścianę.
  On wyszedł z łazienki. Stanął przede mną, zaplótł na piersi ręce i pokiwał głową.
- Widzę, że bez ustalenia kilku podstawowych zasad wspólnego mieszkania się nie obejdzie - zaczął. - Po pierwsze czuj się jak u siebie. Wszystkie pomieszczenia są do twojej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Śpisz do której chcesz, jesz co i o której chcesz. Sprzątać masz tylko po sobie, zmywać tylko po sobie i prasować tylko swoje ciuchy. Możesz brać wszystkie filmy, książki, koce, poduszki jakie tu znajdziesz. Tylko błagam, nie ruszaj moich papierów. Wystarczy, że sam je gubię. To chyba wszystko.
- I dorzucę się do czynszu - zaznaczyłam.
- Nie musisz - wzruszył ramionami. Kiedy nie ma Ginny i tak nie mam co robić z kasą. A właśnie. Jeżeli chodzi o pieniądze z puszki, są one przeznaczone na zakupy w spożywczym, ale jeżeli byś potrzebowała...
- Nie jestem żebraczką, Harry. Nie chcę, żebyś za mnie płacił. Sama jestem w stanie...
- Przepraszam. Nie chciałam, aby to tak zabrzmiało.
- Nie, to ja jestem przewrażliwiona. Ja i Ron, a zresztą nieważne - machnęłam ręką. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. - Czyli, jak mam czuć się jak u siebie, to mogę posprzątać?
- Aż taki, chlew tu jest? - zapytał i zaczął się śmiać.
- Troszeczkę?  - uśmiechnęłam się i wyjęłam różdżkę. - Nie zajmie mi to dużo czasu.
- Wierzę. Skoro jesteś najlepszą czarownicą na świecie, to z całą pewnością ogarniesz mieszkanie w kilka sekund, gdy ja tym czasem zajmę się obiadem.
- Nie ufasz mi - udałam obrażoną. - Jakoś trzynaście lat temu... - zaczęłam kolejny wątek, ale on położył mi rękę na ramieniu i uśmiechnął się.
- W tym domu, to ja króluję w kuchni.
- Przecież powiedziałeś... a zresztą idź i rób co chcesz.
- Dzięki za pozwolenie - mruknął i odwrócił się plecami.

***

   Siedzieliśmy przy stole w kuchni. Przede mną stała dziwna, warzywna pasta o okropnym kolorze i intrygującym, nieznanym mi dotąd smaku. Dobrze się tu czułam. Śmieliśmy się, gadaliśmy o bzdetach, nie poruszając niewygodnych i przykrych dla nas tematów. Nie zachowywaliśmy się jak dojrzali czarodzieje, bliżej nam było do rozchichotanych, nastoletnich uczniaków.
- Czyli co, Rumunia, Finlandia, Norwegia? - zapytał i upił trochę wina ze stojącego przed nim kieliszka.
- Majorka. Mój ukochany, prawie trzynastoletni synalek zamierza się tam wybrać z koleżankami na drugi koniec Europy bez rodziców - pożaliłam się. - Do tego odmawia chodzenia na mugoloznawstwo. Uważa, że wystarczy odwiedzić dziadków.
- Może ma i racje - uśmiechnął się Potter. - Luke jest do ciebie taki podobny...
- Z wyglądu? - zapytałam.
- Mhm. Ma twoje włosy, rysy i usta.
  O oczach nie wspomniał. Może i dobrze.
- A charakter?  - zapytałam.
- W sumie trudno powiedzieć - zamyślił się. - Ostatnio rzadko go widuję, ale wygląda na miłego, sympatycznego chłopaka, może do ciebie? Chociaż nie. Jego niektóre pomysły... ty byś nigdy na to nie wpadła. Ty zawsze byłaś, ta rozsądna.
- Ktoś musiał.
- Ktoś musiał - powtórzył i spojrzał na okno. - Chyba sowa do ciebie.
  Wstał i wpuścił ptaka do środka. Zwierze usiadło przede mną i wyciągnęło w moją stronę nogę. Szybko odwiązałam list.
- Mogę włączyć radio? - zapytał, a ja tylko kiwnęłam głową. Zdziwiona, bo list okazał się być od Rona.
   Pełna najgorszych obaw, przeleciałam wzrokiem po nabazgranych na szybko literach, potem jeszcze raz. Tekstu nie było dużo, a każdy wyraz wbijał się w mój umysł jak sztylet. Po paru minutach znałam go na pamięć.
- Przepraszam - mruknęłam do Harrego, wstałam od stołu, rzucając na blat list.
  Szłam jak w transie. Dłonią przesuwałam po ścianie. Kręciło mi się w głowoe od nadtłoku myśli. Poczułam jak obiad, który przed chwilą zjadłam wraca mi do przełyku. Już czułam kwaśny smak wymiocin. Co się działo? Czemu świat wirował? Poczułam, jak osuwam się na podłogę, ale w ostatniej chwili złapały mnie silne ramiona. Zostałam podniesiona i przytulona do jego ciepłego ciała.
- Harry? - wychrypiałam. - Po moim policzku spłynęła łza. Dlaczego,  dlaczego... on... ja... Luke, Luke...
- Cichutko - szepnął i ułożył na łóżku. Jak... jak się czujesz? To znaczy wiem, że... jestem idiotą... podać ci coś... Hermiona, Miona, Mi...
  Urwał mi się film. To wszystko działo się tak nagle. Odpływałam, trzymając go kurczowo za dłoń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro